Pech dopadł mnie już w łóżku.
Pięć minut dłużej i wstałabym rześka i radosna niczym skowronek. Tymczasem zostałam brutalnie wyrwana ze snu. Nie dość, że budzik zadzwonił o kilka godzin wcześniej niż bym sobie tego życzyła, to do tego w najgorszym momencie. Przerwał mi niezwykle dobrze zapowiadający się sen erotyczny. Gdybym mogła częściej się nimi cieszyć, nie płakałabym nad rozlanym mlekiem. Jednak tego rodzaju sny zdarzają mi się mniej więcej z częstotliwością zaćmienia Słońca. Trafiło się ślepej i wygłodniałej kurze ziarno, to okrutny i złośliwy los zaraz jej je odebrał. Taki pech.
***
Na tegoroczną Noc Kultury czekałam jak małpa na banana. Albo nawet na cały pęk bananów. Uwielbiam tę inicjatywę i odkąd się o niej dowiedziałam, zawsze biorę w niej czynny udział. Jest jednak coś, co z tego powodu przyprawia mnie o rozterki: mnogość wyboru. Culture Night jest dla mnie synonimem rogu Amaltei: obfituje w wiele interesujących wydarzeń, ale skorzystać można tylko z nielicznych, albo – jak to bywa w moim przypadku – tylko z jednego.
Wiem, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, ale nie cierpię takich sytuacji. Sytuacji, w których muszę wybierać między jedną a drugą atrakcją. Bo to rozterki z serii: amputować lewą czy prawą rękę? I tak źle, i tak niedobrze.
Jako że przez miniony rok nie wykształciłam w sobie umiejętności bilokacji, musiałam zdecydować [i to najlepiej szybko, jako że w wielu miejscach obowiązywała rezerwacja], gdzie chcę spędzić tegoroczną Culture Night. Wiedziałam tylko jedno: ma być to zamek i to najlepiej nawiedzony. Problem w tym, że ten warunek spełniały aż trzy z czterech rozważanych przeze mnie opcji. I we wszystkich z nich imprezy odbywały się praktycznie w tym samym czasie.
Wybór był bardzo ciężki, ale ostatecznie postawiłam na pewniaka – Leap Castle, do którego pojechałam rok temu z tej samej okazji. Przypomniałam sobie tę wspaniałą atmosferę, to drzewo trzeszczące w kominku, to kameralne grono i uznałam, że znów chcę tam być.
***
Dwanaście godzin później pech nadal mnie nie opuszczał. Po części z mojej własnej winy. Przed wyjazdem do zamku na wieczorek muzyczny w gronie skromnych, ale jakże utalentowanych muzyków, zachciało mi się robienia ciasta. To trochę mnie opóźniło, bo w momencie, w którym powinnam już wychodzić z domu, wyjmowałam dopiero ciasto z piekarnika. A tu trzeba było się jeszcze umyć, przebrać w coś bardziej wyjściowego, doprowadzić włosy do ładu, perfumami spryskać… Czas zdecydowanie działał na moją niekorzyść.
I jeszcze ten szatański pomysł zabrania ze sobą w drogę nowej nawigacji. Nagrody za pomysł roku bym za niego nie dostała. Tu po raz kolejny potwierdza się stara prawda: przed ważnymi wydarzeniami nie zakładaj nowych, nierozchodzonych butów. Dodaję do niej podpunkt: jeśli ci się spieszy, nie bierz ze sobą nowego GPS-a, w którym nie masz wprowadzonych nawiedzonych zamków leżących gdzieś na irlandzkim zadupiu. Bo gdyby nie cudem napotkana na tym „pustkowiu” joggerka, pewnie dotarłabym na miejsce na ostatnie pięć minut imprezy. A tak to – jak poinformował mnie siedzący obok Irlandczyk, z którym o mało co się nie pocałowałam, kiedy to odwróciłam gwałtownie głowę w jego kierunku, a on w moim – zdążyłam na pierwszy występ.
W tym roku publika zasiadła przed nieco zmienionym gronem muzyków. Przede wszystkim udało nam się posłuchać na żywo gospodarza zamku, Seana Ryana, który nie tylko zabawiał nas historyjkami, rozśmieszał, lecz przede wszystkim raczył swoim talentem muzycznym. Sean ma fajny, „artystyczny” typ urody. Długa broda do pary z długaśnymi włosami w kolorze pieprzu i soli nadaje mu uroku. Marzyło mi się zrobienie mu pamiątkowego zdjęcia portretowego. Z beretem na głowie i tym swoim ciemnozielonym swetrze z łatami na łokciach wyglądał jak Irlandczyk wyjęty co najmniej z minionej dekady. Niezwykle ciekawa postać.
Są rzeczy i osoby, które się nie zmieniają. Nie zmieniła się córka Seana, urocza Ciara, która w tym roku pojawiła się przed publiką w towarzystwie swojego chłopaka. Przekąski serwowane przez Anne [tutaj ukłony w jej stronę], żonę Seana, jak zwykle okazały się wyśmienite. I to chociażby dla nich warto było się tu pojawić. W kominku tym razem się nie paliło, bo tegoroczny wrzesień jest przepiękny, suchy i ciepły. Ogrzewałam się lampką winą, którą to o mało co nie strącił siedzący przede mną Irlandczyk. I fajnie było, choć skłamałabym gdybym napisała, że podobało mi się bardziej niż w zeszłym roku. Do pełni szczęścia zabrakło mi chociażby wygodnego siedziska. Po prawie trzech godzinach siedzenia na twardej i niewygodnej ławce prawie nabawiłam się płaskodupia [co swoją drogą nie byłoby takie złe w moim przypadku], a do tego bólu zadka. Całe szczęście, że rano obudziłam się „tylko” z obolałym tyłkiem bez kaca i luki w pamięci, bo pewnie jeszcze tego samego dnia nerwowo umawiałabym się na badanie na HIV.
Zdjęć nie będzie, sami rozumiecie – ciąg dalszy pecha. A co do tego przerwanego porannego snu, to po fakcie zrozumiałam, czego był omenem – deszczu, który akurat tego dnia po raz pierwszy spadł we wrześniu. Chociaż Freud pewnie miałby inne zdanie na ten temat...
A co najlepsze - Noc Kultury była tylko przedsmakiem czekających mnie atrakcji. W poniedziałek jadę bowiem do dublińskiego The Gaiety Theatre na "Borstal Boya" Brendana Behana, a drugiego listopada na Clannad. Już nie mogę się doczekać! Taką jesień to ja lubię.
wspaniale sie czytalo
OdpowiedzUsuńnajwazniejsze ze dojechalas i przezylas te chwile, zycze milej zabawy na kolejnym wyjzdzie:)
Z przyjemnością przeczytałam Twój wpis na blogu, tym bardziej , że byłam w Leap Castle. Faktycznie bez dobrej nawigacji trudno znaleźć to wspaniałe miejsce. My mieliśmy nawigację , ale i tak błądziliśmy i musieliśmy pytać jak tam trafić miejscowych ludzi.Właściciel wywarł na nas niesamowite wrażenie. Ciekawa postać z siwą brodą , zarośnięty , byle jak ubrany , ale za to wspaniały gawędziarz i cudownie grał na flecie. Nastrój dopełniał ogień na kominku i wystrój wnętrza. Jak tam mogło się zmieścić 50 osób? Podziwiam tego człowieka , że swoimi rękoma zrobił już tak wiele , a czy podoła dalej podnieść z ruiny ten zamek , to czas pokaże. Szkoda by było , żeby Leap Castle nie był dostępny dla zwiedzających. Zazdroszczę Ci tych godzin spędzonych tam w tak cudownej atmosferze i słuchając dobrej muzyki.
OdpowiedzUsuńZ naszych wojaży po Irlandii wróciliśmy prawie 2 tygodnie temu. Przejechaliśmy 2000 km.Odwiedziliśmy sporo pięknych i ciekawych miejsc. Do tego aż nieprawdopodobne , ale prze 12 dni naszego pobytu nie padał deszcz i świeciło słońce.Byliśmy w Powerscourt, Dublinie , Downpatrick, Belfaście, Derry , na północnym wybrzeżu, zobaczyliśmy takie zamki jak Dublin , Belfast, Malahida , Stormont, Dunluce, Carrickfergus. Było cudownie! wrazenia wkrótce w e-mail.
Serdecznie pozdrawiam
Dzień dobry :)
OdpowiedzUsuńJak człowiek zdrowy ... to ma zdrowe sny... :) a ponieważ mądrzy ludzie mówią, że sen jest odbiciem tego co było za dnia , to masz się całkiem, całkiem...:)
Myślę, że z tym wyborem miejsca poszłaś jednak na łatwiznę - wiedziałaś, że to pewniak ! Inna sprawa,że liczyłaś też na spotkanie z ludźmi, którzy oczarowali Cię rok wcześniej. Nie napisałaś tylko czy to ciasto zabrałaś ze sobą dla nich i czy było dobre :0.
Za czasów mojej bytności w Irlandii posługiwałem się stareńkim GPS-em Tom-Tom, ale prowadził mnie bez zarzutu. No co prawda większość rond i rondek pokazywał jak zwykłe skrzyżowania - ale od czego jest wyobraźnia? Prawdziwy majstersztyk powożenia pokazałem na Red Cow widniejący na ekranie jako krzyżówka w Wąchocku co najwyżej :) Zastosowałem metodę "to musi być tamtędy" ... i musiało być !!! - nawet mandatu nie zaliczyłem, choć panowie z Gardy jakoś tak dziwnie patrzyli... ale miałem auto irlandzkie więc chyba nie odbiegałem od normy :)
Przyznam się, że zazdroszczę Ci możliwości takich wypadów - u nas te rzeczy jeszcze kuleją i są raczej osobliwością, ale może kiedyś też tak tu będzie jak u Ciebie...
Pozdrawiam bardzo serdecznie :)
Dzięki, Moniko, też na to liczę. A w Leap Castle fajnie było, ale za rok już tam raczej nie pojadę.
OdpowiedzUsuńMiłego weekendu! :)
Witaj, Bawo! :) Dzięki za ciekawy i długi komentarz. Mam nadzieję, że dotarł do Ciebie mój mail - wysłałam go tuż przed Twoim wyjazdem.
OdpowiedzUsuńOgromnie się cieszę, że urlop się Wam udał. Doskonały termin wybraliście sobie na kolejną wizytę na wyspie. Dziś znów mieliśmy 19 stopni, jutro 21, przez kolejne dni też będzie ciepło. "Tyle słońca w całym mieście..." chciałoby się zaśpiewać :) Deszczu tyle, co kot napłakał. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze na plażę się wybiorę ;)
Ale mnie zaskoczyłaś wizytą w Leap Castle! Chyba nic mi o tym nie wspominałaś, a może zwyczajnie zapomniałam? To był Twój pomysł, czy może córki?
Mail jak zawsze mile widziany :)
Przypadkowy Turysto, dzień w istocie dobry, a do tego piękny i słoneczny :) I nawet świadomość, że jutro muszę iść do pracy, nie jest w stanie mi go popsuć.
OdpowiedzUsuńHaha :) To chyba kiepsko z tym moim zdrowiem, skoro tak rzadko miewam "zdrowe sny" :) Z tym odzwierciedleniem minionego dnia, to też nie jest tak ;) Już chyba bardziej zgodziłabym się z opinią, że sny są odbiciem naszych pragnień i obaw. Choć są też takie, które zupełnie nie mają ładu i składu, rąk i nóg ;)
Prawda, prawda. Dokładnie tak było. Poszłam na łatwiznę, ale za rok wybiorę się w nowe miejsce. Może tam będą mieć bardziej wygodne siedzenia :)
Ciasta nie zabrałam ze sobą, choć w mojej głowie pojawił się pomysł, by to zrobić. Zrezygnowałam z niego, kiedy okazało się, że nie mam w domu żadnych malin. Sam rozumiesz - głupio by było przywieźć tartę malinową... bez malin. Kupiłam je dopiero w drodze powrotnej, zahaczając o Tesco. Czy było dobre? Bez rewelacji, jadłam lepsze ciasta [także swojej roboty] :)
GPS - dobra rzecz. Ten nowy - właśnie Tom Tom - zastąpił nam starą, pożyteczną nawigację Mio. Świetna była i nie kupowalibyśmy nowej, gdyby nie to, że przez nieuwagę uszkodziliśmy w niej ekran. W Mio mieliśmy wprowadzony dokładny adres zamku Leap, w ten nowej jeszcze nie zdążyliśmy tego zrobić.
Tutejsza Garda to zupełne przeciwieństwo naszej polskiej policji. Mam same pozytywne i zabawne doświadczenia z nimi, a zatrzymywali nas wielokrotnie. Na szczęście nigdy za przekroczenie prędkości :)
Nie ma czego zazdrościć - Noc Kultury zdarza się tylko raz do roku i choć repertuar zawsze jest ciekawy, to jednak ciężko go pogodzić z pracą i innymi obowiązkami.
Nie pamiętam czy pisałam ci o Leap Castle, ale byliśmy tam w ub. roku, odwiedzając Birr. Zamek Birr oczywiście ty polecałaś , ale jak wyjeżdżamy w konkretne miejsce, szukam gdzie się da( przewodniki,mapy, internet , twój blog ) co jeszcze można zobaczyć w pobliżu. Nie pamiętam gdzie go wyszukałam, ale był to strzał w 10 ( idę jutro na strzelnicę może mi się też uda strzelić w 10 - impreza z zakładu męża). Mam kilka ładnych zdjęć , również właściciela posiadłości.
OdpowiedzUsuńMaila od Ciebie przed wyjazdem otrzymałam. Sprawił mi wielką przyjemność. Oczywiście z braku czasu od razu nie odpowiedziałam , ale obiecuję napisać wkrotce
Fajna rzecz. Opis jak zwy... Chociaż nie. Pojawiły się akcenty dla nieco starszych czytelników. :) Oj tam, oj tam, kto by Freuda pytał o takie drobiazgi. ;)
OdpowiedzUsuńDaj znać kiedy kolejna taka Noc, bo żyjąc w nieświadomości nie "zaliczyłem" dotąd żadnej atrakcji tego typu. A Clannad to będzie ten od Robina i "Chroń nas Hern!"?
Prawda, ale to takie niewinne akcenty, mam nadzieję, że nikt nie poczuł się zgorszony ;)
OdpowiedzUsuńKolejna taka noc dopiero za rok :( Aż wierzyć mi się nie chce, że nic Ci o niej nie wspomniałam... Ale to chyba dlatego, że jakoś podświadomie uznałam, że skoro na Heritage Week nie miałeś czasu, to i teraz też nie będziesz miał.
TAK! Ten Clannad od Robina z Sherwood i "I Will Find You" z "Ostatniego Mohikanina" :)
Chyba nie pisałaś, ale głowy sobie za to nie dam uciąć :) W Charleville Castle to chyba jeszcze nie byliście? Polecam go Wam na następną wizytę. Świetny nawiedzony zamek, a do tego ta jego mroczna aura... :) Muszę go niedługo opisać.
OdpowiedzUsuńOoo! Ja też chcę na strzelnicę!
A ja, kurczę, nie mam żadnego zdjęcia Seana. Następnym razem koniecznie musi mi zapozować :)
Super, że dotarł. Pytam, bo zdarza mi się mieć problemy ze skrzynką. Parę razy dostawałam wiadomość, że moje maile nie dotarły do adresata, ale to chyba jakaś próba przekrętu była.
Miłego weekendu, Bawo :)
Budzikowi zdecydowanie nie można wybaczyć przerwanego snu erotycznego. Nie mam dobrych wspomnień związanych z Gpsem, raz wyprowadził w ciemną uliczkę, innym razem w pola po których z przyjaciółką błądziłyśmy ponad godzinę. Pamiętam jak pisałaś ostatnio o tym wieczorku na zamku. Jeszcze nie jest tak źle, mam nawet dobrą pamięć;) Dobrych wrażeń i braku pecha na następnych atrakcjach!
OdpowiedzUsuńfajnie tutaj u Ciebie ! :)
OdpowiedzUsuńNikomu i niczemu nie wybaczam wybudzenia mnie ze snu erotycznego :)
OdpowiedzUsuńA ja z kolei nie mam złych doświadczeń. Poprzednia nawigacja świetnie się spisywała, ta obecna też jest fajna. To nie jej wina, że nie wprowadziłam do niej dokładnych koordynatów do zamku Leap.
"Ostatnio" - taaa :) Życie mija zdecydowanie za szybko. Tak po prawdzie to też miałam wrażenie, jakbym była tam ze dwa miesiące temu, a nie rok.
Skoro tak twierdzisz, to zapraszam do częstszych wizyt :)
OdpowiedzUsuń