wtorek, 28 stycznia 2014

Szwajcaria, odcinek 8: Berno w drugiej odsłonie


Za połowę atrakcyjności Berna odpowiada w moim odczuciu urocza lokalizacja. Stolica Szwajcarii znalazła się na liście dziedzictwa kulturalnego UNESCO dzięki urodzie zabytkowej zabudowy. Budynki w centrum w istocie warte są czegoś więcej niż pojedyncze i szybkie spojrzenie, ale mnie największą przyjemność sprawiało spoglądanie na przepływającą przez miasto, wcale nie leniwą, rzekę Aare. Urzekł mnie jej niesamowity odcień turkusu.




Rzeka wspaniale komponowała się z górującymi nad nią mostami i niewątpliwie wydobywała urodę starej zabudowy miasta. Właśnie to: architektura w połączeniu z naturalnym pięknem miasta było według mnie kluczem do sukcesu Berna. Gdyby nie położenie nad rzeką, miasto nie zrobiłoby na mnie większego wrażenia. Dużo bardziej klimatyczne i urocze wydały mi się znacznie mniejsze szwajcarskie miasteczka, których architektura bardziej do mnie przemawiała.




Berno zostało założone na wąskim cyplu skalnym obmywanym przez Aare. Rzecz miała miejsce w XII wieku, a założyciela - niejakiego księcia Bertholda V von Zähringena – skusiły wspaniałe właściwości obronne, jakie oferowała właśnie taka lokalizacja. Z osobą księcia związany jest także symbol miasta - niedźwiedź brunatny. Jak głosi legenda: po założeniu miasta książę postanowił zrelaksować się na polowaniu w pobliskich lasach. Pierwszy upolowany przez niego zwierz miał dać imię świeżo powstałemu miastu. Pech padł na niedźwiedzia brunatnego. Miś stracił życie, ale na jego wizerunek pod przeróżnymi postaciami dość często można natrafić w czasie zwiedzania.




O ile mogłam sobie odpuścić zwiedzanie muzeów i wszystkich możliwych zabytków, o tyle nie mogłam zakończyć wizyty w Bernie bez zaglądnięcia do niedźwiedzich jam. To miał być mój żelazny punkt programu, który jak pokazał czas, okazał się jednym z najprzyjemniejszych wspomnień berneńskich.



Bärengraben, gdzie można podziwiać wspomniane niedźwiedzie, absolutnie nie jest czymś na kształt ZOO. Jest za to bardzo popularną atrakcją Berna, gdzie tłumami zmierzają turyści. Jakoś tak naturalnie przyjęłam, że skoro miejsce jest owiane sławą i licznie odwiedzane przez wszystkich zwiedzających, to wstęp do niego na pewno jest płatny. Zatem opuszczając ścisłe centrum i przemierzając dziewiętnastowieczny most Nydeggbrücke zaczęłam przygotowywać sakiewkę ze szwajcarskimi frankami.




Nim się obejrzałam, wspomniane przeze mnie wcześniej opustoszałe miasto zaczęło wypełniać się turystami, którzy tak jak ja, chętnie przystawali na moście. Nie tylko po to, by popatrzeć na rzędy domów stromo opadające do rzeki. Most w istocie stanowi dobry punkt obserwacyjny życia niedźwiedzi, ale bez wątpienia nie zastąpi bliższego przyjrzenia się tym potężnym zwierzętom. A tego można dokonać tylko poprzez zejście długim sznurem schodów aż do samej rzeki Aare. Budynek znajdujący się nad wybiegiem niedźwiedzi zawiera m.in. sklepik z pamiątkami, restauracje i toalety. Niekoniecznie trzeba do niego zaglądać, bo wizyta u niedźwiedzi jest darmowa.




Pomimo tego, że moja wyobraźnia podsuwała mi obrazy licznych niedźwiadków, a rzeczywistość – jak to zwykle bywa – okazała się dużo skromniejsza, wizytę w  Bärengraben, jamach goszczących w momencie mojej wizyty tylko cztery misie, zdecydowanie uważam za udaną. Niedźwiedzie mają do swojej dyspozycji całkiem duży teren, a nawet prywatne kąpielisko, od którego turyści powinni trzymać się z daleka. Dla własnego bezpieczeństwa. Wszystkożerne niedźwiedzie nie są bowiem maskotkami i choć może przypominają słodziutkiego, nieco przerośniętego włochatego pieska, absolutnie nie są potulne. To indywidualiści i samotnicy, wyjątkowo niewybredni pod względem pokarmu. Jeśli w ich menu znajdują się smakołyki, jest cudownie. Ale kiedy rarytasów nie ma, niedźwiedź może zadowolić się byle czym. Także człowiekiem. Dokarmianie i wciskanie rąk tam, gdzie misie zimują, nie jest zalecane, jeśli nikt nie ma w planach wystąpienia o rentę inwalidzką.




Nie ma zresztą potrzeby dokarmiania misiów. Nie wyglądają na niedożywione, a poza tym we wspomnianym kąpielisku pływają przeróżne owoce, które nie tylko mają dostarczyć pożywienia misiom, lecz także zachęcić niedźwiedzie do pokazowego spektaklu pod publikę. Bo kiedy rezydenci jam wskakują do wody i po kolei wydobywają pływające w niej owoce, dopiero wtedy widać, jak zwinny – pomimo swej ogromnej masy – potrafi być taki zwierz.




Niedźwiedzie z gracją i lekkością pływają, z równym sprytem dokonują wspinaczki, wdrapując się na coraz wyższe poziomy swojego terytorium. Kiedy trzeba, potrafią osiągnąć prędkość nawet 50 km/h. Są też zaradne i pomysłowe – pływające w wodzie owoce nabijają zgrabnie na długie pazury, zmyślnie podtrzymują sobie łapą. Wymowna jest pewna scena: miś kładzie wyłowionego melona na betonowej posadzce, opiera na nim swe łapy, napiera na niego, a owoc rozbryzguje się niczym delikatne jajko.




Berno, jak na europejską stolicę, ma dość niewielkie rozmiary i wydaje się być dość prowincjonalne w porównaniu do potężniejszej Genewy, czy też bardziej rozwiniętego i kosmopolitycznego Zurychu. Ale może właśnie w tym tkwi jego urok? Jest „kameralne”, ale nie zaściankowe. Ładne, ale nie napuszone. Pozytywnie inne. Warte odwiedzin po prostu. Serca mi jednak nie skradło, o czym nie mogę powiedzieć w przypadku cudownych miasteczek na zachodzie Szwajcarii. Jednak jak na stolicę jest bardzo przyjemne i ciekawe.



34 komentarze:

  1. dla zamykania zwierząt w niewoli mówię stanowcze NIE i zawsze mówiłam i nikt/ nic mnie nie przekona, że to super miejsce.
    na jednym ze zdjęć widzę chyba Misia Uszatka;) uroczy.
    a samo miasto bardzo ładne. do Szwajcarii co prawda nie wybieram się, ale gdybym pojechała, to na pewno do tego miasta. nawet przejazdem, ale bym się zatrzymała na chwil kilka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie jestem aż tak konserwatywna pod tym względem. Wszystko zależy od konkretnego przypadku. Czasami zwierzę zwyczajnie wymaga ludzkiej pomocy, aby można było przedłużyć jego gatunek, zadbać o dobrobyt, uchronić przed kłusownikami itd. Jestem wyjątkowo wrażliwa na krzywdę zwierząt, ale rezerwaty/zoo i miejsca tego typu jak to w Bernie nie przeszkadzają mi tak długo, jak nie dzieje się w nich krzywda zwierzakom.

    Faktycznie wygląda jak Miś Uszatek, ale prawdę powiedziawszy nie pamiętam, co tam było napisane.

    Cieszę się, że stolica Szwajcarii przypadła Ci do gustu i że wreszcie znalazło się w tym kraju coś, co skusiłoby Cię do przyjazdu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szwjcaria chyba spodobałaby mi się. najgorsze jest to, że z Edynburga za loty do tego kraju płaci się jak za zboże:/ zresztą wczoraj sprawdzałam ceny lotow dokądkolwiek na luty i troche to zakrawa na komedię. bo mam urlop. ale chyba tym razem będę sadziła tulipany, żonkile. jadę dzis kupic bulwy piwonii, dalie i w Poundstrecherze widziałam krzaki malin, róż i pożeczek za funta każdy. ciekawe, czy by się przyjęło? w sumie, nawet gdyby nie, to 3 funty majątku nie stanowi;) ach, no i moja choinka bożonarodzeniowa ciągle stoi za oknem w doniczce i czeka na posadzenie. dobrze, że u nas nie pada śnieg i nie ma mrozu. byłam dwa dni temu w Highlandach i tam śnieg równy prawie z oknami domów. bleeeh. u mnie śniegu troszeńkę, a Edynburg zawsze uchowa się przed nim;) pozdrawiam taito i zdrowiej i wklejaj nowe posty!

    OdpowiedzUsuń
  4. A Ty znowu mi robisz smaka na Szwajcarię.

    PS. Niedźwiadki urocze ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Robię, bo muszę. Czas powoli kończyć cykl szwajcarski, bo w nowym roku zapowiadają się nowe podróże :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja uważam, że to przepiękny kraj i wcale nie miałabym nic przeciwko, by tam zamieszkać - szczególnie w części frankofońskiej. Czy spodobałaby Ci się? Powinna, ale pewności nie mam. Zdaje się, że kiedyś pisałaś, iż jest bardzo podobna do Luksemburgu. A może do Liechtensteinu? ;) To i tamto na L ;)

    Z ciekawości weszłam na strony Ryanaira i Aer Lingusa. Ten pierwszy lata tylko do Bazylei i ma przyzwoite ceny. Ten drugi obsługuje dwa lotniska: w Genewie i Zurychu i ceny sporo wyższe, jak to w Aer Lingusie. My lecieliśmy właśnie nim do Genewy.

    A Ryanair nie oferuje żadnych wyprzedaży na luty? U nas jest ich sporo, ale jednak większość dotyczy miast w UK. Luty tuż za rogiem, więc w sumie nie dziwię się, że ceny na inne zagraniczne loty są wysokie.

    Ale tanioszka! Ja bym brała bez zastanowienia. A nuż się przyjmą i będziesz mieć swój imponujący sad/ogród?

    Serce mi łamiesz, kiedy snujesz wizję Highlandów pokrytych śniegiem! Muszą być przepiękne!

    Dzięki, Una! Taki jest właśnie plan. Tylko jak tu mieć dobre samopoczucie, kiedy czworonożny pacjent mi zwiał i nie mam mu jak zaaplikować lekarstwa? ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. mam dwa krzewy na razie w piwnicy; takie coś żółte, co kwitnie wiosną i ładnie pachnie, za daleko, aby sprawdzić;) i żółtą różę pnącą. chcę jeszcze maliny, pożeczkę, śliwę, bo drzewka też są po 3 funty sztuka itd. mam też masę żonkili. ale dziś śnieg z deszczem pada, nie jest to dobry czas na kopanie;)

    nie ma wyprzedaży. ja chyba tym razem odpuszczę. mam i tak co robić w domu. chodnik robię hihi.

    OdpowiedzUsuń
  8. Misie! Uwielbiam misie! Faktycznie na Twoich zdjęciach Berno nie wygląda na atrakcyjne, a trochę już Twoich zdjęć widziałam, wiec założę się, że jeśli nie uchwyciłaś piękna tego miejsca to pewnie go tam po prostu nie ma. Nie wygląda mi na średniowieczne miasteczko, które tak bardzo lubię. Co do niedźwiedzi muszę się zgodzić z poprzedniczką, miejsce zwierząt jest na wolności albo w rezerwatach jak najbardziej zbliżonych do warunków naturalnych. Nie chodzę do zoo ani do cyrku. Pięknie wygląda ten niedźwiedź z owocem. Myślę, że moglibyśmy się my ludzie sporo od zwierząt nauczyć.

    Turkusowa woda przypomina mi zalew w Krakowie...

    Co to czytam? Chora jesteś? Zdrowia zatem, mam nadzieję, że kudłate szczęście już wydobrzało.

    OdpowiedzUsuń
  9. miało być "porzeczkę" oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  10. A to coś żółte, co ładne pachnie, to może kłuje też do tego? :)

    Jak to wszystko Ci się przyjmie, to będziesz mieć tam prawdziwą, szkocką arkadię :) Uwielbiam żonkile, niedługo pewnie zaczną się pojawiać. Racja, w taką pogodę to ciepły koc i ciekawa książka, a nie przerzucanie ziemi :)

    Powodzenia z chodnikiem! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Moi dziadkowie mieli w Polsce sporo porzeczek. Całe wieki ich nie jadłam, ale nie brakuje mi ich. Nie przepadam za nimi i zdecydowanie wolę inne owoce. Te krzewy wyjątkowo kojarzą mi się z ojczyzną.

    OdpowiedzUsuń
  12. Prawdziwe czy pluszowe?

    A co w nim takiego nieatrakcyjnego? Czyste, zadbane, przyjemne dla oka, zdecydowanie słusznie wciągnięte na listę UNESCO. Piękny byłby świat, gdyby każde miasto było takie "brzydkie".

    Brr, TEN zalew, o którym parę razy pisałaś u siebie?

    Już zdrowa :) Jak się przebywa z chorymi pacjentami, to nietrudno się zarazić.

    "Kudłate szczęście" - piękne i jakże prawdziwe określenie :) Chyba na stałe wejdzie do mojego słownika :) Futrzak ciągle na antybiotykach, ale teraz to tylko tak dla "formalności", aby tylko je dokończyć. Zdecydowanie odżył i odzyskał to, czego pozbawił go ból.

    Miłego weekendu, Rose!

    OdpowiedzUsuń
  13. ~una invitada1 lutego 2014 13:40

    fuksja to jest i chyba nie będzie kłuć:) porzeczki uwielbiam i z Polską mi się nie kojarzą wogóle. agrest też mam.

    chodnik na zewnątrz skończylam i teraz mogę iść z psem na spacer w deszczu i wietrze:) miłego weekendu!

    OdpowiedzUsuń
  14. Ale mnie zaskoczyłaś teraz! To jest żółta fuksja? Głowę bym dała uciąć, że fuksja występuje tylko w kolorze... fuksji :)

    A ja się nigdzie nie wychylam, o nie. Ulewa i wichura.

    OdpowiedzUsuń
  15. Oczywiście, że pluszowe, ale takie misie, a nie jakieś tam inne kształty typu pieski czy cuś. Nawet niekoniecznie jest nieatrakcyjne, po prostu moje serce bardziej zdobywają średniowieczne miasteczka. Nie powiesz, że Berno jest najbardziej urokliwym miejscem jakie widziałaś, prawda? Jest czyste i zadbane, ale jakoś tak...brak mu uroku, który lubię.

    Tak, tak właśnie ten, owiany złą sławą, ale ja tam go lubię.

    Ooo, z chorymi pacjentami powiadasz? A to ciekawe...Zaintrygowałaś mnie teraz;)

    Uff, to całe szczęście, że już wydobrzał. Mam nadzieję, że po ostatnich 'wrażeniach' będzie troszkę mądrzejszy. Mam nadzieję, że nie dorwało Cię nic poważnego i już jesteś w pełni sił.

    Jest dobry. Oczyszczałam duszę i umysł sprzątaniem przestrzeni wokół i siebie, a potem całe popołudnie w kuchni. Właśnie upiekłam babeczki z jabłkami i cynamonem i inne z bananami, na pewno będą dobre! Teraz mnie czeka istne szaleństwo, mam trzy weekendy wolne pod rząd:)

    Dobrego Taito!

    OdpowiedzUsuń
  16. Heeej, ja jestem na diecie, a Ty mnie kusisz babeczkami z jabłkami i cynamonem? Takich nigdy nie robiłam. Moimi ulubionymi są czekoladowe i bananowe [te najczęściej piekę]. Lubię też muffiny z dodatkiem maku i cytrynowym nadzieniem. Jak nie jadłaś, to będziesz mogła skosztować w pierwszej lepszej Centrze, jak już przylecisz do Irlandii [czytałam dziś, że zarezerwowałaś bilety]. Tylko trzeba uważać na świeżość. Wiesz, jak z nią bywa w sklepach.

    Ja nie lubię pluszaków. Jako dziecko miałam dość dużo maskotek, potem zdecydowanie z nich wyrosłam.

    Nie wiem, czy będzie mądrzejszy- jeśli ktoś by Cię zaatakował, to byś się nie broniła?

    Strasznie nie lubię zagraconej przestrzeni wokół mnie. Myślę, że za jakiś czas zrobię jakiś generalny porządek, by pozbyć się zbędnych książek, ubrań i bibelotów.

    Pięknie z tymi weekendami! A mnie się właśnie skończyły długie weekendy.

    OdpowiedzUsuń
  17. Oj bo ja ciągle o tej Twojej diecie zapominam. Nie martw się, te z bananami już zjedzone;) Czekoladowe odpadają, ponieważ Współlokatorka jest uczulona na czekoladę. Jeśli zaś chodzi o mak to ja nie mogę. Bilety to za dużo powiedziane. Póki co bilet w jedną stronę;)

    Tutaj nie mam żadnych pluszaków, ale niestety wcale z nich nie wyrosłam, jak je tylko zobaczę zachwycają mnie równie mocno, jak wtedy gdy byłam dzieckiem.

    Widzisz, zapomniałam jak to z nim było. Ubzdurałam sobie, że jakoś się pokaleczył, a nie że walczył. Jasne, że bym się broniła.

    Ja dziś pozbyłam się mojej zasuszonej choinki i tak smutno bez niej się zrobiło. Generalnie lubię jak jest czysto wokół. Lubisz bibeloty czy raczej uważasz, że to łapacze kurzu?

    Tak, tak też się cieszę, że w końcu mam wolne weekendy. W trakcie pojedynczych dni wolnych w tygodniu tak się nie odpocznie. No i urlop przede mną:) Byliście gdzieś czy pogoda raczej średnia na wyjazdy?

    OdpowiedzUsuń
  18. Że też ja nie mam uczulenia na słodkości i czekoladę. Nie miałabym dylematu: jeść czy nie jeść? Mak uwielbiam :) A makowiec to jedno z moich ulubionych ciast.

    Bilet w jedną stronę, kusisz los :) Pozwól że zapytam w następujący sposób: na kiedy masz termin? ;)

    Chyba nie zapomniałaś, bo ja chyba nie pisałam, co dokładnie mu się stało :) Wspomniałam, że ma ranę, a Ty dopowiedziałaś sobie resztę ;)

    Dobry bibelot nie jest zły :) Raczej jednak od nich stronię. U mnie na komodzie, szafkach, półkach i regałach stoją książki, zdjęcia w ramkach, perfumy i parę ozdobnych waz. Mam też dwie figurki kotów i termometr ozdobny z mewą. Na tym kończą się moje bibeloty.

    Pogoda kapryśna. Znów mieliśmy okres wichur. A najbliższym turystycznym wyjazdem będzie ten do Dublina - najprawdopodobniej pod koniec lutego albo na początku marca.

    OdpowiedzUsuń
  19. Żartujesz chyba? Był czas, że nie mogłam jeść czekolady ani pić kakao. Do dziś nie wiem jak ja to przeżyłam;) Teraz staram się opanowywać, ale ostatnio mi nie wychodzi. Wiesz, czekolada, endorfiny i te sprawy;)

    Ten termin zabrzmiał jakbym miała bynajmniej coś urodzić;) Moja Droga chyba nie myślisz, że Ci tutaj tak publicznie napiszę? Dowiesz się w odpowiednim czasie. Myślę, że los sam wie dokąd ma mnie zaprowadzić. Nic na siłę.

    Widzisz, a już się zaczęłam wstydzić, że zapomniałam.

    To ja mam chyba więcej, ale lubię je. Mam zwyczaj udomawiania wnętrz. Bibeloty, serwetki...Ja mam drewnianą podróbkę latarni morskiej, kilka latarenek, anioły, puzderka...

    U nas było ładnie, biało, ale po śniegu już ani śladu na południu, tylko okropny deszcz. Mam nadzieję, że zima wróci. Jakieś konkretne plany? Ja jakoś tak...Dublin chciałabym ominąć o ile to możliwe, właściwie tylko w nim wyląduję.

    OdpowiedzUsuń
  20. Można znaleźć inne źródło endorfin :)

    Tak właśnie miał zabrzmieć. O kurcze, nie wiedziałam, że to taka tajemnica. W takim układzie nie pytam już o żadne szczegóły.

    Myślę, że można urządzić przytulny dom niekoniecznie z użyciem "zbieraczy kurzu". Za serwetkami na meblach też nie przepadam.

    Do dublińskiego muzeum się wybieram. No i wiadomo, przy okazji o jakieś sklepy zahaczę. Może jakąś kawiarnię odwiedzę.

    Głupio by było, gdybyś się do niego ograniczyła. Przecież już zwiedzałaś stolicę, a tyle ciekawych miejsc czeka poza jej obrębem. Zresztą jestem pewna, że masz już swoje plany, o które nie śmiem dopytywać ;P

    OdpowiedzUsuń
  21. ~Przypadkowy Turysta3 lutego 2014 07:59

    Bardzo, bardzo Dzień Dobry :) No tak... znowu jestem w cywilizacji. Próbuje ogarnąć otoczenie, w którym jakiś czas nie byłem i widzę, że i u Ciebie na blogu ruch jak w Rzymie a raczej jak w Bernie :) Fajne są te miśki na zdjęciach ale w rzeczywistości to jednak niewybredne maszyny do jedzenia wszystkiego na co trafią... Przyroda budzi respekt a wiem to z autopsji - podczas codziennej urlopowej wędrówki po lesie zauważyliśmy poprzez mgiełkę jak coś dużego ( jakby fiacik 126p, prawie czarny, przemknął w poprzek szerokiego duktu). Jak dotarliśmy do miejsca 'przejazdu' to okazało się że zamiast śladów opon są ślady ... wielkiego odyńca no i zapaszek jeszcze sie unosił jakby z zaniedbanego chlewika. Ciepło nam sie zrobiło... i przez chwilę nadwyrężyliśmy ruchomość naszych szyj :) Do domu dotarliśmy równie dostojnie jak za zwyczaj ... ale jakby szybciej....:)
    Żartowałem , bo dopiero pod koniec pobytu zaczęliśmy się oglądać za siebie - po informacji od myśliwych że pojawiła się para głodnych wilków , ale jakie one były głodne jak dopiero co nażarły się dość sporą łanią? A i kot(ka) przestał(a) sie pojawiać... :( :(.
    Pozdrawiam serdecznie i nastawiam się na spokojniejsze zwiedzanie świata z moją ulubioną przewodniczką....

    OdpowiedzUsuń
  22. Na przykład jakie?:)

    Nie tajemnica, ale wiesz. To jest internet, tu są różni ludzie, więc zwykłam nie informować w sieci gdzie i kiedy jadę tak, żeby wszyscy mieli do tego dostęp:) Dla Ciebie to już tajemnica w ogóle;)

    Ja nie mówię o takich małych serwetkach, tylko dużych takich. Jakoś stolik bez serwetki czy obrusa jest dla mnie mało przytulny.

    Do którego konkretnie?:P Polecasz jakieś kawiarnie w Dublinie lub w okolicach? Oczywiście, że mam. Do Dublina tylko przylecę, nic poza tym. Generalnie będę trochę to tu, to tam:P

    Chciałabym Ci obiecać, że napiszę maila jak będę mieć urlop, ale nie wiem czy będę mieć dostęp do komputera, a nie chcę być gołosłowna:P

    OdpowiedzUsuń
  23. Przypadkowy Turysto, po pierwsze: bardzo mi miło ponownie Cię tutaj gościć, a po drugie: ogromnie Cię przepraszam, że tak późno odpowiadam na Twój przesympatyczny komentarz. Miałam bardzo pracowity tydzień, czas dość szybko uciekał, a blog znalazł się na dalszym planie. Ale skoro nastawiasz się na spokojniejsze zwiedzanie świata ze mną, to koniecznie muszę wziąć się do roboty i częściej publikować. Bo póki co to tylko rozczarowuję swoją aktywnością "pisarską".

    Las, jak ja dawno w nim nie byłam. W Polsce zdecydowanie częściej do niego zaglądałam - mój ojciec jest zapalonym grzybiarzem. Nie udało mu się zaszczepić we mnie miłości do grzybobrania, ale lubiłam od czasu do czasu wyskoczyć do lasy na "polowanie". Odkąd namiętnie zaczęłam czytam kryminały i thrillery, sama nie pojawiłabym się w lesie. A właśnie! Wiesz, że przeczytałam "Człowieka nietoperza"? Za jakiś czas zacznę zapoznawać się z pozostałymi częściami cyklu, na razie wzięłam pod lupę cykl Camilli Lackberg i Tess Gerritsen.

    Hahaha, dzięki za podzielenie się kolejną ciekawą historią z Waszego życia. A co do kotów, to są to dość wyrachowane istoty, które lubią mieć kilka domów, i chodzić swoimi ścieżkami. Może kicia za niedługo się pojawi, i... nie będzie przy tym sama :)

    Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Myślę, że "Oolong flower power" może Cię zainteresować: http://www.oolongflowerpower.ie Mają ogromny wybór herbat. Pewnie znalazłabyś tam coś dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
  25. ~Przypadkowy Turysta12 lutego 2014 08:38

    Dzień dobry Taito!
    Mnie też wciągnął wir różnych zajęć zaraz po powrocie z urlopu - jak ja lubię wyjeżdżać na urlop.... ale bardzo nie lubię z niego wracać!!!
    Uwielbiam lasy, nawet jak nie ma w nich nic do zbierania ( nawet zgubionego roweru). Najlepsza pora to rano, gdy wśród drzew unosi się jeszcze poranna mgiełka prześwietlona smugami rozproszonego światła...a ptaki zaczynają stroić swoje instrumenty do porannego koncertu - ale mnie poniosło...:) W zimie też coś popiskuje i w oddali słychać subtelne i wdzięczne ..... KRRAAA, KRRAAA ... tłumione odgłosem siekier i piły motorowej:):)
    Cieszę się, że czasem korzystasz z moich podpowiedzi repertuarowych. Obecnie męczę się z czarną serią Leny Oskarsson . Prywatnie to pani psycholog lub psycholożka jak kto woli... i dlatego coś w jej ksiażkach jest przekombinowane, klimat jakiś taki dziwny, bo za dużo w tym opisów odczuć wewnętrznych wszystkich po kolei występujących po sobie osób. To trochę męczące w odbiorze, chociaż jako całość jest dość spójne.
    Co do kocich zwyczajów to muszę polegać na Twoim doświadczeniu i mieć nadzieję, że toto czarne jednak znowu sie kiedyś u nas zjawi. :)
    Ciepło pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Czyli jednak udało Ci się wyjechać na urlop! To super! Bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że odpocząłeś i wróciłeś zregenerowany :) Z nowymi pokładami energii i dobrego humoru :) Egoistycznie liczę, że od czasu do czasu nadal będziesz się nim ze mną dzielił ;)

    Też nie lubię powrotów z urlopów. Zawsze na początku nie mogę się odnaleźć w szarej rzeczywistości. A już w ogóle nie cierpię pierwszego dnia w pracy po takim błogim lenistwie.

    Pięknie musi wyglądać taki poranny las! Nie kojarzę, bym miała kiedyś okazję obejrzeć taki spektakl natury.

    O Lenie Oskarsson to ja nawet nie słyszałam. A skoro już mowa o kobietach pisarkach, to nie kojarzę, czy czytałeś coś autorstwa Camilli Lackberg? Ja dzisiaj skończyłam drugą jej książkę i muszę powiedzieć, że bardzo przypadła mi do gustu. Lubię jej styl pisania. Postacie są dobrze zarysowane, wątki ciekawe, po prostu dobrze się czyta.

    Jak się nie pojawi, to zawsze można sobie skombinować własnego czworonoga. Daję dużo radości, ale wymaga też poświęcenia :)

    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
  27. ~Przypadkowy Turysta13 lutego 2014 06:46

    Udało się , udało... Dziękuję! Nawet dokończyłem parę partaninek, które rozpocząłem podczas poprzedniego pobytu :)
    Poranki w lesie to coś zjawiskowego - niby ten sam las ale każde rano jest inne. Przypuszczam, że nigdy tego nie widziałaś z prostego powodu - trzeba wstać RANO, a przy Twoim nocnym markowaniu to ta pora dnia jest jakby mało dostępna... hehehe :)
    Co do Leny Oskarsson, to faktycznie dopiero u nas wchodzi. Trudno ją polecać bo jak napisałem poprzednio trochę sie z nią męczę, ale może tobie przypadnie do gustu? Natomiast panią Camillę Lackberg połknąłem w całości jak tylko się u nas pokazała. Camilla jest po prostu dobra :) Mamy nawet w domu wszystkie jej dotychczasowe powieści. Sporo ksiażek kupujemy, bo lubimy czasem do nich wracać jak coś się zatrze w pamięci , a jest to coraz częstsza przypadłość :\. Nie zdarza mi się jeszcze zapomnieć zjeść śniadania, ale .... Gorzej by było, jakbym zapomniał że już jedno zjadłem :)
    Czworonogi fajnie wypełniają czas ale niestety odchodzą. Jesienią pożegnaliśmy kochaną psinkę, ale nadal tęsknimy... :( Może teraz dla odmiany jakiś kot nas wybierze?
    Trzymaj sie cieplutko. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Teraz to dostałam od Ciebie prztyczka w nos! Auć! Mój Drogi, nie daj się zmylić pozorom. Jestem nocnym markiem, to prawda, nie będę zaprzeczać, ale mimo to uwielbiam poranki właśnie za tę magię - niekoniecznie leśną :) A poza tym prawie przez cały tydzień wstaję po 6:30, bo o 7:30 już zaczynam pracę. Na zarywanie nocy pozwalam sobie tylko w weekendy, choć czasami też zdarzają się takie przypadki, że o 22:30 już smacznie śpię. Przez moje zamiłowanie do długiego siedzenia w nocy cierpi mój "beauty sleep", ale to by wyjaśniało, dlaczego nie jestem żadną pięknością ;) Co więcej, ja nie lubię późno wstawać, bo wtedy zazwyczaj czuję się gorzej niż po 6-7 godzinach snu. Nie cierpię też marnować soboty/niedzieli na spanie. Niestety mojego zdania nie podziela Połówek ;)

    Nie dziwię się, że połknąłeś Camillę Lackberg - "smaczna" jest :) Polubiłam ją już po pierwszej książce, po "Księżniczce z lodu", którą dostałam pod choinkę. Potem wypożyczyłam z biblioteki drugi tom cyklu. Z tego co zauważyłam, to panie Lackberg i Gerritsen cieszą się dużym zainteresowaniem w "mojej" bibliotece. Już któryś raz z kolei muszę zamawiać daną książkę, bo rzadko kiedy można na nie natrafić. Wczoraj wieczorem weszłam na stronę biblioteki i zauważyłam, że dostępna jest "Presumed Guilty" Tess. Pomyślałam, że nie ma sensu jej rezerwować. Będę dziś oddawać "The Preachaer" Lackberg, to ją wypożyczę. I co się okazało, no co? Złośliwość losu. Dziś wieczorem już jej nie było. Ktoś ją wypożyczył w ciągu dnia.

    Mnie też się jeszcze nie zdarzyło, bym zapomniała zjeść śniadanie, były jednak takie przypadki, że naprawdę nie miałam na nie ochoty i celowo je pomijałam. Wiem, wiem, to duży błąd ;)

    Odchodzą, niestety to prawda. Cztery razy dość boleśnie się o tym przekonałam. Szczególnie koty bywają problematyczne. Współczuję straty ukochanej psinki i doskonale rozumiem tęsknotę po niej. Boli jak po śmierci bliskiej osoby.

    "Może teraz dla odmiany jakiś kot nas wybierze?" - świetnie powiedziane. Ile w tym prawdy! Ja zawsze chciałam mieć tutaj zwierzaka [koń nadal leży w mojej sferze marzeń... Ogródek mam za mały na owcę, a co dopiero na ruchliwego rumaka...], ale nigdy się na niego nie zdecydowaliśmy. To tak jak z decyzją o dziecku: nigdy nie ma właściwej pory, zawsze odciąga się to w przyszłość. Aż pewnego razu los zesłał nam futrzaka, choć Twoja wersja o wybraniu przez kota zdecydowanie bardziej mi się podoba :) Jest cudny. Nie dość, że piękny i zadbany, to jeszcze mądry. Tylko niestety kłopotliwy. Wstawanie w środku nocy, by go wypuścić, nakarmić, czy popieścić tak bardzo mi nie przeszkadza. To jednak "pełnowartościowy" kocur jest, a ponieważ na osiedlu jest jeszcze kilku innych pretendentów do rządzenia tym stronami miasta, to są walki i rany. Sterylizacja chyba będzie nieunikniona. No i do tego wszystkiego dochodzi strach o niego samego. Boję się, że pewnego dnia nie wróci, bo zginie pod kołami, albo dopadnie go jakiś wstrętny kundel. A serce już teraz żal mi ściska, jak pomyślę sobie, co on będzie robił, jak pojedziemy na dłuższy urlop. Już raz został porzucony, nie chcę by ponownie się tak poczuł, kiedy wyjedziemy, a on zastanie zamknięte okna i drzwi...

    Weekend się zbliża! :) Niech będzie dla Was super! Ach, no i sympatycznych Walentynek życzę! :) Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o swojej połówce i że znajdą się dla niej jakieś kwiaty ;)

    OdpowiedzUsuń
  29. ~Przypadkowy Turysta14 lutego 2014 08:04

    Droga Taito, na poturbowany nos najlepszy jest okład z lodu, a najlepiej wieczorem z lodu i Jamisona i koniecznie stosować wewnętrznie:)
    Mój prztyczek w nos był poza tym przyjazny i delikatny ... jak myślę :).
    Co do przesypiania poranków, to nasze Połówki dopasowały się - do siebie! W ten sposób mam parę chwil bez "brzęczenia" ;) no chyba że za głośno rano rozbrajam zmywarkę to dostaje do wiwatu ... od córy - zwłaszcza w sobotę. No co ja poradzę, że mamy takie akustyczne talerze???

    "...nie jestem żadną pięknością.." - co za skromność - piękno jest we wnętrzu a na zewnątrz to uroda. Tak to gdzieś wyczytałem, albo sam wymyśliłem - już nie pamiętam. :):):) Czytając dużo różnych rzeczy, czasem wpada się w pułapkę zapożyczeń i cytatów :(

    Taito jesteś niezastąpionym "supełkiem-pamiętałkiem" - Walentynki to przecież już dzisiaj ... kwiaty, tak koniecznie! Dzięki za subtelne przypomnienie :) Gdyby nie ta odległość to też dostała byś ode mnie jakąś roślinkę w dowód niewinnej sympatii.
    Miłych Walentynek!!!

    OdpowiedzUsuń
  30. O takim zastosowaniu Jamesona jeszcze nie słyszałam. Pech chciał, że w domu na chwilę obecną nie ma nawet wina, a co dopiero mówić o porządnej whiskey. Jakieś amaretto by się znalazło. No i wódka. Chyba dziesięcioletnia, bo nie ma u nas jej zwolenników. Przywędrowała skądś kiedyś i tak sobie leży bezczynnie.

    Oczywiście, że prztyczek był delikatny i przyjacielski, dlatego nie wytaczam żadnych dział przeciwko jego "właścicielowi" :)

    Mężczyzna z samego rana rozbrajający - z własnej woli, jak mniemam - zmywarkę. Myślałam, że to jakaś legenda ;) Szczęśliwa ta Twoja połówka, że ma takiego pomocnika w domu!

    To nie skromność tylko czysty obiektywizm ;) I widać od razu, że mądrość życiowa przez Ciebie przemawia, i że nie mam do czynienia z gówniarzem z buzującymi hormonami ;) Znów wypadałoby zakończyć mój wywód powyższym stwierdzeniem o Twojej szczęśliwej połówce, ale boję się, że zostanę posądzona o wazeliniarstwo w czystej postaci :)

    Nie ma za co! Do usług! :) Mam nadzieję, że Twoja partnerka uwielbia kwiaty co najmniej tak jak ja!

    Z serdecznymi pozdrowieniami z kapryśnej i wietrznej Irlandii,

    Supełek-Pamiętałek :)

    OdpowiedzUsuń
  31. ~Przypadkowy Turysta15 lutego 2014 08:16

    Drogi Supełku!
    Przez wrodzoną grzeczność, no i może skromność - nie będę zaprzeczał niczemu co tutaj napisałaś :):):) ...fakty to fakty :)
    Co do Jamesona, to będąc w jego fabryce i w "muzeum", dowiedziałem się że jest dobry na wszystko, a ponieważ szanuję mądrość ludową to sie z nią nie kłócę i czasami stosuję... jak trzeba, ale bez przesady - tak dla zdrowotności jak mawia mój znajomy leśniczy :) ( on preferuje własne wynalazki, których ja czasem nie umiem docenić ...brrr ;|
    Moja Połówka lubi kwiaty...
    U nas chyba zaczyna się wiosna - dziwne to bo dopiero luty, ale niech już będzie:)
    A zatem pozdrawiam pogodnie i wiosennie, tak jak mam za oknem.. :)

    OdpowiedzUsuń
  32. Z faktami się nie dyskutuje! :)

    A ja nigdy nie dotarłam do tej destylarni. Zastanawiałam się nad nią parę razy, ale zawsze coś mnie powstrzymywało. Chyba głównie negatywne opinie i wyobrażenie tłumów ludzi.

    Ja czekam na pierwsze żonkile, póki co zaś pocieszam się walentynkowymi różami od Połówka :) Według irlandzkich kalendarzy już mamy wiosnę [luty, marzec, kwiecień]. Jest zielono, tylko drzewa nadal takie ponure i ogołocone. I pogoda okropnie kapryśna: cztery pory roku w ciągu jednego dnia. W tym tygodniu mieliśmy już śnieg, wichurę, ulewę, grad i intensywne słońce. W takich momentach cieszę się, że jednak nie mieszkam nad morzem, bo tam straty spowodowane sztormami są naprawdę duże.

    Ja również pozdrawiam serdecznie i wiosennie :)

    OdpowiedzUsuń
  33. ~Przypadkowy Turysta19 lutego 2014 11:15

    Wybierz się tam i to koniecznie podczas "irlandzkiej pogody", bo w opłacie za bilet masz degustację ich specjałów... ( nie dotyczy kierowców). A nic tak dobrze nie nastraja do zwiedzania właśnie Dublina jak " lekki szumek". Tłumu dużego nie było, bo chyba była pora lunchu a w powietrzu wisiała ulewa ( akurat skończyła się jak wyszliśmy z destylarni).
    W tym roku faktycznie coś Irlandii za bardzo się "powodzi". Myślę o tych nieszczęśnikach, którym woda weszła do domów - żal mi tych ludzi... A z resztą i u nas też tradycyjnie wzbierają rzeki po roztopach - taki klimat ...
    Nie daj się zdmuchnąć i noś kalosze...
    Trzymaj się ciepło i do zobaczenia w innym poście... (post zawsze kojarzy mi sie z czymś innym) :):):)

    OdpowiedzUsuń
  34. Prawdę powiedziawszy ta degustacja średnio mnie przekonuje, bo praktycznie nie piję alkoholu. Nie gustuję w takich mocnych trunkach, ale skoro sugerujesz, że warto, to wezmę to miejsce pod uwagę. Co prawda Dublin staram się omijać szerokim łukiem, ale od czasu do czasu zdarza mi się w nim bywać.

    Oj, straszne nieszczęścia spadają na Irlandię. Ta zima nie była zbyt dobra - bardzo wietrzna i mokra. Dużo podtopień, dużo szkód spowodowanych wichurami o potężnej sile... Zazwyczaj żałowałam, że nie mieszkam gdzieś w bardziej malowniczej okolicy z widokiem na morze albo góry, ale teraz doceniam te moje "rolling hills" i brak morza w pobliżu. Nasz region najmniej ucierpiał, choć i u nas np. powyrywało wiele drzew. Ogromnych drzew.

    "Myślę o tych nieszczęśnikach, którym woda weszła do domów – żal mi tych ludzi… - a mnie się cieplej zrobiło na sercu po przeczytaniu tych słów. Cieszę się, że nieobca jest Ci empatia! :)

    Kaloszy nie mam, a wiatru i różnych przeciągów unikam teraz jak ognia. Dopadło mnie cholerne lumbago [najgorszemu wrogowi tego nie życzę] i szukam kogoś, kto by mnie dobił ;) Jeśli nie polepszy mi się w ciągu najbliższych dni, to niestety czeka mnie wizyta u lekarza. Starość nie radość...

    Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie, Przypadkowy Turysto :) Dzięki, że jesteś! I ogromnie przepraszam za zwłokę w odpisywaniu na komentarze. Unikam komputera, wczoraj w ogóle z niego nie korzystałam. Siedzenie przed nim zwyczajnie sprawia mi ból.. Plastry rozgrzewające i tabletki nie do końca mi pomagają... Obiecuję, że za jakiś czas nadrobię zaległości i odpowiem na inne komentarze.

    OdpowiedzUsuń