piątek, 20 czerwca 2025

Pusty transporter

Dziś będzie potwornie smutno, więc jeśli ktoś z Was jest empatą wyjątkowo łatwo wchłaniającym emocje innych, to od razu ostrzegam, że nie chcę nikogo nastrajać negatywnie.

Z reguły nie zamieszczam tutaj wpisów o intymnej i drażliwej dla mnie tematyce. Czuję się niezręcznie na samą myśl o tym, że ktoś obcy, niepowołany, zły i nieczuły mógłby je przeczytać, a potem wyśmiać. Tym razem zrobię jednak wyjątek, bo mam silną potrzebę upamiętnienia tego wydarzenia.

Ktoś kiedyś powiedział mi, że powinnam być weterynarzem.

Ratowaliśmy wtedy psa żywcem zjadanego przez larwy. Brzydziło mnie to jak cholera, chciałam polecieć w krzaki i oddać treść swojego żołądka, do tej pory zresztą wzdrygam się na samo wspomnienie o setkach przebrzydłych, obślizgłych larw pełzających po ziemi. A także tych schowanych w ranach, pod skórą. Chęć ratowania stworzenia okazała się jednak większa niż moje obrzydzenie.

Zastanawiałam się później parę razy nad tym stwierdzeniem.

Czy aby na pewno nadawałabym się do takiej pracy? Przebywam ze sobą już te parę dekad i znam siebie jak zły szeląg. Miałam więc słuszne powody, by powątpiewać w te słowa. Prawda jest bowiem taka, że pomimo tych wszystkich lat, jakie mam na karku, nie uodporniłam się jeszcze na cierpienie zwierząt, a do tego kiepsko radzę sobie ze śmiercią i żałobą.

Weterynarz to nie tylko superbohater. To nie zawsze Superman, który spada z nieba w odpowiednim momencie i niesie ratunek potrzebującym. Potem zaś zbiera owacje na stojąco niczym aktor po wyjątkowo dobrze odegranej roli na deskach teatru.

Weterynarz, czy tego chce czy nie, a najczęściej jednak nie chce, musi też odgrywać rolę Ponurego Żniwiarza. Odbierać życie tym, co mają cztery nogi, a tych, co mają ich dwie ‒ zasmucać i ograbiać z resztek nadziei.

Kto normalny chciałby być złodziejem nadziei? Siewcą śmierci i złych wiadomości? Chyba tylko psychopata wyzuty z emocji i człowieczeństwa. Tylko takiej osobie sprawiałoby to przyjemność. Cała reszta musiałaby zmagać się z tym ciężarem. A więc ja chyba jednak nie chciałabym być tą całą resztą. Obawiam się, że nie poradziłabym sobie z tym balastem emocjonalnym.

Półtora roku temu musieliśmy uśpić naszego ukochanego kota, który przegrał nierówną walkę z wyjątkowo agresywną postacią białaczki. Te jego ostatnie chwile i ten proces, który do tego doprowadził, to były tak przeraźliwie bolesne i smutne przeżycia, że zgodnie orzekliśmy "nigdy więcej". Nigdy więcej nowych kotów (mamy jeszcze dwa).

Zerkałam czasem z czułością na jakieś małe skrzaty gotowe do adopcji na "tu i teraz", gdyby tylko zjawił się chętny, ale nigdy nie przekuwałam tych myśli w czyn. Nie byłam chętna. Nie chciałam nią być.

Wiem, że nie powinnam tak myśleć, ale nie chciałam nowego kota, bo w moich oczach byłaby to "zdrada" tego mojego ukochanego, z którym od samego początku miałam wyjątkowo bliską więź. Na nim wszystko miało się dla mnie skończyć.

Ale nie o tym chciałam pisać.

Parę dni temu zauważyłam z mojego okna kota leżącego po przeciwnej stronie ulicy, w pozycji, która wydała mi się dość nienaturalna. A już tym bardziej nienaturalne było to, że w zupełności nie reagował na moje werbalne zaczepki, kiedy to okno otworzyłam i zaczęłam hałasować, aby przykuć jego uwagę. Reakcji jednak nie było. Postanowiłam więc przejść te parę metrów, by sprawdzić, czy moje złe przeczucia mają rację bytu, czy to tylko moja wyobraźnia pracująca na najwyższych obrotach.

Kiedy zeszłam na parter i wyszłam przed dom, kot akurat wolnym krokiem przechodził przez ulicę. Kiedy już udało mu się przez nią szczęśliwie przejść, wszedł na nasz trawnik i się na nim położył. Po chwili znów wstał, przeszedł chybotliwym krokiem krótki odcinek, usiadł i ciężko dyszał.

To był słoneczny, bardzo ciepły dzień, momentami nawet dość duszny, pomyślałam więc, że się odwodnił i potrzebuje wody, a także odpoczynku. To by tłumaczyło to jego nieruchome leżenie po przeciwnej stronie ulicy ‒ był wycieńczony i zbierał siły, by przez tę ulicę przejść. To z kolei znów go zmęczyło. Dyszał nienaturalnie, a do tego był dość wychudzony.

Przeszło mi przez myśl, że może ktoś go niechcący zamknął w swojej szopie, i dopiero teraz się z niej wydostał, pobiegłam więc do kuchni, wyjęłam dwie miski, do jednej nalałam wody, do drugiej wyłożyłam mokrą karmę, za którą szaleją nasze koty, i ostrożnie, aby go nie spłoszyć, podeszłam do niego i podsunęłam mu je pod nos.

To okazało się strzałem w dziesiątkę, bo kot łapczywie pił, przestawał, po chwili znowu zaczynał i tak parę razy. Kamień spadł mi z serca, bo to był jeszcze ten moment, kiedy wierzyłam, że jest zwyczajnie odwodniony, i tak naprawdę nic poważnego mu nie dolega. Nic, czego mokra karma (zlizał sos), woda i kroplówka od weterynarza nie załatwiłyby sprawy.

Moja radość trwała jednak bardzo krótko, bo po chwili kot znów leżał w tej okropnej pozycji na boku, z trudem oddychał, a mnie momentalnie stanęły przed oczami sceny sprzed półtora roku.

Déjà vu.

Puszka Pandory ‒ do której zapakowałam swoją traumę i zakopałam głęboko w ziemi ‒ otworzyła się, i wydostał się z niej cały ten smutek, całe to zło, które udało mi się niegdyś supresować.

Nie było czasu do stracenia, trzeba było szybko działać, bo kot wyglądał na umierającego.

Połówek założył na wszelki wypadek grube, zimowe rękawice, bluzę z długim rękawem, bo choć nic nie wskazywało na to, że kot może próbować ratować się pazurami, należało liczyć się z potencjalnym atakiem.

Często wydaje mi się, że zwierzęta doskonale potrafią czytać ludzką aurę. A może to ich szósty zmysł? Nieszczęśnik chyba domyślił się już, że nie stwarzamy dla niego żadnego zagrożenia, bo kiedy podeszliśmy do niego z transporterem, nie walczył, nie drapał, nie syczał, nie gryzł. Miałam nawet wrażenie, że jest zadowolony z tego, że nagle ma dach nad głową i swój kąt, w którym może się schować.

Połówek odjechał z pacjentem do weterynarza, a ja zostałam w domu sama ze swoimi myślami, modlitwami i nadzieją na szczęśliwe zakończenie.

W zasadzie to nawet nie dopuszczałam do siebie czarnego scenariusza. Nadal naiwnie wierzyłam, że kroplówka załatwi sprawę.

Nie załatwiła.

To, co mi powiedział Połówek po powrocie, sprawiło, że umarłam w środku. Umarłam razem z kotem, tylko, że on tak naprawdę. Ja zaś "na niby".

Empatyczna pani weterynarz fachowo zajęła się pacjentem, ale pomimo najszczerszych chęci, nie mogła zniwelować szkód, które już poczyniły się w jego wyniszczonym organizmie. Uśpienie go było jedynym, co mogliśmy dla niego zrobić. Na wszystko inne było już za późno.

Kot był w stanie agonalnym.

Miał niemal zero masy mięśniowej.

Tylko dwa zęby.

DWA ZĘBY!

I kilkanaście lat na karku.

Był niesamowicie zapchlony.

Miał owrzodzone dziąsła i brodę.

I kurewskiego pecha w życiu.

Ktoś mu ten los zgotował. Nie ja, nie Ty, ale ktoś go do takiego stanu jednak doprowadził. Pośrednio lub bezpośrednio.

Aktem miłosierdzia, jak stwierdziła pani weterynarz, było podanie mu środka przeciwbólowego i wysłanie za tęczowy most, gdzie już nigdy więcej nie zazna głodu, bólu i cierpienia.

Kiedy na samym początku podłączyła go do tlenu, jego stan zaczął się jeszcze bardziej pogarszać, zamiast poprawiać.

Spóźniliśmy się.

Spóźniliśmy się, żeby go uratować. On jednak na szczęście zdążył resztką sił dotrzeć na nasz trawnik, aby "godnie umrzeć", i zaznać choć w tych ostatnich minutach życia odrobinę ludzkiej czułości, troski i miłości.

Nie znam historii jego życia. Nie miał wszczepionego chipa, nie mieliśmy więc nikogo, z kim można byłoby się skontaktować w jego sprawie.

Chciałabym wierzyć, że jego opłakany stan był tylko nieszczęśliwym następstwem ‒ że się zgubił, a jego kochającemu właścicielowi nie udało się go odnaleźć odpowiednio szybko.

Chciałabym wierzyć, że większość z tych kilkunastu lat życia była jednak szczęśliwa.

Chciałabym wierzyć, że nie cierpiał zbyt długo.

Chciałabym wierzyć, że kiedyś był szczęśliwym kotem. Że miał pełną miskę, przytulny dom, i że wiedział, co to ludzkie ciepło i miłość.

Wiedział, co to człowiek. Nie był dziki, nie uciekał, a to daje mi nadzieję, że był przez tego człowieka oswojony i kochany. Tylko, jak to w życiu bywa, na pewnym etapie coś się spierniczyło i bańka pękła.

Chciałabym też wierzyć, że nikt z tutaj obecnych i czytających te słowa nie zawahałby się, aby udzielić pomocy zwierzęciu w potrzebie.

Tego wieczoru siedziałam w ogródku z twarzą do zachodzącego słońca. Gdzieś tam obok na betonie leżał mój kot. Beztrosko wygrzewał się do słońca, tak jak zwykł czynić to przez te dziewięć beztroskich lat swojego życia. Podczas gdy on był zupełnie nieświadom, że kot może mieć inne życie, spod moich okularów przeciwsłonecznych staczały się łzy. Opłakiwałam każdego niekochanego i zaniedbanego kota. Rozmyślałam o tym, jak bardzo niesprawiedliwe jest życie. Jeden ma wszystko, a drugi nie ma niczego.

Gdzie tu, do licha, sprawiedliwość?!

Nawet nie zauważyłam, kiedy przyszedł do mnie mój kocur. Swoim zwyczajem zaczął się ocierać o moje nogi. Wskoczył mi na kolana i zaczął się wtulać w to miejsce, w którym ramię dotyka tułowia.

Głaskałam go, bo to przynosiło ulgę. Głaskałam jego miękkie i lśniące futro, pocieszając się, że choć nie mogę uratować wszystkich kotów tego świata, mogę uszczęśliwić choć kilka. Te moje i moich sąsiadów.

Mówiłam, że mam wspaniałych sąsiadów? Nikt, kto kocha swojego kocha nie może być zły, prawda?  

Nie musicie komentować tego wpisu. Chciałam nim upamiętnić tego bezimiennego, nieznajomego kota, który tak niespodziewanie pojawił się w moim życiu, i tak szybko je opuścił.

Nawet jeśli nikt inny już o nim nie pamięta, ja będę. To właśnie jemu dedykuję tego smutnego posta.

Chciałabym  też uświadomić Was, bo może tego nie wiecie, ale w takich przypadkach jak ten najprawdopodobniej nie będziecie musieli nic płacić za opiekę weterynaryjną/uśpienie. Weterynarze to w dużej mierze ludzie z prawdziwą pasją, nie zaś wyrachowani, zimni i nieczuli profesjonaliści. Oni też mają serce, często zresztą również jakieś tam fundusze przeznaczone na takie właśnie sytuacje. Zawsze też możecie skontaktować się z lokalnym oddziałem SPCA (Towarzystwem Zapobiegania Okrucieństwu wobec Zwierząt), i to oni mogą ponieść koszty ewentualnego leczenia.

Trzy razy byliśmy u irlandzkich weterynarzy z bezpańskimi kotami wymagającymi interwencji specjalisty, i nigdy nie płaciliśmy za leki czy otrzymaną pomoc.

Nawet to nieszczęsne półtora roku temu, kiedy musieliśmy w niedzielę na gwałt szukać weterynarza, znalazł się taki z sercem, z zupełnie innej kliniki, który zgodził się zaoferować swoje usługi, mimo że nie mógł przyjąć w tamtym momencie żadnej zapłaty, bo kasa była nieczynna. Ważniejsze było dla niego człowieczeństwo niż potencjalne ryzyko nieotrzymania zapłaty za wyświadczoną pomoc.

Nie zapominajcie o tym człowieczeństwie w kontekście naszych "braci mniejszych".


26 komentarzy:

  1. Tu na szczescie nie spotyka sie bezdomnych psow i kotow, a w schroniskach jest wiele wolnych boxow. Zwierze to bardzo kosztowne hobby, bez wzgledu na wielkosc i rase czy bezrasowosc, psy placa podatki, musza miec ubezpieczenie, a ceny u weterynarzy zbijaja z nog. Ludzie sa chyba bardziej odpowiedzialni, choc i tu czasem trafi sie jakis bydlak. Po dlugich i okropnych chorobach naszej Kiry, musielismy podjac te najgorsza decyzje i wtedy tez mi sie wydawalo, ze nigdy wiecej, ale grono naszych znajomych zadecydowalo inaczej i kusilo, az skusilo i dalismy dom Toyi. To juz bedzie jednak naprawde ostatni nasz pies, slubny jest po 80-tce, mnie trawia choroby, przestalam chodzic z nia na spacery, choc mam nadzieje, ze to przejdzie, ze da sie mi pomoc. Mam tez nadzieje, ze nasze dwa koty nas nie przezyja, to bylby dramat, bo nie przypuszczam, ze moje dzieci bylyby gotowe je przejac.
    Wam moge tylko podziekowac w imieniu bezdomnych kotow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląda na to, że w Niemczech - zgodnie ze znaną maksymą - "ordnung muss sein" także w tej kwestii. Irlandia ma ogromny problem z bezdomnymi zwierzętami, jak również z przeróżnymi nadużyciami wobec nich. W wielu miastach są kolonie dzikich, schorowanych i zaniedbanych kotów. Psy zdecydowanie mają tutaj lepiej, dla wielu zacofanych ludzi koty nadal zaliczają się do szkodników. Jednak przemoc wobec zwierząt dotyczy przeróżnych gatunków, nie tylko kotów, żaden nie ma immunitetu. Nie zliczę, ile razy słyszałam/czytałam o okropnych aktach okrucieństwa (zagładzaniu i zamęczaniu koni, wybebeszaniu ich (!), zabijaniu owiec na pastwiskach, pastwieniu się nad zwierzętami rzeźnymi...) Straszne, potworne rzeczy, od których pęka serce. Nie wiem, skąd w ludziach tyle okrucieństwa.
      Martwią mnie Twoje niepokojące dolegliwości i ten powolny powrót do formy. Trzymam kciuki, abyś jak najszybciej odzyskała wigor i chęci do życia, bo Toya na pewno tęskni za Waszymi wspólnymi spacerami.

      Usuń
  2. Na szczęście dobrych ludzi jest sporo, z Tobą na czele!
    I u nas obserwuję pomaganie kotom, tu budka dla kotów, tam miski na karmę, jest też ośrodek pomocy Kocia Dolina. Wrażliwość na krzywdę to dobra cecha, ale wielu wrażliwcom utrudnia życie, jednak bez nich świat byłby zbyt okrutny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest sporo, Jotko, co naturalnie cieszy, ale nie wystarczająco dużo, by zapobiec cierpieniu każdego porzuconego i niekochanego zwierzaka. Wiadomo, że bardzo cieszy fakt uratowania każdej sztuki, ale ta świadomość, że nie uda się pomóc wszystkim, jest niesamowicie przykra.
      Masz rację. Kiedy ma się miękkie serce, trzeba mieć twardy tyłek.

      Usuń
  3. Przez kilka lat byliśmy rodzicami kota wyrwanego z bezdomności. Kiedy zginął w wypadku, dłuższy czas nie mogliśmy myśleć o innych kotach. Dopiero od tygodnia mamy dwa fajne Mleczaki z lokalnego SPCA. Rozumiem, co czujesz. Gdy ostatnio byłam u rodziców, znalazłam notatki mojej mamy, która spisuje czas urodzin i śmierci wszystkich jej zwierząt, wśród nich pojawiła się data śmierci jakiegoś kota, którego rodzice znaleźli potrąconego na drodze. Nie dali rady mu pomóc, mogli tylko uśpić, ale będą go pamiętali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy kto stracił swojego ukochanego zwierzaka, bez względu na to, czy był to chomik, królik, kot, koń czy pies, jest w stanie zrozumieć tę żałobę po nim. Dziękuję za Twoją cegiełkę dołożoną do upamiętnienia tego bezimiennego kota, a także za stworzenie bezpiecznej i szczęśliwej przestrzeni dla dwóch kociaków. Mam nadzieję, że pod Waszą pieczą będą mieć długie i szczęśliwe życie.
      Piękny gest Twojej mamy.

      Usuń
  4. Taita, dziękuję Ci za ten wpis. Kochana jesteś. W tym smutnym końcu jego życia, mimo wszystko miał szczęście, że byłaś blisko, że przyniosłaś wodę. Zobacz nie był sam na koniec, był zaopiekowany.
    Kocham zwierzęta, sama już nie mogę mieć żeby opiekować się nimi, bo sama wymagam opieki, ale pomagam finansowo, a RSPCA wysyła mi różne smutne historie o ludzkim okrucieństwie, płacze, współczuję zwierzakom i pomagam, dzisiaj też płakałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję Tobie, droga Tereso, za zabranie głosu i dołożenie kolejnej cegiełki do upamiętnienia tego nieszczęśnika, który tyle wycierpiał w życiu. Jest mi też ogromnie miło, że wspomagasz finansowo organizacje działające na rzecz zwierząt. Jak najbardziej popieram takie zachowanie, i wspomagam dwie organizacje charytatywne, które ratują koty. Chociaż tyle możemy zrobić.
      Pani weterynarz mówiła to samo - żałowała, że na ratunek jest już za późno, ale podkreślała, że przynajmniej koniec miał godny i odszedł otoczony troską i ciepłem.

      Usuń
  5. Przytulam Cię mocno! Może to nie wyleczy traumy i nie otrze łez, ale wierzę, że sama obecność daje dużo.

    Rozumiem Cię. Ja kiedyś tak opłakiwałam psa jak Ty kota. Wystarczy, że znajdę gdzieś w czeluściach komputera zdjęcia..i już nie powstrzymuję łez. Obiecywałam sobie, że never ever..Wiesz jak to się skończyło, prawda?

    Bardzo smutna historia. My też się bulwersujemy na psy bite na ulicy, na pozostawione pod sklepem bo właściciel nie widzi jak się boją, a potem zdziwiony, że agresywne.
    Głupota ludzi nie zna granic.

    Weterynarze. Chcę Ci powiedzieć, że Irlandia wobec tego jest ludzkim krajem. Lecznica do której wcześniej chodziliśmy ZAWSZE brała duże pieniądze. Ktoś kiedyś przyjechał do nich z kotem w stanie jak ten nieopodal Waszego domu-nie chcieli nawet pomóc.

    Osobiście uważam, że ludzi poznaje się po tym jak traktują zwierzęta. Przykro mi, że nie udało Wam się pomóc. Dobrze, że dzięki Wam odszedł z odrobiną godności, której ktoś go pozbawił wcześniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daje, to prawda. Jestem zaskoczona i wzruszona tak pozytywnymi i licznymi reakcjami. Przez parę dni biłam się z myślami, czy pisać i publikować ten wpis, nie chciałam, aby został źle odebrany, zdecydowałam się jednak przelać na papier to, co we mnie siedziało, bo chciałam mieć "namacalny" dowód tego, co się wydarzyło tego pechowego dnia. Chciałam upamiętnić tego kota, nie chciałam, by pamięć po nim zaginęła.

      Wiem, jak to się skończyło, i domyślam się, że nie żałujesz. Zwierzęta potrafią być wspaniałymi towarzyszami i lojalnymi przyjaciółmi. Dzięki nim świat, a nade wszystko nasze życie jest piękniejsze. Ten, kto stracił ukochanego zwierzaka, doskonale rozumie, jak potworne jest to doświadczenie. Wcale nie dziwi mnie to, że niektórzy cierpią po takiej stracie bardziej niż wtedy, kiedy umiera członek ich rodziny czy jakiś znajomy.

      Pamiętam Twoje perypetie z weterynarzami, zdecydowanie miałaś pecha, że nie udało Ci się trafić na takiego, który autentycznie troszczy się o swoich pacjentów, i któremu pieniądze nie przesłaniają wszystkiego innego. Nie wiem, jak można odmówić pomocy w tak dramatycznej sytuacji. Dlatego byłam bardzo wdzięczna temu weterynarzowi, który zgodził się zerknąć na naszego onkologicznego pacjenta, mimo że nie przynależeliśmy do bazy jego klientów. Zupełnie nie przejął się tym, że nie dostał zapłaty od razu, nawet nie pytał o żadne dane, adres, aby upewnić się, że wie, gdzie mieszkamy i gdzie szukać należnej opłaty. Zachował się z empatią i klasą, wiedział, jak bardzo dramatyczny jest to moment i w ogóle nie poruszał kwestii pieniędzy, doskonale zdając sobie sprawę, że to ostatnie, o czym teraz myślimy.

      Wiesz, że pani weterynarz nawet sama dziękowała Połówkowi za przywiezienie tego kota, mimo że - tak z zimnego i wyrachowanego punktu widzenia - tylko straciła czas (długo u niej był, to nie trwało 10 minut), a nic na tym finansowo nie zyskała. Cieszyła się, że kot dostał godne pożegnanie i że już nie będzie cierpiał. Mogła namawiać go na leczenie, ratowanie go, a mimo to szczerze wyłożyła kawę na ławę. Przedstawiła oczywiście ewentualny plan leczenia, powiedziała, że to kosztowałoby nas jakieś 100 euro i musielibyśmy zabrać go do siebie do domu. Dodała jednak, że pomimo tego, iż nie jest zwolenniczką usypiania, to w tym przypadku jest to według niej najlepsza opcja dla zwierzaka. Widać, że kobieta z sercem.

      Usuń
    2. Dobrze, że wyrzuciłaś to z siebie.

      [*] dla kociaczka

      Oczywiście, że nie żałuję, ale mieliśmy niezły ubaw jak na ostatnim koncercie Patrick The Pan zaśpiewał "Nie chcę psa" :D
      Dla mnie nasz pies to członek rodziny, niejednokrotnie liczymy się z nią bardziej niż z mniej ważnymi członkami rodziny. Uwzględniamy jej potrzeby w trakcie wyjść i wyjazdów. Dbamy o jej komfort i poczucie szczęśliwości, a ona najszczęśliwsza jest, kiedy jesteśmy wszyscy razem na zielonej łące, w lesie...na łonie przyrody.

      Po tych naszych zeszłorocznych przejściach, kiedy byliśmy już naprawdę spłukani i zrozpaczeni nieustannie złym stanem Luny, pojechaliśmy do lecznicy do Katowic, gdzie Panie zrobiły dużo więcej niż tamta lecznica i wzięły od nas co prawda spore można by powiedzieć pieniądze, ale dużo mniej niż powinniśmy zapłacić. Byliśmy w szoku.

      Naprawdę super Pani Weterynarz! Ze świecą takich dziś szukać. Nasza psia stomatolog skradła nasze serce jak nam wyniosła budzącą się Lunę w kocyku, w ramionach. Luna była nietomna, ponieważ poprosiliśmy, żeby nie dali jej środków przeciwbólowych ze względu na wątrobę, a zamiast tego dostała mocne opioidy, które nie szkodziły jej na wątrobę. Większość weterynarzy u których byliśmy wcześniej nawet nigdy jej nie pogłaskała.

      Usuń
    3. Tak, zdecydowanie zaobserwowałam pozytywne skutki takiego zachowania. Przyniosło ulgę, pomogło uporać się z emocjami, które się we mnie wezbrały, i dzięki temu mogę teraz zamknąć ten rozdział i "przejść do porządku dziennego". Upamiętniłam go, nie pozostał nieważny i niezauważony.

      Już wielu było takich, którzy nie chcieli psa bądź kota, wzbraniali się przed nimi rękami i nogami, aż polegli, kiedy stanęli z nimi oko w oko. U nas też tak było. Jakieś siedem lat temu pojechaliśmy do znajomych, którym urodziły się w szopie kociaki. To chyba nawet nie była ich kotka. Pojechaliśmy zawieźć im karmę, a wróciliśmy... z małym kocim brzdącem! Gdyby nie to, że w tamtym momencie mieliśmy już dwa inne koty w domu, to pewnie zabralibyśmy wszystkie kocięta!

      To są członkowie rodziny, tylko tacy bardziej kudłaci i zaopatrzeni w dwie dodatkowe nogi :) Żyją z nami pod jednym dachem, i nieludzko byłoby nie liczyć się z nimi - nie myśleć o ich potrzebach, dobrobycie, etc. Kto tego nie rozumie, raczej nie powinien mieć zwierząt.

      Czyli ostatecznie, metodą prób i błędów, udało się Wam znaleźć fajnych weterynarzy! :)

      Usuń
    4. Właśnie o to chodziło.

      Ja od jakiegoś już czasu namawiam K. na drugiego psa. Mogłoby to jednak okazać się problematyczne, ponieważ Luna jest straszliwie zazdrosna jak tylko zbliża się do nas inny pies chętny na mizianko.

      Zgadza się. Dla mnie to członek rodziny. W ogóle od dawna jesteśmy za tym żeby ludzie, którzy chcą przygarnąć zwierzęta byli poddawani dodatkowej weryfikacji.

      Tak. Daleko bo jeździmy aż do Katowic, ale póki co ta lecznica najbardziej nam odpowiada ze wszystkich, w których byliśmy 🙂

      Usuń
    5. Jeśli mam być szczera, to rozumiem opór K. i nie sądzę, by drugi pies był dla Was dobrym rozwiązaniem. Już pomijając aspekt finansowy, to jednak Luna jest psem dość "problematycznym" i po przejściach. Z tego co nieraz pisałaś, wynikało, że ona uwielbia być "jedynaczką" i mieć Was na własność. No, ale to tylko i wyłącznie Wasza decyzja.
      Nie wiem, jak jest w Polsce, ale tutaj częścią procesu adopcyjnego psa jest wizyta domowa i ocenienie warunków.

      Usuń
  6. Współczuję Ci z całego serca. Napisałaś, że nie musimy komentować tego posta i ja wiem, że żadne nasze słowa, czy "pocieszanki" nie pokrzepią Twojego płaczącego serca.
    Ale dzięki temu wpisowi przypomniałam sobie czas, kiedy to krótko po wybudowaniu naszego domu, gościliśmy, karmiliśmy i mizialiśmy osiem sztuk wioskowych kotów... tak OSIEM! To była mama i jej dwa z rzędu przychówki małych kociaków.
    Można o tym przeczytać u mnie, jest chyba etykieta "koty". To były wspaniałe chwile, zwierzęta są bezinteresowne i wspaniałe... pewnie dlatego tak bardzo boli, kiedy zostawiają nas samych :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za okazane zrozumienie, Iwonko, i za pozostawiony ślad. No i oczywiście za to, że daliście tej kociej rodzince tyle troski i czułości. Cieszy mnie ogromnie, że udało im się natrafić na tak dobrych ludzi :) Niestety, widziałam wielokrotnie, jak marne życie mają takie wiejskie, niewysterylizowane kotki. Zawsze też wzruszało mnie ich oddanie, instynkt macierzyński i zaangażowanie w dostarczenie pożywienia (kiedyś dokarmiałam taką mamę czwórki kociąt, zabierała plasterki wędliny i zanosiła je dzieciom, choć mogła sama zjeść).
      Miłego weekendu Ci życzę i dużo słońca, abyś mogła wygrzewać się do niego.

      Usuń
  7. doszłam dwukrotnie do psa zjadanego przez larwy i jednak nie .... nie doczytam ale byłam widziałam

    OdpowiedzUsuń
  8. Droga Taito!
    Twój niezwykle wzruszający post czytałam na raty. Jest tak bardzo mocno przepełniony emocjami, i aż trudno nie zapłakać czytając go. Są dwa typy ludzi. Tacy, którzy na widok porzuconego, bezdomnego kota czy psa mają wypisane obrzydzenie na twarzy oraz tacy, którzy widząc te stworzenia nie potrafią przejść obojętnie. Wiem co przeżyłaś, bardzo Ci współczuję.
    Ściskam mocno i serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, serdecznie Ci dziękuję za Twoje słowa, wiele dla mnie znaczą ❤️ Ja również ściskam Cię mocno i przesyłam wiele ciepłych myśli na nadchodzące dni i miesiące :)

      Usuń
  9. Weterynarze, ci pasją są dla mnie prawdziwymi bohaterami. Dzięki Bogu moje pieski zawsze były pod opieką cudownej weterynarz. Ona nie jest chodzącym światłem, potrafi nagadać człowiekowi na maksa, ale  zawsze ją za to podziwiam. Kiedyś przyszedł do niej jakiś palant i chciał, by obawiać i wymodelować uszy pieskowi, by pasowały do jego uszu...nagadała mu na całego, nastraszyła, jak się dało, a mnie jest wstyd za tak pustych ludzi. Niech sam se wymodeluje uszy, by pasowały do pieska...dno! Brzydzę  się larw, wszystkiego, co pełza, taka moja fobia od dziecka, ale pomogłabym...może wymiotując, ale pomogłabym. Twój post mnie przeraził, wzruszył, obudził tyle emocji, że wiem, że nie jestem w stanie Ci ich opisać. Wzruszyło mnie dogłębnie, fakt, że ten post jest dedykowany temu kotkowi. Nie wiem, jak dokładnie wyglądał, tylko w mojej wyobraźni, ale nie zapomnę tego posta i jego historii. Im bardziej Cię poznaję, tym bardziej cenię. Od dawna wiem, że jesteś pięknym człowiekiem, a po tym poście widzę, że absolutnie się nie mylę. Wiem, każdy ma wady, ileż ja ich mam, ale nie można zaprzeczyć, że serce masz absolutnie przepiękne. Boże, przecież takich ludzi szukam, czemuś Ty tak daleko. hehe No daleko i blisko. Marzę, by więcej ludzi tak pomagało naszym mniejszym, większym braciom i siostrom. Zwierzątka to część nas, naszego życia. Nie mogę uwierzyć, że nadal słyszę, iż zwierzęta nie mają duszy, nic nie czują...to chyba naprawdę gadają ludzie totalnie ślepi, zadufani w swojej ludzkiej egzystencji... Jesteś absolutnym wzorem do naśladowania, inspiracją i przyjmij te słowa, nie umniejszaj ich, bo pisze totalną prawdę. Jesteś pięknem, którego ten świat desperacko potrzebuje. Kocham zwierzęta, dla mnie są równe, nigdy nie powiem, że są mniej ważne od człowieka, nie dla mnie. Nie pomożemy wszystkim, ale możemy pomóc garstce, garstce, która nas ogromnie potrzebuje, która może dostać szansę na lepsze życie, na szczęście, ta garstka jest tego warta!!!!! Każdy, kto rani zwierzęta, znęca się nad nimi, jest dla mnie śmieciem...pisze szczerze.
    Ok już pisze poemat, a to i  tak tylko garstka emocji. Brawo za ten post, jestem dumna z Ciebie, jak cholera, jesteś światłem i mam gdzieś, że nie jesteśmy idealni, bo nie jesteśmy, ale wiedz, że jesteś pięknym światłem. Pisze o tym byciu nieidealnym, byś mi nie umniejszała swego piękna i nie napisała...mam wiele też wad, bo to nie istotne, też je mam, a Twoje piękno jest tak widoczne, że proszę mi przyjąć moje szczere słowa.
    Nawet nie wiesz, jak Twoja osoba mnie uszczęśliwia i ile daje mi wiary, normalnie nie wiem, jak opisać, co ten post ze mną poczynił, ale pomimo, że ciężki, to też pełen dobra, jesteś CUDOWNA!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, nie bardzo wiem, co mam Ci odpisać na ten wspaniały komentarz, oprócz tego, że ogromnie Ci za niego dziękuję - poświęciłaś swój drogocenny czas na opisanie tego wszystkiego, mimo że mogłaś kliknąć w X i wyjść stąd bez pozostawienia jakiegokolwiek śladu po sobie. Mogłaś też zostawić jedno krótkie zdanie, żeby dać znać, że byłaś, tak z pewnością byłoby najłatwiej i najszybciej dla Ciebie, a jednak włożyłaś w ten komentarz całe swoje serce i tyle emocji... Takie komentarze jak ten Twój, długie, przemyślane, pisane pod wpływem potrzeby, a nie interesowności, są zdecydowanie moimi ulubionymi. Wiedz, że je ogromnie doceniam ❤️
      Świetna postawa Twojej pani weterynarz! Cieszę się, że miała kobieta jaja i nie bała się wygarnąć temu pseudowłaścicielowi gorzkiej prawdy! Co za idiotyczny pomysł! Poznasz głupiego po zachowaniu jego!
      Ten bezimienny kot z mojego wpisu był cały rudy. Ludzie, którzy celowo pastwią się nad zwierzętami są u mnie całkowicie spaleni - to jest coś, czego po prostu nie jestem w stanie zaakceptować. Przyznam Ci się, że tak samo obrzydzają mnie rzeźnicy. To chyba jeden z nielicznych zawodów, którego nie akceptuję, bo po prostu nie rozumiem, jak można z własnej woli zabijać zwierzęta. Wiem, że jakoś trzeba zarabiać na życie, ale come on, jest tyle innych zawodów... Poza tym często dopuszczają się karygodnych czynów, nie traktują zwierząt w humanitarny sposób, wręcz przeciwnie - wyżywają się na nich i czerpią z tego przyjemność. Chyba trzeba mieć ciągoty do sadyzmu, żeby tak postępować... Zwierzęta zaś są mądrzejsze, niż ludziom się wydaje. Nigdy nie uwierzę, że nie odczuwają żadnych emocji (szczęścia, smutku, radości...) i że są prymitywne.
      Jeszcze raz, ogromne dzięki za Twój wpis :) Przesyłam Ci moc uścisków na tę końcówkę tygodnia i miesiąca!

      Usuń
    2. Kochana jesteś i cieszę się, że przyjęłaś moje słowa. hehe Jest mi tak duszno i jestem tak zmęczona po pracy, że mam nadzieję, iż bredzić nie będę. :D Nie, rzeźnicy to też nie moi ludzie, tak samo nie lubię tych no...co polują. haha Brakuje mi słów. No nie trawię ludzi, co znęcają się nad zwierzętami, co zabijają dla przyjemności...co to znaczy...zabijam dla relaksu???? Niech sam siebie zabije. Nie rozumiem tego. Mój piesio boi się burz, po operacji chciał wszędzie być z kimś, bał się być sam, biegnie do nas z radością i wyje kiedy jedziemy na wycieczkę, jest obok kiedy płaczemy, cierpi kiedy go coś boli, liże nam rany, śni koszmary i radości...jak można nawet przez sekundę pomyśleć, że zwierzęta nie czują... Do tego zwierzęta, wielu z nich ma opanowane do perfekcji to, co ludzie nadal się uczą, a coraz więcej wręcz zawala, jak prawdziwa miłość, szczera przyjaźń, oddanie, cieszenie się z małych rzeczy, docenianie życia, kto tu od kogo ma się uczyć...
      Wyobrażałam sobie tego kotka rudego, tylko dodałam mu jeszcze wzorki nieco brązowe. Na serio, świat z takimi ludzmi, jak Ty jest lepszy, a Ty jesteś moją absolutną radością!!!!!!!!!!! <3

      Usuń
    3. Szczerze współczuję! Pamiętam z przeszłości takie dni w pracy, kiedy na zewnątrz żar lał się z nieba, nie było czym oddychać, człowiek marzył, by wskoczyć do basenu, ale to były tylko marzenia ściętej głowy, bo rzeczywistość była bardziej brutalna, i trzeba było pracować w tym skwarze... W nieznośnie upalne dni praca powinna być tylko dla chętnych ;)
      Mój polski pies z dzieciństwa również przeraźliwie bał się burzy i zawsze chował się do najciemniejszego zakamarka - drżał przy tym niczym osika!
      Jakże słuszne spostrzeżenie z tym opanowaniem do perfekcji bezwzględnej miłości, oddania i przyjaźni! :) Przed człowiekiem jeszcze bardzo długa droga pod tym względem.

      Usuń
  10. Wpis chwyta za serce i zostaje w duszy na długo. Dziękuję Ci za to, że pochyliłaś się nad tym bezimiennym kotem, że dałaś mu troskę, ciepło i godność w ostatnich chwilach. W Twojej opowieści jest tyle bólu, ale też ogrom empatii i człowieczeństwa – tego prawdziwego, cichego, które działa, nie pytając o nagrodę.
    Przytulam mocno❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było innej możliwości, nie wyobrażam sobie przejść koło tego obojętnie! Zresztą, sama najlepiej wiesz. Kiedy ma się swoje koty, to jest się wyczulonym na krzywdę innych.
      Dziękuję bardzo za tyle pięknych słów ❤️

      Usuń