piątek, 2 stycznia 2015

"Islandzkie zabawki" - nie czytaj zanim umrzesz i nie miej wyrzutów


„Islandzkie zabawki” Mirosława Gabrysia to pierwszy z książkowych prezentów, które dostałam pod choinkę od niezwykle szczodrego Mikołaja. Długo rozmyślałam, po który najpierw sięgnąć, bo tematyka była różnorodna, a wybór naprawdę trudny. Ostatecznie zdecydowałam się na tę niewielką gabarytowo książkę, bo Islandia od dawna znajduje się na mojej liście krajów, które chciałabym zobaczyć.


Z informacji zawartych na tyle okładki można wyczytać, że „Islandzkie zabawki” to relacja z trzech lat życia na wyspie, a także alternatywny przewodnik pisany z perspektywy pubów i klubów muzycznych. To portret Islandczyków i swoista kronika polskiego najazdu na wyspę.


Dla mnie to jednak bardziej portret samego autora, bo w miarę przewijania kartek coraz więcej rzeczy dowiadywałam się o Gabrysiu, jego upodobaniach muzycznych niż samej Islandii. Nie powiedziałabym zatem, że jest to przewodnik, bardziej zbiór ciekawostek, lub pamiętnik, w którym znajdują się różnego rodzaju zapiski. Taki też jest podtytuł: Zapiski z wyspy wulkanów.


Kiedy czytałam informacje, które Gabryś zamieścił o sobie na okładce [„listonosz, przemytnik wódki i papierosów, pracownik McDonald’s, dziennikarz, praczka”], pomyślałam, że to będzie fajna lektura, bo autor ma do siebie dystans i poczucie humoru. Po kilkudziesięciu stronach wiedziałam już, że ma także zmysł obserwatorski i dar opowiadania. Gabryś używa dość niewyszukanego języka, jego nieformalnej odmiany [„kibel”, „skapowałem”, „nie muszę oglądać codziennie tych samych pysków”, „nikt nie pieprzy za uszami”…]. Można odnieść wrażenie, że się siedzi w pubie i słucha opowieści kumpla-emigranta, który właśnie wrócił z Islandii i opowiada o tym, jak tam było.


Gabryś nie robi z siebie wielkiego intelektualisty, nie kreuje się na obraz i podobieństwo wielkich mistrzów pióra. Wierzę, że jest autentyczny - taki, jak w prawdziwym życiu i że posługuje się takim językiem na co dzień. I to by było chyba tyle, jeśli chodzi o zalety autora i jego książki.


Nie podobało mi się przede wszystkim pogardliwe wypowiadanie o tubylcach, ich rzekomym zamiłowaniu do ubierania się w wieśniackim stylu, o szkaradnych Islandkach, złośliwie określanych w książce jako foki. To jest coś, co mnie zawsze strasznie irytuje w emigrantach: narzekanie na to, co nowe, inne, krytykowanie tubylców, ich urody, wyglądu i zwyczajów. Jejku, nie podoba się wam za granicą, to wracajcie do Polski! Proste. Uwierzcie, jakoś tu bez was przeżyją. My, Polacy, to chyba jednak lubimy się nurzać w martyrologii i kreować na ofiary. Jest tyle krajów na świecie. Tyle państw o przyjaznym klimacie, wysokim poziomie życia i odpowiednio zadowalających zarobkach – dlaczego Polak-maruda musi żyć w tym, który mu się nie podoba? No dlaczego? Czyżby bał się, że gdyby trafił do tego idealnego, nagle okazałoby się, że nie wie, jak żyć, bo nie ma na co narzekać?


Nie kupuję tego negatywnego portretu złych Islandczyków i brzydkich Islandek. Za bardzo przypomina mi to moją własną sytuację sprzed wyjazdu na Zieloną Wyspę. Też wtedy wmawiano mi, że Irlandczycy – a już w ogóle Irlandki – to najgorsze zło. Takie są zawistne, takie złośliwe, a wszystko to dlatego, że nie mogą strawić pięknych Polek. [Polak zawsze i wszędzie jest najmądrzejszy i najładniejszy].


Gabryś wpadł w pułapkę: tak bardzo chciał odciąć się od Polaków na wyspie, którzy już zdążyli wyrobić nam wśród Islandczyków złą markę, że „zmienił” sobie narodowość [w wielu sytuacjach podawał się za Czecha] i nawet nie zauważył, kiedy sam zaczął mieć znamiona Polaka-cwaniaka: jeżdżenie w pracy (!) i poza nią bez posiadania prawa jazdy, bez zapiętych pasów [życzę powodzenia w przypadku wypadku samochodowego i przeciążenia…]. Każdemu z nas zdarza się łamać przepisy - niech pierwszy rzuci kamień ten, komu nie zdarzyło się przekroczyć prędkości na drodze – tylko po co o tym pisać w swojej książce? Dla poklasku? Dla lansu? Trochę przypomina mi to zachowanie pewnego znajomego Polaka, dla którego nawet najbardziej obciachowe zachowanie jest powodem do dumy.


Dopisywanie sobie nadgodzin w celu wyłudzenia większej wypłaty to kolejny numer z repertuaru pana Gabrysia. I tu zabrakło mi u autora spójności. Bo jeśli faktycznie nie wyjechał dla pieniędzy, jak sugerował w książce, to po co robić takie przekręty?


Czytając „Islandzkie zabawki” miałam czasami wrażenie, że czytam o Irlandii [bardzo zmienna i kapryśna pogoda, rzadkie opady śniegu, pobłażliwa policja…]. Nie oparłam się też wrażeniu, że książkę nie napisano po to, by coś wnieść na polski rynek książkowy, lecz przede wszystkim po to, by nabić kabzę autora, a przy okazji rozliczyć się ze swoimi byłymi kolegami z pracy, sąsiadami czy też współlokatorami Polakami. Takie dwa w jednym.


Autor nie bardzo przypadł mi do gustu i nie nazwałabym go osobą, którą chciałabym kiedyś poznać, by np. wziąć od niego autograf. Mam alergię na tych, którzy krytykują ubiór i wygląd innych, nie przyjmując jednocześnie do wiadomości, że może sami nie są przy tym opoką mody i wzorem do naśladowania. Widać jedyny słuszny rodzaj ubioru to ten nie islandzki, nie wieśniacki, preferowany przez Gabrysia, koniecznie skompletowany ulubionymi glanami i granatową czernią włosów, które to autor sam sobie ścina i farbuje.


Reasumując: „Islandzkie zabawki” to generalnie smutny i nieco depresyjny obraz Polaków za granicą. To nieco ponad 200-stronnicowa książka, którą czyta się dość szybko i z której niekoniecznie dużo się wynosi. Nawet wciąga, ale przecież bagna też wciągają. Czy autor przybliżył mi Islandię? Odrobinę. Czy przekonał mnie do zapoznania się z pozostałą częścią jego twórczości? Nie [poezji nie lubię, a prozaików znam lepszych].  Jeśli polecę do Islandii, to na pewno nie będzie to jego zasługa.

12 komentarzy:

  1. Witaj w klubie,Taito :) Nie znoszę tego polskiego wywyższania się na inne narody. Jakbyśmy naprawdę byli tym "Chrystusem Narodów" ;) Książki nie czytałam, ale pewnie nie sięgnę po nią... Chociaż... kto wie.... Jak Cejrowski? Przezytałaś już "Wyspę" ? Pozdrowienia z Cork.

    OdpowiedzUsuń
  2. Można powiedzieć, że szykuję się do pisania recenzji o podobnym temacie. Cała nowa płyta Czesława opowiada o Polakach na emigracji ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie przepadam za Czesławem ani jego muzyką, ale generalnie zgadzam się z jego spostrzeżeniami na temat emigrantów. A posta oczywiście przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, witaj :) Ja również nie znoszę, strasznie działa mi to na nerwy. Ale to może też dlatego, że ja generalnie nie lubię zarozumiałych osób o wybujałym ego, mających się za nie wiadomo kogo.

    Co się zaś tyczy książki, ani nie zachęcam, ani nie zniechęcam :) Niech każdy czyta [lub nie] na swoją odpowiedzialność ;)

    "Wyspę na prerii" dostałam pod choinkę, co mnie bardzo ucieszyło, bo choć nie za bardzo lubię słuchać Cejrowskiego, to jednak bardzo lubię go czytać. Niestety jeszcze się za nią nie zabrałam. Jestem zawalona bibliotecznymi książkami, gonią mnie terminy, więc na razie to one są dla mnie priorytetem. Wczoraj rozpoczęłam czytanie "Everest. Góra gór" - to kolejna z książek, którą dostałam. Jak ją skończę, przystąpię do lektury "Wyspy na prerii". A Ty masz już ją za sobą?

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj Taito!

    Wiesz co? Czasami, kiedy Cię czytam to mam wrażenie, że mam tam gdzieś w Irlandii, w tej mojej ukochanej, utopijnej wyspie siostrę bliźniaczkę. I wiesz co? Bardzo lubię to uczucie. Jest to jedne z najcieplejszych na sercu odczuć, kiedy widzisz w drugim człowieku bliźniaczą duszę i już po chwili, po tych kilku słowach wiesz, że mogłabyś z tą osobą właściwie konie kraść i nie tylko (na wypadek gdyby stajnia jednak nie była potrzebna).

    Marzę o tym, aby pewnego dnia postawić nogę na Islandii. Jest dla mnie jedną z kolejnych bajecznych, magicznych, krain...

    Pierwszą osobą, którą znam i która znalazła się na wyspie była moja koleżanka z młodzieńczych lat. Ona właśnie do dziś tak pejoratywnie wypowiada się o Irlandczykach. Nie lubię kiedy ktoś tak mówi o innych ludziach. Wychodzę z założenia, że każdego trzeba traktować z szacunkiem, w najgorszym wypadku tolerować, ale zawsze z szacunkiem. W Irlandii ludzie wychodzą w dresach nawet w święta nad ocean i nikomu to nie przeszkadza.
    Podczas moje ostatniej wizyty w Eire spotkałam w moim B&B rodaczkę. Mary, u której spałam na pożegnanie powiedziała mi: wiesz, ona o Tobie mówiła okropne rzeczy, że jesteś dziwna bo sama podróżujesz i tak dalej...ale ja wcale tak nie uważam. Nie jesteś dziwna, jesteś ciekawą osobą, nie zmieniaj się. Wiesz zrobiło mi się głupio nie ze względu na to co powiedziała, ale że powiedziała to moja własna rodaczka...Trochę wstyd za kraj, z którego pochodzę. Byli tam Irlandczycy, Amerykanie, Kanadyjczycy, a obraziła mnie moja własna rodaczka...Też mnie takie zachowanie i narzekanie strasznie irytuje. Najgorsze jest to, że tu narzekanie jest w modzie, a jak nie narzekasz to coś jest z Tobą nie tak.

    Dlatego tak cenni są Polacy, którzy wyjeżdżają i wtapiają się w kulturę, obyczaje miejscowe. Jak można gdzieś żyć kilka lat i nie potrafić nadal mówić po angielsku? No jak?

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj, Rose :)

    Jejku, ale przesympatyczny komentarz - dawno już nie czytałam tylu miłych słów pod swoim adresem. Pozwól, że sparafrazuję Twoje zdania. To jedno z najprzyjemniejszych odczuć dla blogera, kiedy jego praca zostaje wynagrodzona przez czytelników takimi wpisami jak Twój. Prawdą jest, że Internet łączy ludzi, a ta nić porozumienia, którą często można nawiązać na linii bloger-czytelnik to coś pięknego :)

    Konia wolałabym jednak sobie kupić niż ukraść, ale kiedy będę musiała z kimś zjeść beczkę soli, to sobie przypomnę o Tobie i Twojej ofercie ;)

    No, ale po co chcesz lecieć do Islandii? Przecież tam jest pełno złych Islandczyków i paskudnych fok-Islandek!

    A nawet mi nie wspominaj o takich ludziach, bo mi ciśnienie niebezpiecznie wzrasta :) Może gdybym nie mieszkała tutaj ponad osiem lat i nie znała żadnych Irlandczyków, to wtedy MOŻE uwierzyłabym w te opowiadane bajki. Mnie się generalnie podoba ten irlandzki luz przejawiający się m.in w ubiorze, czy w łatwości nawiązywania kontaktów.

    Oh my God, jakież to typowe polskie zachowanie: skrytykować, zanegować, zdeptać. Obgadać. Żyj, człowieku, i pozwól żyć innym. Tak jak chcą.
    Ale żeby od razu nagadywać na Ciebie do Mary... Nie pojmuję. Wstyd mi za tę Polkę.

    Można, można. Znam sporo Polaków, którzy są tu dłużej ode mnie, a nadal są na etapie "Kali jeść, Kali pić". I jest im z tym dobrze. Nie zamierzają niczego zmieniać, bo jak kiedyś powiedział mi jeden polski mędrzec: "to Irlandczycy powinni uczyć się polskiego!".

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie, nie Czarownico. Nie chodzi tu w tym momencie o sposób, w jaki piszesz bloga. Tylko o tą nić porozumienia, kiedy siedzisz przed monitorem i masz ochotę podskoczyć i wykrzyczeć: ja też tak mam! Też tak myślę!

    W Irlandi mnóstwo koni biega sobie wolno. Można by choć na chwilę pożyczyć;) O nie! Na beczkę soli to nie bardzo się piszę, choć kto wie. Może mnie kiedyś namówisz;)

    Są też elfy, piękne, księżycowe krajobrazy i Islandczycy, którzy wierzą w elfy i boją im się narazić. To muszą być przesympatyczni ludzie. Chciałam Ci wkleić linka do artykułu o Islandii, który kiedyś czytałam w pracy, ale zdaje się, że portal chwilowo przestał działać.

    Mi też się podoba Irlandzki humor, podejście do życia i to przyjazne nastawienie do innych.

    Właśnie mi też się zrobiło wstyd, ale co zrobić.

    Byłam właśnie w szoku jak poszłam na tą nieszczęsną, polską Mszę i ksiądz mówił o pielgrzymce zaznaczając: pielgrzymka tylko w języku angielskim, ale na pewno będę ja i część z nas. Toż to prawie jak sekta wśród tubylców. No i nie zapomnę, że śpiewnika nie dostałam, bo mnie nie znali i patrzyli na mnie jak na jakieś dziwne zjawisko;]

    OdpowiedzUsuń
  8. Spokojnie, Twój przekaz był jasny i zrozumiały. Na tyle jasny, że moje dwie jedyne szare komórki nie miały problemu z jego przetworzeniem ;) Wiem, że chodziło Ci o pokrewieństwo dusz, ale ja przy okazji wspomniałam o nagrodzie za tworzenie bloga. Gdybym go nie miała, nigdy bym nie przeczytała takiego miłego komentarza. Nigdy bym Cię nie poznała i nawet nie wiedziałabym o Twoim istnieniu.

    Racja z tą beczką soli, toż to niezdrowe dla organizmu :) Prawda - w Irlandii jest za dużo porzuconych koni. To są niestety niewinne ofiary kryzysu ekonomicznego i ludzkiej nieodpowiedzialności. Nie mam wytłumaczenia i zrozumienia dla osób, które na pewnym etapie swojego życia pozbywają się swoich pupili: psów, kotów, koni itd, itp. Dziś rano znów czytałam w lokalnej gazecie o przepełnionym schronisku dla psów. Rozumiem, że w życiu zdarzają się przeróżne nieprzyjemne sytuacje, można stracić źródło utrzymania, zdrowie i już nie móc opiekować się swoim zwierzakiem, ale to nikogo nie usprawiedliwia z okrutnego porzucenia czworonoga. Można postarać się znaleźć mu nowy dom, lub w najgorszym wypadku oddać do schroniska, humanitarnie uśpić, ale żeby wyrzucać zwierzę na "ulicę", to trzeba być zimnym draniem. Od śmierci gorsza jest tylko jedna rzecz - powolna śmierć. I na to skazują swoje zwierzęta ludzie, którzy je porzucają. Kropka. End of story.

    Zgadza się, a do tego zorza polarna, wulkany, gejzery, piękne parki narodowe, lodowce i wodospady. Ale Polak-maruda, niczym Kaj z Królowej Śniegu, widzi tylko to, co jest brzydkie i złe...

    Ja jeszcze ani razu nie byłam tutaj na polskiej mszy, mimo, że odbywają się one u nas raz na miesiąc. Zdecydowanie wolę te w języku angielskim.

    Miłego weekendu :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej Kociaro ;) "Wyspę" właśnie czytam i nie jestem rozczarowana. Jakkoliwek poglądy tego pana są zupełnie mi obce, to muszę przyznać, że pisze świetnie. Nawet nie podejrzewałam, że tak polubię jego książki... Zatem zachęcam wszystkich....
    Co jest z nami, że tak strasznie nie lubimy ludzi po prostu zadowolonych z życia? Na każdym kroku słyszę to jojczenie na autochtonów. A prawda jest taka, że przez ostatnie 9 lat to ze strony Irlandczyków jakiś specjalnych przykrości nie doznałam. O rodakach niestety nie mogę tego powiedzieć... A wiecie co naprawdę mnie denerwuje? Zawodowi bezrobotni... Siedzą po kilka lat na socjalu, nic nie robią, nigdzie nie chodzą, nigdzie nie jeżdżą, nie znają żadnego Irlandczyka osobiście poza urzędnikiem, który przymyka oczy na jawne naciągactwo, a w sprawie oceniania kultury irlandzkiej - normalnie eksperci... I ta pozycja roszczeniowa!!!! Normalnie mnie coś trafia. Uff... no to już kawy od rana nie potrzebuję ;)
    Pisz nam, Tatio, pisz :) Jak widzisz, masz spore grono wielbicieli ;) Miłego dnia :))))

    OdpowiedzUsuń
  10. Witaj, Dorotko, w ten leniwy sobotni poranek :) Dla mnie jeszcze chwilowo leniwy, bo nie ma to jak zacząć dzień od bloga i kawy :) Pogoda niespecjalna, choć chyba już przestało padać. Nawet kotom nie bardzo uśmiechało się wyjście na podwórko. Za niedługo biorę się za sprzątanie domu, a potem mam w planach napisanie na bloga jakiegoś podsumowania zeszłorocznego. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

    Bo to jest tak: można nie lubić Cejrowskiego, ale nie można mu odmówić lekkości pióra i talentu do pisania ciekawych książek. Ja dodatkowo lubię w nich to, że zawsze są pięknie wydane: dobrej jakości papier, twarda oprawa, przeróżne zdobienia na stronach, widać przywiązanie uwagi do szczegółów. Na mnie to wyjątkowo działa :) Jestem typowym wzrokowcem, a do tego jeszcze estetką :)

    Ja już się przyzwyczaiłam, że w moim polskim środowisku jestem odosobniona w pozytywnym postrzeganiu Irlandii i jej mieszkańców. Muszę jednak przyznać, że dobrze mi z tą moją odmiennością poglądów :) Mam też nadzieję, że one nigdy nie ulegną zmianie. Na początku mojego pobytu tutaj ogromnie zaskakiwała mnie życzliwość Irlandczyków, to ich witanie się z obcym, uśmiechanie do nieznajomych, a nawet teraz ciągle zdarza mi się być pod wrażeniem ich uczynności i serdeczności. I też nie mogę powiedzieć, by zrobili mi coś złego, lub źle traktowali. Nigdzie nie jest idealnie, bo nie ma idealnych ludzi i państw. Uważam jednak, że Irlandia jest zdecydowanie jednym z najprzyjemniejszych krajów do życia. I nawet - znienawidzona przez niektórych Polaków - pogoda mi nie przeszkadza. Ja po prostu nie cierpię upałów i dobrze mi w takim klimacie, jaki ma ten kraj. Tylko czasami śniegu mi brak.

    O to to! :) Mam takie same odczucia. O zawodowych bezrobotnych to ja mogłabym książkę napisać. Czego ja się tutaj nie naoglądałam... Wśród wielu moich polskich znajomych króluje właśnie taki model na życie w Irlandii. Znam osoby, które nie skalały się pracą od dobrych kilku lat [po prostu nie chcą, bo im się "nie opłaca"]. Siedzą sobie [obydwoje] na zasiłku w swoich domach socjalnych i bardzo chwalą takie życie. Zero jakiejś ambicji i wstydu. Irlandczyków nienawidzą, nagminnie dorabiają na czarno i nawet nie myślą o nauce języka i jakiejkolwiek integracji. Bo szlachta nie zadaje się z chłopami. Gdybyś ich zapytała o największe atrakcje Irlandii, wymieniliby tylko klify Moheru, bo to jako jedyne widzieli. W jednym palcu mają natomiast informacje o wszystkich "benefitach", ulgach i dopłatach.

    OdpowiedzUsuń
  11. Gdybyś miała tylko dwie szare komórki nie spłodziłabyś tego posta moja droga;) Mi też miło, choć milej by Cię było poznać na żywo, a przynajmniej mi się wydaje, że byłoby miło;)

    Wiem, wiem. Takie przysłowie, ale może uda nam się bardziej poznać bez szkodzenia zdrowiu i życiu?;) Zgadzam się. Nie ma chyba podlejszego stworzenia od człowieka. My już mamy drugiego schroniskowego psiaka i kiedy widzę jej wszystkie lęki mam ochotę zrobić wielką krzywdę ludziom u których była wcześniej. Obawiam się, że wtedy mogłabym się nie opanować.

    Zobaczenie zorzy polarnej jest jednym z moich marzeń. Czy to w Islandii czy w Norwegii. W ostatnich Wysokich Obcasach jest artykuł z hasłem: "Zimny kraj zimnych ludzi" czy jakoś tak. Jeszcze do niego nie dotarłam, ale hasło bardzo trafne.

    Te w Galway odbywają się co niedzielę o konkretnej godzinie. Dodatkowo zachęciło mnie też to, że jest to zakon braci Dominikanów, których uwielbiam. Pomyślałam, że fajnie by było iść w innym kraju na polską Mszę. Errare humanum est.

    Miłego Taito.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zatem życzę Ci - a przy okazji sobie - aby to marzenie się spełniło. A mnie się ostatnio znów zatęskniło za Norwegią, bo oglądałam serial, w którym akcja toczy się w tym kraju. Jejku, jest tyle krajów, do których chciałabym polecieć, a tak mało czasu na podróże. To nie fair ;) O, ja bym jeszcze chętnie zobaczyła na żywo renifera :)

    Galway większe miasto, to i możliwości odpowiednio większe :) Zresztą, jak wspomniałam wcześniej, dla mnie to bez znaczenia, bo i tak nie chodziłabym na polskie msze, skoro w każdej chwili mogę pójść na tę po angielsku.

    Miłej niedzieli :)

    OdpowiedzUsuń