poniedziałek, 29 listopada 2021

Blennerville Windmill - mój ulubiony irlandzki młyn


Pomimo oswojenia się z tym widokiem jeszcze nie udało mi się na niego uodpornić. Zresztą nawet nie próbuję tego robić. Uwielbiam ten moment, kiedy po wyjechaniu z Tralee i przejechaniu kilku kilometrów na horyzoncie pojawia się znajoma biała sylwetka wiatraku na tle gór. Jest w tym widoku coś tak urzekającego i romantycznego, że zawsze, ale to zawsze, patrzę na niego maślanym wzrokiem. Uwielbiam wiatraki, i choć widziałam kilka tutejszych, Blennerville Windmill jest zdecydowanie tym moim ulubionym. I to nawet nie dlatego, że leży w uroczym Kerry, które ubóstwiam. 


Mam poważne podstawy, by sądzić, że kiedyś, w poprzednim życiu najprawdopodobniej, byłam Don Kichotem. Wiatraki przyciągają mnie niczym magnes opiłki żelaza. Z tym, że ja w przeciwieństwie do Don Kichota nie upatruję się w nich potworów i nie walczę z nimi. Zamiast kopii mam aparat. Są dla mnie wyjątkowo wdzięcznym obiektem do fotografowania. 


Piękny i utytułowany – taki jest właśnie Blennerville Windmill. W Księdze Rekordów Guinnessa widnieje jako największy działający wiatrak w Irlandii. Jest też ponoć najbardziej wysuniętym na zachód młynem w Europie, a także najwyższym na Starym Kontynencie. W to ostatnio najmniej chce mi się wierzyć, bo choć Blennerville Windmill jest uroczy, to do giganta wiele mu brakuje. Po wpisaniu tego hasła w Google nie trzeba zbyt wiele się natrudzić, by zobaczyć, że np. w Holandii istnieją wyższe wiatraki. Nie wiem tak naprawdę, ile mierzy Blennerville Windmill, bo ile źródeł, tyle opinii. Każda rozbieżna. Jedne przewodniki przypisują mu tylko 12 metrów, inne 18, a jeszcze inne 20. Wikipedia - aż 21,3 metra. 


Blennerville to mała wioska, która nie zawsze tak się nazywała i nie zawsze pełniła taką samą funkcję. Swoją obecną nazwę wzięła od Sir Rowlanda Blennerhassetta, angloirlandzkiego prawnika posiadającego najniższy dziedziczny angielski tytuł szlachecki – baroneta. To właśnie za jego przyczyną wybudowano tu w 1800 roku wiatrak, który z kolei przyczynił się do śmierci Millicent, żony Rowlanda. Millicent Agnes Yeilding była pierwszą kuzynką Blennerhassetta. Para miała pięcioro dzieci, ale na szczęście w dniu niefortunnej śmierci Agnes – kobieta wdrapała się na balkon wiatraka, gdzie z powodu silnego podmuchu wiatru została uderzona przez jego skrzydło – cała gromada była już pełnoletnia. 

 

Przez kilkadziesiąt lat młyn sumiennie spełniał powierzoną mu rolę – mielił zboże nie tylko na użytek lokalnych mieszkańców, lecz także tych „za morzem”, w Wielkiej Brytanii, gdzie je eksportowano. Nagromadzenie różnych czynników – takich choćby jak otwarcie Tralee Ship Canal i wybudowanie portu w pobliskim Fenit – sprawiło, że port w Blennerville stracił na znaczeniu, a wioska podupadła. Taki sam los spotkał młyn. Zamknięto go przed pierwszą połową XIX wieku, co doprowadziło do jego systematycznego niszczenia. 



Kiedyś obraz nędzy i rozpaczy, dziś wspaniały relikt przeszłości, a to wszystko dzięki pracom renowacyjnym zapoczątkowanym w czerwcu 1984 roku i trwającym kilka kolejnych lat. Na szczęście udało się przywrócić wiatrak do życia, a w 1990 roku nastąpiło jego oficjalne otwarcie, w którym wziął udział ówczesny premier Irlandii, Charles Haughey. 

 

Dziś na czterech z pięciu kondygnacji można zapoznać się z procesem towarzyszącym mieleniu zboża. Na każde piętro można - ale nie trzeba - wejść po stromych drabinkach. Dlaczego nie trzeba? Bo reguła jest prosta: im wyżej, tym bardziej śmierdzi ptasimi odchodami. Bardzo przydatna jest tu ostrożność – zarówno w czasie wchodzenia jak i schodzenia. 


W czasie naszej wizyty nie mieliśmy okazji podziwiać pracującego wiatraku. Nie miał prawa pracować, bo spętano mu skrzydła. Ewidentnie był z nim jakiś problem. Jedno ze skrzydeł było uszkodzone, na każdym brakowało płótna, ale mimo to nie miałam powodów do narzekań. 



Kupując za osiem euro bilet wstępu, mamy dostęp nie tylko do wiatraku, ale także do pomniejszych atrakcji. Jeśli tylko zechcemy, dowiemy się tutaj wielu ciekawostek [np. jak przygotować tradycyjne pieczywo sodowe - chleb, który nie tylko jest pyszny, ale także łatwy i szybki w przygotowaniu], a pomogą nam w tym audiowizualne prezentacje, liczne panele informacyjne i wystawy poświęcone np. emigracji i eklektycznemu zbiorowi sprzętu używanego w rolnictwie, handlu i transporcie w XIX i XX wieku. Dzieciom z pewnością przypadną do gustu pędzące mini ciuchcie (Kerry Model Railway). A jeśli ktoś ma zapędy ornitologiczne, to stojący koło wiatraku teleskop pomoże mu w obserwacji ptaków występujących w zatoce. 


Muszę się Wam przyznać, że chyba mam niezdiagnozowane ADHD, bo z reguły w miejscach takich jak to, kiedy mam do czynienia z czytaniem tablic, buntuję się przeciwko takiemu oklepanemu i pasywnemu sposobowi zwiedzania. Wzdrygam się wtedy niczym diabeł na widok wody święconej. To centrum turystyczne jednak mile mnie zaskoczyło (moich towarzyszy też). Z wielką przyjemnością i dużym zainteresowaniem zapoznałam się z panelami informacyjnymi poświęconymi emigracji Irlandczyków i klęsce głodu, jaka nawiedziła wyspę w pierwszej połowie XIX wieku.  


 

Blennerville było wówczas głównym portem emigracyjnym w hrabstwie Kerry. To stąd wypływała Jeanie Johnston będąca jedną ze słynnych irlandzkich łodzi emigracyjnych. Wybudowano ją w 1847 roku z dębu i sosny w kanadyjskim Quebecu. Rok później Jeanie Johnston trafiła w ręce rodziny Donovan - największego importera drewna w Kerry.  Od 1848-1855 pełniła podwójną funkcję - była nie tylko towarowym, lecz także pasażerskim statkiem. Kiedy płynęła do Kanady albo USA, przewoziła pasażerów, kiedy wracała z Quebecu do Tralee, transportowała towar. 



Godne odnotowania jest to, że Jeanie nigdy nie straciła żadnego pasażera w czasie długich rejsów, a była to przecież era statków-trumien. Była to w dużej mierze zasługa przebywającego na jej pokładzie doktora, co było w tamtych czasach raczej rzadką praktyką. Na wielu statkach emigracyjnych nie było lekarzy, na innych byli, ale bardzo często tak kiepsko wyedukowani, że nie było z nich praktycznie żadnego pożytku. Zatrudnienie porządnego medyka nie było wcale taką łatwą sprawą. Warunki na statkach pozostawiały wiele do życzenia, a wynagrodzenie nie należało do największych. Wielu lekarzy wolało zatem pozostać na lądzie, bo zwyczajnie bardziej im się to opłacało.  Nazwa "statki-trumny" wzięła się zatem od wysokiej śmiertelności pasażerów, wśród których szerzyły się choroby takie jak tyfus, cholera i gruźlica. Co prawda przed rejsem „badano” pasażerów, ale proces ten pozostawał wiele do życzenia [rządowy lekarz sprawdzał na chybcika języki pasażerów] i miał niską skuteczność. Słusznie nazywano go farsą. 


 

Jeśli chodzi o tę atrakcję, nie mam się do czego przyczepić, nawet gdybym chciała. Na miejscu jest nawet kafejka, w której można schronić się przed smagającym wiatrem i posilić się produktami domowej roboty. Smakowało mi zamówione cappuccino, ciasto nieco mniej, ale to dlatego, że w menu nie było takich przysmaków, jakie preferuję. A ja uważam, że jak grzeszyć, to na całego - wszystkie kremy i masy jak najbardziej mile widziane! Tutaj akurat sprzedawali same „suche” i biszkoptowe ciasta. Wystrój kawiarenki niezbyt przypadł mi do gustu, ale nie to jest najważniejsze. Całą wizytę i tak wspominam bardzo, bardzo sympatycznie. 



 

14 komentarzy:

  1. Dobry wieczór Taito!

    Awww! Aj! To mnie zaskoczyłaś! Tym bardziej, że kiedy ja akurat byłam w Tralee to młyn był zamknięty na dziesięć spustów mimo tego, że wcześniej sprawdzałam pięć razy godziny otwarcia. Tralee było moim miejscem przesiadkowym w trakcie długiej i żmudnej podróży, kiedy w Irlandii panowała Beast from the east. Pamiętasz?
    Miło wspominam tą miejscowość. Miałam tam całkiem miły B&B w drodze na dziki zachód, a także byłam w uroczej herbaciarni (tam na pewno byś znalazła ciasto dla siebie). Zrobiłam zakupy życia-czytaj zapas piżam i bielizny, z których korzystam do teraz, pozostawiłam w herbaciarni, a sama wyruszyłam na podbój młyna, o którym piszesz. Bardzo mi było żal tej utraconej atrakcji, bo gdzie Ty, tam i ja, czytaj kochamy chyba tak samo latarnie, młyny, wiatraki, morza i oceany....

    Ah jak miło wrócić do tych czasów, do tych chwil....cudowna to była podróż. Dziękuję Ci za to melanchonijne wspomnienie na początku mojego ukochanego miesiąca, grudnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry wieczór, Rose! :)

      Dzięki za podzielenie się ze mną swoimi wspomnieniami z wyjazdu do Irlandii. Wiedziałam, że ucieszy Cię widok tego młynu :)

      Jasne, że pamiętam "Beast from the East" - to był historyczny ewenement i jeszcze długo po naszej śmierci będą tu krążyć o tym legendy ;) Fajnie było! No dobra, poza tym momentem grozy, kiedy nasze auto z tylnym napędem wpadło w poślizg na ośnieżonej/pokrytej lodem drodze. Plus był taki, że nie dojechałam do pracy i miałam dzień wolnego :) Połówek zresztą też, bo zamknęli jego biuro w Dublinie (szkoły też pozamykano). To były czasy ;) Też sobie wybrałaś porę na zagraniczną podróż, hardkorze ;)

      Blennerville windmill jest niczym Sagrada Familia - wiecznie w renowacji ;) Wygląda na to, że teraz też trwają tam jakieś prace naprawcze. To archiwalny wpis, więc weszłam na stronę firmową, by sprawdzić czy zmieniły się ceny wstępu - natrafiłam na informację, że teraz naprawiają skrzydła w wiatraku, w związku z czym jest zniżka na bilet - 5 euro (za osobę dorosłą).

      "(...) bo gdzie Ty, tam i ja" - zabrzmiało jak starożytna przysięga małżeńska, którą pamiętam jeszcze z lekcji łaciny w szkole. "Ubi tu Gaius, ibi ego Gaia" ;) Ty dzięki mnie przeniosłaś się do Tralee, ja dzięki Tobie do czasów liceum :)

      To już grudzień - kurczę, nie wierzę! Niech ktoś zatrzyma ten pędzący czas! Nawet za bardzo nie miałam okazji nacieszyć się tą jesienią! Po Nowym Roku to już nie będzie to samo, bo dni zaczną się wydłużać! Muszę jeszcze koniecznie znaleźć czas, żeby "obskoczyć" Christmas Market :)



      Usuń
  2. Sokole ...

    Kim byli Wasi towarzysze bo tak tajemniczo wspomniałaś o nich ... ?

    A wiatrak spętany bo może renowacja jest tych skrzydeł ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiatrak to chyba na stałe jest już spętany, bo ilekroć tam byłam/przejeżdżałam, tylekroć prezentował się tak jak na załączonych obrazkach. Nigdy nie widziałam go w akcji, a szkoda.

      A mówiąc "towarzysze", miałam na myśli Połówka, jego mamę i kuzynkę.

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Aaaaa myślałam, że teraz spętany a wcześniej nie. Tak czy siak bardzo ładny i zadbany nawet pomimo smrodu ptasiego łajna którego przez kompa nie czuję :D

      Usuń
    3. Wiesz, niewykluczone, że sobie działa i niekiedy robią z niego użytek, ale ja jednak nie widziałam.

      A co do łajna - nic nie straciłaś :)

      Usuń
    4. możliwe :)

      :D

      Usuń
    5. Tak sobie myślę, że skoro został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa, to chyba jednak musi działać. No chyba, że przestał dzień po tym, jak do niej trafił ;)

      Usuń
    6. może go uruchamiają na jakieś pokazy albo szczególne okazje tylko :)

      Usuń
    7. Może, może - z takimi starociami trzeba ostrożnie ;) A nuż się rozsypie i szlag trafi kurę znoszącą złote jajka ;)

      Usuń
  3. Dziękuję za tę wiatraczną lekcję. Blennerville Windmill wygląda bajecznie i mam go na liście, jednak niestety podczas mojego krótkiego pobytu w Irlandii nie miałam możliwości odwiedzenia go. Kiedyś na pewno dotrę do niego, a może uda mi się zobaczyć go w "akcji" haha. Cieszę się, że znalazłam w Tobie pokrewną duszę. Najwyższe wiatraki z tego co ja wiem są w Schiedam w Holandii. A może uda Ci się dotrzeć do większej ilości wiatraków w Irlandii, o czymz chęcią poczytam. Buziaki z mroźnej Anglii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, to chyba jeden z najładniejszych irlandzkich młynów - ma piękne towarzystwo w postaci gór i wody. Na tle niebieskiego nieba prezentuje się niesamowicie atrakcyjnie :)

      Nie wątpię, że kiedyś uda Ci się go zobaczyć na własne oczy :) Trzymam kciuki, aby stało się to wcześniej niż później :)

      Ja również bardzo się cieszę, że się do mnie odezwałaś, bo mamy bardzo podobną pasję, ponadto Twoja strona jest interesująca i miła dla oka z tymi wszystkimi pięknościami, które udało Ci się do tej pory zobaczyć.

      Problem polega na tym, że Irlandia nie ma aż tak wiele "typowych" młynów-wiatraków jak ten, Elphin czy młyny w Skerries. Jeśli kiedyś dotrę do kolejnego, to możesz być pewna, że Ci go pokażę :)

      Usuń
    2. A wiesz, że w Anglii kiedyś było więcej wiatraków niż w Holandii? Wynikało to pewnie z wyspiarskiego, wietrznego klimatu.
      Ja w weekend zasiądę owinięta ulubionym folkowym kocykiem, z herbatką z cytryną w moim ulubionym, malusim kubeczku, który zakupiłam w wiatraku w Rye i będę się delektować Twoimi wpisami o latarniach.

      Usuń
    3. Wow, ale mnie teraz zaskoczyłaś! Oczywiście nie wiedziałam tego. Dzięki za ciekawostkę :)

      Nawet nie wiesz, jak miło mi się zrobiło, kiedy przeczytałam Twoje słowa - ogromnie dziękuję za nie :) Mam nadzieję, że to nie będzie dla Ciebie stracony czas.

      Usuń