Nie znoszę być niepunktualna i nie cierpię osób, które notorycznie mają problem z przychodzeniem na czas. Ale mimo to chyba zacznę regularnie spóźniać się do kina. Tak o 10-15 minut, by pominąć wszystkie reklamy. Nie od dziś bowiem wiadomo, że film zrośnięty jest z reklamą jak bliźniak syjamski i jedno bez drugiego funkcjonować nie chce.
Tak prawdę powiedziawszy to nawet mi one specjalnie nie przeszkadzają. Reklamy, nie bliźniaki. To, co mnie irytuje, to moja podatność na nie. Bo rzadko zdarza się, bym po obejrzeniu jakiegoś przedseansowego zwiastuna, nie pomyślała sobie: „O, to chciałabym zobaczyć!” Skutek przeważnie jest taki sam: idę do kina z nastawieniem „to już ostatni film w najbliższym dziesięcioleciu”, a wychodzę z niego przekonana, że niedługo znów się tam pojawię. To już chyba podchodzi pod jakieś uzależnienie.
O „If I Stay” wiedziałam naprawdę niewiele. Ze strzępków zamieszczonych w trailerze tuż przed projekcją „The Grand Seduction” wyciągnęłam najważniejsze dla mnie wnioski: to film z serii tych, na które zabiera się ze sobą ponton, albo przynajmniej kapok, by nie utonąć w morzu łez.
Wyposażona w kamizelkę ratunkową i torbę chusteczek higienicznych wyruszyłam do kina. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że trafiłam na horror, który rozgrywał się bezpośrednio przed moimi oczami. A na to, proszę państwa, się nie pisałam.
Od głośnej nastolatki w kinie gorsza jest chyba tylko jedna rzecz: cała grupa rozwrzeszczanych małolat, które wręcz proszą się o to, by udzielić im bolesnej lekcji elementarnych zasad dobrego wychowania.
Kiedy zobaczyłam osiem małolat objuczonych żarciem jak wielbłąd pustynny, zajmujących cały rząd przede mną, wiedziałam już, że jest źle. Bo albo doszło do wybuchu trzeciej wojny światowej, a małolaty pomyliły kino z bunkrem, albo przez najbliższe dwie godziny będę skazana na dodatkowe „efekty dźwiękowe”. Krótko mówiąc: byłam w czarnej dupie. To znaczy sali - w czarnej sali byłam.
Jeszcze nie upłynęło pięć minut filmu, a już się zaczęło. Mlaskanie, ciamkanie, siorbanie, przeżuwanie, szuranie i wpierdzielanie całego tego zapasu żarcia, który pewnie wystarczyłby etiopskiej rodzinie na cały rok życia. W międzyczasie zaś głośne gadanie, wymienianie uwag i konsultowanie z psiapsiółkami tego, co się zobaczyło na ekranie.
Nigdy nie sądziłam, że to napiszę, ale teraz po prostu muszę to zrobić: najwyższy czas wprowadzić obowiązkowe testy na inteligencję dla każdego, kto chce przekroczyć próg kina. Bo choć „If I Stay” dostępny jest dla widowni w kategorii wiekowej 12+, to i tak dla niektórych był to zbyt trudny do zrozumienia obraz. Jak dobrze, że we wspomnianej grupie znalazła się choć jedna dziewczyna, która miała dwucyfrowe IQ, bo w przeciwnym razie przez kolejne pół godziny cała reszta próbowałaby zrozumieć to, co właśnie zobaczyła na ekranie. „To jej matka”, „to ona sama w przeszłości” na szczęście wystarczyły, by chwilowo zamknąć smarkulom rozdziawione gęby.
Gdybym tego nie widziała na własne oczy, to może bym nie uwierzyła, że można być tak niewychowanym i bezczelnym. Do wyżej wymienionych czynności dołączyły wkrótce kolejne: nieśmiertelne bawienie się smartphonem, świecenie latarką w telefonie, głośne opowiadanie koleżankom, co się działo, kiedy one akurat były poza salą kinową, odbieranie telefonu i hicior całego wieczoru: stawanie w otwartych drzwiach sali i nawoływanie psiapsiółek. Pierwsze miejsce ex aequo zajmuje także rzucanie popcornem, co ostatecznie niespodziewanie posłużyło mi do rozładowania stresu. Każde uprażone ziarenko z satysfakcją miażdżyłam stopami niczym folię bąbelkową. Kiedy wreszcie na salę wkroczył pracownik kina, by uciszyć małolaty, chciałam go uściskać z wdzięczności.
O fabule samego filmu napisać można naprawdę krótko. „If I Stay” znany w Polsce jako „Zostań, jeśli kochasz” oparty jest na powieści Gayle’a Formana o tym samym tytule. To film, w którym główne role odgrywa para nastolatków: Mia [Chloë Grace Moretz] i Adam [Jamie Blackley]. Obydwoje młodzi, piękni, utalentowani, grający na swoich ukochanych instrumentach muzycznych, a do tego zakochani w sobie. Sielankę burzy tragiczny wypadek samochodowy, w wyniku którego Mia zapada w śpiączkę i doświadcza eksterioryzacji, a mówiąc po ludzku i obrazowo: dziewczyna wychodzi z siebie i staje obok. Mia zostaje tymczasowo uwięziona między życiem i śmiercią. Tylko od niej samej będzie zależało, czy przeżyje. Będzie musiała sobie odpowiedzieć na tytułowe pytanie: If I Stay? Co będzie, jeśli zostanie.
Prawdę powiedziawszy to trochę inaczej wyobrażałam sobie ten film. Myślałam na przykład, że to będzie jakaś chronologiczna całość ujęta w standardowe ramy. Ale chyba przestanę myśleć, bo najwyraźniej mi to nie wychodzi. Dostałam film napakowany flashbackami z „duchem” w roli głównej. Ale uroczym duchem, wypadałoby dodać. Fanką Chloë zostałam po obejrzeniu „Kick-Assa”, gdzie świetnie się spisała jako Hit-Girl. Tu jako Mia nie jest zła, aczkolwiek jej gra nie do końca mnie przekonała, tak samo zresztą jak przedstawiony obraz super wyluzowanych rodziców. Zabrakło mi większych emocji zarówno u niej, jak i u mnie.
Film wcale nie okazał się tak ckliwy, jak myślałam. A mówię to jako osoba, której bezrobocie niestraszne – spokojnie mogłabym zostać zawodową płaczką. Spodziewałam się, że po wyjściu z kina będę miała tak roztarty tusz do rzęs, że spokojnie można by mnie wziąć za Jokera. A tu rozczarowanie: jedna, dwie małe łezki i to wszystko. Wspomnieć jednak muszę, że za moimi plecami odchodziło głośne łkanie i zawodzenie.
Wynudziłam się dość mocno i sama już nie wiem, czy wyrosłam z tego rodzaju filmów, bo jest to produkcja zdecydowanie bardziej nakierowana na nastolatków, czy po prostu zawiodły okoliczności, w jakich go oglądałam. Mimo wszystko miło było sobie popatrzeć na główną parę bohaterów, a już w szczególności na młodziutką Chloë o dziewczęcej, świeżej urodzie i o zmysłowych, naturalnych ustach, których mogłaby jej pozazdrościć celebrytka znana z tego, że jest znana - Natalia Siwiec. Ta pani w swojej sztuczności bije na głowę nawet kultową Barbie.
A tak w ogóle, to nie lubię być oszukiwana – „If I Stay” to kolejny film, w którym nie pojawia się piosenka umieszczona w zwiastunie, mam tu na myśli „Say Something”. Choć ścieżka dźwiękowa w filmie jest dość przyjemna, to jednak czekałam na tę wspomnianą piosenkę. Na próżno.
Może jeszcze kiedyś dam drugą szansę „Zostań, jeśli kochasz” i obejrzę go w domowym zaciszu, teraz jednak mam w planach przeczytanie książki Formana. Film jednak mogłabym podsumować jednym smutnym słowem: rozczarowanie.
ja polubilam ta aktorke po filmie "carrie" :)
OdpowiedzUsuńDzień dobry :)
OdpowiedzUsuńMiałem się nie odzywać bo filmu nie widziałem i chyba nie zobaczę, ale zafrapowała mnie ta cała otoczka czyli to co działo się dookoła.
Bardzo barwnie i sugestywnie opisałaś swoje odczucia wobec tego co jest nam serwowane, gdy zdecydujemy się na pójście do kina. Ktoś upiera się dodatkowo "opakować" nam seans jak jakiś prezent urodzinowy. Dobrze, gdy to opakowanie jest w jakiś sposób zgodne z zasadniczą zawartością ,ale jak przyjąć serię reklam proktologicznych (czopki i te sprawy) potem jakieś biura podróży lub telefonia i na koniec najnowszy Lexus ... I to wszystko w cenie NASZEGO BILETU :o.
O zachowaniu rozwydrzonej trzody napisałaś wystarczająco i czytając podniósł mi się poziom agresji, ale mnie niepokoi i przeszkadza również co innego. Otóż jak przyjąć poważnych ( z wieku i wyglądu) ludzi , którzy nie mogą się rozstać ze swoimi smartfonami, tabletami a nawet z laptopem w KINIE. Czy my już jesteśmy tak zmodyfikowanymi istotami, że nie wystarcza nam pakunek wrażeń związanych z oglądaniem filmu i musimy być stale bombardowani internetem? To chyba jakaś pożywka informacyjna, zupełnie jak ten popcorn w wiadrze i wszelakie napoje w monstrualnych kubasach. Całość pogrąża akustyka a raczej hałas bo u nas operatorzy tej całej maszynerii kinowej wzięli sobie za punkt honoru zagłuszyć wszystko, włącznie ze ścieżką dźwiękową filmu i nie korzystają z dobrodziejstwa potencjometrów.
Tak więc sale kinowe to zdecydowanie omijam - zostaje kino domowe, chociaż też skażone bzdurnymi reklamami ( ale można je szybko przewinąć ).
Kolejny raz podziwiam Twoją trafność obserwacji i ekspresję opisu ( nie obyło się u mnie bez podskoczenia agresji wobec chamstwa tych dzieciaków) .
A teraz już spokojnie...naprawdę spokojnie pozdrawiam ... :)
Droga Taito, i jakże możnaby mieć cokolwiek przeciw Twoim recenzjom, czy to książek czy filmów dotyczących? :)
OdpowiedzUsuńCo prawda wybranie się na ten akurat film nie przyszłoby mi do głowy, jednak kto wie, może kiedyś przypomni mi się ta recenzja gdy trafię na wersję DVD w/w. Co zaś do samego przybytku kinem zwanego - gdy już przytrafia mi się doń wybrać staram się robić to w takich godzinach, w których o podobny spęd nieco trudniej. Jednak nigdy nie ma gwarancji że bedzie można spokojnie mniejszym lub większym dziełem się delektować, i to kolejny z powodów dla których w kinie bywam sporadycznie - szczerze mówiąc wolę obejrzeć coś z opóźnieniem lecz w ciszy i spokoju, nie narażając swoich nerwów na podobne, niezdrowe, emocje. Jeszcze w PL będąc starałem się chodzić do kin małych, kameralnych, gdzie poza godzinami szkolnymi zdarzało się mieć nieomal całą salę dla siebie - teraz takich kin tam niewiele zostało, tu zaś chyba próżno szukać, bo nawet jeśli gdzies w jakimś miasteczku jest, to jest to zazwyczaj jedyne kino w promieniu kilkudziesięciu mil, więc kameralności i spokoju trudno w nim zaznać.
Pozdrawiam ciepło,
P.
Witaj moja bliźniacza duszo;)
OdpowiedzUsuńKoleżanka zaczęła szaleć tak, że nie wyrabiam się z czytaniem. No, no, no. Ja miałam podobne odczucia podczas ostatniego seansu, na który poszłam, a był to chyba Begin again. Przede mną nie usiadła sfora nastolatków, a całkiem dorośli ludzie z nachosami, które śmierdziały na całą, w większości pustą salę kinową. Doprawdy nie rozumiem tej skłonności, aby zabierać ze sobą jedzenie czy colę na seans filmowy, całego mlaskania, ciumkania, chrupania...Chyba jestem na to za stara. Postanowiłam wtedy, że już nigdy nie pójdę do Multikina na film. Nie dość, że drożej niż w kinach studyjnych to nie można obejrzeć filmu kulturalnie.
No tak. Szkoda słów na kulturę w sali kinowej. Zastanawiam się, czy wychodzenie w trakcie seansu i żądanie zwrotu pieniędzy za bilet, spowodowałoby reakcję personelu i uciszanie chamskiego zachowania. Bo niestety konsumpcji nie zabronią. A szkoda.
OdpowiedzUsuńI dla wszystkich miłośników dawnych kin "komunistycznych" i jeszcze wcześniejszych
https://www.youtube.com/watch?v=-NERWg7egyA
sama rzeczywistość :(
Pozdrawiam.
"Carrie" jeszcze nie widziałam, ale z chęcią kiedyś obejrzę. Teraz do kin wszedł "The Equalizer" z jej udziałem, ale nie mam w planach seansu.
OdpowiedzUsuńDobry wieczór, Przypadkowy Turysto :) Wybacz, że dopiero teraz piszę, ale ostatnio mam mało czasu wieczorami.
OdpowiedzUsuńNo i dobrze, że się odezwałeś, bo obszernie przedstawiłeś swój punkt widzenia, a jak wiesz, uwielbiam długie i sensowne komentarze :)
Czopki mi niepotrzebne, ale Lexusa bym ochoczo przygarnęła :)
Easy, tiger ;) Oddychaj głęboko - nie ma się co denerwować. Było, minęło. Takich ludzi i tak się nie zmieni. Skarcone małolaty nieco zamilkły, ale ich zachowanie i tak pozostawiało wiele do życzenia.
Opisane przez Ciebie zjawisko [telefon/tablet przyrośnięty do ręki] jest faktycznie niepokojące, ale także denerwujące. Nie lubię, wręcz nie znoszę, kiedy do kogoś mówię, a mój rozmówca bawi się telefonem i jednym uchem wpuszcza moje słowa, a drugim wypuszcza. Wielokrotnie to przerabiałam - nastolatki są najgorsze pod tym względem.
Ja chyba mam coś z masochistki, bo jednak mając do wyboru kino lub własny telewizor, wybieram to pierwsze.
Na koniec dziękuję za miłe słowa pod moim adresem. Bardzo je doceniam! Trzymaj się ciepło i do pogadania :)
Piotrze, strasznie miłe to, co piszesz, ale obawiam się, że mnie rozpuszczasz tymi wszystkimi pochwałami i komplementami ;) Jak każda istota jestem na nie łasa, więc nie mam zamiaru Cię powstrzymywać. Tak tylko ostrzegam, że robisz to na własną odpowiedzialność ;)
OdpowiedzUsuńCo się tyczy "If I Stay", to głównie zachęciła mnie do niego Chloe, którą bardzo lubię. Mój problem polega na tym, że mam dość dużą grupkę ulubionych aktorów i jeśli tylko wyświetlają w kinie jakieś filmy z ich udziałem, to przeważnie się tam zjawiam.
Muszę przyznać, że takie sytuacje, jak ta opisana w poście, nie mają - dzięki Bogu - zbyt często miejsca. Nie wiem, ile razy byłam w moim miejscowym kinie, ale pierwszy raz miałam tu do czynienia z taką rozwydrzoną grupą. Już kiedyś trafiła mi się na seanse parka, która nawijała przez większość filmu, ale ona wypada świetnie w porównaniu z tymi nastoletnimi dziewuchami. Często bywało tak, że kino było praktycznie puste. Tłumów u mnie nigdy nie ma - maksymalnie trzydzieści pięć osób, nie więcej. A co do godzin seansów - u mnie filmy wyświetlają tylko wieczorami. Wyjątkami są niedziele, wtedy są wczesnopopołudniowe projekcje. Jutro znowu idę do kina i nie ukrywam, że tym razem liczę na przemiły seans :) Zła passa przecież nie może wiecznie trwać, prawda?
Trzymaj się ciepło, Piotrze :) W czasie weekendu postaram się odpowiedzieć na maila :)
Witaj, Rose :)
OdpowiedzUsuńOK, już sobie zapisuję w notesie - Rose narzeka na zbyt częste posty, pora zawiesić blogowanie ;) Nie wyrabiasz się z czytaniem, powiadasz? Może najwyższy czas pomyśleć o jakimś kursie szybkiego czytania? ;) Ponoć to dobra rzecz jest :)
O "Begin Again" chyba nie słyszałam, ale już się podszkoliłam i widzę, że gra w nim Keira Knightley, którą lubię, i Mark Ruffalo, za którym nie przepadam. Jest zatem jeden powód do obejrzenia i jeden przeciw oglądaniu :)
Denerwuje mnie to znoszenie do kina całych toreb żarcia. Teraz doszło nawet do tego, że widownia żre w teatrach. Na własne oczy widziałam. Szacunek do sztuki powoli zanika. O tempora, o mores! Jakby nie można było zapomnieć o jedzeniu na te dwie, trzy godziny... Z głodu chyba nikt by nie umarł.
Hahaha, dzięki za linka, nie widziałam tego wcześniej. Muszę przyznać,że Połówek ubawił się setnie oglądając ten filmik, mnie zresztą też się podobało :) I tak, jak piszesz: samo życie! Niestety.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą - piosenka niezwykle łatwo wpada w ucho.
Pozdrawiam i ściskam :)
Jeszcze jedna mała sugestia, ale już tylko dla polskich kin, a może by tak po bloku reklamowym przed każdym seansem puszczać tę piosenkę? Głosujmy za tym i ślijmy maile do multipleksów! A co tam, taka mała inicjatywa społeczna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Osobiście wszelkiego rodzaju multipleksy omijam szerokim łukiem, ale mam alternatywę ! Mamy we Wrocławiu kino - moje ulubione DCF (Dolnośląskie Centrum filmowe) - gdzie można obejrzeć film bez reklam i bez popcornów ;)) Jest to nowoczesny kompleks kinowy (4 sale), gdzie oprócz holywodzkich hitów, można zobaczyć repertuar ambitniejszy, kino europejskie, azjatyckie czy południowoamerykańskie. Obok kasy biletowej jest kawiarnia, gdzie można napić się kawy, czy herbaty lub skosztować jakiegoś ciasta, ale nie wnosi się produktów spożywczych na sale. Przed samym filmie na ekranie nie ma reklam! Są tylko zwiastuny filmów wchodzącyh na ekrany, które będzie można zobaczyć w DCF. Odkąd odkryłam to kino moja noga nie postała w multipleksie ;)) Pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńNie, nie, nie! Niech Cię ręka Tego w Górze przed tym broni! Ile smutnych wieczorów spędziłam bez Ciebie! Taito, nie chodzi o kurs szybkiego czytania, a o stosunkowo rzadkie korzystanie z blogowania czy nawet internetu, wyobrażasz sobie?;)
OdpowiedzUsuńWidzisz, wpadłam w podobne sidła jak Ty. Koleżanka mnie zabrała na Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął, a tam był trailer Begin again...Uwielbiam Keirę, więc sama rozumiesz, że musiałam się tam pojawić. Ta dziewczyna ma w sobie coś, obok czego nie potrafię przejść obojętnie. Marka też nie lubię, ale Keira przezwyciężyła moją niechęć i to jeszcze śpiewająca!
Mnie też do denerwuje. W moim ukochanym, krakowskim kinie pod baranami można kulturalnie zabrać ze sobą lampkę wina czy filiżankę kawy, herbaty, a nie jakieś pełne popcornu torby czy colę w kubkach. Kiedy ostatni raz byłam w teatrze szczęśliwie nie spotkałam ludzi, którzy by jedli. Niebawem będę w teatrze muzycznym, zobaczymy. Coś jest jednak na rzeczy z tym, że szacunek do kultury i sztuki zanika. Ze strachem i zgrozą patrzę na młodsze pokolenia...Bo często jest tak, że nie mają szacunku do nikogo, ani do niczego.
Rozpisałam się, ale nie narzekasz co? Po długim czasie. Ciesz się chwilą, za chwilę bowiem znikam:)
Wcale Ci się nie dziwię - ileż można wąchać śmierdzący popcorn i słuchać ciamkania, szeleszczenia i gadania? Zazdroszczę kina i tej kawiarenki obok!
OdpowiedzUsuńWiem, o co chodzi. Może czasami jestem typową blondynką pod względem zachowania, ale mam jeszcze parę "szarych komórek" :)
OdpowiedzUsuńTego Stulatka też nie widziałam, ale już podoba mi się tytuł :)
Keira jest fajna, lubię oglądać filmy z jej udziałem. Podoba mi się też jej uroda - ma ładne, regularne rysy twarzy. Tylko trochę zbyt szczupła jak na mój gust. O proszę! Nie wiedziałam, że nie lubisz M. Ruffalo. Ma w sobie coś, co mnie drażni. Widziałam kilka filmów z jego udziałem, ale w żadnym z nich nie przekonał mnie do siebie.
Właśnie! Tego mi brakuje w moim miejscowym kinie. Sprzedają te wszystkie słodkie i gazowane napoje, slushie, a porządnej kawy, czy chociażby wspomnianej lampki wina nie można nabyć. Czasami przemycałam na salę swoją kawę, albo Red Bulla [wiem, wiem, to samo zło] ;)
U nas w teatrach zdarza się, że ktoś coś pochłania z szeleszczącej torebki. W przerwach czasami hostessy sprzedają lody i inne przekąski. Dasz wiarę? A na co wybierasz się do teatru muzycznego?
Kiepsko bywa z tym szacunkiem do innych. No ale niestety sporo w tym winy rodziców, którzy często za wszystkie niepowodzenia i wady swojego dziecka obwiniają każdego [szkoła to ulubiony winowajca] tylko nie siebie.
Ja miałabym narzekać na liczbę i długość komentarzy? NEVER! :)
Dlaczego "po", lepiej "zamiast" :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i uciekam do kina. Strasznie "busy" mam ten tydzień, marzę o choć jednym leniwym i spokojnym wieczorze w domu. Na szczęście piątek już niedługo.
Stulatek bardzo mnie rozbawił pewnej nocy:) Ostatnio z kolei nabyłam książkę.
OdpowiedzUsuńMi też się podoba jej uroda i jej role. Mark też mnie nie przekonał w żadnym z filmów do siebie.
U mnie tu też niestety nic z takich rzeczy nie ma, natomiast Kino pod Baranami to pewnego rodzaju klasyk, bardzo lubię atmosferę tego kina i przekrój wieku widzów. I wszyscy z klasą. Red Bull? Strasznie dużo osób pije to świństwo, uwierzysz, że nigdy tego nie piłam?
Miałam się wybrać na innym krańcu Polski i pewnie tak zrobię, myślałam o Wieczorze kawalerów lub Miłość Ci wszystko wypaczy, nie ma niestety nic, co naprawdę bardzo bym chciała zobaczyć. Z kolei okazało się, że zupełnie spontanicznie jutro idę do teatru muzycznego na I have a dream, inspirowany przebojami Abby.
Never ever?;)
Dzień dobry :)
OdpowiedzUsuńDzisiaj jest piątek, więc jutro .... do roboty :( - tak mi się ostatnio porobiło w pracy, że szef który uwielbiał pracować w soboty zmienił przyzwyczajenia i scedował na nas ten przywilej, a sam chyba gdzieś buja... Takie prawo zbója :)
Piszesz, że odpowiadasz ze zwłoką ,ale przecież między 30 września a 1 dniem października jest ... no właśnie .... :) Coś mi się wydaje że żyjesz intensywniej i dlatego zagęszcza Ci się tzw. czasoprzestrzeń . " ... A jak Cię czas pogania ... no to przodem puszczaj drania" ( cyt. z Czterdziestolatka ). Włącz na LUZIK Moja Droga , choć to jeszcze nie ten wiek :)
Pozwoliłem sobie na przeczytanie uwag wszystkich Twoich blogowych przyjaciół i to mnie podniosło na duchu! Miło jest wiedzieć , że więcej ludzi ma podobne odczucia w odniesieniu do kultury i sposobów z niej korzystania ;) Pozdrawiam przy tej okazji wszystkich !
Życzę Ci udanego weekendu ... i czasu na spokojny oddech :)
Trzymaj się ciepło :):)
Uwierzę :) A ja już nawet nie pamiętam, kiedy go ostatnio piłam.
OdpowiedzUsuńSpontaniczne decyzje są czasami najlepsze. Mam nadzieję, że wizyta w teatrze była udana.
Never ever ;)
Ja na szczęście mam już za sobą ten okres, kiedy regularnie pracowałam w soboty. To nie jest coś, co lubię. Mogę pojawić się w pracy w sobotę raz na jakiś czas [tak, jak teraz się to zdarza], ale nie co tydzień. Weekend powinien być poświęcony przyjemnościom i rodzinie. Jeden dzień wolnego [niedziela] to trochę za mało. Nawet na dłuższy wypad nie można się udać.
OdpowiedzUsuńJeśli policzysz godziny, to zwłoka okaże się całkiem konkretna :) Nah, moje życie nie jest jakieś super intensywne. Owszem, zdarzają się naprawdę pracowite i męczące tygodnie, ale generalnie nie jest tak źle. Niektórzy mają dużo gorzej. Z jednego kieratu wpadają w drugi. U mnie tak źle nie jest. Ale cytat z poganiającym czasem jest fajny :)
Właśnie, jak tu wrzucić na luz, skoro do emerytury jeszcze prawie czterdzieści lat? Boże, jak to brzmi? ;) Przecież to cała wieczność!
Ja również życzę Ci miłego weekendu :) Pozdrawiam serdecznie :)
Czasami tak, ale muszę powiedzieć, że z wiekiem jakoś coraz mniej tych spontanicznych decyzji i czasami tęsknię za spontanicznością jaką miałam kiedyś, jak byłam młodsza:)
OdpowiedzUsuńSpektakl rozminął się z naszymi oczekiwaniami, ale był tak beznadziejny, że i tak ubawił nas do łez;) Odbiję sobie to niebawem mam nadzieję jak pójdę do innego teatru muzycznego.
Dobrego, sobotniego wieczoru Taito.
Czyli jednak nie było tak źle, skoro się ubawiłyście. Oby następny raz był znacznie lepszy. Tego Ci życzę. A Ty w ramach grzeczności mogłabyś mi życzyć ładniejszej pogody :) Brr, zimno! Chyba trzeba będzie zrobić użytek z ogrzewania gazowego...
OdpowiedzUsuńDzień Dobry :)
OdpowiedzUsuńCo do weekendów to zgadzam się w 100 %, w końcu do tego przyzwyczailiśmy się - powinny być wolne. No cóż ale nasi "właściciele" uważają ostatnio inaczej. Co prawda również nie dotyczy mnie każda sobota, bo to rozłożyliśmy tak mniej więcej sprawiedliwie, co nie znaczy po równo :) , ale czasem trzeba być. " Mogę pojawić się w pracy w sobotę raz na jakiś czas..." och gdyby u nas polegało to tylko na pojawianiu się :):)
Prawie 40 lat do emerytury - toż to dopiero powód do radości :) - jeszcze tyle lat przed Tobą! Szczerze mówiąc to nie przypuszczałem , że taki blog prowadzi małolata :). A w zasadzie to jednak możliwe ,zważywszy jak chętnie wydłużają nam termin przydatności do użycia :):)
LUZIK w moim pojęciu to - robić dobrze to co trzeba ( bo to przychodzi nam łatwo) i robić bardzo dobrze i dużo więcej dla siebie...
W żadnym razie luzik to nie bezczynność, gnuśność i lenistwo, do czego nikogo nie namawiam! W Twoim przypadku jestem spokojny, że Ciebie to nie dotyczy :)
Ciepełka życzę i sporo powodów do uśmiechu. Pozdrawiam serdecznie :)
Wyobraź sobie, że dziś u nas jest ponad 20 stopni, a już było naprawdę zimno. Wysyłam trochę ciepła!
OdpowiedzUsuńFajnie, przynajmniej zaoszczędzicie na ogrzewaniu ;) U nas wrzesień był bardzo ciepły i przyjemny, a październik? No cóż... To już odgrażanie się zimy. Wyobraź sobie ten szok, jaki przeżyłam, kiedy jednego dnia zastałam rankiem "zmrożone" auto.
OdpowiedzUsuńTaaa, małolata... chciałabym nią być! :) Szkoda, że nie można zatrzymać młodości ;)
OdpowiedzUsuńCo do wspomnianego luzu - robię co do mnie należy, ale raczej nic ponadto. Czasami nie opłaca się wychodzić przed orkiestrę i niepotrzebnie obciążać swoje barki dodatkowymi obowiązkami. Szczególnie wtedy, kiedy nadgorliwość i zapał pracownika nie są odpowiednio wynagradzane. Ostatnimi czasy taka jest właśnie moja filozofia ;)
Dziękuję za życzenia :) Jest weekend, jest dobrze ;)