piątek, 21 sierpnia 2009

Irlandzkiej gościnności dowód namacalny

Przedostatni post miał być zakończeniem cyklu poświęconegoB&B, jednakże w świetle nowych dowodów przemawiających na korzyść tego typupensjonatów, po prostu nie sposób zakończyć tej wdzięcznej tematyki. Kiedypisałam tamtego posta, nie miałam nawet najmniejszego pojęcia, że właśnie stojęw przededniu kolejnej niezapomnianej wizyty w pewnym irlandzkim pensjonacie.

 

A wszystko zaczęło się zupełnie niepozornie. To byłpierwszy dzień naszego urlopu w hrabstwie Sligo. Dzień w zasadzie dobiegał jużkońca, o szybę naszego auta rozbijały się krople deszczu, a my powoliprzymieraliśmy głodem. Właśnie skończyliśmy zwiedzanie miejscowego zamku iprzystąpiliśmy do poszukiwań potencjalnej noclegowni. Ołowiane chmury spowiłycałe miasto, rzucając na nie szary cień, a nasza idea raju zaczęła sprowadzaćsię do wgryzienia się w cokolwiek, co byłoby zjadliwe i nie wymagałobypóźniejszego zażycia antidotum. W takich warunkach nie było już sensu błąkaćsię po okolicy.

 

Postanowiliśmy spróbować szczęścia w Ballymote, gdzie akuratprzebywaliśmy. W czasie małej rundy po mieście udało nam się zlokalizowaćatrakcyjnie wyglądające B&B. Światło wyłaniające się z jego wnętrzaprzyciągało nas niczym ćmy, a mój umysł natychmiast począł rozpościerać przedemną wizję ciepłego strumienia wody wydobywającego się z prysznica. Mojemarzenia odpłynęły jednak w zapomnienie, a przez twarz przemknęła chmurkaniezadowolenia, bo do samochodu wrócił Połówek w towarzystwie Złej Nowiny.Okazało się, że ostatni wolny pokój został zajęty chwilę przed naszymprzyjazdem przez osobnika, który dokonał uprzedniej rezerwacji. Właściciel dodatkowopokrzepił nas, optymistycznie stwierdzając, że nie mamy czego szukać w mieście,bo wszystko jest już Z A J Ę T E. Wszystko z wyjątkiem miejscowego hotelu. ZdradzęWam jednak, że obudziła się w nas żądza odwetu, toteż postanowiliśmy wypiąć sięna Ballymote i pojechać przed siebie. W kierunku światła, bo tak ponoć trzeba.

 

Jak się okazało wkrótce potem i kilkanaście kilometrówdalej, to była świetna decyzja. Dotarliśmy do Tubbercurry, a w zasadzieprzemknęliśmy jego ulicami o mało co nie przegapiając szyldów DWÓCH B&Bstojących obok siebie. Z piskiem opon [no dobra, PRAWIE] zawróciliśmy, a ja ztwarzą przyklejoną do szyby i z satysfakcją, jaka maluje się na świńskim obliczuna widok błotnistej kałuży, pospiesznie instruowałam Połówka:

- Tu! Tu! Haamuuj!Ten wygląda tak ciepło i przytulnie! Bierzemy!

 

Połówek ponownie wyruszył z misją zastukania w drzwi naszegopotencjalnego B&B. Otworzył je wysoki i szczupły Irlandczyk w średnimwieku, a Połówek płynnie wyrecytował formułkę znaną wszystkim właścicielompensjonatów.

- No jest pokój za65 euro – odparłGospodarz, a w tym czasie liczba 65 głośno eksplodowała, oszałamiając Połówka.

- Za… [i tu Połówkowi zadrżał nieznacznie głos, ale natyle wyraźnie, że odnotowały to sejsmografy w sąsiednim hrabstwie] … 65 euro za jedną osobę??

Gospodarz najwyraźniej zreflektował się, że jego rozmówcabalansuje właśnie na granicy życia i śmierci, więc postanowił podroczyć się znim innym razem:

- Spokojnie.Przecież nie sprzedaję Ci pokoju, tylko go wynajmuję.

I w tym momencie jasnym się stało, że w tym B&B,będziemy narażeni na dyslokację żuchwy z powodu dwukrotnie większej dawkiśmiechu, jaką może przyjąć zdrowy człowiek.

 

Jeśli ktoś Wam mówił, że pozory mylą, to… miał rację. Aletylko w 90%. W naszym przypadku pozory nie myliły. To B&B było zdecydowanienajlepszym pensjonatem, w którym mieliśmy okazję przebywać. Było dokładnietakie, jak przepowiedziałam. Ciepłe i przytulne. Z niesłychanie sympatycznymi,pomocnymi i przyjaznymi właścicielami, Mary i Peterem. Tak serdecznymi, żemomentami wprawiali mnie w zakłopotanie. Jeśli powiem, że czułam się tam jakVIP lub jedna z WAGs, to i tak nie do końca odda to rzeczywistego wymiaruserdeczności tych ludzi. Bo ona zwyczajnie nie miała końca. Była bezbrzeżna.

 

Jak tylko podjechaliśmy pod dom Gospodarzy, do moich drzwidoskoczył Peter, otwierając je dla mnie, a ja już zaczęłam się obawiać, że wdomu zaraz wypadnie jego żona z luksusowym czerwonym dywanikiem, by rozłożyć gopod moimi stopami. Owszem, padało, ale to nie był powód do paniki. Nieroztopiłabym się, a mimo to Peter najchętniej schowałby mnie pod szklanymkloszem, by nie dosięgła mnie ani jedna kropla deszczu.

Jeszcze nie zdążyłam dobrze otworzyć ust, by powiedzieć,że naprawdę poradzimy sobie sami, Peter już wyjmował podróżniczą torbę zbagażnika naszego czterokołowca. [Wtedy właśnie pomyślałam sobie, że gdybyśmy byli bandą oprychów,mającą w bagażniku jakieś zwłoki, pewnie siedzielibyśmy już „zaobrączkowani” wpolicyjnym wozie. Później jednak Połówek rozwiał moje kobiece obawy: „Gdyby tak było, to on pewnie już by nieżył. Albo siedział w bagażniku razem z tą torbą.”]

 

I tak było przez cały nasz pobyt w tym rajskim B&B. Peterbył niesamowity. Pełnił wszystkie możliwe funkcje. Powiedzieć o nim „2 in 1”, to naprawdę za mało. On byłco najmniej „10 in 1”.Był portierem, chodzącym przewodnikiem, miejskim heroldem, kimś na kształtserdecznego dziadka, informatorem i przede wszystkim interesującym rozmówcą.Wiedział WSZYSTKO: znał ulice w naszym odległym miasteczku, wiedział, gdziejechać, co pominąć, co powinniśmy zobaczyć, jakie oznaczenia mają wszystkieirlandzkie drogi i jak nas rozbawić [a ja powoli zaczęłam się zastanawiać, czy kolor mojejbielizny też jest mu znany]. Do śniadania zawsze włączał nam irlandzką muzyką. Jakby tego byłomało, zaopatrzył nas we własnoręcznie przygotowane mapki i plan podróży nawyspę Achill. Służył pomocą o każdej porze. W razie kłopotów mieliśmy dzwonićwłaśnie do niego.

 

Mój system obronny został rozbrojony przez Petera już wmomencie demonstrowania pokoju. Nie stwarzał sztucznego dystansu, sypałżartami, nawiązywał kontakt wzrokowy i dotykowy, był niczym stęsknionydziadzio, który nie widział od dawna swojej ukochanej wnuczki. I taka sama byłajego żona. Niczym promieniująca ciepłem babcia. Zawsze znalazła dla nas domowejroboty wypieki i dzbanek gorącej herbaty. Kiedy siedzieliśmy na sofie w salonie,potrafiła przyjść i poprawiać mi poduszkę za plecami, abym tylko miałazapewniony komfort i relaks. I nie, nie było to wyrachowane zachowanie, fasadasztucznej uprzejmości, ani też nic na kształt serwilizmu. Nie zalewano nasczułostkowymi pomyjami. To, co robili Gospodarze, nie zawierało w sobie niczego,co sztuczne. Jeśli to była gra, to ja bardzo chętnie opłacę koszty wyprodukowaniadla nich Oscara w kategorii Zakamuflowani Aktorzy Stulecia.

 

Jakość pokoju, jak i salonu, który cały czas mieliśmy dodyspozycji, była przede wszystkim adekwatna do ceny. Dwa wygodne łóżka,łazienka przygotowana z ewidentną dbałością o szczegóły, suszarka, mięciutkieręczniki, mydło, dozownik z szamponem, odżywką, żelem pod prysznic i balsamem.Wyposażenie iście hotelowe. A do tego własnoręcznie przygotowany folder zpotrzebnymi informacjami i namiarami na ciekawe zabytki w okolicy. No i salon:przytulnie urządzony, z kominkiem, w którym Mary chciała rozpalić dla nas ogieńjuż pierwszego dnia, obwieszony fotkami z wizerunkiem uśmiechniętychdomowników, mnóstwo książek, albumów i ulotek dla turystów.

 

W tym B&B czuć było niesłychanie miłą atmosferę. Maryi Peter roztaczali wokół siebie przyjemną aurę, która skutecznie łamaławszelkie bariery. Tutaj widać było, że Gospodarze sumiennie podchodzą do swoichobowiązków i że turyści nie są dla nich tylko łatwym zarobkiem - chodzącymibanknotami euro. Czuć było, że to, co robią, robią z wielką pasją. I tak, jakpowiedział Połówek: pewnie gdybyśmypoprosili ich, żeby zatańczyli dla nas Riverdance, zrobiliby to bez wahania ;)

35 komentarzy:

  1. Fantastyczny lokal! Cóż więcej mogę napisać? Oby takich było jak najwięcej - może wtedy przekonam się co d spania poza własnym łóżkiem i fobia pójdzie precz? Pozdrawiam weekendowo, Taitko.

    OdpowiedzUsuń
  2. No to podziel się nazwą chociaż, na przyszłość :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ekstra! z tego co piszesz Taito, musieliscie miec bardzo mily nocleg! chyba nie ma nic lepszego jak cieple łozko i miłe, przytulne otoczenie po całym dniu wedrowki a juz na pewno w chlodny, deszczowy dzien.to mile, ze ludzie w Irlandii potrafia wykazać sie taka serdecznościa. to sie im opłaca bo ludzie chetnie wróca do nich w przyszłości :)duzo podróżujecie, widzę, chyba zwiedziłaś juz wszystkie hrabstwa w Irlandii :) i wszystkie zamki i ruiny :) zazdroszcze Ci tego bo my ruszamy sie znaczniej rzadziej :(zycze miłej niedzieli :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To się nazywa full serwis!!! :)Domowa atmosfera, ogień na kominku, uśmiechnięci Gospodarze (należy im się duża literka) i pełny profesjonalizm. Ciekawe czy zamierzacie tam jeszcze wrócić czy tylko wspominać i wysyłać znajomych?Taitko, moja kochana!!! Dziękuję Ci pięknie za niespodziewankę. Miałam w piątek okropny humor, a przesyłka od Ciebie wywołała pierwszy tego dnia uśmiech ;) Filmu jeszcze nie oglądałam, ale czeka na półce i mruga do mnie okiem porozumiewawczo. Naprawdę jestem zachwycona i zaskoczona. Dziękuję :*:*

    OdpowiedzUsuń
  5. nigdy w zyciu swoim dlugim, nie nocowalam w B&B, nie bylo okazji. nie znaczy, ze bym rzecz jasna nie nocowala, gdyby potrzeba taka zaszla:) lubie male hoteliki, gdzie jest szansa, aby z kims porozmawiac, a nie tylko spedzic noc.pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Bo widzisz tak już jest, że są ludzie i ludziska wszystko zależy tylko od tego, na kogo trafimy. I cały właśnie urok polega na tym, by trafić na właściwe towarzystwo. Jak jest OK to cena nie gra roli a jeśli trafimy na kogoś, kto zachowuje się jak sprzedawczyni w GS-ie za komuny to nawet gdyby było za darmo będziemy niezadowoleni. Samo życie

    OdpowiedzUsuń
  7. To ja proszę namiary na tego dziadka! Ciekawe czy przyjmują z dziećmi? A ja chciałam ci bardzo podziękować za ten OGROM wsparcia, gratulacje i trzymanie kciuków! Liwka ma już 2 tygodnie, jak ten czas zleciał! I własnie płacze,więc zmykam. Teraz będzie mniej czasu na blogowanie.

    OdpowiedzUsuń
  8. ~www.kotwbutach.blox.pl25 sierpnia 2009 19:44

    Podejrzewam że naprawdę czuliście się tam jak w domku:-) Ehh, brakuje tego u nas w Polsce. Przestałam jeździć w Polskie góry, bo jak to dobrze ujęłaś czułam się jak "chodzący bankomat". Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  9. Koleżanko :) Bój się Boga, toż to żaden dziadek! ;) Mężczyzna w kwiecie wieku i pełni sił ;) Postaram się wkrótce skreślić parę słów do Ciebie, może już pojutrze, wtedy powinnam mieć więcej luzu :)Ps. Nie ma za co :) Mówisz i masz ;) Pozdrowienia i uściski :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Podzieliłam się na gg, mam nadzieję, że dotarło :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Witaj, Kocie w butach ;) Skąd ja Cię znam? No tak... Invitada - connecting people ;)Ja w polskich górach byłam daaawno temu. Wtedy albo jeszcze nie było takich tłumów, drożyzny i komerchy, ale zwyczajnie miałam szczęście :)Pamiętam te piękne widoki, spływ Dunajcem... warto było! Pozdrowienia z pogrążonej w ciemności Irlandii ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. No nareszcie mnie zaszczyciłeś swoim komentarzem, Alku :) Jak tam remont się posuwa? ;) Ma się gg, to się wie co nieco ;) Zgadzam się z tym, co napisałeś. A takich ekspedientek ciagle nie brakuje. Czasem ma się z nimi bliskie spotkania, choć tutaj sprzedawcy są z reguły pozytywni i uśmiechnięci :) I to odróżnia polskie sklepy od tych irlandzkich. Pozdrowienia i uściski :)

    OdpowiedzUsuń
  13. no tak, i to fajnych ludzi:)Taito wyslalam, co mialam wyslac dzis, zapomnialam napisac. moze do konca tygodnia dofrunie:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Tak się składa, że Sligo na tyle przypadło nam do gustu, iż za jakiś czas planujemy tam wrócić. Pozostało nam jeszcze sporo rzeczy do zobaczenia w tamtym regionie Irlandii.Ha, widzę, że świetnie wykoncypowałam sobie datę wysłania przesyłki :)Kiedy zobaczyłam ten film, wiedziałam, że muszę Ci go podarować. Obejrzałam ponad dwadzieścia irlandzkich filmów, ale ten najlepiej oddaje piękno Zielonej Wyspy. Mimo że zwiedziłam spory kawałek Irlandii i widziałam przeróżne piękne widoki, oglądałam ten film mając na twarzy wypisany WIELKI zachwyt. I nawet klify Moheru [początkowa scena], za którymi nie przepadam, pięknie się prezentują! Miłego oglądania :)

    OdpowiedzUsuń
  15. A ja przymierzałam się do odpisania Ci na maila i... poprzestałam na chęciach. Może w czwartek się uda ;)A za przesyłkę już teraz dziękuję. Teoretycznie powinna być już w czwartek, ale kto wie, co wymyśli nasz listonosz. On lubi wrzucać listy tam, gdzie nie powinien. Pozdrowienia i uściski :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Jak przyjedziesz do Irlandii, udasz się do Petera i Mary, staniesz oko w oko z prawdziwą irlandzką gościnnością, to zapomnisz o swojej fobii :) Uwierz mi! :) Zielona Wyspa pozdrawia Polskę ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Niemożliwe! Ze szkockich B&B mogę polecić Ci tylko jedno :) W znienawidzonym przez Ciebie Glasgow ;) Miasto, jak miasto, ale właściciel tego B&B - wspaniały gość. Bardzo sympatyczny, pomocny i oczytany [wiedział bardzo dużo na temat Polski] :) Już na samym wstępie wdał się z nami w dluuugą pogawędkę. Z przyjemnością kiedyś go odwiedzimy :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Pozory mylą, Titanio ;) Nie wszędzie dotarłam, ale to się zmieni :) Z 32 hrabstw republiki i Irlandii Północnej nie było mnie jedynie w trzech. Co się zaś tyczy zamków, to zwiedziłam "jedynie" 80 sztuk. Biorąc pod uwagę, że jest ich tutaj jakieś 2 500, nie jest to zbyt imponujący wynik ;) Pozdrowienia i uściski :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Tylko pozazdrościć takiej atmosfery wypoczynku. Dziala na wyobraźnię, aż żal w tym roku ominie nas prwdziwy urlop. Nie byłam nigdy w Irlandii, a Twoje opisy sprawiają, że nabieram ochoty do zwiedzenia tego kraju. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  20. 2500 zamków? wow! to jest coś! alez to musiało kiedyś cudnie wygladać, z tymi zamkami i ich mieszkancami. a teraz ruiny pięknie komponują się z krajobrazem. czy w Irlandii duzo jest zamków takich w pełni zachowanych do ktorych płaci się za wstęp?czy tez sa to głownie ruiny?zazdroszczę Ci tego zwiedzania tylu pięknych miejsc. na prawde. z tego co piszesz jest tam wiele do zobaczenia. ale powinnas tez "zaliczyc" wspaniały zamek w North Wales Caernafon oraz Conwy Castle. Warte zobaczenia. Sama miałam tę okazje i zostały po nich wspomnienia. Opisze je kiedyś na blogu, jak mi zbraknie tematów he he bo sama wiesz, ze u mnie tematyczne mydlo i powidlo.rozumiem, ze podrózujecie we dwoje samochodem a potem b&b :)pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  21. Witaj Tatito, bardzo przyjemnie u Ciebie na blogu (jestem po pierwszy), jakos tak zielono i przytulnie. Faktycznie ze przemile mieliscie doswiadczenia, tacy mili ludzie od razu powoduje ze sie zaczynam usmiechac! Jak juz gdzies u kogos pisalam, chyba u Dublinii, zupelnie przypadkiem wyladowalam ze swoim M w Dublinie w B&B dla gejow;-). Oprocz tego ze pilnowalam mojego smuklego i czarnookiego Meza jak oka w glowie, i ze troche glosno bylo, atmosfera bardzo sympatico a sniadania to juz przepyszne! Sam Frank smazyl jajka i kielbaski! Irlandii nie znam dobrze, tylko Dublin i Cork, jakies fiordy i porty, ktorych nazw juz nie pamietam. Krajobrazy bajeczne tylko ze w sierpniu, nad morzem, bylam w czapce i szaliku zimowym i zlamaly mi sie 2 parasole od wiatru... Ale rybe z frytkami jadlam! M jak raz poszedl do pubu w Cork, to szukalysmy do kolezanka pol nocy, bo mu stawiali a on im, i szli sobie tak po pubach.Pozdrawiam Cie,

    OdpowiedzUsuń
  22. Wiesz co? Ja sobie myślę, że moja niechęć do B&B wynika również z faktu, że nie potrafię docenić tego co na Tobie robi takie wrażenie. Do hotelu wpadam zawsze późno, wymęczony podróżą, idę prosto do wyra, rano wstaje, jem śniadanie i ruszam w dalszą drogę. Nie mam czasu na pogaduchy, więc sympatyczni i rozmowni właściciele, którzy gotowi są mi nieba przychylić, nie mają nawet szansy się wykazać :)

    OdpowiedzUsuń
  23. ~www.kotwbutach.blox.pl26 sierpnia 2009 14:29

    hahaha Capuciene, Ty to zawsze masz ciekawe przygody;-))

    OdpowiedzUsuń
  24. ~www.kotwbutach.blox.pl26 sierpnia 2009 14:30

    od Uny :-)) una samych fajnych ludzi zna ;-)) (skromnie hehe)Pozdrawiam z bardzo słonecznego Krakowa.

    OdpowiedzUsuń
  25. Ha, to wszystko wyjaśnia! Ja generalnie uwielbiam wdawać się w dyskusje z Irlandczykami - wiele można się dowiedzieć, a przy okazji lepiej poznać ich samych i ich kulturę. I nie ma znaczenia, czy jest to przypadkowo poznany na ulicy człowiek, ekspedientka, właściciel B&B, czy policjant. Jeśli ten ktoś wysyła sygnał, że jest zainteresowany rozmową ze mną, to ja po prostu pozytywnie na niego odpowiadam. Kiedyś zatrzymała nas Garda, a ja... ucięłam sobie z funkcjonariuszem krótką rozmowę na temat mojej fryzury ;) Zawsze, kiedy wspominamy z Połówkiem tę sytuację, kwiczymy ze śmiechu :) I wiesz co? Już chyba rozumiem Twoje nastawienie do tubylców. Gdybyś dał im szansę, spojrzał na nich bardziej przychylnie, może irlandzki świat wydałby Ci się ładniejszy. A rozmowa to m.in klucz do szczęścia ;) I już wiadomo, czemu Ty wolisz hotele, a ja B&B. Po prostu szukamy czego innego :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Hie, hie, to zupełnie normalna irlandzka taktyka pubowa ;)Capucine, koniecznie zabieraj się za tego bloga - gwarantuję Ci, że będziesz mieć stałą czytelniczkę w mojej skromnej osobie :) Masz wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia, a to klucz do blogowego powodzenia :) [ale wiersza powiedziałam, haha] ;) Irlandzkie pozdrowienia zasyłam :) Pozdrów ode mnie Francję ;) Słabość do niej nadal mi nie przeszła.

    OdpowiedzUsuń
  27. Pioanko, niezwykle cieszę się, że Cie tutaj ponownie widzę :)Irlandia to piękny kraj, a ja postaram Ci się to udowodnić :) Przesyłam irlandzkie pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Wyglądało pięknie dopóki do Irlandii nie przybył rzeźnik Cromwell i nie wysadził sporej części zamków w powietrze ;) Mnóstwo tutaj zamków i zameczków. Nie brakuje takich, które przetrwały do naszych czasów w niemalże idealnym stanie, ale powiedziałabym, iż przeważają ruiny. Ale "ruiny" to dość szerokie pojęcie - ostatnio szukaliśmy pewnego zamku, zatrzymaliśmy się przy starszym Irlandczyku i pytamy: "Czy jest tu jakiś zamek?" Gość mówi: "Tak, popatrzcie w prawo, ale to tylko kilka kamieni." Faktycznie. Miał rację. Było tam dosłownie PARĘ kamieni. Nic więcej :) Do Walii wybieram się już od jakiegoś czasu ;) Kusi mnie jej surowe piękno i te bajeczne zameczki, nieco odmienne od tych irlandzkich. Ps. Zgadza się, podróżujemy samochodem :) To zdecydowanie najlepszy środek transportu na wyspie.

    OdpowiedzUsuń
  29. Dziekuje Ci za mile slowa Tatito;-). Oczywiscie ze jestes zaproszona na blogowe pogaduchy do mnie (jak juz bedzie tan slawetny blog!;-)).We Fr nie ma takiej "kultury pubowej", tu kazdy niestety placi za siebie a jak ja komus postawie jakies beznadziejne piwo za 3 Eur, to ludzie sa wielce zdziwieni! Ej, musza sie jeszcze wiele nauczyc;-) Pozdrawiam serdecznie;-)

    OdpowiedzUsuń
  30. I oto nasuwa sie logiczne pytanie: Co to za fryzura byla?;-)

    OdpowiedzUsuń
  31. Tak się szczęśliwie składa, że mam już zaplanowaną wizytę w Irlandii, więc kto wie, kto wie :D. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  32. No to mnie teraz nieźle zaskoczyłaś :) Mam nadzieję, że podzielisz się szczegółami, tzn. kiedy i gdzie jedziesz, itp ;) Może będę mogła Ci jakoś pomóc? No i napisz coś u siebie na blogu. Odwiedzam Cię co jakiś czas, a tam ciągle ta sama przeterminowana notka ;)Pozdrowienia z chłodnej Irlandii :)

    OdpowiedzUsuń
  33. Capucine, naprawdę oczekuję Twojego bloga z wielką niecierpliwością. W międzyczasie chciałabym, abyś podrzuciła mi jakieś namiary na siebie, bo chciałabym napisać Ci maila :)Co do kultury pubowej, to co kraj, to obyczaj :) A tu w Irlandii jest ona naprawdę specyficzna. Przesyłam ciepłe pozdrowienia z chłodnej Irlandii :)Ps. "Taito", nie "Tatito" ;)

    OdpowiedzUsuń
  34. Hehe, fryzura była zupełnie normalna [świeżo od fryzjera], tylko okoliczności niezbyt codzienne ;) Gość zatrzymał nas, bo chciał wiedzieć, czy przez przypadek nie mamy jakichś informacji na temat serii przestępstw, które miały tam miejsce ;) Niestety nie mogłam mu pomóc, więc pogadałam sobie o moich włosach ;)

    OdpowiedzUsuń
  35. remonta utknęły niestety stąd też z netem problemy u mnie duże ostatnio i tak jeszcze przez tydzień co najmniej. Ale przynajmniej bliżej niż dalej. Ale przynajmniej neta ponownie uruchomiłem więc z światem jakiś kontakt mam. Pozdrowionka. I sorry że tak rzadko zaglądam ale czasu brakuje. Ech życie

    OdpowiedzUsuń