niedziela, 20 września 2020

Powrót na walijską ziemię: Pembroke Castle


 

W spokojne, suche i bezwietrzne dni zamek Pembroke przegląda się w tafli wody niczym Zła Królowa z "Królewny Śnieżki" w swoim magicznym lustrze. Nie trzeba jednak pytać: "Lustereczko, lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie?", by wiedzieć, że zamek zalicza się do tych wyjątkowo urodziwych i deklasuje wielu konkurentów. 


 

Jednak w przeciwieństwie do macochy Śnieżki twierdza ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko walory estetyczne.  Jej cylindryczny donżon okupujący centralną część dziedzińca uznawany jest za jeden z najznakomitszych okazów tego typu w całym kraju. Pięciokondygnacyjna wieża ma ponad 20 metrów wysokości i zwieńczona jest w dość nietypowy sposób - kopułą. A ponieważ z powodzeniem można wdrapać się na jej szczyt, oferuje także przyjemne dla oka widoki. 


 

Wieża jest dwunastowiecznym dziełem hrabiego Williama Marshala I, a ponieważ do złudzenia przypomina francuskie donżony, przypuszcza się, że hrabia mógł się nimi dość mocno inspirować. Żeby jednak nie namalować Wam tutaj mylnego obrazu Marshala jako marnego naśladowcy, koniecznie muszę dodać, że hrabia był przede wszystkim kimś na kształt naszego króla Kazimierza III Wielkiego, który zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną. Musicie bowiem wiedzieć, że zamek przeszedł spektakularną metamorfozę. 



 

Obecna postać Pembroke Castle absolutnie nie zdradza jego skromnych początków z XI wieku, kiedy to był tylko marnym gródkiem stożkowatym, który z powodzeniem można by było pomylić z kopcem kreta. I to na trzeźwo, bez żadnych opiatów i substancji halucynogennych. To się jednak zmieniło, kiedy w 1189 roku zamek wszedł w posiadanie Williama Marshala. Niedługo później przestał być fortyfikacją drewniano-ziemną i wszedł na wyższy level - wkroczył w "epokę kamienia", co nie pozostało bez znaczenia dla jego przyszłości. Późny trzynasty wiek był zdecydowanie jego złotym wiekiem. Sam William miał nieco mniej szczęścia - pomimo tego, że udało mu się spłodzić pięciu synów, żaden z nich nie doczekał się potomków. 


 

Kilka wieków później w zamku miały jednak miejsce narodziny, które przeszły do historii, a wszystko za sprawą młodziutkiej Margaret Beaufort. Margaret przybyła do Pembroke Castle w XV wieku jako świeżo upieczona wdowa, w dodatku ciężarna. Niedługo później, prawdopodobnie jako czternastolatka, wydała na świat Henryka VII - który "zapoczątkował" dynastię Tudorów - co w późniejszym okresie pozwoliło jej cieszyć się znacznie większymi przywilejami, niż to miało miejsce w przypadku innych średniowiecznych kobiet.  


 


 

Zamek chlubi się także posiadaniem autentycznych średniowiecznych lochów, do których zdecydowanie łatwiej się trafiało (przez zapadnię), niż wychodziło. Głęboko w trzewiach zamku jest  także Wogan Cavern - mroczna pieczara łącząca twierdzę z rzeką, co było niegdyś nieopisaną zaletą. Tak w czasach pokoju jak i tych burzliwych.  



 

Sama nie wiem, czy bardziej ekscytująca jest droga do niej - wąski, ciasny przesmyk i 55 spiralnych schodów, czy też świadomość przebywania w jaskini użytkowanej od kilkunastu tysięcy lat i tych wszystkich niesamowitych wydarzeń, które tutaj musiały mieć miejsce (jak na przykład wymiana handlowa, na co mogłyby wskazywać znalezione tu starożytne monety rzymskie). Warownia z jaskinią naturalnego pochodzenia to faktycznie niezbyt częsty duet. Jeśli wierzyć przewodnikom, Pembroke Castle jest jedynym zamkiem tego typu w całej Wielkiej Brytanii. 


 

Być może jednak dziś nie mielibyśmy zbyt wiele do podziwiania, gdyby w pierwszej połowie XX wieku na scenę nie wkroczył Sir Ivor Philips, weteran wojenny i polityk Partii Liberalnej, która cieszyła się sporą popularnością w ówczesnych czasach. To właśnie on przez długie lata pompował pieniądze w Pembroke Castle, by przywrócić go do stanu z lat świetności, po tym jak w XVII wieku Cromwell obrócił zamek w "romantyczne ruiny". Nie dość, że zburzył wieże i mury miasta, to na odchodne gorąco zachęcał miejscowych, niczym Jezus swoich uczniów w czasie Ostatniej Wieczerzy, by się nie krępowali i częstowali walającym się wszędzie kamieniem. 


 


 

Tuż po wejściu na teren zamku przez okazałą bramę wjazdową - mającą gdzieniegdzie nawet pięć metrów szerokości! - znów przyszła mi na myśl bajka. Znów z antybohaterką. A wszystko za sprawą kobiety z kilkoma psami na smyczy - to był właśnie ten obrazek, który przywiódł mi na myśl antypatyczną Cruellę de Vil. Zamiast dalmatyńczyków miała jednak bearded collie - pocieszne kudłate owczarki uchodzące za niezwykle bystrą rasę i od dawien dawna bardzo dobrze spisujące się w służbie ratunkowej, policyjnej, a przede wszystkim farmerskiej. 


 

Co ciekawe, do powstania tej rasy miał się przyczynić w XVI wieku nasz rodak, kupiec Kazimierz Grabski - przywiezione przez niego owczarki nizinne ponoć tak zaimponowały swoimi umiejętnościami szkockiemu farmerowi, że przekonał Polaka, by oddał mu samicę i dwa psy w zamian za barana i dwie owce. Z polsko-szkockiej krzyżówki miała właśnie powstać wspomniana rasa. 


 


 

Rozstawione namioty nieco psuły ogólny odbiór zamku i odejmowały mu uroku, ale te wspomniane minusy skutecznie były niwelowane przez plusy w postaci rozległych murów do spacerowania. Same namioty zaś z powodzeniem mogły służyć za schronienie od deszczu. Pembroke przywitało nas bowiem siąpiącym deszczem, ale jako że spędziliśmy w nim jakieś cztery godziny, udało nam się także załapać na słoneczne i ciepłe momenty. 



 

Te deszczowe można było również przeczekać w kawiarence na terenie zamku, gdzie serwuje się przeróżne przekąski (na ciepło i na zimno), i gdzie mają nietypowy odkurzacz w postaci... gołębia skrupulatnie wciągającego wszystkie napotkane okruszki na swojej drodze. Zamówiliśmy po sandwiczu (Połówek wybrał typowo brytyjski - cheese & pickle, ja - jak przystało na kocią mamę - z tuńczykiem), a do tego herbatę earl grey. Zaserwowano nam ją jednak w odpychająco "brudnym"* imbryku, co chyba wpłynęło na moje doznania, bo smak herbaty mocno mnie rozczarował. 



 

Za to spacer dróżką koło rzeki okazał się niesamowicie satysfakcjonujący, jako że dostarczał atrakcyjnych bodźców wizualnych. I to jest coś, co mogę z pełną odpowiedzialnością i przekonaniem polecić - trasa jest absolutnie niewymagająca (prosta, bez ostrych podejść, przez co nadaje się w zasadzie dla każdego), za to pozwala w pełni docenić urocze położenie zamku. Żałuję co prawda, że nie udało mi się zobaczyć go kilka godzin później, w czasie złotej godziny: skąpanego w miękkim bursztynowym świetle, albo chociaż w piękny, słoneczny dzień, ale i tak bardzo mi się tam podobało. Bo było tam jak w wierszu Brzechwy: "nad rzeczką opodal krzaczka mieszkała kaczka-dziwaczka, lecz zamiast trzymać się rzeczki, robiła piesze wycieczki (..)". Mam tylko nadzieję, że na jej drodze nigdy nie znajdzie się kupiec, który postanowi ją upiec! 















 

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

_______

* Każdemu, kto chciałby się łatwo i skutecznie pozbyć herbacianego nalotu z imbryka/kubków, gorąco polecam Cup Clean - ja swój kupuję w Home Store + More. Zrewolucjonizował moje życie kury domowej ;) You're welcome! :)

24 komentarze:

  1. Walia C.D.? Jak miło. A już zaczynałem obawiać się, że może internet Ci odcięli. Cieszę się, że jesteś z powrotem. :) A teraz do lektury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie odcięli, ale istnieje ryzyko, że sama to zrobię, jeśli nadal będzie działał tak jak do tej pory.

      Tak, ciąg dalszy Walii. Wypadałoby wreszcie opisać ten wyjazd, bo choć mam wrażenie, że miał miejsce niedawno, to jednak minęło już ponad dwanaście miesięcy od niego...

      Dzięki za ciepłe powitanie, Zielaku.

      Usuń
  2. Śliczne fotki i ciekawa historia zamku. Tak oglądam te zdjęcia i myślę, że świnoujski Fort Gerharda (nie mylić z Geraltem) też przypadłby Ci do gustu. Co prawda to konstrukcja z XIX wieku, ale zawsze to fortyfikacje. No i latarnia morska o dwa kroki tylko oddalona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak prawdę powiedziawszy, to kiedy patrzę na ten obiekt, przechodzą mnie dreszcze, ale sama nie wiem, czy to dlatego, że nie przepadam za stricte militarnymi zabytkami, czy może dlatego, że jest mi zimno. Nie wykluczam jednak, że wizyta w tym miejscu należałaby do tych udanych, tym bardziej, że przewodnikiem jest "pruski generał" musztrujący zwiedzających :)

      Usuń
  3. Bardzo mi się podoba fotka z imprezką towarzyską. Myślę, że ten pomysł powinien być kopiowany i w innych zamkach, udostępnianych zwiedzającym. I mówisz, że ten Don Juan to dwadzieścia metrów wysokości ma? Bez windy? Jednak ludzie w dawniejszych czasach, więcej charakteru w nogach mieli. ;)
    Dziwne, że skoro mieli tak atrakcyjną pieczarę pod zamkiem, to się smoka nie dorobili. Widać Wawel nieco lepiej się promował. Kilka lat temu popełniłem podobne zdjęcie do tego z owczarkami. Było to na Field Day w Tinahely.
    https://drive.google.com/file/d/1d6mzIXR2W74yLDJTkQgM9fNcvHV8cf04/view?usp=sharing

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak Ty to robisz?! Znów spodobała Ci się fotka, która trafiła tutaj psim swędem! Pomysł jest jak najbardziej kopiowany i powielany, bo nie była to dla mnie żadna nowość, już wcześniej spotkałam się z podobnymi scenkami. Choć nie jestem ich jakąś wielką fanką (trochę creepy i cringy jak dla mnie), to nawet czasem uda mi się którąś uwiecznić ku uciesze jednego z komentujących :)

      Trochę musieli się namachać nogami, to fakt, a z tego, co widzę, nogi mieli raczej krótkie, bo te wszystkie tunele są jakieś takie wąskie, ciasne i niskie.

      Usuń
  4. Psy na owce po przeliczniku 1 do 1 wymienił? To trochę... baran ten farmer. Z owiec i sweter i mleko, czaszką z rogami można sobie ścianę przyozdobić, albo strzegący wstępu na włościa straszny totem zmajstrować. A pies tylko się łasi, ujada i obicie kanapy w fochu poszarpie.
    A może to pierwszy udokumentowany przykład polskich zdolności kupieckich. W końcu kota Pawlak za rower i dwa worki pszenicy kupił...
    Trochę Cię nie było. Po powrocie z urlopu miałem zacząć się niepokoić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do farmera - powiadają, że kto z kim przystaje, takim się staje ;) Grabski z kolei, jak na profesjonalistę przystało, pewnie miał gadane i wysoką siłę perswazji - to był pewnie ten typ człowieka, któremu udałoby się sprzedać piasek nawet beduinowi ;) Nie od dziś wiadomo, że Polak potrafi!

      Nawet nie wiesz, jak trafiłeś z tym strasznym totemem - widziałam niedawno taki na jednej z przybrzeżnych wysp Irlandii.

      Jakże się zatem cieszę, że zdążyłam pojawić się w porę i udaremnić Twoje zamartwianie się. Trochę mnie nie było, to prawda, ale gdyby Ci przyszło do głowy, by mnie za to skarcić, to chciałam tylko nieśmiało zaznaczyć, że byłoby to wielce niesprawiedliwe i czułabym się bardzo, ale to bardzo poszkodowana z tego powodu. Bo wbrew pozorom nie próżnowałam i choć na blogu nic nie pisałam, robiłam to poza nim - odezwał się mój wewnętrzny kujon, kazał mi narzucić ostre tempo, co zaowocowało napisaniem we wrześniu aż siedmiu prac na zaliczenie. I tu muszę się pochwalić, że mój wysiłek został na szczęście doceniony, bo mój "instructor", a Twój imiennik, sam mi za niego podziękował i stwierdził nawet, że jestem "terrific participant in this class" - mam tylko nadzieję, że chodziło mu o pozytywne znaczenie tego słowa :) Tak, że tak - ładnie proszę o usprawiedliwienie mojej nieobecności i (ewentualny) łagodny wymiar kary. Poprawy niestety nie mogę obiecać, ale skruchę wykazuję.

      Usuń
    2. W pełni jesteś usprawiedliwiona Taito, wybacz, że w Ciebie zwątpiłem. Dziadek zawsze mawiał, najpierw lekcje, potem przyjemności.

      Ten totem to też tak po prawdzie nie wymyślony, a zauważony był. Wisiał na drucie kolczastym okalającym pole u stóp Gór Galtee. Tak ładnie był nanizany, że przez chwilę myślałem, że owca w zasiekach ugrzęzła i jedno czaszka się kilka tygodni później po niej ostała, ale że w okolicy, żadnych innych elementów szkieletu nie znalazłem, uznałem, że to niegościnny gospodarz ku przestrodze ostrokół tak makabrycznie przyozdobił.

      Usuń
    3. Bóg zapłać za rozgrzeszenie - zawsze można na Ciebie liczyć! :) Dziadek był mądry, a ja staram się być roztropna, więc często postępuję według tego przykazania.

      Pewnie nie zdziwi Ci, jeśli stwierdzę, że na mnie taki totem podziałałby bardziej niż skutecznie. Jako naczelny cykor zwiewałabym, gdzie pieprz rośnie zamiast zastanawiać się, czy za ogrodzeniem mieszka farmer-dowcipniś czy może irlandzka wersja Edwarda Geina... ;)

      Usuń
  5. Sokole Oko

    Piękny zamek takie lubię ale ... ta mapa wspaniała jeszcze bardziej !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie jeden z fajniejszych w Walii, ma wszystko to, co lubię: rozległe mury do spacerowania, fajne widoki i odpowiedni rozmiar :)

      Usuń
  6. Dobry wieczór!

    Takie rarytasy! Piękny zamek i okolica! Czy ja dobrze widzę, że po tej kolorowej mapie można było stąpać niczym po tej w Lizbonie? Oprócz zamku równie mocno podoba mi się zwierzyniec obecny na zdjęciach ;) Długo mnie tu u Ciebie nie było Taito ;)

    Przez cały wpis zastanawiałam się nad jedną rzeczą: kiedy ja stąpałam po więzieniu w Wenecji ze świadomością, że za ścianą budynków jest woda-było mi dziwnie. Mam bujną wyobraźnię i wyobrażałam sobie co musieli czuć skazańcy i jak tam umierali pod wodą. Co Ty czułaś zwiedzając lochy? Przyznaj się ;) Co do imbryka-kochamy nasz przezroczysty imbryk nad życie! Raz nawet już groziłam K. że jakby tylko go stłukł to od razu w te pędy leci do Irlandii szukać nowego, tak jak stoi! I nie ma wstępu dopóki nie wróci z identycznym :P Jednak czyszczenie jego "trąbki" to koszmar ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry wieczór, Zgubo! Znów udało Ci się wystawić moją cierpliwość na ciężką próbę!

      Dobrze widzisz, wizyta u okulisty jak najbardziej zbędna ;) Cieszę się, że zwróciłaś uwagę na zwierzyniec - dzięki niemu ta wizyta była jeszcze atrakcyjniejsza i przyjemniejsza. Udało mi się nawet zobaczyć odlatujące łabędzie, chyba po raz pierwszy w życiu! A widziałaś te słodkie czarne maleństwa na wodzie? Nie mam niestety pojęcia, co to za ptaki były.

      Myślę, że moja wyobraźnia spokojnie mogłaby stanąć w szranki z tą Twoją. Jako że od tamtego dnia upłynęło już sporo czasu, to nie mogę Ci dać dokładnej odpowiedzi, ale myślę, że najbliżej prawdy byłaby właśnie ta - ekscytację, bo to właśnie ona mi zawsze towarzyszy w takich chwilach.

      O, kurczę, z Tobą to nie przelewki! Założę się, że tak go nastraszyłaś, że K. traktuje teraz ten nieszczęsny imbryk niczym najświętsze relikwie! ;)
      Nie wierzę, naprawdę nie wierzę, że skazałabyś nieszczęśnika na tułaczkę w czasach zarazy! Miejże litość, kobieto modliszko! A jeśli jej nie posiadasz, to spróbuję odwołać się do Twojej wyrachowanej natury - uwierz, jeszcze Ci się przyda w te zimne, ponure wieczory (K., nie imbryk, chociaż... on też!) ;)

      Czysta "trąbka" to podstawa! ;)

      Usuń
    2. Dzień dobry!

      I kto to mówi?;) Zwierzyniec jest zawsze przekochany o ile to jest puchaty zwierzyniec. Nie przepadam za gadami i innymi wijącymi się stworzeniami. A to nie były po prostu małe kaczątka?

      Ekscytujące zwiedzanie lochów...o ja Cię. Co do ekscytacji, ostatnio czytałam ciekawą książkę-Prawdziwe życie-przeczytałam jednym tchem. Jak tak lubisz się ekscytować, polecam ;) Teraz z kolei dziś w nocy zaczęłam czytać Sodomę i nie mogłam przestać. Tak mnie wciągnęła!

      I tak właśnie powinien! Aktualnie to nasz jedyny taki zaparzacz. Staramy się zrezygnować z herbat w plastikowych torebkach, więc jest na wagę złota ;) Aktualnie nigdzie bym go nie wysłała, no trzęsę się ze strachu o swoich bliskich i o siebie (w tej kolejności). Także aż taka zła nie jestem, jedynie trochę ;) Przyda mi się imbryk, K. ciepły koc i duża ilość świeczek! Wierzysz, że ja swojego Woodwicka dopiero teraz używam? Niestety już się chyli ku końcowi...

      Trzymaj się ciepło Taito. Miłego weekendu. Odpocznij dziewczyno.

      Usuń
    3. Dzień dobry z kapryśnej Irlandii :)

      Nie wiem, o czym mówisz ;)

      Tak, zdecydowanie podzielam Twoje zdanie - (prawie) wszystko, co jest włochate i puchate jest mile widziane i spokojnie może się ustawiać w kolejce do mnie do miziania :) Od gadów i płazów raczej stronię, i nadal jestem dozgonnie wdzięczna św. Patrykowi za eksmisję węży :) Natrafiłam na nie parę razy w Polsce i to mi zdecydowanie wystarczy :)

      Możliwe, że to były właśnie kaczuszki, ale jako że widziałam je tylko od tyłu, nie jestem w stanie tego stwierdzić ze stuprocentową pewnością.

      Dlaczego mi to robisz? ;) Te, o których wspominasz, brzmią naprawdę ciekawie, ale ja już naprawdę jestem zawalona książkami! Staram się codziennie wygospodarować na czytanie chociaż godzinę przed snem, ale nawet nie wiesz, jakie to czasami trudne... Niemniej, dzięki za polecenie :)

      A wiesz, że myślałam dziś o Tobie przy śniadaniu? Robiłam bowiem użytek z tego imbryka i miałam wielki "dylemat": napić się "czekoladowego snu", senchy - japońskiej świątyni, czy herbaty wiśniowo-bananowej? :) Postawiłam na tę drugą i to był bardzo dobry wybór! A pozostałe... wypiłam nieco później :)

      O tak - imbryk, koc, świeczki i mężczyzna to niezbędnik jesienny :) U mnie jeszcze doskonale sprawdza się termofor i kot, choć nie polecam masażu w jego wykonaniu, chyba, że gustujesz w akupunkturze ;) Wczoraj dopadł mnie jeden z nich, kiedy leżałam na brzuchu - uwierz, to było bardzo bolesne doświadczenie. Pozostały mi po nim zadrapania na plecach i mocne postanowienie przycięcia kotce szponów ;)

      Tak, wierzę, bo nadal pamiętam, z jaką świętością traktowałaś zestaw od Jo Malone ;) Ja Woodwicka zużyłam już dawno temu (jako pierwszą), za to nadal mam w łazience świece z IKEA i niemal codziennie robię z nich użytek, kiedy idę się kąpać :)

      Dziękuję, Ty też sobie odsapnij :)

      Usuń
    4. Mogę Ci zaraz wytłumaczyć, chcesz? :P

      Ja kilka razy w polskich górach prawie zdeptałam żmiję, szczęśliwie zawsze miałam obok siebie kogoś, kto mnie przed tym uchronił. Zwykle nie patrzę pod nogi, a w górę i dookoła.

      Dokładnie tak jak ja. Mamy od minionego miesiąca nową bibliotekę, która ma trzy piętra. I wyobraź sobie, że na każdym z nich możesz wypożyczyć dziesięć książek czyli w sumie trzydzieści! Nie wyobrażasz sobie miny K. kiedy Pani Bibliotekarka oświadczyła radosnym głosem, że razem to możemy mieć 60 :D Wiem jakie to trudne...Jeśli chodzi o czas na czytanie to jestem bardzo roszczeniowa ;)

      Czekoladowy sen brzmi wybornie. Ja ostatnio kupiłam niebieską herbatę, która po zaparzeniu jest zielona, chwilę potem niebieska, a jak dodasz cytrynę-fioletowa. Nie wyobrażasz sobie ile radości potrafi sprawić herbata ;)

      Bez tego ostatniego nadal potrafiłabym się obejść ;) Co do termofora-owszem, używałam już cętkowanego przyjaciela ;) Na kota namawia mnie mężczyzna, ale póki co to bardzo kontrowersyjny temat ;)

      Jestem rozczarowana świecami Ikea. Mają coraz mniej moich stałych, ukochanych zapachów, za to wprowadzili nową serię i zamiast wosku sojowego zaczęli używać parafiny (ogromny minus!), a dodatkowo te nowe zapachy nie nadają się zupełnie do wąchania! Szczęśliwie wciąż mam zapas tea lightów i wosków, więc nagminnie korzystam z ulubionego kominka ;)

      Nie zapowiada się. Czeka mnie sprzątanie domu i gotowanie obiadu na jutro, a chętnie bym zalęgła z książką!

      Usuń
    5. Chcę! Bardzo chcę, ale tylko pod warunkiem, że to będzie pokojowe tłumaczenie bez rękoczynów ;) Jestem gotowa na oświecenie :)

      Zawsze podejrzewałam, że jesteś klasycznym przykładem osoby chodzącej z głową w chmurach, teraz mam na to dowody i Twoje własne potwierdzenie!

      Cudownie - musisz być wniebowzięta z tego powodu, bo z tej starej, jeśli się nie mylę, nie byłaś zadowolona. I co, masz już opcję esemesowego powiadamiania Cię o zamówionych pozycjach? :) Aż 30?! Wow! Jako ciocia dobra rada przestrzegam Cię przed tą pokusą - ja mam w tym momencie 9 wypożyczonych, 6 zamówionych i już teraz nie wiem, w którą włożyć ręce, a raczej nos! ;)

      "Czekoladowy sen" przeobraził się niestety w koszmar, bo zużyłam za dużo suszu, w efekcie czego otrzymałam tak niesamowicie mocny napar, że gdybym go wypiła, to bym się na bank przekręciła ;)

      Jak tak piszesz o tej "magicznej" i kolorowej herbacie, to od razu przypomniał mi się barwny peeling Babuszki Agafii :) (korzystałam z niego nie dalej jak dwa dni temu!)

      "Cętkowany przyjaciel" przywodzi mi na myśl zupełnie "kogoś" innego ;) Mój jeszcze odpoczywa w szafie, ale jak przyjdą zimniejsze noce, to chętnie go stamtąd wyciągnę i bezwzględnie zaciągnę do łóżka, by mi w nim służył :)

      To mówisz, że K. taki zachłanny i jedna kocica w domu mu nie wystarcza?! ;) Jak on sobie z Wami dwiema da radę? ;) Na głowę mu wejdziecie!

      A ja już tak dawno nie byłam w IKEA, że nawet o tym nie wiedziałam!

      Ja już od dłuższego czasu stosuję Twój patent i sprzątam w czwartki, by w piątek po powrocie do domu móc cieszyć się weekendem i przeznaczyć go na przyjemniejsze czynności :)

      Usuń
    6. Taka groźna to ja znowu nie jestem;)

      Cóż, trudno zaprzeczyć ;)

      Nie próbowałam składać jeszcze zamówienia, ponieważ już na pierwszej wizycie, gdzie zwiedzałam nowy przybytek i zaciągnęłam ze mną K. wzięłam jedenaście pozycji. K. dzielnie walczył z nimi wszystkimi!Próbował je udźwignąć.

      Podobnie jak Ty z Czekoladowym snem, ja postąpiłam całkiem niedawno z Twiningsem. Z jednego naparu zaparzyłam chyba pięć herbat ;)

      Chyba coś pokręciłaś. Barwny peeling to Dushka, a nie Agafia ;)

      Zdaje się, że u nas zimne noce zagościły już, więc trzeba się jakoś ratować ;)

      Musiałabyś go zapytać! ;)Wydaje mi się, że całkiem sprawnie sobie radzi. Przyzwyczaił się i brakuje mu nowych wrażeń :D

      Mój patent się rozregulował, ponieważ pracuję obecnie na tak różne zmiany, że sprzątam po prostu w wolne dni. Nie żebym narzekała. Wolę pracować po dwanaście godzin i mieć więcej wolnego niż pracować od poniedziałku do piątku.

      Usuń
    7. A ja to doskonale wiem, ale żeby nie nadwątlić Twojego groźnego image'u w oczach postronnych, będę twardo udawać, że dla własnego dobra nie należy z Tobą zadzierać :)

      Coś mi się wydaje, że wizyty w bibliotece niedługo staną się stałym obowiązkiem K., w końcu ktoś musi robić za tragarza ;) Tylko może oszczędzaj go trochę, żeby się garba na starość nie dorobił!

      A skoro o Twinings mowa, próbowałaś już może Lady Grey? Próbowałam nią zastąpić mój ulubiony earl grey z Lyonsa, którego od dłuższego czasu nigdzie nie mogę dostać, ale jednak to nie to :(

      Tak, oczywiście masz rację - chodziło mi o Dushka, ale kiedy się zorientowałam, było już za późno na naprawę błędu :)

      U nas też było kilka dość zimnych nocy - zdarzyło mi się nawet włączyć kilkukrotnie ogrzewanie w ciągu dnia, a raczej wieczorem po przyjściu z pracy...

      Mogłabym go zapytać, czemu nie, ale to na osobności, bo nie wierzę, że w Twojej obecności wyjawiłby prawdę ;) Nie chciałby Ci podpaść!

      Nawet rozregulowany patent nic nie traci na swojej atrakcyjności ;) A ja szczerze nie cierpię każdego długaśnego dnia pracy, kiedy muszę w niej spędzić jakieś 11 godzin. Biorąc pod uwagę to, że zawsze pracuję - co najmniej - pięć dni w tygodniu, łatwo się domyślić, że po powrocie do domu mam niewiele czasu na cokolwiek. Zresztą, już dawno doszłam do wniosku, że swoje najlepsze godziny marnuję w pracy.

      Ile masz wolnego, jeśli pracujesz na te dłuższe dwunastogodzinne zmiany? Masz stałą liczbę godzin, którą musisz wyrobić tygodniowo?

      Usuń
    8. Dobra, dobra!

      Spokojnie. Potrafię też dojechać sama samochdem, a że często znajduję miejsce przed wejściem to do wejscia jakoś doniosę ten ekwipunek.

      Nie przypominam sobie w sumie. Wiem, że jakieś twiningsy były w zestawie, ale zabij mnie nie pamiętam już jakie. Ja uwielbiam Ahmad Tea London English Tea no 1 z bergamotką, która nadaje herbacie cudowny posmak.

      Wyobraź sobie, że ja dostałam właśnie Dushkę w prezencie, co prawda nie taką kolorową, ale i tak mnie cieszy-ma wdzięczną nazwę pinacolada. Pamiętam, że w okolicach grudnia dostanie czegokolwiek w sklepie Dushki graniczyło z cudem.

      Tak się składa, że on nie potrafi kłamać, nawet jak jedzie po kwiaty dla mnie i coś knuje;)

      Pracujesz 11 godzin pięć dni w tygodniu? Bardzo dużo! Różnie to wygląda, ale zwykle mam 3,4 dni pracujące i resztę wolnych. Nie ukrywam, że bardzo mi to odpowiada. Kwartalnie trzeba wyrobić normę etatową czyli powinnam mieć 40 godzin na tydzień, ale nie zawsze tak się da trafić z liczbą godzin.

      Usuń
    9. Ha! Właśnie odkryłam, że Twoja Zosia-Samosia nadal żyje i ma się dobrze, mimo że jakiś rok temu pozornie straciłaś swoją zależność ;) Dobrze wiedzieć, że nadal masz jaja ;)

      W tym zestawie, o którym wspominasz, na pewno jej nie było. Nie wiem, jak ja kiedyś mogłam żyć bez earl greya ;)

      Pinacolada brzmi smakowicie i niesie ze sobą obietnicę niemal szampańskiej zabawy ;) Niech Ci dobrze służy!

      Haha, znam ten ból - też nie potrafię krętaczyć! Nawet nie wiesz, jak to czasami utrudnia życie! ;)

      Na szczęście od dobrych kilku tygodni tyle nie pracowałam, w ostatnim czasie wyrabiam nieco mniej (~45h), a i tak niemal każdego dnia nie mogę doczekać się powrotu do domu... A co do Twojej sytuacji - domyślam się, że te 3-4 długie dni pracy też są męczące, ale z kolei wizja kilku wolnych na pewno jest motywująca i optymistyczna :) Sama nie wiem, który system by mi bardziej odpowiadał. Musiałabym spróbować Twojego.

      Usuń
    10. Ależ oczywiście! Nadal dyndają na swoim miejscu;) Był nawet plan, żebym sama skoczyła na wakacje gdyby nie pandemia;)

      Nie wiem, zostały nam jedynie kubeczki twiningsa, które namiętnie używamy do kakao i ziółek;)

      Na razie nie mam serca użyć pinacolady. Mam otwarte Jo Malone, które mnie nie przekonuje oraz dwa olejki Nuxe. Właśnie! Miałaś mi poopowiadać o kosmetykach! Kolejna niedotrzymana obietnica..

      Usuń