poniedziałek, 4 października 2021

Naprawdę nie dzieje się nic...

Żyję, ale nie wiem, jak długo jeszcze pociągnę na diecie bazującej na jajach, zanim na dobre wykończy mnie wysoki poziom cholesterolu. Nadal bowiem toczę batalię z wrednymi ślimakami, które za punkt honoru postawiły sobie ogołocenie mojego ogródka.

Zaczęło się od tego, że po roku posuchy w ogrodzie - spowodowanej głównie lockdownem - postanowiłam wreszcie zagospodarować klomb, który Wredny Rudzielec sąsiada bezczelnie przekształcił w szalet miejski.

Jednego dnia nabyłam więc dwa opakowania aksamitek i obsadziłam nimi całą przestrzeń. Drugiego zaś wyszłam z domu i osłupiałam. Po moich pięknych żółtych i pomarańczowych kwiatach pozostały same smętne kadłubki! Tym razem jednak to nie Wredny Rudzielec zawinił. Oględziny miejsca zbrodni nie pozostawiały żadnych złudzeń - w przeciwieństwie do tego, co myślałam, to nie kot sąsiadów był moim największym wrogiem. Były nimi żarłoczne ślimaki.

Ja wiem, że ślimak też człowiek i jeść musi, ale do jasnej anielki, niech stołuje się gdzie indziej. Pałając żądzą zemsty, udałam się do kuchni, wygrzebałam z szafki pod zlewem największe działo, jakim dysponowałam - śmiercionośne niebieskie granulki, i rozsypałam je wokół kikutów kwiatów.

Kolejnego dnia zaś - stojąc nad klombem, który coraz bardziej przypominał depresyjne cmentarzysko bądź pobojowisko niż urodziwą rabatkę - doszłam do wniosku, że tak być nie może. Każde ślimacze truchło było dla mnie niczym wielki wyrzut sumienia - powód do wstydu, a nie do zadowolenia.

Trutka znów wylądowała w najciemniejszym zakamarku szafki, a ja doszłam do wniosku, że czas poszukać innego, bardziej humanitarnego i pokojowego rozwiązania, które nie stałoby w opozycji do przysięgi Hipokratesa i dewizy "primum non nocere".

I w taki oto sposób zaczęłam sobie robić jaja. Na śniadanie, obiad, kolację. Skorupki zaś suszyć, później zaś ostrożnie kruszyć (ostre cholerstwo niczym brzytwa!) i rozsypywać wokół świeżo posadzonych roślin. Czy ostra bariera powstrzymała wszystkich agresorów? Nie. Znacznie jednak ograniczyła wyrządzone przez nich szkody, a przede wszystkim pozwoliła młodym roślinom wyrosnąć na duże i mocne, którym nie zaszkodzi sporadyczny atak ślimaka-terrorysty. Dziś jednak moje kwiaty cieszą oko i zbierają komplementy od sąsiadów. Historia zakończyła się względnym happy endem, bez zbędnych ofiar i wszyscy są zadowoleni. No może poza Wrednym Rudzielcem, który musiał znaleźć sobie nowy wychodek!

Nieco inne batalie, ale również wymagające pokojowego nastawienia, cierpliwości i dyplomacji, zdarza mi się toczyć w pracy. Choć tu, muszę przyznać, bywa jednak dużo zabawniej:

Mam dwa nieodebrane połączenia od Bossa, który akurat załatwia tego dnia interesy w hrabstwie Cork. Biorę więc telefon i oddzwaniam. A raczej próbuję, bo każde z moich połączeń trafia od razu do jego poczty głosowej. Wystukuję więc SMS-a:

"Jesteś bardziej nieuchwytny niż prezydent Ameryki, a Twoja poczta głosowa włącza mi się za każdym razem, kiedy próbuję się do Ciebie dodzwonić. Może po prostu wyślij mi wiadomość?"

Jakiś czas później Boss odpisuje:

"Jak miło, że porównujesz mnie do prezydenta Ameryki. Nie mam pojęcia, dlaczego mój telefon tak się zachowuje, a dzwoniłem, bo chciałem zapytać o parę maili, ale widzę, że już na nie odpisałaś."

"Nie powiedziałam, którego prezydenta Ameryki mam na myśli (może chodziło mi o Donalda Trumpa?), więc gdybym była Tobą, to bym się tym tak nie przechwalała ;) Maile mam pod kontrolą, a sprawę z Johnem S. (aka Wrzód na Dupie) już załatwiłam!"

Bossowi chyba przypadł do gustu śmiały przydomek, jaki nadałam Johnowi, bo w odpowiedzi na mojego SMS-a oddzwania i śmiejącym głosem mówi: "I loved our little conversation..."

No tak, John - byłabym zapomniała! John jest naszym "ulubieńcem", a szef też ma na niego swoje pieszczotliwe określenie - "feckin' muppet". John nigdy nie jest zadowolony, zawsze ma jakieś wąty, a do tego jest cholernym służbistą. Jestem pewna, że jak był mały, to wszyscy wołali na niego Hitlerek, a matka wieszała mu na szyi pęto kiełbasy, żeby chociaż psy chciały się z nim bawić.

Maile od Johna, nawet jeśli zawierają tylko jedno zdanie, zawsze są opatrzone czerwonym wykrzyknikiem wysokiego priorytetu, a często także wymagają potwierdzenia odczytania wiadomości. Nade wszystko jednak podnoszą mi ciśnienie. John potrafi bowiem w przeciągu jednego dnia wysłać kilka maili domagających się zrealizowania jego "próśb", nawet jeśli ładnie i grzecznie mu się tłumaczy, że w chwili obecnej nie dysponujemy danymi dokumentami, ale jak tylko wejdziemy w ich posiadanie, przekażemy mu je w trybie natychmiastowym.

Najczęściej więc mam ochotę wystukać na klawiaturze to, co myślę, i co zapewne myśli o nim także mój szef:

"John, John, John... Why are you such a sad little cunt? Miałeś smutne dzieciństwo? Cierpisz na impotencję? Na to pierwsze - dobry psychoterapeuta, na to drugie - viagra". Zamiast tego kajam się (bo coś mi podpowiada, że John to lubi) i piszę: sorry about this, apologies for that, bo tego wymaga etykieta i zdrowy rozsądek. Boss zaś, śmiejąc się, mówi, że podziwia moją poprawność polityczną, kolejnego dnia zaś pyta na dzień dobry, jak się mam i czy jestem gotowa do walki z Johnami tego świata.

No cóż, czasami myślę sobie, że porządek pewnych rzeczy musi być zachowany. Tak jak w każdej osadzie zawsze jest jakiś wiejski głupek, tak chyba w każdym miejscu pracy musi być jakaś menda uprzykrzająca życie.

***

Wybaczcie tę długą przerwę - choć od mojego ostatniego wpisu minęło kilka miesięcy i wiele tygodni, to jednak spokojnie można by było podsumować ten czas słowami piosenki Grzegorza Turnau - "Naprawdę nie dzieje się nic" (o czym warto by tu wspominać).

Risteard, Sokole Oko, Zielaku - dzięki za Wasze ostatnie komentarze i powody do tego, by się odezwać.

34 komentarze:

  1. Zawsze do usług. Niezmiernie cieszy mnie fakt, że to jednak Sokole Oko miała rację w sprawie przedłużającej się ciszy.
    A mnie z kolei coś (niestety nie złapałem na gorącym uczynku) zżera młodą czereśnię. Na tyle skutecznie, że nie dała rady wyrosnąć tak jak ta darowana sąsiadowi. Za to maliny rozpleniły się i na przyszły rok będzie już z osiem krzaków. Podobnie poziomki.
    Jak się tak trochę zastanowiłem, to i my mamy kilku takich John'ów. Ale na szczęście specyfika mojej pracy pozwala oglądać ich w miarę rzadko. :)
    Fajnie, że już wróciłaś. Bo wróciłaś, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zielaku, nie nauczyłeś się jeszcze, że kobieta ma zawsze rację?! ;)

      A nie dałoby rady podprowadzić tej od sąsiada i zasadzić u siebie? Jakby nie było, to ona jest Twoja ;) To chyba nie podchodzi pod kradzież, co?

      Co robisz z tymi malinami? Dżemy? Soki? Sprzedajesz? A może zjadasz prosto z krzaka, a żonie wciskasz kit, że w tym roku maliny nie obrodziły/szkodniki się z nimi rozprawiły? ;)

      Przypomniały mi się polskie czasy - też mieliśmy za domem mnóstwo malin. I nawet poziomki były!

      Oglądanie Johna byłoby ponad moje nerwy! W życiu go na oczy nie widziałam. Czasami zastanawiam się, jak ta menda może wyglądać i... kto mu płaci za trollowanie mnie? :)

      Powiedzmy, że wróciłam (jeśli w najbliższym czasie nie przepadnę gdzieś na oceanie!)

      PS
      WHY? Dlaczego zmieniłeś poprzednie zdjęcie na tę czarną plamę? Pamiętasz, jak szykanowaliście mnie z Sokolim Okiem, kiedy miałam fotkę seksownego Marka Stronga? No więc... PAYBACK! ;) (wiem, jestem pamiętliwą zołzą! Zawsze byłam!)

      Usuń
    2. No bez przesady. Czarna plama?
      https://drive.google.com/drive/folders/1I86h9ptY37ZNLp8DtgJ7x6T0R0qNLjqT?usp=sharing
      tu możesz porównać. Bardziej się sobie podobam na nowszym awatarze.
      A maliny dopiero mi się rozrastają. Mizerne były, rosnąć nie chciały... Za to poziomki rosną i owocują pierwszorzędnie. :)

      Usuń
    3. Wybacz, ale tak to widzę - czy w dużym czy w małym rozmiarze to nadal ciemny kleks. Tamto po prostu miało fajniejsze kolory. Ale to Tobie ma się podobać, nie mnie.

      Coś mi się przypomniało a propos tych poziomek! Jak byłam mała, to robiłam z nich "łańcuszki" - nawlekałam na łodygi traw :) Pewnie tego nie znasz...

      Usuń
    4. W sumie to coś mi tam w pamięci świta, ale sam nigdy nie traktowałem miękkich owoców jak zabawki lub materiału do produkcji wyrobów artystycznych. :) Owszem, jarzębina, kasztany, żołędzie czy orzeszki buczynowe tak. A "kolczyki" z czereśni lub wiśni?
      Moja siostra cioteczna, która jest florystką, robi przepiękne wianki i inne ozdoby wykorzystując nie tylko kwiaty. Ja nie mam talentów artystycznych. Jak się tak głębiej zastanawiam, to chyba tylko w kulinariach sobie radzę ale bez ekstrawagancji. ;)

      Usuń
    5. Nigdy nie miałam tony zabawek, więc po części byłam zmuszona sama sobie organizować różne gry i zabawy. Były więc domki dla lalek wykonane z kartonów, własnoręcznie uszyte ciuchy dla Barbie, placki robione z błota, tory przeszkód, łuki, a nawet zabawy w rzece i budowanie tam... Były oczywiście kasztany, jarzębina, żołędzie (choć te akurat głównie na potrzeby szkoły). Ponadto życie na wsi doskonale umożliwiało realizowanie różnych szalonych, dziecięcych pomysłów. Z rozrzewnieniem wspominam tamte czasy. Mimo wszystko były dobre :))

      Nawet jeśli faktycznie nie masz talentu artystycznego, to z pewnością masz inne :) Jakoś nie chce mi się wierzyć, że jesteś totalnym beztalenciem!

      Usuń
  2. Daj mi spokój z tymi paskudztwami bo ja sobie chyba odpuszczę wszystkie rośliny! Tego lata miałam plagi! Plagi! Więcej niż tych siedem egipskich. Moje rośliny przeszły najazd mszyc, wciornastków, żeby u schyłku lata, kiedy wszystko pięknie i wspaniale rosło-pojawiły się gąsienice, które zaczęły zjadać wszystkie liście w całości! Kiedy ja pojechałam na szkolenie, K. dzień w dzień walczył z gąsienicami, uwierzysz? Uratował moje pelargonie i komarzycę, słoneczniki niestety nie przeżyły tej inwazji i ich nie doczekałam, a tak bardzo chciałam!

    W domu z kolei ostatnio zalęgł mi się w zamio tarcznik i blodego pojecia nie mam skąd.

    Petenci bywają upierdliwi. Zawsze można znaleźć na takiego Johna sposób i zapytać: w czym Ci dziś mogę nie pomóc? Istnieją ludzie, którzy uprzykrzają po prostu innym życie, tym żyją. Trzeba z nimi konsekwentnie i twardo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na Twoim miejscu zrobiłabym solidny rachunek sumienia! Pytanie czym tak nagrzeszyłaś, że Bóg pokarał Cię egipskimi plagami?! Jak to mówią: "nic nie dzieje się bez przyczyny!". Dobrze się maskujesz, ale zawsze wiedziałam, że masz różki niczym kozica górska! ;)

      Wnioskuję o order Virtuti Militari dla K.! Dzielny obrońca roślin! No i o minutę ciszy dla pięknych słoneczników! RIP! :( (Mam w pracy kilka uroczych bukietów słoneczników, jak nie zapomnę, to Ci jutro podeślę fotkę na osłodę)

      Z niejaką dumą stwierdzam, że mnie aż tak nie pokarało - "tylko" ślimaki i mszyce (ale to już u mnie standard w przypadku petunii/surfinii). Niestety na te drugie nie podziałała mieszanka wody i octu.

      "blodego pojecia nie mam skąd." - no to Ci przecież mówię: rachunek sumienia, żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, na kolanach do Częstochowy, i na drugi rok (może) będzie lepiej!

      Jeśli zaczęłabym traktować w ten sposób wszystkich kontrahentów Bossa, to wkrótce nie miałabym pracy ;)

      Usuń
    2. Ja mam plagi, a Ty kota załatwiającego się na kwiatki :P Nie wiem co gorsze, wszak owady chyba mózgu nie mają ;)

      Oj tak, K. dostał nagrodę-wymarzone skarpetki z jednorożcami :P

      Próbowałaś czosnku? Podobno woda z czosnkiem pomaga na większość takich rzeczy tylko śmierdzi jak jasna....

      Byłam tego lata kilka razy w Częstochowie, ale ani razu na kolanach, myślisz, że to może być przyczyna? :P

      A może w końcu by się nauczyli szacunku do ludzi. Wiesz, jak ten kop, który powoduje, że postanawiasz przemyśleć całe swoje życie :D

      Usuń
    3. Zdecydowanie wygrałaś tę licytację!

      K. jest miłośnikiem jednorożców?! Nie znałam go od tej strony!

      Nie próbowałam, ale może powinnam, bo... UWIELBIAM zapach czosnku! Działa na mnie prawie jak afrodyzjak :) Nie cierpię za to smrodu octu, ale mimo wszystko od czasu do czasu używam, bo nic tak świetnie nie odkamienia czajnika jak ocet właśnie. W ciepłe letnie wieczory moje petunie roztaczały obłędny zapach, niestety do czasu kiedy spryskałam je (i przy okazji też siebie!) roztworem wody i octu właśnie. Zdecydowanie nie będę już korzystać z tej metody.

      Jak nie byłaś na kolanach, to się nie liczy!

      Nie chcę nic mówić, ale wygląda na to, że Johna już nie ma! Chyba go wykończyłam nerwowo ;) Dostałam przedwczoraj maila z jego firmy, że od teraz będzie się z nami kontaktować jakaś kobieta. Muszę tu uczcić prosecco!

      Usuń

    4. Dobry wieczór ;)

      Cóż to Waćpanna się obija i nie uraczy swoich najdroższych czytelników nowym postem? ;)

      Nie licytujmy się już :D

      Owszem, i koloru różowego ;)I co Ty na to? Oczywiście nie założyłby nic różowego, ale lubi ;)

      Ja lubię czosnek, ale za zapachem nie przepadam. Często w domu robimy sobie smażone pieczywo z masłem i czosnkiem, próbowałaś? Ocet lubię wlać na noc do toalety, żeby pozbyć się kamienia..Mam tu paskudną wodę, która zakamienia wszystko, co się da.

      No ale weź? Tak na kolanach? Zlituj się.

      Uczciłaś? Przyznaj się! Ja samego prosecco nie lubię i bąbelków, ale z Aperolem to inna sprawa...

      Usuń
    5. Dobry wieczór :) I jak dobrze, że już wieczór, bo choć miałam dość krótki dzień w pracy, to jednak okropnie męczący (szef chciał mnie zarżnąć!). Odliczam dni do długiego weekendu :)

      Nie do końca obija, tylko... nie potrafię zdecydować, jaki post powinnam następnie opublikować! (#problemy pierwszego świata!) Nie wiem, czy wybrać któryś z już przygotowanych, czy może opisać najnowszą wycieczkę (a jak się już pewnie domyślasz, to może "trochę" potrwać, biorąc pod uwagę to, że notorycznie mam zatwardzenie intelektualne!) Ech. Sama widzisz!

      Tak, nieoficjalnie nie założyłby nic różowego, a nieoficjalnie - z dala od wścibskich i krytycznych oczu - pewnie przyodziewa się w majtkowy róż ;)

      Nie próbowałam smażonego, czasami po prostu kładę cienkie plastry czosnku na kanapce (z uwagi na bliźnich jedzonej w domu). Kiedyś w naszej lodówce często gościło masło czosnkowe marki Lurpak, bo Połówek jest jego wielkim fanem. Potem jakoś zniknęło ze sklepowych półek i do dziś nie znalazłam satysfakcjonującego substytutu.

      Ale to nie ja wymyśliłam, że musi być na kolanach, więc nie możesz mieć do mnie pretensji :)

      Powiedzmy, że uczciłam, ale tak skromnie - łykiem bądź dwoma.

      Usuń
    6. Dobry wieczór ;) Dziś jesteś skowronkiem!

      Czekałam tu wczoraj na Ciebie cały wieczór ;)

      Ja tęsknię za postami o Irlandii, jeśli nie chcesz mojej zguby...

      Ma różowe słuchawki do uszu i kąpie się w różowych perełkach do kąpieli, na opakowaniu jest...jednorożec ;)

      Przypomniało mi się jak K. kiedyś w Portugalii zjadł sałatkę z czerwoną cebulą...Tą cebulę było od niego czuć trzy dni, dzień i noc, chociaż mył zęby niezliczoną ilość razy :D

      Ja kroję bułkę albo biorę kromki chleba, smaruję masłem, wyciskam na nie czosnek i piekę, yummy..

      Usuń
    7. Skowronkiem? No co Ty! Raczej ociężałą i ospałą sową - zwłaszcza rano, kiedy półprzytomna moszczę się w tej mojej dziupli i kombinuję, jak zostać w ciepłym łóżku choćby pięć minut dłużej! Dzisiaj przeszłam samą siebie i wstałam dopiero o 7:15! Jak dobrze, że Boss nie widział, kiedy dotarłam do pracy!

      Trzeba było pisnąć chociaż słówko, a Ty milczałaś jak zaklęta! Prawdę powiedziawszy, wczoraj nie bardzo chciało mi się pisać komentarze, poza tym robiłam ciasto i oglądałam serial, no i nie wiadomo kiedy wieczór zleciał...

      Haha :) Ja z kolei mam płyn do kąpieli z jednorożcem na opakowaniu :)

      Zawsze sobie żartuję, że jestem typowym "Polakiem-cebulakiem", bo cebulę też uwielbiam, najlepiej surową :) To jedno z moich ulubionych warzyw! Łączę się w bólu z K. - miałam tak kiedyś z czosnkiem, kiedy postanowiłam wspomóc organizm w walce z infekcją. Zeżarłam... całą główkę! Mnie to, co prawda, nie przeszkadzało, ale wg Połówka nie szło ze mną wysiedzieć w aucie, haha.

      I bez pieczenia brzmi pysznie! :)

      Usuń
    8. Doskonale rozumiem, mam podobnie! Jeśli Cię to pocieszy to ja się dziś wygramoliłam o 7.30, ale nawet piesełkowi po całej nocy nie spieszyło się na dwór i musiałam ją na siłę wyciągać z łóżka. Wolała, żebym została pod kołderką i ją miziała po brzuszku. Koniec końców skończyłoby się to katastrofą i suszeniem pościeli zapewne.

      Ale jak to milczałam? Pisałam do Ciebie cały wieczór! Pisałam, że nadrabiam blogowe zaległości, to się nie godzi! Zasiadłam pod ciepłym kocykiem, z herbatą (dziś z lampką wina), z sierściuchem u boku i tworzę w pocie czoła! A pamięć już nie ta, a muszę sobie wszystko przypominać!

      Ooo, zaintrygowałaś mnie płynem! Ja nie mogę jeść cebuli także nie podzielę tej miłości, czasami bywa, że i czosnku nie jem.

      Usuń
    9. Wstydź się! Jak tak można?! A znasz takie powiedzenie: "nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe"?! Kiedy K. Cię budzi, to chcesz mu przegryźć tętnicę szyjną, a sama postępujesz w dokładnie taki sam sposób! Będziesz się w piekle smażyć za te swoje występki przeciwko "braciom mniejszym", powiadam Ci! ;)

      Pisałaś na WhatsAppie, nie tutaj - to się nie liczy! I ani słówka, że czekasz na moją odpowiedź.

      Podziwiam, że tak potrafisz - nie lubię się rozpraszać, kiedy "tworzę". Powinnaś być wdzięczna, że dałam Ci odetchnąć! Co do przypominania - gorąco Ci polecam "dziennik podróży". Zabieram mój na każdy wyjazd, a potem pieczołowicie notuję w nim niczym skryba. Zapisuję w nim wszystkie swoje wrażenia, przygody, spotkania, wydarzenia - wszystko to, co kiedyś może mi się przydać przy pisaniu relacji.

      Usuń
    10. Można, można. Słyszałaś kiedyś o piramidzie potrzeb? :P

      No już już ; *

      Powinnam?! Też mi coś! :P Zabieram ze sobą, ale z wypełnianiem już jest dużo gorzej.

      Usuń
    11. Rozumiem, że Twoje są na samym dole piramidy - której podstawa dorównuje tej Cheopsa - a potrzeby pozostałych domowników na samym czubku ;)

      Jak ja Cię doskonale rozumiem! Uzupełnianie tego dziennika to zdecydowanie najgorsza część każdej mojej podróży, ale robię to z czystego rozsądku. Gdyby nie on, po paru miesiącach nie pamiętałabym połowy rzeczy!

      Usuń
    12. Coś chyba pomieszałaś, raczej jest na odwrót :P

      O to, to! Teraz rozumiesz jak mi ciężko wszystko opisać?

      Usuń
    13. Może pomieszałam - nigdy nie twierdziłam, że jestem alfą i omegą ;)

      Mnie jeszcze bardziej! ;)

      Usuń
  3. Sokole Oko

    Aha czyli zmobilizowaliśmy jednak. Bo teorie mieliśmy już całkiem ciekawe. Ja wciąż siedzę w świecie duńsko-szwedzkich kryminałów więc mogłam jeszcze podrzucić kilka pomysłów :)

    Dobrze, że jest dobrze. No to mam nadzieję, że będziesz teraz częściej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ miałaś wyczucie - właśnie skończyliśmy grać we Wsiąść do pociągu (wreszcie wygrałam!), usiadłam do komputera z kubkiem herbaty, a tu niespodzianka - komentarz od Ciebie :)

      Jasne, że tak! W mobilizowaniu nie macie sobie równych :) Choć muszę przyznać, że nieco rozczarowaliście mnie tym brakiem wyobraźni ;) Liczyłam na popis w Waszym wykonaniu (wiem, że potraficie), a musiałam obejść się smakiem.

      Teraz muszę jeszcze tylko znaleźć wenę na opisanie tych wszystkich wspaniałych miejsc, które udało mi się zobaczyć w tym i minionym roku.

      U mnie kryminały tymczasowo poszły w odstawkę. Nie żebym miała przesyt, tak jakoś wyszło. W sierpniu czytałam uchodzący za thriller "False Witness" Karin Slaughter (w ogóle mi się nie podobał, choć zaczął się tak obiecująco). A jak u Ciebie z czytaniem książek Tess? Zaliczyłaś już wszystkie? "Kształt nocy" też? Ciekawa jestem, czy przypadnie Ci do gustu i czy po jej lekturze będziesz tak "skonfundowana" jak wielu jej fanów ;)

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Czarownice tak przecież mają. Wiadomka.

      Nie chcieliśmy snuć hororystycznych wizji jak to Cię coś dopadło albo ktoś ;)

      No to się zabieraj. Mnie w tym roku nieźle idzie chociaż znów się opuściłam.

      Ja czytam cały czas. W zasadzie nic innego. A Kształt nocy widze, że czytałam w ubiegłym roku i oceniłam na 4+ co znaczy, że byłam rozczarowana ale nie jakoś gigantycznie :)

      Usuń
    3. Czarownice czy może raczej... podglądacze? Może tak naprawdę jestem mocno przez Ciebie inwigilowana, tylko o tym nie wiem? ;)

      Część mam już od dawna opisaną, część niestety jeszcze nie. W weekend spróbuję coś z tym zrobić.

      Haha, wyobraź sobie, że nasze oceny się pokrywają - zajrzałam do mojego kajecika i przy tytule też stoi +4 :) Książka nietypowa, inna niż te kilkanaście wcześniejszych, trochę niskich lotów i wkurzających wstawek, ale jak łatwo i szybko się to czytało! Pamiętam, że rozprawiłam się z nią w ciągu jednego dnia.

      A tak na marginesie - rozczarowaniem nazywasz +4? Byłabyś wymarzoną nauczycielką - z taką hojnością rozdajesz piątki i czwórki :) Idę sprawdzić, czy kiedykolwiek wystawiłaś jakiejś pałę :)

      Usuń
    4. Sokole Oko

      Nooo możliwe :D nie przyznam sie i nie zaprzeczę.

      No to do dzieła czekamy.

      Ja już nie pamiętam ale 4+ to u mnie jest słabo. Sprawdziłam, że parę razy dałam 2 i 3 czyli jednak bywały gorsze.

      Usuń
    5. Poświęciłam się i przejrzałam wszystkie wystawione przez Ciebie oceny - już wiem, że "Szkoła żon" i "Głowa anioła" doczekały się niechlubnego tytułu gniota :) Aż mnie kusi, by sprawdzić, czy faktycznie na niego zasługują! ;)

      Usuń
    6. Sokole Oko

      Jak chcesz możesz sprawdzić :) Szkoła żon jest cała o seksie ... zmierziła mnie ale autorkę lubię więc tym bardziej mnie rozczarowała bo pozostałe książki były ok

      Usuń
    7. A wiesz, że sprawdzę? Właśnie odkryłam, że mogę ją zamówić z biblioteki! Złożę na nią zamówienie, jak tylko zostanie zwrócona do sąsiedniego hrabstwa. Wygląda na to, że jest tylko jeden egzemplarz na całą Irlandię. W sierpniu czytałam jej "Zamek z piasku" - bardzo mi się podobała ta książka - i jestem ogromnie ciekawa tej.

      Usuń
    8. Sokole Oko

      Oooo to jak czytałaś Zamek to wypożycz jestem pewna, że uznasz jak ja, że to jakieś nieporozumienie :D

      Usuń
    9. Możesz być pewna, że dam Ci znać, jak przeczytam :) To jednak jeszcze trochę potrwa, bo na razie nie mogę nic zamawiać - poniosło mnie i wykorzystałam cały przysługujący mi limit!

      Usuń
  4. Podziwiam Twoje dobre serce. Kiedyś przywiozłem z Amsterdamu trzy ziarenka marihuany. Odkąd pierwsze listki przebiły się przez warstwę ziemi z dumą młodego rodzica każdego dnia po pracy patrzyłem jak rosną , póki któregoś dnia ze zgrozą nie spostrzegłem, że z jednej z roślinek ostała się ino smętna, obgryziona łodyga. Niebieskie kulki natychmiast poszły w ruch, a sumienie nawet nie pisnęło. Co innego, gdy sytuacja zmusiła mnie, bym cisnął Crocsem w kota, który szykował się, by obfajdać grządkę szpinaku. Do tej pory mi się to śni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MiSzA! Ty żyjesz! Nie dalej jak parę dni temu zastanawiałam się, co u Ciebie i już miałam zabierać się za pisanie maila (i za zgłoszenie Cię do programu "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie")!

      Pozwól, że rzucę Ci nieco światła na opisaną sytuację, bo wydajesz się mieć bardzo ograniczony punkt widzenia. Otóż, Drogi Kolego... "In the grand scheme of things", te ślimaki wyrządziły Ci niesamowitą przysługę! Biorąc pod uwagę tę Twoją nadgorliwość młodego rodzica, ten niczym nieposkromiony zapał, Twoje konopie indyjskie wkrótce wyglądałyby jak bajkowa magiczna fasola - tylko w Twoim przypadku nie byłoby happy endu! Żeby się ich pozbyć musiałbyś zostać dilerem, przez co ostatecznie Garda dobrałaby Ci się do tyłka, trafiłbyś za kraty, szlag trafiłby Twoją świetlaną przyszłość, Anieśka wypłakiwałaby oczy, a ja zamiast pisać ten komentarz, słałabym Ci paczki żywnościowe i drżała o Twój los! Nie wspominając o tym, że zamiast wspinać się po górach, wspinałbyś się jedynie po metalowej klatce, uciekając przed kolejnym śliniącym się na Twój widok współwięźniem!

      Tak że tak. Ja bym tym ślimakom w miejscu kaźni chociaż jakiś skromny pomnik postawiła...

      A wrednego kota (innych) sąsiadów regularnie atakującego moją małą, sama gonię. Potem zaś śpię snem sprawiedliwego :)

      Usuń

  5. Gratuluję wygranej ze ślimakami. Ja przyznaje się bez bicia, nie mam wyrzutów co do ślimaków. To twarde serce ogrodnika.

    Uśmiałam się z Johna i Waszych utarczek z nim:) ale jako upierdliwy gość w pracy... mało ciekawe.

    No widzisz, Ty też nie pisałas bardzo długo :) Czasem tak jest...to tak odnośnie komentarza u mnie;)



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja niestety jestem miękką bułą i nie lubię pozbawiać życia nawet głupich much. Osy też łapię i wypuszczam zamiast zabijać jak inni!

      Nie pisałam, to prawda, ale ja jestem znana z tego, że znikam od czasu do czasu, Ty natomiast piszesz często i rzadko znikasz z sieci na kilka miesięcy :)

      Dzięki za odwiedziny, Hrabino, i za wszystkie komentarze :)

      Usuń