sobota, 10 stycznia 2009

Kinbane Head - zamek na białym przylądku

Są takie miejsca, o których nie wspominają przewodniki, a które mają niekiedy dużo więcej do zaoferowania niż niejedna popularna atrakcja - Mekka turystów. Takim miejscem jest Kinbane. Gdyby nie mój Połówek, żyjący za pan brat z mapą, pewnie żyłabym w błogiej nieświadomości, nie mając nawet najmniejszego pojęcia o istnieniu tego zakątka.

    

Z parkingu sąsiadującego z soczyście zielonym pastwiskiem, udajemy się w kierunku ruin. Ścieżka wiodąca do zamku okazuje się dość stroma i męcząca. Po całym dniu intensywnego zwiedzania i spacerowania wyraźnie odczuwam jej mankamenty. Mimo to brnę przed siebie, aby czym prędzej dotrzeć na miejsce. Widoki są wspaniałe. Skutecznie przykuwają mój wzrok. Muszę dzielić swoją uwagę - podziwiać je, a jednocześnie bacznie spoglądać pod nogi. Chwila nieuwagi i mogę znaleźć się na dole szybciej niż planowałam. Wolę jednak darować sobie stoczenie się  i wybrać tradycyjną formę dotarcia do celu. Będzie bezpieczniej.

  

W mniej więcej połowie drogi natrafiamy na przeszkodę – ścieżka kończy się ogrodzeniem, a zamieszczona na nim tablica sugeruje turystom powrót. Szesnastowieczne ruiny zamku Kinbane nie należą do najbezpieczniejszych miejsc. Umiejscowione na stromych i niczym nie zabezpieczonych skałach mogą okazać się wyjątkowo groźne dla nierozważnych turystów szczególnie w czasie szalejącego wiatru. Może i jest to hardcorowa ścieżka, ale decydujemy się iść dalej.

     

Przechodzimy przez bramkę i podążamy mocno wydeptaną ścieżką – widać, że nie tylko my postanowiliśmy zlekceważyć tablicę informacyjną. Wkrótce po naszym przybyciu na horyzoncie pojawia się mała grupka osób, w tym kilku staruszków, którzy dzielnie przeciskają się przez ogrodzenie i zmierzają w naszym kierunku. Zagrodzona ścieżka nie jest jedyną przeszkodą. Wkrótce okazuje się, że czeka na nas kolejna. Tym razem jest to już ostatnia bramka oddzielająca nas od ruin. Warto ją przekroczyć, bo ze wzniesienia na którym usytuowany jest zamek rozciągają się piękne widoki na pobliskie klify i dwa dość wysokie wodospady. Jeden znajduje się nieopodal ruin, drugi jest zdecydowanie bardziej oddalony. Jego jasna sylwetka wyraźnie odcina się od kształtu klifów,  z których wypływa.


  


Spaceruję wzdłuż brzegu i zbieram muszle. Masowo wyrzucane przez gwałtowne wody zatoki bogato zalegają wśród tutejszych kamieni. Zabieram je ze sobą, by w zimowe, chłodne wieczory spoglądając na nie, ogrzać się ciepłem wspomnień z dzisiejszego popołudnia. Nie ma tu piaszczystej plaży, ale jest za to coś, czego zazwyczaj nie spotyka się w zakątkach tego typu – piękna łąka. Bogato usiana bujnym rumiankiem tworzy ciekawy efekt w połączeniu z otaczającym mnie krajobrazem.

  

Znajdujemy się u podnóża klifów. Kilkadziesiąt metrów nad nami zza ogrodzonego pastwiska, tuż nad urwiskiem, majaczą sylwetki pasącego się bydła. Wokół mnie bezbrzeżny błękit i intensywna zieleń. Fantazyjnie ozdobione niebo pełni w tej scenerii rolę wisienki na torcie.


  


Ten malowniczy zakątek był jakiś czas temu miejscem pracy rybaków. Przypominają o tym ruiny opuszczonego domku znajdującego się nieopodal zamku. To tutaj gromadzili się rybacy, spędzając w tym nastrojowym miejscu wiele godzin na połowie łososia. Od ponad dwudziestu lat nie dzieje się tutaj nic szczególnego. Rybacy przenieśli się w inne, pewnie bardziej urodzajne zakątki, pozostawiając po sobie jedynie bezgraniczną ciszę.

    

Przechadzam się wolnym krokiem, przystając co jakiś czas, by utkwić wzrok w wodach rozbijających się o skały. To właśnie z tymi wzburzonymi wodami wiąże się wiele celtyckich legend i mitów. Jedno z podań mówi o smutnym losie czwórki dzieci, które za sprawą swojej zwyrodniałej macochy zostały przemienione w białe łabędzie. Pobliskie morskie wody Moyle były dla nich domem przez trzysta lat. Trzysta długich lat spędzonych w samotności i oczekiwaniu na zdjęcie czaru.

    

Kinbane, zwane też „białym przylądkiem” jest idealnym miejscem dla miłośników przyrody i ciszy. Zapomniane przez przewodniki zapewnia nie tylko bliski kontakt z naturą, piękne widoki, lecz także spokój. Stanowi miłą odmianę po zatłoczonych i gwarnych atrakcjach Irlandii Północnej, rozciągających się wzdłuż jej wybrzeża. Całkiem niespodziewanie odnajduję tutaj to, czego tak bardzo brakowało mi w czasie zwiedzania Giant’s Causeway i Carrick-a-rede. Miło jest wsłuchać się w szum morza i odgłosy natury, które we wcześniej wymienionych miejscach były po prostu zagłuszane przez tłumy turystów. Tutaj jest inaczej. Mało jest zwiedzających, a ich obecność nie jest uciążliwa. Przysiadając na jednej ze skał albo w bujnej trawie można spokojnie oddać się kontemplacji przyrody i zapomnieć o otaczającym świecie. W niewielu tak pięknych miejscach jest to możliwe.


         


Po chwilach przyjemności nadchodzą te mniej przyjemne. Nawet w tym uroczym zakątku czas płynie nieubłaganie. Musimy wracać do naszego hrabstwa, które w porównaniu z tymi pięknymi nadmorskimi regionami wydaje się być wyjątkowo ubogie. Tak jakby matka natura potraktowała je po macoszemu. Po paru dniach relaksu pora powrócić do szarej rzeczywistości. Choć raczej bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie „do zielonej rzeczywistości”

23 komentarze:

  1. renatad7@poczta.onet.pl10 stycznia 2009 17:00

    Taito,ja czasami takze lubie pojechac w takie miejsce,gdzie turysty nie uswiadczysz;)i tez znajduje takie w Szkocji.Jak u Was jest zielono....:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Renatko, proszę nie dobijać Taity i nie wspominać jej o Szkocji ;) Gdybym miała zdolność teleportacji, to nie siedziałabym teraz przed kompem, tylko podziwiałabym urodę Szkocji :) Tak piękną, soczyście zieloną Irlandię zobaczyć można tylko w letnich miesiącach. Fotki nie są aktualne - pochodzą z mojego wakacyjnego urlopu. Teraz nie jest już TAK intensywnie zielono. Niestety. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. renatad7@poczta.onet.pl10 stycznia 2009 17:23

    Oj,wiem,wiem,tutaj jest taki sam rodzaj zieleni w tej chwili:)i nie wiem,ktory odcien ladniejszy.:)Do tego w tej chwili pada i wieje,w sumie to raczej norma.Bylabym zdziwiona,gdybym napisala,ze slonce swieci i blekitne niebo nade mna;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A u mnie obecnie tak wieje, że strach wychylać głowę na zewnątrz ;) Już dawno nie było taaaakiej wichury. Natomiast ostatnie dni to był taki przegląd wszystkich czterech pór roku. Było bardzo słonecznie, ale zarazem mroźnie. Nie wspominając o nocach, brrr!

    OdpowiedzUsuń
  5. renatad7@poczta.onet.pl10 stycznia 2009 17:41

    Jak bedziesz w Szkocji i o stolice zdecydujesz sie zaczepic,daj znac koniecznie,o ile czas pozwoli,chetnie kawe czy herbatke bym wysiorbala z Toba;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Moja najbliższa wizyta w tym pięknym kraju nie obejmuje niestety Edynburga - może innym razem się uda :) Pozdrawiam serdecznie i lecę robić obiad :)

    OdpowiedzUsuń
  7. cuuudny blog i ciekawa nocia zapraszam na jakby-jack-przezyl.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Zielona trawa, kwiatki - czy to aby na pewno styczeń? ;-) I to śliczne morze! Ech... Ja na takie widoki pewnie będę musiała poczekać do lipca. Muszę przyznać, że my z Połówkiem najbardziej lubimy jeździć do miejsc, gdzie raczej tłumy nie zaglądają. W ciszy i (niemal) samotności lepiej można chłonąć piękno otoczenia.Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
  9. Oczywiście, że nie styczeń - to minione lato :) I ja muszę poczekać na tak piękne widoki. W czasie zimy Irlandia nie jest tak soczyście zielona. A szkoda ;)Zgadzam się - cisza stwarza idealne warunki do kontemplacji piękna natury :) Dlatego unikam zatłoczonych miejsc. Po prostu nie lubię tłumów.Ściskam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Taito, to pierwsze zdjecie jest przepiekne, gdy załadowały się wszystkie zdjęcia stwierdziłam, że teraz jestem już pewna, że Szkocję pokochasz tak jak Irlandię!! Kto wie może nawet jakiś przewodnik napiszesz?!?! Pomyśl nad tym....Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Ale cudna łąka, wytaczałabym się w takich kwiatkach. Doszedł mój email Taitko :)?

    OdpowiedzUsuń
  12. Piękne okolice, piękne zdjęcia, piękny sugestywny opis, przez moment wydawało mi się, że tam jestem, że czuje zapach wody i ziemi. Ładnie potrafisz pisać o przyrodzie, a jeszcze lepiej zachęcić do odwiedzenia tych uroczych zakątków. Chyba tam nie pojadę, ale zawsze z wielką przyjemnością poczytam o uroczych miejscach na naszym kontynencie.Pozdrawiam serdecznie. :)))

    OdpowiedzUsuń
  13. Malownicza okolica. Freud miałby zdaje się co nieco do powiedzenia na temat Twego upodobania do zamków pod dowolna postacią :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Koleżanko Paulinko, chyba daremnie pokładasz we mnie nadzieję ;) Napisać dobry przewodnik to nie taka prosta sprawa. To kawał ciężkiej roboty. Mam około dziesięciu przewodników po Irlandii i wierz mi, żaden z nich nie jest idealny! Każdemu czegoś brakuje. Bardzo dobre jest Lonely Planet: dużo treści, dużo zakątków pomijanych w pozostałych przewodnikach, dla mnie jednak ma jeden wielki minus. Mało w nim fotek. A dla mnie - wzrokowca i miłośnika piękna natury - zdjęcia to podstawa. Ja jestem jak dziecko - lubię książeczki z obrazkami ;) Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  15. Doszedł, doszedł :) Nawet pozwoliłam sobie napisać odpowiedź :) Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  16. Im mniej osób odwiedzi Kinbane, tym lepiej ;) Na dłużej zachowa swój niepowtarzalny charakter. Tłumy ludzi skutecznie potrafią pozbawić swych walorów niejedną atrakcję turystyczną. Urok Kinbane polega na tym, że jest właśnie takim osamotnionym, ukrytym i "zapomnianym" zakątkiem. I niech takie jak najdłużej pozostanie :)Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  17. Stary, poczciwy Freud każdego rozłożyłby na czynniki pierwsze ;) Swoją drogą z chęcią bym go posłuchała ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Byłem.Naprawdę pięknie.

    OdpowiedzUsuń
  19. WitamMuszę przyznać ,że masz talent do zdjęć :) Sama jestem w Irlandii Północnej i mam podobne zdjęcia do Twoich :) może nie takiej super jakości ,bo mam słabszy aparat ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Zgadza się! Szczególnie wiosną albo latem, kiedy wszystko wokół pięknie rośnie. W zimie już nie jest tak ciekawie. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  21. Witaj, Aniu. Za jakiś czas zamieszczę fotki z Twoich okolic - Giant's Causeway, Dunluce, Ballycastle i Carrick-a-rede. Mam ich trochę. Irlandia Północna też ma swoje urocze zakątki. Z chęcią tam kiedyś powrócę. Może nawet już tego lata? Ps. A mój aparat to żadna rewelacja - poczciwy Canon. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  22. promyczek83@op.pl14 stycznia 2009 13:11

    Pierwsze zdjęcie przecudne :) zawsze chłonę te Wasze wycieczki jak gąbka...lubię to :) Póki co narazie nie mogąc sama zwiedzać, czytam i oglądam :)

    OdpowiedzUsuń
  23. zajrzyjcie tutaj :) http://plfoto.com/1927730/zdjecie.html

    OdpowiedzUsuń