sobota, 9 listopada 2013

Z wizytą w najładniejszej irlandzkiej wiosce - Adare (3)


W obrębie Adare znajdują się trzy hotele - co doskonale świadczy o tym, jak dużym zainteresowaniem cieszy się wioska - ale już na pierwszy rzut oka widać, że Adare Manor nie jest takim samym hotelem jak dwa pozostałe: centralnie położony Dunraven Hotel, w którym niegdyś przebywała Gwyneth Paltrow i leżący na obrzeżach Fitzgerald’s Woodland House Hotel.



Adare Manor jest jak Sprite, dwa pozostałe jak pragnienie – nie mają z nim szans. Wyróżnia go nie tylko elegancka, neogotycka sylwetka, ale także specyficzna aura nadająca mu szyku i wyniosłości. Adare Manor przywodzi na myśl jakże widowiskowe sylwetki francuskich zamków nad Loarą, ale nie tylko dlatego, że zaopatrzony jest w ogród zaprojektowany na modłę francuską. Ci, którzy wyczuwają od niego jakiś powiew arystokracji, nie mylą się. Dworek nie powstał tu w celu komercyjnym. Jego pierwotnym  przeznaczeniem było odgrywanie roli pięknego, ale jednocześnie funkcjonalnego domu dla hrabiostwa Dunraven, odpowiedzialnego za budowę uroczych chatek krytych strzechą, które mieliście okazję zobaczyć we wcześniejszych postach.




Budowę dworku rozpoczęto w 1830 roku na życzenie drugiego hrabiego Dunraven i prowadzoną ją przez trzydzieści lat. Do pracy zatrudniono wybitnych architektów, murarzy i kamieniarzy. Nad całością prac aż do swojej śmierci czuwał Irlandczyk, James Connolly. Robił to przez 21 lat, co hrabia należycie docenił tablicą pamiątkową powstałą w dowód wdzięczności, a także jako wyraz jego przyjaźni do Connolly’ego. Niestety los nie był łaskawy dla samego hrabiego. Dna moczanowa systematycznie upuszczała z niego życie, a budowa nieznośnie się przeciągała. W efekcie hrabia nie doczekał ukończenia swej wymarzonej rezydencji i zmarł w wieku 67 lat.




Szczęśliwie dla niego, a także dla lokalnej ludności, która borykała się z panoszącym się na wyspie głodem, prace nad rezydencją dokończył jego syn, Edwin, trzeci hrabia Dunraven. To właśnie jemu przypisuje się zaprojektowanie ładnego, francuskiego ogrodu, w którym można sobie pospacerować nawet nie będąc gościem hotelu. Rezydencja została wzbogacona o 52 kominki i 365 okien odpowiadających ilości tygodni i dni w roku.



Adare Manor pozostał w rękach rodziny Dunraven aż do 1982 roku, kiedy to siódmy hrabia, nieszczęśliwie dotknięty w dzieciństwie chorobą Heinego-Medina, postanowił wystawić rodzinny pałacyk na sprzedaż. Był to nie tyle kaprys „panicza”, co po prostu przykra konieczność związana z utrzymaniem tak ogromnej rezydencji. Pięć lat później dworek trafił w ręce Toma Kane’a z Florydy, Amerykanina o irlandzkich korzeniach. Tom kupił go nigdy nie obejrzawszy na żywo. Bogatemu nikt nie zabroni, prawda? I tak rozpoczęła się nowa era w historii rezydencji.




Tom postanowił przeistoczyć rezydencję w elegancki hotel z duszą i był na dobrej drodze ku sukcesowi. Pieczołowicie odzyskiwał oryginalne wyposażenie częściowo rozprzedane wśród lokalnej ludności i usilnie pracował nad przywróceniem rezydencji chwały. To dzięki niemu na zamkowych gruntach pojawił się prosty pomnik przedstawiający martwego żołnierza z narzutą zakrywającą mu twarz i większość ciała. Nie pasuje do koncepcji luksusowego hotelu? Być może. Zdaje się jednak, że Tom nie dbał o to. Pomnik wzniesiono ku pamięci wszystkich tych irlandzkich żołnierzy, którzy polegli na wojnie w Wietnamie. Choć Tom był milionerem, jego droga nie zawsze była usłana różami. Przeżył raka, przeżył wojnę w Wietnamie. Niektórzy nie mieli tego szczęścia. To dla nich jest ten pomnik.





Dziś Adare Manor prezentuje się naprawdę okazale i jest luksusowym przybytkiem pięciogwiazdkowym po raz kolejny z rzędu okrzykniętym „wiodącym irlandzkim hotelem”. To wspaniały „podarunek” Amerykanina dla narodu amerykańskiego tłumnie nawiedzającego Irlandię i stanowiącego znaczny procent klienteli. Nie byle jakiej klienteli, należałoby dodać. We wrześniu 1998 roku gościł tu sam Bill Clinton. A na 18-dołkowym polu golfowym zaprojektowanym przez samego Roberta Trenta Jonesa, grały nie tylko takie sławy jak: John Travolta, Tiger Woods, czy wspomniany Clinton, lecz także odbywały się w latach 2007 i 2008 otwarte turnieje golfa, Irish Open. Z prawie 900 akrami ziemi, ze swoim dużym hallem zainspirowanym Salą Lustrzaną w Pałacu Wersalskim, starannie wykończonymi schodami, 62 gustownie urządzonymi pokojami i francuskim ogrodem stanowi crème de la crème dla „francuskich piesków”.


36 komentarzy:

  1. Ta zieleń... aż oczy bolą. Ale przyjemny to ból, bardzo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak to tu wygląda w środku lata :) Jesień rządzi się swoimi prawami i teraz króluje przygaszona zieleń.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniały, to musze przyznac, a ponieważ gotyk i neogotyk zawsze chwytają mnie za serce i przyciągają oko, niemalże zakochałam się w jego wyglądzie.


    Anka

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja również cenię (neo)gotyckie budowle. Adare Manor bardzo przypadł mi do gustu. Uznałam go na tyle ciekawym, że postanowiłam w całości poświęcić mu jeden post.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepiekny! robi niesamowite wrazenie!

    OdpowiedzUsuń
  6. No, no, no. Po pięknych hotelach się wozisz Taito. Ja Ci powiem, że to wspaniałe, że ktoś się takim przybytkiem zajął należycie i nie marnieje jak wiele irlandzkich ruin. Widzę wspominasz ciągle jeszcze lato, bo teraz to chyba nie ma już takich zieleni u Was, co?;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zdecydowanie jeden z ładniejszych hoteli w Irlandii.

    OdpowiedzUsuń
  8. O noclegu w nim mogę jedynie pomarzyć [ceny kosmiczne], ale sfotografować go nikt mi nie zabroni.

    Jasne, że nie ma. A szkoda. W Adare byłam w czasie urlopu pod koniec lipca. Sporo mam jeszcze zaległych "wpisów letnich".

    OdpowiedzUsuń
  9. Faktycznie, piękna jest ta wioska. Kiedy oglądam twoje zdjęcia, mam wrażenie, że sama tam jestem. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. ~Przypadkowy Turysta13 listopada 2013 09:45

    Witam serdecznie! Oglądnąłem uważnie wszystkie zdjęcia i coś zwróciło moją uwagę... Miejsce faktycznie przepiękne, zadbane, architektura bardzo ciekawa ale... jakieś to zbyt sterylne, zbyt pocztówkowe. Nie mówię o Twoich zdjęciach, bo oddają to co widziałaś i starałaś się (jak zawsze!) pokazać istotę obiektu z poziomu zwiedzającego, ale nie mogę się pozbyć wrażenia że nic innego nie dało się z tego wyciągnąć jak tylko pocztówkę. Są takie miejsca w których czuje się jakąś aurę i o ile wioska Adare ma przyjazną i ciepłą, to ten zamek choć ciekawy to jest dla mnie jakiś smutny i zbyt zdystansowany. Może wpływ ma na to opowieść o obelisku a może o dystyngowanych klientach tego hotelu... Nie wiem, jakiś nie mój klimat w tamtym miejscu - mimo trwającego na zdjęciach lata nie czuję drgania ciepła :(
    Ty też masz czasem takie wrażenie, że w jakimś miejscu nie czujesz się zbyt komfortowo? Ja tak mam. A z innej beczki to musze się pochwalić że mam nową książkę Jo Nesbo pt. "Policja" i nawet zacząłem ją czytać ;) Pozdrawiam bardzo cieplutko :) :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Klub miłośników Adare rośnie w siłę :) Chętnie bym tam kiedyś wróciła, ale nie w celu zwiedzania tylko hołdowania irlandzkiej zasadzie 'take it easy': posiedzenia w knajpce przy smacznej kawie, poobserwowania ludzi...

    OdpowiedzUsuń
  12. Witam ponownie w moich skromnych progach :)
    Wielkie dzięki za ciekawy komentarz. Kiedy go czytałam, podszedł Połówek i mówi: "czekaj, czekaj, niech przeczytam". Dokończył czytać i potwierdził Twoje słowa :) Myślę, że to nie tylko Wasze męskie odczucia. Chyba wiem, co masz na myśli. To piękna rezydencja, ale faktycznie brak jej "tego czegoś".

    Oczywiście, że tak. Zdziwiłbyś się, jak często mi się to zdarza. Dużą wagę przywiązuję do wspomnianej przez Ciebie aury. Uważam, że mają ją zarówno ludzie jak i miejsca. Parę lat temu będąc na urlopie w Irlandii Północnej zwiedzałam pewien zamek. Choć tak prawdę powiedziawszy "zwiedzałam" to za dużo powiedziane. Ledwo weszłam na jego teren, a już chciałam stamtąd iść. Czułam się tam naprawdę niekomfortowo. Nie obejrzałam go zbyt dokładnie, co jest naprawdę nietypowym zachowaniem dla mnie :) Nie chciałam długo przebywać ani w tym mieście, ani w tych ruinach, więc szybko stamtąd odjechaliśmy. To miejsce miało dla mnie wyjątkowo złą aurę.

    To super, że dorwałeś "Policję" w swoje ręce :) Dam Ci znać, jak przeczytam coś Jo Nesbo. Wczoraj skończyłam czwartą z wypożyczonych książek Tess Gerritsen - "Silent Girl". Niby ciekawa historia, ale nie czytało mi się jej tak dobrze jak te wcześniejsze. Mimo wszystko oceniłabym ją na 4/+4.

    Serdeczne pozdrowienia przesyłam :) Wieje i dmucha, a to ponoć dopiero wstęp do naprawdę brzydkiej pogody i prawdziwej zimy...

    OdpowiedzUsuń
  13. Jasne, że nikt. Kto by śmiał. Ja na pewno nie, bo ja chłonę Twoje fotografie i czekam na nie z utęsknieniem.

    OdpowiedzUsuń
  14. ~Przypadkowy Turysta18 listopada 2013 20:22

    Witam po przerwie (niewielkiej , ale zawsze...) Klimat jesienny macie tam mocno nieciekawy ,a u mnie słoneczko ... temperatura w porywach jakieś 4-5 st. :) macie czego mi zazdrościć :) ;) ale na grudzień już nas straszą minusami. Tak czy owak, trzeba się zdać na promienne opowieści miłych ludzi i przetrzymać do wiosny ! Ten mój dąb ze schodami w koronę zaczął wyglądać jakoś dziwnie bo liście już opadły i nie ma w nim już żadnej tajemnicy... Schody schowałem bo chociaż stare i drewniane to jednak szkoda :) i może posłużą do innej instalacji. Teraz książki, książki i książki... w wolnym czasie oczywiście. Pozdrawiam ciepło bardzo i czekam na nowe słoneczne opowieści.

    OdpowiedzUsuń
  15. Witam serdecznie jednego z moich ulubionych czytelników :)
    Temperatury mamy podobne, słońce też świeci od czasu do czasu, ale jednak nasza jesień i zima to głównie deszcz i wiatr. Słyszałam, że niedługo ma się pogorszyć. Straszą ostrą zimą. A ja ciągle mam kwitnące kwiatki w ogródki i letnie opony w aucie...

    Ładnie napisałeś o tym dębie i tajemnicy :) Coś czuję, że masz "poetycką duszę", kolego :)

    Co byśmy zrobili bez książek? To moja główna pociecha w czasie jesieni. W wakacje miałam mało czasu na czytanie, bo rozjazdy, bo goście, bo inne rzeczy do zrobienia były, a teraz z przyjemnością nadrabiam straty. U mnie na tapecie kolejna powieść Tess Gerritsen - "Under the knife". Ma lepsze na koncie, ale dobrze się czyta.

    A skoro taki jesteś spragniony promiennych i słonecznych opowieści, to już niedługo (najprawdopodobniej w środę) wrzucę na bloga kolejny szwajcarski odcinek. Tym razem stolica - Berno (część I).

    Pozdrowienia i uściski. Uciekam na kawę i serial :)

    OdpowiedzUsuń
  16. ~Przypadkowy Turysta19 listopada 2013 16:31

    Miło słyszeć takie rzeczy :) uszy od tego swędzą... i jaśniej mi na duszy! Opony to ja już zmieniłem w zeszłym tygodniu, bo bałem sie że potem nie bedę miał czasu - sam wymieniam całe koła - tak taniej i bez kolejek... :) Co do mojej poetyckiej duszy to trochę prawda, ale nieprzesadnie. Lubie też czasem prowokować innych do myślenia albo chociaż do zdziwienia - "o co tu chodzi?" ;) Jeden z autochtonów zapytał mnie wprost : a na cholere ci te schody? Zapytałem wtedy co widzi bo ja widzę schody, po których zaraz zejdzie cud bogini, to mi powiedział ,że jemu raczej to przypomina półki w monopolu... i poszedł :( Każdy widzi co chce - a wieczorem przyszedł z flaszką... i postawił na tych schodach bo "półki się marnują" :) :) :)
    O super z tą Szwajcarią. Już czekam :) :)
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
  17. Haha, ale się uśmiałam :) Wesołe masz towarzystwo :) Dzięki za podzielenie się ze mną tą opowieścią :)

    Jazda na letnich oponach w polskich warunkach zimowych to byłby istny hardcore ;) U nas różnie bywa z zimą. Zazwyczaj jest łagodna i jest mało śniegu, dlatego można się obyć bez opon zimowych. Nas i tak czeka wymiana opon (prawdopodobnie cały zestaw trzeba będzie nabyć), bo zauważyłam niedawno, że bieżnik na jednej z nich jest niepokojąco zużyty. Jednak to prawda, że auto jest skarbonką bez dna. Za przyjemności trzeba jednak płacić. Nie wyobrażam sobie być pozbawioną tego środka komunikacji.

    Właśnie zabieram się za publikację posta o Szwajcarii. Jeśli lubisz ten cykl, to mam dla Ciebie dobrą wiadomość - będzie jeszcze kilka części :)

    OdpowiedzUsuń
  18. ~Przypadkowy Turysta20 listopada 2013 15:33

    :) :) :) ano towarzystwo jest, ale jakby monotematyczne i trzeba je trzymać na dystans bo inaczej grozi odwykiem.... taki mają model spędzania wolnego czasu, a że rzadko mają jakies zajęcie to czasu mają za dużo... :( Co do Waszego autka to diagnoza nie będzie dobra. Jeśli jedna opona wyraźnie odbiega stanem od pozostałych , to coś jest uszkodzone w zawieszeniu i naprawdę grozi wypadkiem - zwłaszcza jak będzie ślisko!!! Proszę sprawdźcie to w serwisie póki nic się nie stanie. Wiesz, że mnie wystraszyłaś? :( Zadbajcie o swoje bezpieczeństwo!
    Już zobaczyłem, ale jeszcze nie czytałem nowości o Szwajcarii i bardzo się cieszę na tą wirtualną wycieczkę :) Pa pa...

    OdpowiedzUsuń
  19. ~Przypadkowy Turysta20 listopada 2013 19:16

    P.S. Informacja z ostatniej chwili: irlandzkie miasto COVAN i jego okolice zostało jednym z laureatów konkursu UE na "Najlepsze Europejskie Destynacje Turystyczne". Z Polski taki tytuł przypadł miastu i okolicom Przemyśla. :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Przejrzałam ten ranking, ale nie za bardzo mogę się wypowiedzieć na jego temat, bo praktycznie wszystkie miasta są mi nieznane.

    Przemyśl ładnie się prezentował na zdjęciu. Nie wiem, jak jest w rzeczywistości, bo nigdy tam nie byłam.

    OdpowiedzUsuń
  21. Towarzystwo dobre do praktykowania sztuki bycia asertywnym ;)

    No to jesteśmy kwita, bo Ty nastraszyłeś mnie! :) Postaram się jutro rano to sprawdzić, bo głupio tak po ciemku obmacywać opony ;) Nie wiem, czy tylko ta jedna jest zużyta. Kiedyś przy wysiadaniu z auta rzuciła mi się w oczy, bo to przednie koło po mojej stronie auta. Chyba nie sprawdzałam wtedy innych opon. Przegląd auta mieliśmy robiony jakieś pół roku temu, wtedy wszystko było w porządku. No, ale jeśli od tego czasu zużył się bieżnik, to i zawieszenie mogło się uszkodzić. Zwłaszcza, że nasz "Helmut" ma je dość niskie i ponoć w tej serii auta bywają z nim problemy. Dziękuję za troskę, możesz być pewny, że zainteresujemy się sprawą. Niedawno znów przekroczyliśmy 10 000 km, więc i tak musimy zrobić serwis.

    Do pogadania :)

    OdpowiedzUsuń
  22. ~Przypadkowy Turysta22 listopada 2013 15:49

    Witam pięknie! Nie miałem zamiaru siać strachu, ot zwykła przezorność :) Tu przypomniała mi się po prostu jedna ze złotych zasad Petera : "jak coś może się zepsuć, to na pewno tak będzie ... kwestia czasu. Przepraszam za niepokój.
    Czyżby Helmut to Trabant? :) - tak u nas nazywali to jeździdełko albo "zemsta Honeckera". Żartowałem :) ... przecież Trabant miał prześwit jak wóz drabiniasty a Wy macie niższy, więc to nie może być Trabi... :) :) :) Ja też ujeżdżam niemieckie auto i jestem bardzo zadowolony. A propo's, niedawno widziałem właśnie Trabanta , odszykowany , podpicowany i z wielkim napisem na całym boku:"Sponsoruje mnie Babcia". W środku oczywiście młodzian z panienką, no super to wyglądało :)
    Miłych kolejnych 10.000 km i następnych też...

    OdpowiedzUsuń
  23. Nic nie szkodzi, nie musisz przepraszać :) Bezpieczeństwo to sprawa kluczowa, nie można jej lekceważyć. Fajnie mieć taką dobrą duszę, która czuwa nad moim bezpieczeństwem :) Mam tylko nadzieję, że to faktycznie wynika z troski o mnie, a nie z egoistycznych pobudek i obaw, że jak zginę, to nie będziesz miał co czytać ;)

    Ale Cię wyprowadziłam w pole ;) Słyszałam o nazywaniu Trabantów Helmutami, ale ja osobiście lubię używać tego określenia do wszystkich niemieckich aut. Podoba mi się, bo jest zabawne :) Pod wspomnianym pseudonim kryje się BMW. Lubię je za moc i komfort jazdy - jak przystało na prawdziwą blacharę, cenię mocne, dobre i luksusowe auta :) - ale niestety zawieszenie ma dość niskie i czasami na wyboistych drogach trzemy podłożem po nawierzchni, co się nam nigdy nie zdarzało w czasie użytkowania poprzedniczki, Francuzki tym razem.

    Niemieckie auta słusznie zdobyły renomę. Kiedyś ich nie doceniałam i nie uważałam za lepsze od innych. Odkąd sami nabyliśmy Helmuta, wiem że było warto i jestem w stanie zrozumieć rozpacz znajomego, który po sprzedaniu BMW i przesiądnięciu się do auta innej marki wpakował się niemalże w rozpacz. Auto fajne tylko niestety bardzo kosztowne w utrzymaniu. U nas podatek od auta uzależniony jest od pojemności silnika, a za 2.5 trzeba zapłacić ponad 1000 euro.

    OdpowiedzUsuń
  24. ~Przypadkowy Turysta23 listopada 2013 09:54

    Oczywiście, że moja obawa wynikała z troski o Twoje bezpieczeństwo ... no ale i o Twoje reportaże, co przyznaję bez bicia :) :) :). To bujasz się na niezłej miotle, ho ho BMW i 2,5 litra - no po prostu ... Struś Pędziwiatr :) Muszę podpowiedzieć Twojemu Połówkowi, żeby wszedł do menu pokładowego i ustawił Ci na tempomacie ograniczenie prędkości :), chyba że jesteś wyłącznie wożona. Miłego użytkowania tej miotły. A teraz wzywają mnie obowiązki i ... KAWA :) . Pozdrawiam sobotnio i porannie.

    OdpowiedzUsuń
  25. Ja też właśnie piję kawę i podziwiam moje ciche, uśpione osiedle. Lubię takie leniwe i spokojne poranki przy kawie i komputerze. A ponieważ wczoraj posprzątałam dom i skończyłam pracę w ogródku, to dziś mam cały dzień na byczenie się. W planach czytanie książki i napisanie posta, ale co wyjdzie z tego drugiego, to wielka niewiadoma. Miejsce, które chcę opisać jest super, ale reportaż [jak ładnie określasz moje posty] jakoś nie chce ułożyć mi się w głowie...

    "Niezła miotła" - dobre, dobre :) Każda czarownica musi mieć sprzęt do poruszania się :)

    Mój drogi, nawet nie wiesz, w jakim błędzie jesteś myśląc, że Połówek pomoże Ci w Twoim spisku - to on jest głównym winnym, a ja tą rozsądna, która go stopuje, gdy jego ciężka noga za bardzo opada na pedał gazu. Doprawdy nie wiem, jak to możliwe, że jeszcze nie dostaliśmy żadnego mandatu.

    Miłego weekendu życzę :) Obyś po obowiązkach znalazł czas na przyjemności, wszak równowaga musi być zachowana! :)

    PS. I wcale nie ma u mnie 11:27, jak sugeruje godzina przy komentarzu, tylko jest 9:27.

    OdpowiedzUsuń
  26. ~Przypadkowy Turysta26 listopada 2013 10:30

    No to przyznam że mnie tym czasem na komputerze zastrzeliłaś! Czyżbyś miała czas moskiewski? Już kiedyś nie zgodziła mi się chronologia, ale nie drążyłem tematu :) Jakby co, to znam troche tamten język... :)
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  27. ~Przypadkowy Turysta26 listopada 2013 10:38

    Żartowałem oczywiście...

    OdpowiedzUsuń
  28. Muszę pogrzebać w ustawieniach bloga i naprawić co trzeba. Co prawda żaden ze mnie informatyk, ale powinnam sobie poradzić z zadaniem o takiej randze :)

    Uczyłam się rosyjskiego w podstawówce, ale z dogadaniem się mogłoby być ciężko. Wnioskuję po tym, jak opornie idzie mi teraz czytanie cyrylicy.

    Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  29. ~Przypadkowy Turysta27 listopada 2013 06:36

    Może lepiej NIE TRZEBA nic zmieniać!!! A jak Ci coś nie wyjdzie i mi znikniesz? No tego bym bardzo nie chciał ! :( Ze mnie też żaden informatyk a jeno przyuczony użytkownik i dlatego sam nie grzebię w tym zaczarowanym pudle :). Nie zniakaj... o Blogini ! :) :) :)
    Do zobaczenia w necie za kilkanaście dni :)

    OdpowiedzUsuń
  30. Operacja zakończona, nie zniknęłam i chyba wszystko działa tak jak trzeba :) Zegar pokazuje mój czas.

    Blogini - I like it! :) Takiego wyszukanego komplementu jeszcze nigdy nie dostałam! :)

    Do zobaczenia :)

    OdpowiedzUsuń
  31. ~monikacookiesandcat14 czerwca 2014 15:17

    mieszkalam w adare kilka dobrych miesiecy i pracowalam w woodland house hotel :P
    co za wspomnienia...
    milo mi do niech wrocic za pomoca twojego bloga :)

    OdpowiedzUsuń
  32. O, proszę! Jaka niespodzianka! Nie wiedziałam, że przed wylotem do UK mieszkałaś także w Irlandii. Dużo rzeczy jeszcze o Tobie nie wiem.

    Dzięki za odwiedziny :) Czuj się, jak u siebie w domu :)

    OdpowiedzUsuń
  33. ~monikacookiesandcat15 czerwca 2014 11:29

    he, pewnie z kociego bloga za duzo sie o mnie nie dowiesz :P

    OdpowiedzUsuń
  34. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo, Adrianie, za miłe słowa :) Ślę pozdrowienia z deszczowej i zasnutej chmurami Irlandii.

      Usuń