piątek, 15 listopada 2013

"Philomena", czyli jeszcze jedna pseudorecenzja

Pchana przez własną niecierpliwość w oczekiwaniu na „Counsellora” trafiłam do kina w czwartkowy wieczór. Udałam się tam, by obejrzeć „Philomenę” i choć częściowo zrekompensować sobie przeżyte męki i nieznośnie ciągnące się dni, w których z utęsknieniem wyczekiwałam premiery tegoż pierwszego w moim miejscowym kinie.


„Philomena” to wyreżyserowany przez Stephena Frearsa, oparty na faktach brytyjski dramat, który od pierwszego listopada bieżącego roku można oglądać w irlandzkich kinach, a w polskich zagości najprawdopodobniej dopiero pod koniec lutego 2014 roku.

Irlandia to mały kraj, w którym plotki szybko się roznoszą. Wieść gminna głosiła, że najnowszy film Frearsa to solidna produkcja, który zdecydowanie warto zobaczyć. Szczęśliwym trafem jej treść nie została przeinaczona, jak to często bywa w przypadku zabawy w „głuchy telefon” i do mojego miasta dotarła w niezmienionej postaci, całkowicie zgodna z wyrokiem wypowiedzianymi przez pierwszego recenzenta: not guilty, co w przełożeniu na prosty język oznacza tyle, że po seansie nie będzie się obarczało filmu winą o kradzież cennych 90 minut z życia.

Tytułową bohaterką jest zaawansowana wiekowo Irlandka, która jako dziecko trafiła pod skrzydła sióstr zakonnych. Los nie był dla niej łaskawy. W wieku sześciu lat została praktycznie osierocona. Najpierw jej matka zmarła na gruźlicę, a niedługo później jej ojciec oddał ją i trzy jej siostry zakonnicom, zostawiając sobie w domu tylko trzech synów. Nie był w stanie utrzymać wszystkich dzieci. Wyrosła zatem Philomena w „domu Bożym” na totalną ignorantkę w sprawach uciech cielesnych, a kiedy opuściła siostry zakonne, by rozpocząć dorosłe życie, szybko urósł jej brzuch. Bynajmniej nie z powodu nadużywania szóstego grzechu głównego. Niewinnie zapowiadający się ciepły jesienny wieczór stał się dla osiemnastoletniej Philomeny początkiem czegoś nowego – życia, które zakiełkowało pod jej sercem – i wstępem do wielu późniejszych cierpień.

Siostry zakonne, rzecz jasna, szybko uświadamiają jej, jak okropnie haniebnego czynu się dopuściła. Straszą ją diabłem i wiecznym potępieniem. Przede wszystkim jednak nie dają jej szansy na normalne macierzyństwo. Philomena, jak zresztą reszta „upadłych kobiet” przebywających pod kuratelą siostrzyczek, ma przede wszystkim pracować w pralni. Na dziecko ma wystarczyć jej godzina dziennie. I to tylko przez nieco ponad trzy lata życia Anthony’ego. Niedługo później chłopiec zostaje oddany do adopcji. Matka nie ma czasu ani na pożegnanie, ani na ostatniego całusa. Tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia – siostra przełożona już dawno zadbała o to, by grzeszna dziewczyna zrzekła się praw rodzicielskich. Jej uczucia, jej pragnienia nie mają dla nich żadnego znaczenia.

Od tego traumatycznego dnia, w którym odebrano Philomenie Anthony’ego, upłynęło 50 lat. Zjadana przez wyrzuty sumienia, trawiona przez smutek, wreszcie wyznaje swój sekret córce. Informuje ją o dziecku, które urodziła w wieku 19 lat i które jej odebrano. Niedługo później wyrusza z Martinem, dziennikarzem politycznym, w podróż, która ma na celu odnalezienie jej syna.

Niech nie zmyli Was tematyka filmu. Choć opisana historia jest smutna, a „Philomena” jest dramatem, film nie jest absolutnie przytłaczający. „Skrojono” go tak zgrabnie, że całość jest lekka, wciągająca, interesująca, ale przede wszystkim… zabawna. Film wzbogacono o humorystyczne elementy, przez co „Philomena”  – mimo że sama w sobie jest smutną produkcją i naraża co wrażliwszych na łzy wzruszenia – jest  lekkostrawna i dziwnie relaksująca. Nie pomiata widzem, nie dręczy go, nie maltretuje swoją ciężkością. Ujmuje za to inteligentnym dowcipem, dzięki czemu kinowa sala systematycznie pobrzmiewa wesołym rechotem. Żonglerka dramatem i komedią wypadła twórcom „Philomeny” nad wyraz sprawnie, dzięki czemu film jest wdzięczną i kuszącą pozycją w kinowym repertuarze.

Duet Philomena Lee (Judi Dench) – Martin Sixsmith (Steve Coogan, będący także współautorem scenariusza) jest bardzo przyjemny do oglądania, choć bohaterzy znacznie się od siebie różnią. Nie tylko pod względem wieku, ale także prezentowanej postawy i wiary. Philomena jest poczciwą i prostoduszną staruszką, którą zachwyca uprzejmość hotelowej obsługi i czekoladki pozostawione na poduszce w jej pokoju. Martin jest cynikiem, bacznym obserwatorem i dziennikarzem o bystrym umyśle. Ona jest pokorną chrześcijanką, on sarkastycznym ateistą. Różnice zdań są nieuniknione.

„Philomena” przeszła moje oczekiwania. Rekomendacje innych były w pełni uzasadnione, a miejsca w kinie znacznie zapełnione. Nieco ponad dziewięćdziesiąt minut projekcji upłynęło mi w naprawdę przyjemnej atmosferze, a kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, naprawdę się zdziwiłam. Byłam pewna, że nie minęła nawet godzina. Podobały mi się świetnie zagrane role, a także to, że twórcy „Philomeny” nie próbowali narzucić nam swojego zdania na temat zachowania sióstr i polityki Kościoła katolickiego. Nie osądzali, nie prezentowali jednostronnego podejścia. Ocenę pozostawiono widzom.

Post wzbogaciłam paroma szczegółami, o których widz nie dowie się z filmu. Można na nie natrafić czytając publikacje poświęcone Philomenie Lee. Film do tego stopnia mnie zainteresował, że postanowiłam zapoznać się z całą historią, którą jakiś czas temu spisał Martin Sixsmith. Książka poświęcona Philomenie i Anthony’emu – „The Lost Child of Philomena Lee” – niedługo do mnie dotrze, co mnie oczywiście bardzo cieszy.  Tymczasem w piątkowy wieczór wybieram się na długo wyczekiwaną premierę „Counsellora”, choć pierwsze głosy wielkich recenzentów głoszą, że film jest do bani. Cóż, powiem jak Philomena: I don’t give a sh...shiny shoe what they say. Nie byłabym sobą, gdybym sama nie przekonała się, czy warto go obejrzeć.

18 komentarzy:

  1. Niedawno widziałam zapowiedź filmu i szczerze powiedziawszy, chętnie bym się wybrała do kina.

    Anka

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie pozostaje Ci nic innego, jak tylko zamienić chęci w czyny.
    Jestem pewna, że film przypadłyby Ci do gustu. Zebrał bardzo pochlebne recenzje u cenionych krytyków.
    Mimo że historia jest nieco smutna (nie udało mi się nie uronić łez), to jednak film ma fajny klimat. Miło też popatrzeć sobie na na rolling hills Irlandii :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Same dobre opinie słyszę, wcześniej "w realu", teraz w Twoim wirtualnym zakątku. W takim razie się wybiorę :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. To daj koniecznie znać, jak już obejrzysz. Jestem ciekawa Twojej opinii :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj Taito. Muszę zapamiętać ten film, aby odkopać go z czeluści jak już pojawi się u nas. Lubie takie dramaty, jednocześnie mam wrażenie, że w tak lekki sposób dramaty powstają właśnie tylko w Irlandii. Uwielbiam to ich poczucie humoru, którym z resztą staje się Ty już jesteś przeszyta.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zainteresowałaś mnie tym ostatnim zdaniem. Dlaczego tak sądzisz? :)

    Daję uciąć głowę, że film przypadłby Ci do gustu :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Byłam w piątek, widziałam, przetrawiłam, dziś jestem w stanie coś napisać. Film może i lekki, choć z pewnością niełatwy i zmusza do długiej refleksji po zakończeniu seansu. W trakcie emocje bardzo żywe - nadzieja, rozczarowanie, złość. A jednocześnie podziw dla dialogu, o którym wspomniałaś - wierzący-niewierzący. Często pełnego emocji, ale jednak prowadzącego do lepszego zrozumienia drugiej osoby i wypracowania w sobie postawy szacunku dla jej poglądów. Dialogu, którego często brakuje, a przecież jest tak potrzebny - szczególnie dziś, także i w Polsce. Film znakomity i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości poruszy też polskich widzów.

    Ufff, ależ się rozpisałam :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. AMI, wielkie dzięki za opinię. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że "Philomena" przypadła Ci do gustu! :) Historia tym bardziej porusza, że jest oparta na faktach.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy Cię czytam to tak jakbym oglądała dobry, irlandzki film, gdzie bohaterowie tryskają rodowitym, wyśmienitym humorem. Prościej chyba nie potrafię. Wybacz;) Nic nie ucinaj. Wolę Cię z głową, nawet jeśli tej głowy nie widziałam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wow, taki komplement zobowiązuje! :) Wielkie dzięki za wyjaśnienia. Cieszę się, że tak to spostrzegasz :)

    A bez głowy byłabym bezużyteczna ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Pamiętaj, że jestem całkowicie subiektywna:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Pamiętam. A komplement i tak był przemiły. Bóg zapłać, dobra kobieto! :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Też mi się Philomena podobała, też od razu kupiłam książkę, tyle, że jednym kliknięciem za 4euraski wylądowała na moim Kindle, po czym oczywiście czytam co innego, ale na pewno i tę wkrótce zaliczę, bo historia mnie bardzo zainteresowała, a znajoma od razu doniosła, że w książce jest dużo więcej i koniecznie...
    Podobało mi się to nieepatowanie traumą i tematem, Philomeny poczucie humoru, och jakże irlandzkie - vide rozmowa z facetem przygotowującym omlety.
    To było takie prawdziwe. Córka opowiada, że jak pojechała za granicę z jeszcze-nie-teściową i partnerem, czyli synem tejże, to ona się też tak zachowywała. Ludzie są wtedy tak zszokowani lasem pytań i tą szczerością, ale brakiem złośliwości, że nie reagują złością czy nie obruszają się, tylko uśmiechają wyrozumiale.
    Wielu mówiło - przygotuj pudełko chusteczek, ale ja się uśmiałam, wzruszyłam też, ale przede wszystkim uważam, że ten film przynosi jakąś ulgę w temacie, pięknie odchodzi od rozpaczy pokrzywdzonych do wybaczenia.

    OdpowiedzUsuń
  14. O, jak miło mi to czytać!

    Książkę zamówiłam we czwartek wieczorem, zaraz jak wróciłam z kina do domu. Dotarła we wtorek i mimo że czytam obecnie dwie inne książki, to nie potrafiłam się jej oprzeć i jeszcze tego samego dnia ją "napoczęłam" - co prawda tylko 30 stron, ale lepszy rydz niż nic. Zapowiada się ciekawie. A tak na marginesie, zapłaciłam za nią niecałe 4 euro. Żałuję, że nie mieszkam w UK, książki na amazon.co.uk są takie tanie! Nic tylko kupować :) Przesyłka do Irlandii kosztowała ponad 5 euro.

    Zgadzam się z tym, co napisałaś. Mnie dodatkowo zadziwiła niezłomna wiara Philomeny. Kobieta tyle przeszła, tyle wycierpiała, a mimo wszystko - zgodnie z nauką kościoła - ochoczo nadstawiała drugi policzek. Nie pielęgnowała urazy, nie pragnęła zemsty, potrafiła usprawiedliwiać zakonnice, a co więcej - umiała wybaczyć. Czasami zakrawało mi to na syndrom sztokholmski ;)

    Ja się w dwóch momentach poryczałam, ale obyło się bez smarkania w rękaw ;) Dużo częściej parskałam śmiechem, bo teksty Philomeny [ujawnione m.in. w zwiastunie] były mi wtedy zupełnie nieznane. Świetny film! :)

    OdpowiedzUsuń
  15. No właśnie, te koszty przesyłki w Amazon. Za zakup ponad 25 euro masz przesyłkę free, ale pod warunkiem, że w odpowiednim momencie, zaraz przed płaceniem, zaznaczysz, że wybierasz tę opcję, czyli free, ale dłużej niby idzie, bo jak nie free to 3-4 dni, a jak za darmo to 4-5 dni. Czasem czekam aż córka będzie cos zamawiać i wyciągam ze schowka swoje drobiazgi do zamówienia. Polecam też stronę play.com tam ceny można sobie zaznaczyć, żeby były w euro od razu na stronie, przesyłka jest zawsze do nas za darmo, czyli to, co widzisz, tyle płacisz i szybko przychodzi. Firma też z UK.

    Z tym płakaniem to jest tak, że ja jestem strasznie łatwa do 'zastartowania' ze łzami, jak w domu, to się i posmarkam do pasa w przypadku niezwykłego wrzuszenia, w kinie staram się hamować, bo to obciach. Gdyby mnie wzięło z zaskoczenia, pewnie bym płakała, ale przygotowałam się na wzruszenia i się zdążyłam oskorupić.
    No, ale i tak raz liczyłam do dziesięciu patrząc w podłogę.
    Ja mam na Kindlu teraz tyle dobrych książek (na półkach też), że mi ciężko zdecydować, którą mam zacząć, dlatego mam chyba 6 w czytaniu. Gdyby jeszcze Philomena mnie skusiła, wpadłabym w dół z powodu braku możliwości zdecydowania co w danym momencie. Poza tym chętnie trochę zapomnę z filmu przed czytaniem

    OdpowiedzUsuń
  16. Dobrze wiedzieć. Zdarzyło mi się wydać ponad 25 euro na zakupy książkowe, ale pech chciał, że były one robione u różnych sprzedających. Dzięki za namiary na play.com, nigdy nie wiadomo, co się człowiekowi przyda w przyszłości. Choć staram się wydawać jak najmniej pieniędzy na książki [mam ich za dużo i za mało miejsca w domu], to jednak od czasu do czasu wpada mi jakaś nowa sztuka. Od jakiegoś czasu jednak korzystam namiętnie z zasobów miejscowej biblioteki. Ma niezbyt duży wybór polskiej literatury, ale na ten angielskojęzyczny nie mogę narzekać.

    To możemy sobie ręce podać, bo ja mam identycznie. W domu to się nie kryguję, jak trzeba to ryczę jak bóbr, a łzy tryskają niczym woda z fontanny :)

    Nie wiedziałam, że "Philomena" będzie wzruszająca, ale mimo to wielkiego obciachu ani potoku łez nie było. Dyskretnie pociągałam nosem i obcierałam ręką pojedyncze łzy.

    Sześć napoczętych książek, to chyba jeszcze nigdy nie miałam, ale tak do trzech-czterech to zdarza mi się dość regularnie.

    OdpowiedzUsuń
  17. Swietna recenzja.. Wspanialy film :-) Polecam tez nico starszy film, o podobnej tematyce.. jednak duzo "ciezszy" "The Magdalene Sisters".

    Pozdrawiam cieplo i zycze slonecznego dzionka

    OdpowiedzUsuń
  18. Dziękuję bardzo za miłe słowa :) Cieszę się ogromnie, że film przypadł Ci do gustu. Co się zaś tyczy "Sióstr Magdalenek" to widziałam tę produkcję kilka lat temu - dobre, mocne kino. Zapada w pamięć.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń