poniedziałek, 15 czerwca 2009

Gorzko. Dobitnie. Brutalnie... Realnie.

Dziś banalno-gorzki post, bo takie m.in. jest życie. Postdla tych, którzy zapomnieli, co w życiu jest najważniejsze. Dla wszystkichtych, którym małe problemy przysłaniają uroki życia i nie pozwalają cieszyć sięnowym, pięknym dniem.

 

Dziś o tym, co w życiu najważniejsze. Tak dlaprzypomnienia.

 

W weekendowy ciepły poranek stałam w umówionym miejscu woczekiwaniu na znajomą. Minuty mijały, czas się dłużył, a ja kręciłam się wmiejscu, spoglądając na witryny pobliskich sklepów. Na przystanku obok pojawiłosię kilka osób, w tym pewien Mężczyzna. Przelotnie tylko zatrzymałam na nimwzrok. Kiedy myślami byłam gdzieś daleko, dobiegł mnie jego głos. Uświadomiłamsobie, że adresatką właśnie wypowiedzianych słów jestem ja. Tradycyjnie jużrzuciłam niewinne „sorry??” i podeszłam do niego bliżej. I wtedy dopierouderzyło mnie coś, co powinnam była wcześniej zauważyć. Mój Towarzysz Rozmowymiał brzydko zdeformowaną czaszkę. Krótkie włosy wyraźnie eksponowały szwy najego głowie i świadczyły o nieprzyjemnych doświadczeniach z przeszłości. Mężczyznabył czysty i schludny, a w rozmowie ze mną namiętnie gestykulował. Ewidentniepróbował nawiązać ze mną nić porozumienia, co niestety było znacznie utrudnioneze względu na jego prawdopodobne uszkodzenia centralnego układu nerwowego. Todoskonale tłumaczyłoby jego zaburzenia mowy.

 

Akurat wyrażałam swoje szczere wyrazy współczuciadotyczące przebytych operacji, kiedy katem oka zauważyłam, iż zgrabnysamochodzik mojej znajomej Mary wciska się na pobliskie miejsce parkingowe.Zdesperowana niedokończoną rozmową i kierowana chęcią jakiejkolwiek pomocy,zapytałam Mężczyznę, czy potrzebuje jakichś pieniędzy. Nie, nie potrzebował.Zaczął energicznie zaprzeczać, po czym – jakby na potwierdzenie swoich słów –poruszył zawartością swojej kieszeni, która wydała przy tym charakterystycznydźwięk uderzających o siebie monet.

 

Nie, nie potrzebował pieniędzy. Za późno to do mniedotarło. Potrzebował tylko chwili uwagi. Kontaktu z drugim człowiekiem. I nicwięcej.

 

Wsiadłam do samochodu i odjechałam. Jednak widok tegomężczyzny – widok jego zmasakrowanej głowy – pojawiał się przed moimi oczamiprzez cały dzień.  Potrzebowałam tegospotkania z tym obcym człowiekiem. Potrzebowałam doznać tego swoistego szoku izderzenia z brutalnymi realiami świata, by przypomnieć sobie o tym, o czymjakby ostatnio zapomniałam.

 

Parę lat temu zasiliłam szeregi lokalnego wolontariatu.Zawsze wiedziałam, że nie uzdrowię całego świata i nie łudziłam się, że ktośinny to zrobi. Kiedy jednak stanęłam przed możliwością uszczęśliwienia choćkilku osób, nie wahałam się zbyt długo. Byli ludzie, którzy potrzebowali mnie,a ja w pewnym sensie potrzebowałam także ich. Dołączyłam do sektora medycznegowolontariatu, biorąc pod swoją opiekę kilku chorych pacjentów. To było takiemoje swoiste sado-masochistyczne doświadczenie. Dlaczego właśnie takie?Dlatego, że nigdy nie potrafiłam patrzeć na cierpienie – ani to ludzkie, anizwierzęce. Do dziś tego nie potrafię, mimo że już nie jestem tą małądziewczynką, która wylewała morze łez nad smutnymi obrazami tego świata. Nadzwłokami właśnie zabitego zwierzaka, czy kolegami pastwiącymi się nad słabszymiistotami. Chciałabym się uodpornić na wszelkie zło, założyć pancerzobojętności, ale zwyczajnie nie potrafię. Czasem wypominam sobie tęnieumiejętność jako wadę, a czasem jako zaletę, bo dzięki niej czuję, że ciąglejeszcze jestem czującą istotą ludzką. Że jestem człowiekiem.

 

To właśnie wtedy stanęłam oko w oko z biedą, smutkiem iludzkim cierpieniem. Poznałam ludzi, którzy - niczym stare śmieci – zostali wyrzuceniz własnego domu. Przez własne dzieci. Ludzi, którzy wiele robili, by znówpoczuć się ludźmi. Przede wszystkim szukali kontaktu z drugim człowiekiem. Zemną. Pragnęli rozmowy i ludzkiej empatii. Chcieli poczuć czyjąś bliskość. Dlatych osób byłam obca, bo przecież nie wiązały mnie z nimi żadne więzy krwi. Amimo to pokładali we mnie ogromną nadzieję i przelewali na mnie swoje uczucia.Kontakt ze mną był dla nich specyficzną terapią przywracającą im uśmiech natwarzy. Czekali na każde spotkanie, by znów poczuć, iż ktoś o nich pamięta. Bypoczuć, że nie są sami na tym świecie. I wreszcie: by uświadomić sobie, żejeszcze SĄ ludźmi. A nie bezużytecznymi przedmiotami, które po spełnieniuswojej funkcji zostały wyrzucone na śmietnik.

 

Gdybyśmy uważniej spojrzeli na otaczający nas świat,zauważylibyśmy, że takich ludzi jest wokół nas mnóstwo. Starych, niedołężnych,sponiewieranych przez los, opuszczonych i przede wszystkim potwornie samotnych.

 

Nie zmienimy świata, ale możemy zmienić świat niektórychludzi. Możemy uczynić go piękniejszym.

Wystarczy tylko odrzucić warstwę egoizmu, powłokęegocentryzmu i obojętności.

Wystarczy tylko odrobina życzliwości i ludzkiej empatii.

Wystarczy tylko chcieć.

24 komentarze:

  1. Podziwiam Cię. Naprawdę Cię podziwiam. Ja nie umiem z ludzmi rozmawiać. Uciekam od rozmów z nieznajomymi, jestem na to zbyt nieśmiała, zbyt niepewna siebie, zbyt nieufna. Nigdy nie umiałam nikogo pocieszyć, a co dopiero osobę w tak ciężkiej sytuacji... Nie wiem dlaczego tak jest, może daletego, że zazwyczaj ludzie, którzy zaczepiali mnie na ulicy byli to zboczeńcy, agresywni pijacy albo namolni Swiadkowie Jehowy. Do dzis pamiętam przemiłego staruszka na przystanku w Krakowie, który prowadził ze mną miła konwersację, żeby na koniec wręczyć mi kolorową broszurkę... Poczułam się oszukana. Teraz wolę z unikać takich sytuacji...

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzisz, Pełnoletnia, ciężko to wytłumaczyć, bo tak naprawdę to jestem typem podobnym do Ciebie. Ufam tylko wybrańcom, trzymam się na dystans w stosunku do obcych. Może ciężko w to uwierzyć, ale jestem nieufna i podejrzliwa. Ale cholernie dużo też we mnie sprzeczności. Mam swego rodzaju instynkt, który podpowiada mi z którym obcym mogę rozmawiać, a z którym nie. Też zdarzało mi się, że zaczepiali mnie zboczeńcy, faceci chcący mój nr telefonu, etc, ale to działo się w Polsce. W Irlandii też mnie często zagadują ludzie [ja już tak mam najwidoczniej], ale w 99,9% są to osoby starsze przy których nie odczuwam żadnego zagrożenia. Do których wręcz czuję sympatię. Nie uciekam od nich. Nie wiem, może to dlatego, że wpojono mi szacunek do osób starszych, może dlatego, że lubię starsze osoby, a może dlatego, że zawsze miałam dużo lepszy kontakt z ludźmi ode mnie starszymi niż z rówieśnikami. I to przekładało się na różne płaszczyzny mojego życia, m.in na sferę życia osobistego. Zawsze podobali mi się "dojrzali" faceci [5-10 lat starsi ode mnie], a ja im ;) Ale to już inna bajka ;) Pozdrawiam Cię gorąco. Ps. No i zapomniałam spytać, czy w niedzielę pojechaliście tam, gdzie planowaliście... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To bardzo trudna sprawa, bo majac kontakt z potrzebujacymi twojej pomocy ludzmi, stajesz sie czescia ich zycia, ale tez oni staja sie czescia twojego. Ich problemy, ich smutek, ich odrzucenie przenosisz takze do swojego prywatnego zycia. W takiej pracy wolontariusza, nie mozna o godzinie 15 zamknac drzwi pracy i wszystkie problemy zostawic za soba. Ludzkie tragedie podazaja za toba. Dlatego podziwiam cie, ze podjelas sie takiego wolontariatu. Ja nie dalam rady.Usciski!

    OdpowiedzUsuń
  4. A prawda taka, że przez pogoń za tym, by żyć lepiej, wygodniej zmieniamy system wartości stawiając pieniądze na pierwszym miejscu. A o tym, że tak nie jest przekonujemy się dopiero po czasie gdy poobijani w pogoni za kasą stwierdzamy, że nie wszystko w naszym życiu jest takim, jakim być powinno. Nie wiem kto tak naprawdę jest biedny. Czy ten co nie ma nic, czy też ten, który może mieć wszystko ale nie potrafi tego docenić.

    OdpowiedzUsuń
  5. Od kilku lat pracuję jako wolontariuszka w pomocy społecznej, gdzie napatrzyłam się też na ludzką biedę, nieporadność, załamania i ... cwaniactwo. Wielu ludziom taki stan rzeczy- marazm i użalanie się nad trudnym losem odpowiada. Pomoc przyjmują jako coś co im się "należy z urzędu". Zamiast wziąć się za siebie, znaleźć zajęcie oni wolą ustawiać się w kolejkę po zasiłek a potem po pomoc społeczną... Oczywiście, nie twierdzę, że wszyscy są tacy, ale gdy widzisz jak zdrowi i zdolni do pracy ludzie marnują swoje życie brakuje Ci chęci do pomocy. Patrząc jak żebracy zbierają pieniądze na chleb, który potem przybiera postać flaszki taniego wina odwracasz się od każdej wyciągniętej ręki. Kiedy zamiast monety dasz jedzenie i dobre słowo zostajesz obrzucona wulgaryzmami i nazwana "bogatą snobką" (a do tego określenia jest mi bardzo daleko), stajesz się podejrzliwa i niechętna do udzielania pomocy... Czasem myślę, że same chęci nie wystarczą. Dopóki będą ludzie, którzy będą wykorzystywać swoje złe położenie do odnoszenia korzyści, liczba pomagających będzie spadała. Jakoś strasznie to wszystko cynicznie i negatywnie brzmi, wybacz, ale jakoś nie zawsze potrafię współczuć tym "biedniejszym". Oczywiście nie generalizuję, bo przecież nadal pomagam, nadal pracuję, ale czasem zastanawiam się, czy wszyscy rzeczywiście potrzebują tej pomocy, czy tak jest im po prostu wygodniej....

    OdpowiedzUsuń
  6. Więc jednak mimo wszystko jesteśmy do siebie trochę podobne :) Tu w Irlandii jest inaczej. Ot- na przykład właśnie wróciłam ze słonecznego spaceru, a raczej siedzenia pod drzewem z książką (oswajam osiedlowe klimaty :) ), podczas którego przechodzący pan wyraził nadzieję, ze dziecko w moim brzuszku ma okulary przeciwsłoneczne (wystawiłam bębola chwilowo na słońce) i zapytał ile jeszcze tygodni mi zostało, po czym życzył powodzenia. Nie wiem, czy w Polsce coś takiego mogłoby mieć miejsce, raczej nie. A to właśnie z Polski wyniosłam nieufność... Kolejny plus Irlandii :)A na paintballu byliśmy :) Opisałam to u siebie w odpowiedzi na Twoj komentarz, więc nie będę sie powtarzać. Przepraszam za zaniedbanie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki za te słowa i własny przykład - dobrze, że zachęcasz do poświęcenia na rzecz innych, a już myślałem , że ów mężczyzna zrobi Ci jakąś krzywdę:) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgadza się, Maro. Trzeba pamiętać, że tacy ludzie bardzo szybko przywiązują się do swojego opiekuna. Jego zniknięcie jest przez nich niekiedy bardzo źle przyjmowane. Wolontariat to już zamknięty rozdział - należałam do niego, kiedy byłam w Polsce. Tutaj już się tak nie udzielam. Owszem, myślałam o pracy w hospicjum lub domu starców, ale ostatecznie dałam sobie spokój. Pozdrawiam Cię gorąco i ściskam mooocno :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie ma za co, od tego mnie masz ;) Nie, aż tak hardcorowo to nie było [dzięki Bogu]. To był miły staruszek i... w gruncie rzeczy miłe spotkanie. Cieszę się, że go spotkałam, bo dzięki temu uświadomiłam sobie parę rzeczy.Pozdrawiam Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Verito, wszystko, co napisałaś jest święta prawdą. Doskonale Cię rozumiem, bo sama wielokrotnie dochodziłam do podobnych wniosków. W moim poście pisałam jednak o innej grupie ludzi. To byli pacjenci najczęściej przykuci do swojego łóżka, mający różne dolegliwości i cierpiący na różne ułomności [np. ślepotę]. Wiem jednak, iż oprócz nich istnieje grupa, o której Ty wspominałaś, ale to już inna bajka...I też czasami - widząc na ulicy żebraków - zastanawiam się, czy faktycznie potrzebują pieniędzy na chleb, czy też na używki...

    OdpowiedzUsuń
  11. Alku, dla wielu ludzi "celem życia jest zdobycie jak najwięcej pieniędzy, żeby za te pieniądze kupić sobie wieczną śmierć." [Bloy]

    OdpowiedzUsuń
  12. Sympatyczny facet :) Pewnie jakiś starszy pan, oni tak właśnie mają ;) Za to właśnie uwielbiam Irlandczyków [szczególnie tych starszych]. Za to, że nie widzą żadnych przeszkód, by zagadać do obcej osoby, życzyć jej miłego dnia, czy posłać szczery uśmiech. Kiedy tutaj przyjechałam, bardzo często zdarzały mi się podobne sytuacje i to właśnie dzięki nim szybko polubiłam tubylców. To tutaj spojrzałam na innych bardziej przyjaznym okiem. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Pisałaś o takiej grupie ludzi, z którymi zetknęła się moja przyjaciółka- wolontariat w hospicjum. Czasem wracała w takim stanie, że butelka wina, ramię do wypłakania i ulubione słodycze nie pomagały. Opowiadała trochę o swoich podopiecznych. O ich cierpieniach, bólu, samotności przyjmowanymi z pokorą, czasem pogoda ducha, zaraźliwym entuzjazmem, czasem z rozgoryczeniem. Byli tak ludzie, których dzieci nie potrafiły lub nie mogły się zająć, ale często byli odwiedzani i na bieżąco ze wszystkimi informacjami. Była też grupa takich ludzi, których dzieci po prostu odrzuciły, zostawiły na "pastwę losu", jak zbędny sprzęt, gdy przestał być użyteczny. Takie upokorzenie chyba boli najbardziej. Gdy przestaje się być kochanym i szanowanym przez dziecko, które się wychowało, dało wszystko. Po rozmowach Agi miałam czasem chęć spotkać się z takimi wyrodnymi dziećmi i powiedzieć im jak bardzo cierpią ich rodzice. Najbardziej boli ból zadany przez najbliższych... Ale nie wiem, czy miało to sens, czy coś, by to zmieniło w ich zachowaniu?

    OdpowiedzUsuń
  14. ~bardzofajnakasia17 czerwca 2009 13:12

    Wiesz co to jest dom starcow?To zemsta dzieci za zlobek.

    OdpowiedzUsuń
  15. promyczek83@op.pl17 czerwca 2009 15:06

    a ja nawiążę do tej nieufności... pojawiła się w komentarzach, też jestem nieufna, bardzo, bardzo. Ale w stosunku do pomocy ludziom to chetna , nie odmawiam nawet tym niedołężnym i nie uciekam.To też są ludzie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Niestety czasem brutalne sytuacje przypominają nam kim byliśmy i o czym w życiu powinniśmy pamiętać. Dobrze, że o tym nie zapominasz Taito. Pozdrawiam Cię bardzo bardzo cieplutko. Buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  17. A właśnie, że to był facio tak koło 40-stki, może trochę młodszy, na spacerze z jakąś młodą kobieta :) I to mi się tu podoba, taki luz w kontaktach z innymi ludżmi. Ja nistety tego nie potrafię, prędzej piekło zamarznie, niż odważę się zagadać do obcej osoby... No ale już taka chyba jestem, nieśmiała i tyle...

    OdpowiedzUsuń
  18. ........... - sory, ale jak jest na poważnie to ja sobie nie radzę

    OdpowiedzUsuń
  19. Michałku, ale o co chodzi??? ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Taki rodzaj pracy wymaga niestety mocnych nerwów i odporności na widok ludzkiego cierpienia. Nie każdy się do niej nadaje...

    OdpowiedzUsuń
  21. Żarty żartami, Kasiu ;) Nie ma sensu porównywać tych dwóch instytucji... Zresztą żłobek wcale nie jest taki zły. Mam do czynienia z dziećmi, które uczęszczają do niego i na ogół są bardzo zadowolone. To dobrze wpływa na ich rozwój i pomaga im zdobyć wiele ważnych umiejętności. I wcale nie skraca im dzieciństwa. To tylko takie głupie stereotypy. Sama jestem osobą, która jako dziecko wcześniej rozpoczęła edukację szkolną i nigdy tego nie żałowałam...

    OdpowiedzUsuń
  22. Właśnie - to też SĄ ludzie. Wcale nie są gorsi od nas, młodych, zdrowych, pełnych energii i chęci do życia...

    OdpowiedzUsuń
  23. Ponoć w naszym życiu nic nie dzieje się przez przypadek, więc i takie sytuacje są potrzebne... Pozdrowienia, Elso. Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Taka już Twoja natura i raczej tego nie zmienisz. Zresztą ja też tego nie potrafię. Prawie nigdy nie zagaduję obcych osób, no chyba że muszę dopytać się o coś, ale to zupełnie inna sprawa ;)

    OdpowiedzUsuń