wtorek, 20 stycznia 2009

Szok!

Kiedy Spóźnialska Koleżanka niespodziewanie zadzwoniła domnie z pytaniem, czy mogłaby mi za parę dni podrzucić swoje wesołe potomstwo,zdążyłam wyjąkać jedynie mało inteligentne „Yyyyyyyyy”, po czym zawiesiłam sięna kilka minut, by w wyobraźni przejrzeć mój grafik. Wynik mojej umysłowejoperacji był dla Mary jak najbardziej korzystny: „Tak, da się to załatwić!”.Spóźnialskiej Koleżance spadł kamień z serca. Wydała z siebie głębokiewestchnienie, które pewnie w zamierzeniu miało zobrazować jej wielką ulgę, atymczasem mało co nie zdmuchnęło mnie z nóg. Pokrótce przedstawiła mi sytuację,po czym ustaliłyśmy detale i pożegnałyśmy się.

 

Po zakończeniu rozmowy z Mary doznałam nagłego olśnienia.Wreszcie do mnie dotarło, że nie przyszłam na ten świat bez celu. Mojądożywotnią misją jest wybawianie Spóźnialskiej Koleżanki z opresji. Niepierwszy i [zapewne!] nie ostatni raz uratowałam jej życie. Nigdy mi to jednaknie przeszkadzało, jako że już od pierwszej minuty naszego spotkania zapałałamdo niej wielką sympatią. Ponad dwuletnia historia naszych relacji to nie tylkodługie pogawędki i beztroskie momenty, lecz także wspólne wspieranie się ipomoc. Czyli po prostu samo życie. 

 

Tym razem moja misja miała polegać na godzinnymprzypilnowaniu dzieciaków Mary. W umówiony dzień, po skończeniu pracy, wpadłamdo domu i od razu przystąpiłam do zmiany stroju na nieco wygodniejszy. Niemiałam zbyt dużo wolnego czasu. Za kilkanaście minut miała się pojawić Mary ijej pociechy. I tak też się stało. Tuż przed osiemnastą zjawili się moi goście.Spóźnialska Koleżanka przytaszczyła ze sobą wielką torbę łakoci, zabawek ianimowanych filmów dla dzieci, a mi na kilka sekund zapaliła się czerwonakontrolka. „Jeeez, ona chyba chce je tu zostawić na cały miesiąc” – pomyślałamspanikowana, ale ostatecznie porzuciłam tę absurdalną myśl. Po wypakowaniu ztorby połowy domu, rozgorączkowana Mary ulotniła się i z piskiem opon ruszyła wkierunku swojego miejsca pracy – szkoły, w której miało odbyć się jedno z tychznienawidzonych przez nauczycieli spotkań. 

 

Ja tymczasem wolnym krokiem przebywałam drogę do salonu,obmyślając przy tym strategię, która pozwoliłaby mi w spokoju przeżyć tęgodzinę z dziećmi. Bez spazmatycznego płaczu. I bez krzyku. Dzieci mimo że sądo mnie przyzwyczajone, nie cierpią chwil takich jak ta, kiedy nie ma z nimirodziców. Są do nich ogromnie przywiązane, a momenty rozstań oznaczają główniejedną rzecz - jeden W I E L K I  lament.Nigdy nie kończący się płacz jednego dziecka jest jeszcze dla mnie znośny. Wwykonaniu dwójki to już Armagedon.  Sajgon!  Kaplica!

 

Na szczęście nie było tak źle, jak się obawiałam. Dziecibyły jakby lekko onieśmielone nowym otoczeniem, ale nie na tyle, by im toprzeszkodziło w zabawie. Zgodnie z zaleceniami Mary włączyłam dziewczynkom dvd,co z kolei – zgodnie z jej przewidywaniami – całkowicie je pochłonęło. Zuwielbieniem wpatrywały się w nasz ogromny telewizor i zapewneczuły się tak, jak ja, kiedy jako małe dziecko po raz pierwszy trafiłam dokina. Usatysfakcjonowana przebiegiem wydarzeń, przysiadłam na sofie, by razem zdziećmi przenieść się w świat oglądanej przez nas bajki.

 

Z głośników wydobywała się wesoła melodia „Rudolph, theRed-Nosed Reindeer”, kiedy zachrzęścił zamek w drzwiach wejściowych, a po chwilipojawił się Mój Połówek. Spostrzegł mnie i już żwawo ruszył w moim kierunku, bytradycyjnie rozpocząć nasz „rytuał powitalny”. Na jego widok wypadłam z pokojuniczym wystrzelona z katapulty. Bynajmniej nie po to, by rzucić mu się wramiona, lecz „ustrzec” przed nim dzieci. Obawiałam się, że widok obcego imfaceta wywoła u nich lęk i płacz, a do tego za nic na świcie nie chciałamdoprowadzić. W ułamku sekundy znalazłam się na korytarzu, wciągając Połówka dokuchni, a przy tym konspiracyjnie i stanowczo oznajmiając mu, że nie wejdzie dopokoju. No chyba, że po moim trupie. I na znak protestu zabarykadowałam przejściewłasnym ciałem.

 

Niczym dwa osły upieraliśmy się przy swoim. On, że jegodzieci się nie boją i że ma z nimi dobry kontakt. Ja, że je wystraszy. Kiedytak spieraliśmy się, usiłując postawić na swoim, do kuchni niespodziewaniezawitała Młodsza Pociecha. Weszła, popatrzyła na Połówka, on na nią i… zamiastoczekiwanego przeze mnie płaczu, nastąpiło coś zupełnie przeciwnego. Po tymwydarzeniu nie było już sensu izolować Połówka. Udaliśmy się do salonu, gdzieczekała Starsza Pociecha. I ona zareagowała bardzo pozytywnie. Czegoś takiegosię nie spodziewałam! Zamurowało mnie. Z opadłą szczęką patrzyłam na to, co siędzieje i z niedowierzaniem przecierałam oczy. Dwie małe pannice, lekkorumieniąc się, śmiały się w głos, piszczały i wygłupiały się z moim facetem.Najwyraźniej świetnie się bawiły. Mój Połówek też. Wygłupiając się i robiączabawne miny doprowadzał je do głośnego śmiechu, a one nagle straciły zainteresowanietelewizorem. Wpatrzone w niego niczym w ósmy cud świata, kryły się od czasu doczasu za poduszkami, śmiejąc się i ukazując przy tym komplet śnieżnobiałychzębów. 

 

Zabawa trwałaby pewnie jeszcze długo, gdyby nie powrótMary. Ciągle zszokowana, zaprosiłam ją do środka na herbatę i opowiedziałam otym, co przed chwilą miałam okazję oglądać. Tak jak się spodziewałam - było todla niej nietypową nowiną. Najlepszy moment nastąpił jednak przy zbieraniu siędo wyjścia, kiedy Młodsza Pociecha postanowiła na pożegnanie soczyście ucałowaćMojego Połówka! Starsza nie odważyła się na taki śmiały krok. Wstydliwiechowała się za matkę, raz po raz spoglądając na stojącego przed nią faceta,jakby ciągle biła się z własnymi myślami: pocałować czy nie pocałować?

Szok, Drodzy Państwo! Po prostu szok!

Nie taki Połówek straszny, jak go Taita maluje, co?

I to tyle w tym temacie!

24 komentarze:

  1. No proszę Nowy Rok i nowe zmiany blogowe, zdecydowanie jestem na TAK!!! Taito, czasami należy zostawić wszystko swojemu biegowi...Fajnie, gdy facet ma dobre podejście do dzieci...Pozdrawiam Serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. promyczek83@op.pl20 stycznia 2009 18:11

    No kochana Taitko po prostu nie doceniłaś talentu swego faceta jako niani albo i jako przyszłego tatusia:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Taito, ty uważaj konkurencja ci rośnie pod bokiem ;-)Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzieci+tv lub dvd i dzieci nie ma;)oj wiem cos o tym,wiem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm mężczyzna potrafi... :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jednak starszym pannico nie pozwalaj calowac Polowka ;)))Milego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Z tego wynika, że Twój połówek dzieci lubi i ma do nich dobre podejście, skoro tak do niego lgną. Nic tylko sie cieszyć na przyszłość :)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Jakbym o Tygrysie czytala! Facet ma reke do dzieci, naprawde wspaniale trafilas! :) Gratuluje! Zobaczysz, to on namowi Cie na Wasze wlasne malenstwo :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Taitko cudowna szata graficzna!!! no no, tutaj ujawnia sie kolejny talent:) bardzo mi sie podoba nowy projekt strony, szkoda, ze tak rzadku tutaj teraz jestem, ale czytam czytam Twoj blog nawet jak nie zostawiam komentarzy. Swoja droga to faceci umia nas zaskakiwac:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzieci nie kombinują i są naturalne, albo kogoś lubią albo nie. Albo wrzeszczą albo nie :D A Połówek spisał sie na piatkę

    OdpowiedzUsuń
  11. Racja. Dzieci - w przeciwieństwie do dorosłych - są prawdomówne i niezwykle szczere w swoich zachowaniach.. To tak jak w tej bajce Andersena - "Nowe szaty cesarza".

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie da się ukryć. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się po nim takich umiejętności ;) Owszem, wiedziałam, że ma bardzo dobry kontakt z młodszym kuzynostwem, ale obce dzieci to inna sprawa ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Zdaję sobie z tego sprawę! :) A wiesz, że chyba nie bardzo będzie musiał mnie namawiać? Jeszcze ze dwa lata temu chyba nikt by mnie nie przekonał do powiększenia rodziny. Całkiem niedawno zupełnie zmieniłam swoje poglądy. To chyba dlatego, że zakochałam się w córeczce mojej znajomej. To dziecko jest niesamowite! Uwielbiam się z nią bawić i patrzeć w te jej śliczne oczka... A jak bosko się do mnie uśmiecha, to już w ogóle jestem w siódmym niebie! Jeez, chyba wszystko wskazuje na to, że wreszcie dojrzewam do tej decyzji! Choć ciągle w to nie mogę uwierzyć!

    OdpowiedzUsuń
  14. Oj, lgną. Chyba roztacza wokół siebie jakieś super pozytywne fluidy!

    OdpowiedzUsuń
  15. Akurat te pannice nie są dla mnie żadnymi konkurentkami ;) Najstarsza z nich ma jakieś cztery lata ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. To prawda, to chyba dobry znak na przyszłość ;) A zmiany blogowe były potrzebne. Choć decyzja o nich zapadła dość niespodziewanie. Jakoś nie żałuję. Bardziej mi się podoba obecna wersja. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Tylko godzinę się nimi opiekowałaś ? To nie było tak źle. Cały dzień, to dopiero byłoby wyzwanie. Takie małe dzieci są najlepsze do zajmowania się nimi. Nie maja jeszcze swoich humorków i sam fakt że przebywają u kogoś w gościnie, już jest dla nich atrakcją. I przy okazji mogłaś sobie wyobrazić jak to będzie, gdy będziesz miała swoje dzieci, oczywiście wspólnie z Twoim ukochanym. :)))Pozdrawiam . :)))

    OdpowiedzUsuń
  18. Tym razem tylko godzinę, bo Mary miała spotkanie nauczycielskie. Czasem jednak zostaję z nimi na dłużej - na przykład ostatnio. Miałam dzień wolny, a jej się dziecko niespodziewanie rozchorowało, więc wpadłam do niej na pół dnia, by mieć małą na oku, kiedy mama była w pracy. Generalnie nie mam nic przeciwko temu :)Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  19. Masz świetny styl pisania. Notka raczej do krótkich nie nalezała a czytało się ją lekko i szybko :) No i przynajmniej się dowiedziałaś jak do Twojego faceta lgną dzieci :P

    OdpowiedzUsuń
  20. Uhuhu! Skoro sama zaczynasz tego pragnac - nic tylko pozazdroscic! Nie ma chyba nic piekniejszego, niz wyczekana, planowana ciaza! :))) Byc moze niedlugo i Ty bedziesz pisac o dzidziusiu? ;) Bardzo Wam tego zycze, ale tymczasem sie nie napalam ;) Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  21. lappi@buziaczek.pl22 stycznia 2009 19:35

    Ale tu u Ciebie pieknie:). Az sie dziwie,ze zawsze na tego typu blogi trafiam dopiero z linkow znajomych blogow:D .Pewnie spoznialska kolezanka znowu da znac o sobie:) wkrotce moze zatesknisz za jej dzieciakami:D i sama chetnie podejmiesz sie opieki nad nimi,kto wie:)Pozdrowienia serdeczne:)Senni(seniusia.blog.onet.pl)

    OdpowiedzUsuń
  22. Bo Wy nas, drogie panie, po prostu nie doceniacie. Ha. Tyle w tym temacie :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Tak to juz jest, ze dziewczynki wola facetow:)))) Moja mala jeszcze ani razu nie zaplakala na widok faceta, za to na kobiety... A najlepsza zabawa to oczywiscie z dziadkiem. Wystarczy tylko, ze na nia spojrzy a juz sie jej mordeczka cieszy:)))

    OdpowiedzUsuń
  24. Wniosek taki, ze jak ci się rodzinka powiększy to będziesz miała z kim potomstwo zostawić. Czyli nie ma to jak mieć w domu kogoś, kto wie jak się dziećmi zajmować

    OdpowiedzUsuń