Samotnia w Mayo marzyła mi się już od dawna. Tyle miesięcy upłynęło od mojej ostatniej wizyty w tym hrabstwie, że zdecydowanie zabrakłoby mi palców u rąk i nóg, by je zliczyć. Nie liczyłam ich więc. Zamiast tego liczyłam, że jeszcze w tym roku tam wrócę. Nie w miejsca, w których już byłam, tylko w te całkowicie mi nieznane. Nie uważam się za wielką podróżniczkę, ale czasami budzi się we mnie zew prawdziwego podróżnika. Każe przeć przed siebie, odkrywać to, co nieznane. Ruszać. Byle gdzie, byleby tylko być w ruchu.
To wzgórze nie jest zwykłym kopcem kreta. Ma historyczne znaczenie i wiele, wiele lat
Wstępny plan był taki, by się szarpnąć i wynająć jakiś przytulny domek koło plaży. Tak na tydzień. Chciałam codziennie, choć przez te parę dni, budzić się i zasypiać tulona do snu przez kojący szum fal. Móc wstawać wcześnie rano, kiedy powietrze jest niesamowicie orzeźwiające i z kubkiem gorącej kawy w ręce stać sobie w drzwiach, na werandzie, balkonie, lub w oknie i patrzeć na żywioł, którego nie da się okiełznać, na morze, którego woda „żyje” swoim życiem. Życiem w „magiczny” sposób powiązanym z rotacją Ziemi. I chciałam przy okazji docenić swoje życie. Być może nawet poukładać sobie w głowie różne sprawy.
Kawa Tima Hortonsa - moja najlepsza przyjaciółka w czasie podróży
Wygórowane ceny i mały wybór domków w interesującym mnie terminie sprawiły, że plan powędrował do muzeum niezrealizowanych marzeń. Miałam co prawda nieśmiały plan pojechania tam chociaż na jeden dzień, ale wszystko wskazywało na to, że to tylko moje pobożne życzenia. Najpierw pogoda nie sprzyjała, a kiedy już zaczęła, nabawiłam się kontuzji nogi. Wprawdzie małej, ale jednocześnie na tyle dużej, by uniemożliwić mi swobodne chodzenie bez grymasu bólu i bez utykania jak kuternoga.
Ani kroku dalej!
Oczywiście doszło do boju między sercem i rozumem. Serce koniecznie chciało jechać tam, gdzie kiedyś zostawiłam jego małą cząstkę. Rozum zaś bombardował argumentami o powalającej sile: pojedziesz w takim stanie, to wrócisz w gorszym. Chcesz się doigrać? To się doigrasz! A poza tym, będzie Cię tak bolało, że nie będziesz w stanie docenić widoków rozpościerających się przed Tobą. Spójrz prawdzie w oczy – ślimak na środkach uspokajających jest znacznie szybszy od Ciebie.
Szczęśliwie dla mnie apteczne specyfiki, skombinowane przez Połówka, wkrótce przyniosły pożądany efekt i dwa dni później mogłam biegać po irlandzkich łąkach niczym łania po lesie. A kiedy już się wybiegałam, udałam się na plażę. Przez dwadzieścia kilka lat mieszkałam tak daleko od morza i tak rzadko je widywałam, że do dziś próbuję nadrobić stracone lata. Nieprędko tego dokonam.
Kolejnym prezentem od losu była dostawa kosza piknikowego. Akurat dotarł na dzień przed wyjazdem. Wprawdzie nieco mnie rozczarował kolorem, bo na zdjęciu na eBayu prezentował się inaczej, ale da się żyć jako ofiara Photoshopa. Już nie chciało mi się bawić w reklamacje. Dopóki pełni swoją funkcję, jest dobrze. Zadebiutował zatem kosz na uroczej plaży w Mayo w kroplach letniego deszczu. Bo tak dla równowagi, żebym czasem nie zwymiotowała tęczą z tego szczęścia, rozpadało się niedługo po tym, jak dotarliśmy na plażę i rozłożyliśmy się na kocu.
Ale chyba nie muszę mówić, że te przelotne opady deszczu nie zmyły mi uśmiechu z twarzy. Wpatrywałam się w morze, piłam parującą herbatę rozcieńczoną kroplami lipcowego deszczu i przegryzałam kanapkę. A ta oczywiście smakowała lepiej niż popisowe dania wszystkich najlepszych kucharzy świata. Sorry, panie Gordonie Ramsay, sorry, panie Wojciechu Amaro – żaden z Was nie doprowadziłby mnie wtedy do lepszego orgazmu kulinarnego.
Dzień przed wyjazdem robiłam jeszcze rozeznanie w sieci – wypisałam wtedy wiele atrakcji, które chciałabym zobaczyć w tym hrabstwie. Oczywiście nie dotarłam do wszystkich. Mayo jest zbyt duże, a mój dzień był zbyt krótki, by upchnąć w nim tyle zabytków i zakątków. Ale i tak nie mam powodów do narzekania. Miałam aż nadto atrakcji i frajdy. Mam też kolejny powód, by tam wrócić.
Wyścig po garniec złota czas rozpocząć!
To był wspaniały dzień pełen wrażeń. A jakby tego było mało, w drodze powrotnej udało mi się zatrzymać w Bootsie - bo przecież w mojej wiosce nie ma takich wynalazków - i kupić dwie ostatnie sztuki perfum, na które polowałam już od dłuższego czasu.
I co z tego, że nieco inaczej wizualizowałam sobie ten dzień i że w moich wyobrażeniach nie było opadów deszczu? Nie wszystko można sobie w życiu zaplanować. I może to lepiej. W przeciwnym razie nasze życie byłoby nieznośnie nudne.
Jedna z sześciu okrągłych wież Mayo
Żegnam się z Wami pięknymi słowami Marka Twaina: „Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.”
"Ale wiesz, że wyglądasz teraz jak upośledzone dziecko?" [rzekł Połówek do Taity cieszącej się na widok baniek mydlanych]. I jak go nie kochać?
Droga Taito. Popełniłaś jeden maleńki błąd który następnym razem powinnaś postarać się naprawić - najlepszą kawę w tej okolicy znajdziecie w miejscu otoczonym przez Ballintubber Abbey, Cong Abbey wraz z leżącym opodal Kelly's Cave (oba miejsca zapewne Ci znajome), Shrule Abbey i monument Gods of the Neale :) Następnym razem powinniście go naprawić! :)
OdpowiedzUsuńaaa! przepiekny post! czulam sie jakbym tam byla... ale juz nie dlugo... normalnie nie moge sie doczekac! kocham irlandie i ciagnie mnie do niej jak Ciebie do Mayo np. :)
OdpowiedzUsuńMonika, to Ty pomyliłaś wyspy :) Powinnaś mieszkać w Irlandii :)
OdpowiedzUsuńWitaj, Peadairs :) Chyba udowodniłam Ci tym postem, jak niezdecydowana jestem i jak szybko zmieniają się moje plany. Już zaczęłam wierzyć, że nic nie wyjdzie z wycieczki do Mayo, i że najwcześniej zawitam tam jesienią. Odczuwam lekki niedosyt, bo chciałam podjechać jeszcze do kilku innych atrakcji turystycznych [m.in. do wspomnianego przez Ciebie Ballintubber Abbey], ale w drodze do Mayo niespodziewanie zatrzymały mnie inne zabytki i straciłam z półtorej godziny, co później niestety mocno odczuwałam. A tak się napaliłam na wizytę w Westport...
OdpowiedzUsuńCzekaj, czekaj... czy Ty mnie właśnie zapraszasz na kawę do siebie? ;) Z reguły nie kupuję kawy na stacji paliw, ale tę od Tima bardzo lubię i jak tylko widzę reklamę, że dana stacja ma ją w ofercie, to jadę tam bez namysłu :)
Cong Abbey znam, w ogóle bardzo lubię Cong. Jest urocze, mimo że popularne wśród turystów. O Kelly's Cave pierwsze słyszę [ale już nadrabiam ubytki w wiedzy!]. Ballintubber, Shrule i pomnik dopiero przede mną.
Serdeczne pozdrowienia :) Grzecznie proszę o przekazanie ode mnie kilku pieszczot dla Dew i Windy :)
he, wyjechalam za miloscia...ale jak ta milosc sie juz skonczyla, to kto wie...moze jeszcze tam wroce...
OdpowiedzUsuńNo hej!
OdpowiedzUsuńKosz, jak widzę, w środku niebieski a na zewnątrz? Jakiś taki ciemniejszy od naturalnego koloru wikliny. Czyżby szary?
U nas niedziela, jako dzień wolny, upłynęła pod znakiem deszczu i wiatru. Co gorsze na bank holiday weekend zapowiadają podobną pogodę. No przecież coś mnie trafi. Nie mogę pozwolić sobie na branie dodatkowych dni wolnych w tygodniu, kiedy już pogoda dopisuje, bo trzeba rachunki płacić. A kiedy nadchodzi niedziela, to leje. Jak w zegarku. To już zima (raz przełom listopada i grudnia, drugim razem początek lutego) na Lanzarote jest cieplejsza od tegorocznego irlandzkiego lata. Muszę zapuścić sobie "Zezowate szczęście" z Kobielą...
Ładnie tam w Mayo. Ładniej niż u nas. Ale może wcześniej zrobię wypad do Bray i pospaceruję tamtejszym klifem. Może nawet skuszę się na przejażdżkę pociągiem. Mają tam ładną trasę brzegiem morza. Piękne widoki i tunele wykute w skale. Podobnie do trasy na półwyspie Iveragh.
No dobrze, ja tu gadu, gadu (pisiu, pisiu) ;) a czas zabrać się za jakąś robotę. Szef przyjedzie i będzie krzywo patrzył. ;)
Miłego tygodnia Taito.
Hah, wymieniając te wszystkie rzeczy warte obejrzenia zapomniałem dodać Moore Hall - wiem, wspominałem Ci o nim - miejsce bardzo bardzo, a do tego ledwie krok (no, niech bedzie że dwa) ode mnie, możesz je znaleźć na en wiki :)
OdpowiedzUsuńCo do Twojego pytania zaś - cóz, tak jakby :) Jeśli trafisz to kawy na pewno nie odmówię, a i Dew i Windy pewnie sie ucieszą z porcji kilku dodatkowych pieszczot :)
Pozdrawiam :)
I bardzo dobrze, że mi przypomniałeś o tych ruinach Moore Hall, bo mam kapuścianą głowę i całkowicie o nich zapomniałam. Właśnie dopisałam je do listy, którą sporządziłam przed wyjazdem. Na razie nie planuję powrotu do Mayo, ale kto wie? Może pojawię się tam z gośćmi [jeszcze nie byli w tamtych stronach], jeśli oczywiście pogoda łaskawie dopisze.
OdpowiedzUsuńMogę im też przywieźć wielki wór marchewek, jabłek i czerstwego chleba ;) No chyba, że są na jakiejś specjalnej diecie i nie jadają takich produktów. Wtedy będzie mi potrzebna Twoja pomoc, bo kto lepiej od Ciebie będzie wiedział, jakie przysmaki by je interesowały :)
Trzymaj się ciepło w te ponure, chłodne i deszczowe wieczory :)
Dzień dobry, Zielaku :)
OdpowiedzUsuńKosz miał być jasny na zewnątrz, a okazał się być jakiś taki brązowo-szarawy. Poniżej wklejam linka do niego. O, właśnie zauważyłam, że wcale nie kupiłam go na Ebayu, jak pisałam w notce, tylko na Amazonie ;) Póki co nie mam większych powodów do narzekania. Przeszedł chrzest bojowy i irlandzki deszcz nie jest mu straszny :)
http://www.amazon.co.uk/gp/product/B00HU646ZM/ref=ox_sc_act_title_1?ie=UTF8&psc=1&smid=A112LTL2GXGMT5
Nawet mi nie przypominaj o tej niedzieli - deszcz od rana do nocy. Depresyjnie i szaro niczym w środku zimy. Siedziałam zamknięta w czterech ścianach i nigdzie się nie wychylałam. Powoli przechodzę w tryb zimowy - teraz wieczorami chce mi się głównie siedzieć w wannie gorącej wody i czytać książkę.
Właśnie - dobrze, że mi przypomniałeś o tym zbliżającym się długim weekendzie. Kilka miesięcy temu zarezerwowałam nocleg w moim kochanym Kerry i chyba będę musiała go anulować. Średnio uśmiecha mi się kilkugodzinna jazda w deszczu, tylko po to, by popatrzeć sobie, jak pada deszcz w Kerry. Zależało mi na plaży i oceanie, a w deszczu można zapomnieć o przyjemnościach z nimi związanymi. Mam tam jeszcze jedną rezerwację na końcówkę sierpnia, może wtedy będę mieć więcej szczęścia.
Trasa biegnąca klifami z Bray do Greystones rządzi! Tylko że do tego potrzebne są dobre warunki atmosferyczne. Polecam Greystones, bardzo fajne i ładne miasto z plażą na wyciągnięcie ręki. Planuję tam wrócić w następnym miesiącu.
Tydzień średnio miły jak do tej pory, bo z bólem wróciłam do pracy i coraz bardziej zaczynam pluć sobie w brodę, że jednak nie odeszłam z niej. Wypalenie zawodowe to niezbyt fajne uczucie. Nie polecam ;)
Najważniejsze, żebyś była szczęśliwa - tu czy w UK to już nie ma większego znaczenia.
OdpowiedzUsuńCześć Kochana!
OdpowiedzUsuńWidzisz? Nie potrafię się powstrzymać. Kiedy byłam w Galway i wjeżdżaliśmy do Mayo kierowca powiedział żeby wyjąć paszporty bo wjeżdżamy do innego county. Miny niektórych pasażerów bezcenne.
Musisz uważać i nie biegać jak ryś,a jak łania;)
Kosz nie taki zły, ale ten który nam się podobał pewnie byłby lepszy;)
Łączę się z Tobą duchowo. Dziś rozłożyłam się na mokrym piasku z książką i termosem ciepłej herbaty. Krople deszczu nie zepsuły mojego humoru. Nawet wielka ulewa sprawiła, że obserwowałam uciekających z plaży ludzi i nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Obawiam się, że mogłam wyglądać jak Ty na widok baniek.
Kocham te słowa Marka Twaina.
Śnij, podróżuj, odkrywaj.
Odnalazłaś się ;) Witaj, Rose, w ten deszczowy i ponury wieczór. Wszystko wskazuje na to, że jesień wcześniej zawitała do Irlandii. Niektórzy powrócili do ogrzewania domów. W lipcu - uwierzysz? Ogrzewam się kubkiem gorącej zielonej herbaty, a potem wskakuję do łóżka, bo skończyła mi się laba i jutro rano trzeba stawić się do pracy.
OdpowiedzUsuńNie twierdzę, że jest najładniejszy - widziałam fajniejsze, ale jak na złość sprzedawcy nie wysyłali towaru do Irlandii. Tego, o którym wspominasz i tak bym nie kupiła, bo niedługo po tym, jak Wam go pokazałam, przestał być dostępny. Poza tym był droższy niż ten, który mam. No i bardziej mi odpowiada niż ten z Debenhams ;)
Byłaś dziś na plaży? Zazdroszczę! Doszłam do wniosku, że piknik nad morzem w czasie lekkiego deszczu to wcale nie taka zła rzecz :)
Miłych snów życzę :)
dzieki:)
OdpowiedzUsuńHello :) Czytasz w moich myślach, Taito! Ciągnie mnie do Mayo bardzo. Melduję powrót z biwakowania pod Moherami. Namiot okazał się wodoodporny!!!! 8 stopni w nocy, 12 w dzień, deszcz i wichura - czyż nie cudowne okoliczności przyrody? Ale nic nam nie zepsuło humoru. Dziewczyny zakochane w campingowaniu. No i starndard - Arany, do których przypłynięcie okazało się dla 4 naszych współpasażerów wybawieniem z ataków choroby morskiej! Swoją drogą to sama nie pamiętam, kiedy mną tak bujało! Obsługa z kamiennymi twarzami rozdzielała woreczki foliowe biedakom, a moje dziewczyny - pełnia szczęścia na twarzy. Potem - delfin, bryczka, lody, upajanie się brzmieniem mowy autochtonów... Jakże ja to kocham. Cieszę się, że moje dzieci też zadowolone.Pod wieczór trochę się pogoda zlitowała nad nami, by w nocy znowu szarpać nam namiot niemiłosiernie. Ale nic to. Następnego dnia cudowna Wild Atlantic Way i Aillwee cave. Trafiliśmy akurat na pokazy drapieżników. Rewelacja. Rzadko kiedy można obserwować krążące nad sobą sępy ;). MIałaś rację - smak serów i krówek...W ogóle jedzenie tam mi smakowało. Oprócz krówek i sera, nabyliśmy drogą kupna flaszeczkę bimberku, ale chowam na specjalną okazję ;) I właśnie myślę, gdzie by tu znowu prysnąć jeszcze w sierpniu, bo pracujemy od czwartku do soboty, więc czasu nie braknie...Tylko ta POGODA! Może właśnie Mayo? Uściski.
OdpowiedzUsuńAhoooj!
OdpowiedzUsuńJa się jeszcze nigdzie nie zgubiłam;) Uwierzę. Byłam w lipcu w Irlandii i byłam wtedy niezmiernie szczęśliwa z posiadania elektrycznego koca.
Zazdrościłaś i co? Teraz na polskim wybrzeżu leje od rana do wieczora. Zrób coś z tym! Bo jak nie to się zakradnę do Twojego piknikowego koszyka, pełnego łakoci.
Tymczasem schnę, zaklinam deszcz i pogodę na wrzesień w Irlandii;)
Mnie w zimne wieczory ratuje żywy kot, więc niepotrzebny mi elektryczny koc ;)
OdpowiedzUsuńNawet gdybym chciała, to nic nie mogłabym z tym zrobić. Wybacz :) Ty za to możesz się powoli zacząć przyzwyczajać do deszczu od rana do nocy ;) A w koszyku to już nie ma żadnych łakoci. Puste talerze i kieliszki. Nie spodobałoby Ci się to, co byś w nim znalazła. Gdybyś za to wpadła teraz, to załapałbyś się na pyszne ciastka prosto z uroczej Bretanii, gdzie niedawno gościła Matka Przełożona. Chociaż... chyba się pospieszyłam z tymi słowami - widzę, że ciasteczkowy potwór coś przeżuwa, więc chyba już po nich ;)
Nie ma za co :)
OdpowiedzUsuńDonik :) Przetrwałaś te wszystkie wichury i ulewy, to zdecydowanie zasłużyłaś sobie na tytuł komandosa ;)
OdpowiedzUsuńTak sobie czytam to, co piszesz i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jesteście doskonałym przykładem na to, że grunt do dobre nastawienie i przymykanie oka na różne niedociągnięcia. Z Twojego opisu wynika, że niemal wszystko - a już na pewno irlandzka aura - sprzysięgło się przeciwko Wam, a mimo to uczyniliście w tego biwakowania "z piekła rodem" super przygodę :) Znam osoby, dla których wypad w takich okolicznościach byłby prawdziwym koszmarem. Jesteście wielcy, tak trzymać!
Zazdroszczę rejsu na wyspy Aran - dawno tam nie byłam. Cieszę się ogromnie, że wizytę w jaskini Aillwee uważacie za udaną. Mnie niestety ominął pokaz ptaków drapieżnych, ale i tak mi się tam podobało.
Praca od czwartku do soboty - szczęściarze! Dla mnie póki co to tylko marzenie.
Mayo oczywiście polecam. Skoro teraz wróciłaś taka zadowolona i naładowana serotoniną, to śmiem twierdzić, że Mayo zrobi Ci jeszcze lepiej ;)
Udanego długiego weekendu życzę :)
No hej!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem kolejny post, ale jest na tyle poważny, że zanim skomentuję pozwolę sobie przemyśleć go głębiej.
Bank Holiday Weekend za nami. Wbrew zapowiedziom synoptyków okazał się całkiem pogodny. W niedzielę udało mi się wyciągnąć rodzinę do Courtown i pospacerować ze zwierzakami po lesie i plaży. W miasteczku odkryliśmy nową atrakcję pt. Pirates Cove. Niestety już podczas drogi powrotnej, więc zapoznamy się z nią bliżej przy następnej wizycie. Zaliczyliśmy za to rundę mini golfa. W sumie miło spędzone godziny na świeżym powietrzu.
Poniedziałek natomiast powitał mnie "buntem na pokładzie". Niestety rodzina stwierdziła, że będzie za mocno wiało (prognoza 10m/s) i za długo będzie trwała jazda, więc jeśli tak mi zależy "to jedź sobie sam". No to pojechałem.
Cóż, motocyklowe odzienie stanowczo nie nadaje się do spacerowania po klifach. Buty mają za miękką podeszwę, kurtka jest za ciepła by w niej maszerować, a zdjęta i niesiona jest jak kawałek deski. A raczej trzy kawałki i do tego jeszcze heblowane, żeby trudniej było je nieść. Nic to. Kolejnym razem zabiorę małżonce samochód i psy i przejdziemy trasę. Ostatecznie przeszedłem tylko kilkaset metrów za siatką a potem po nowym falochronie w Greystones. Posiedziałem na plaży, pogapiłem się z oddali na klify i ruszyłem w drogę powrotną. Ostatecznie wyszło tego coś około 300 km. Mogę polecić drogę R759 z The Lamb przez Sally Gap aż do drogi R755. Piękna trasa. Cudowne widoki. Po drodze mija się posiadłość TYCH Guinness'ów i jest mniej uczęszczana niż ta z Hollywood do Glendalough. A jeśli ktoś dysponuje czasem i chęciami to można także przejechać się aż do Wexfordu trasą widokową Coast Road zatrzymując się co parę kilometrów na podziwianie widoków.
No i czas do pracy...
Pozdrawiam.
Witaj, Zielaku, w tym nowym tygodniu :)
OdpowiedzUsuńJakoś mało osób komentuje ten najnowszy post - trudno powiedzieć, czy tematyka zbyt ciężka, czy też może mało ciekawa ;) Cieszę się jednak, że go napisałam, bo od dłuższego czasu ciążył mi na duszy. Książkę przeczytałam ze dwa, trzy miesiące temu, ale nie mogłam się zebrać do napisania recenzji. Teraz mam ten sam problem z innym postem. A już myślałam, że udało mi się pozbyć tej blokady w pisaniu.
Jak ja uwielbiam Bank Holidaye! Co prawda w ten miniony siedziałam w domu, ale i tak zaliczam go do udanych. Pamiętasz, jak pisałam Ci, że mam zarezerwowany nocleg na zachodzie kraju? Ostatecznie anulowaliśmy go, bo pogoda nie była najładniejsza. Miejmy nadzieję, że za trzy tygodnie będzie ładniejsza. U nas jeszcze nie było tak źle, ale zachód zawsze znacznie mocniej obrywa. Z tych trzech dni długiego weekendu u mnie zdecydowanie najładniejszy był poniedziałek - ładne niebo, nawet słonecznie, ale wiatr mocno wiał.
W Courtown chyba jeszcze nie byłam. A jeśli już, to pewnie tylko przejazdem. Rzuciłam okiem na tę Pirates Cove i wygląda ciekawie. Raj dla dzieci. Szczególnie ten kolorowy pociąg przypadł mi do gustu. Lubię takie ciuchcie i jeśli tylko mogę załapać się na przejazd, to korzystam :)
Fajnie, że nie próżnowałeś, tylko zrobiłeś rekonesans terenu. To dobry pomysł, by tam wrócić z samochodem i psiakami. Tylko koniecznie zabierz ze sobą słońce :)
Wielkie dzięki za polecenie trasy, postaram się zapamiętać i przy pierwszej nadarzającej się okazji sprawdzić ją. Może nawet nie będę musiała zbyt długo na to czekać. Ostatnio ciągnie mnie do Wicklow jak wilka do lasu.
Trzymaj się ciepło :) Do weekendu już coraz bliżej ;)
Myślałam, że Połówek, a nie kot;)
OdpowiedzUsuńNie strasz tym deszczem. Jak ja tam zamieszkam będzie częściej słonecznie. Zobaczysz. Nic dla mnie nie zostało? Naprawdę nic? Jak tak mogliście? Niech się Ciasteczkowy Potwór wstydzi.
No co Ty, kot ma fajniejsze futerko :)
OdpowiedzUsuńA ja nadal nie mogę się oswoić z myślą, że Rose zamieszka na stałe w Irlandii. To jakiś kosmos! Naprawdę.
Wybacz - ani okruszka już nie ma. W starciu z Ciasteczkowym Potworem wszystkie ciastka są jak pragnienie - nie mają szans ze Spritem ;)
Nie lubię facetów z futerkiem;)
OdpowiedzUsuńZobaczymy jak się wszystko ułoży. Zawsze marzyłam o bilecie w jedną stronę. Mówisz, masz. Pewnej sierpniowej nocy przybędę, a wtedy strzeż się i dobrze rozglądaj na ulicach:D
U mnie jest podobnie z czekoladą. Przywieźliśmy z Pomorza wiele opakowań czekoladek, które dzisiaj już znalazły mieszkanie w moim małym żołądku;)
Tak, wiem. Pamiętam - klata ma być łysa i naga jak pupa niemowlaka. Z włochatą nie ma co podchodzić do Rose ;)
OdpowiedzUsuńPoza tym wiesz, jak Połówek może się równać z kotem, kiedy one z dnia na dzień stają się coraz słodsze? To ich przywiązanie do nas, ta miłość w oczach [autentycznie!] jest niesamowicie rozbrajająca. Już nie wyobrażam sobie życia bez nich i błogosławię ten dzień, kiedy kocia mama wybrała sobie nas na nowych właścicieli :)
Długo tam nie pomieszkają ;) Ja od czekolady chyba wolę porządne ciasto :)