Limerick, znany również pod irlandzką nazwą Luimneach, czyli „jałowy skrawek ziemi”, to trzecie pod względem wielkości miasto Zielonej Wyspy. Miasto rockowych żurawin, czyli The Cranberries i… Polaków. To właśnie tu osiedliła się jedna z najliczniejszych grup polonijnych, przez co miasto zyskało sobie nowy przydomek – Polski Dublin. Limerick to także rodzinne miasto zmarłego w zeszłym roku Franka McCourta, laureata Nagrody Pulitzera za debiutanckie dzieło „Prochy Angeli”.
Limerick przez długi czas kojarzył mi się właśnie z wyżej wspomnianą powieścią McCourta i limerykiem, krótkim pięciowersowym wierszykiem o żartobliwym zabarwieniu. Limerick był też dla mnie w pewnym sensie synonimem zła. Spikerzy radiowi co jakiś czas donosili o kolejnych strzelaninach, w których nie zawsze od kuli ginęła właściwa osoba.
Długo zwlekałam z wizytą w tym mieście, a kiedy już się w nim pojawiliśmy, miasto nie chciało nas wypuścić. Czas naszej wizyty zbiegł się z trwaniem Great Limerick Run, eventu sportowego o dużym znaczeniu dla miasta. Początkowo nie było to zbyt uciążliwe. W porannych godzinach ruch nie był wielki, a o niecodziennym wydarzeniu przypominała ekipa telewizyjna ulokowana tuż przed wejściem do zamku Króla Jana, obiektu naszego zainteresowania.
Klucząc między garstką widowni, maratończyków i starając się unikać wchodzenia w obiektyw operatorów telewizyjnych, dotarliśmy do drzwi holu wejściowego. Tu na wstępie przywitała nas nieruchoma postać Króla Jana. Nabyliśmy bilety i rozpoczęliśmy zwiedzanie.
Już po kilku pierwszych krokach zorientowałam się, że zamek jest obiektem godnym uwagi nie tylko miłośników tego typu budowli. Jego wnętrze starannie urządzono i dostosowano do potrzeb turystów. Całość podzielona jest na cztery główne strefy, które kolejno zaznajamiają zwiedzających z historią fortecy.
Pierwsze dwie strefy znajdują się wewnątrz murów twierdzy. Tutaj nacisk kładziony jest na wprowadzenie turysty w zamkową historię. Bez pośpiechu podążamy korytarzem, oglądamy interesujące witryny, wymowne manekiny i robimy zdjęcia.
W pomieszczeniach panuje półmrok, a z głośników wydobywają się poruszające wyobraźnię krzyki i odgłosy. Ta kakofonia dźwięków umiejętnie tworzy nastrój. Strefa druga kończy się wizytą w zamkowym mini-kinie, gdzie za pomocą ciekawej prezentacji audiowizualnej przyjmujemy kolejną dawkę krwawej historii zamku Króla Jana.
Strefa trzecia przenosi nas na rozległy, zamkowy dziedziniec. Wreszcie można zaczerpnąć świeżego, porannego powietrza i kontynuować podróż do przeszłości. I tutaj czekają na turystę atrakcje. Machina oblężnicza, dyby, szubienica... Do ideału brakuje mi tylko żywych postaci w średniowiecznych strojach. Zamiast tego muszę spoglądać na garstkę turystów w jak najbardziej współczesnym odzieniu.
Dalszą część atrakcji skrywają zamkowe baszty. W suterenie jednej z nich znajduje się nawet replika dwunastowiecznej mennicy. Schody innej prowadzą z kolei na szczyt wieży, skąd rozciąga się imponująca panorama już nie tak sennego miasta. Poranek przeistoczył się w południe, ulice stały się siecią przewodzącą nieustannie napływającą masę ludzką. Dopiero stąd doskonale widać, ile osób bierze udział w maratonie. Przez Thomond Bridge przemieszczają się setki biegaczy. I kobiet i mężczyzn. Pod mostem leniwie płynie rzeka Shannon, a na jej brzegu trójka rybaków trwa w skupieniu. Zwyczajna-niezwyczajna niedziela.
Ostatnia już, czwarta strefa umożliwia chętnym bliższe obcowanie ze stanowiskami archeologicznymi i pozyskanymi eksponatami. W ciemnym pomieszczeniu, do którego prowadzi kilka stopni, znajdują się odkopane domostwa z XI i XII wieku. Można się również przyjrzeć zamkowym umocnieniom, będącym dobitnym dowodem na to, że obecna twierdza zbudowana została na istniejących fortyfikacjach. Tu kończy się nasza przygoda z zamkiem Króla Jana, nie tylko jedną z najciekawszych, ale i najbardziej imponujących irlandzkich twierdz tego typu. Miejsce zdecydowanie warte zwiedzenia.
Zamek opuściliśmy przy nastrojowych dźwiękach wydobywających się ze szkockich kobz i dud facetów w tartanowych spódnicach. Miasto zaś długo jeszcze nie chciało nas wypuścić. Ruch odbywał się w naprawdę zwolnionym tempie pod kierownictwem Gardy, funkcjonariuszy irlandzkiej policji. Cała sytuacja miała tylko jeden plus – dzięki powolnemu przemieszczaniu się różnymi objazdami miałam okazję bliżej przyjrzeć się architekturze miasta.
Niewiele pozostało z wizerunku Limericku Franka McCourta. Współczesne miasto jest tworem zawierającym w sobie elementy nowoczesności, jak i historii. Obok starych i przyniszczonych budynków wznoszą się te nowo wybudowane, symbole odradzającego się miasta.
no to tak: po pierwsze ładne są te manekiny, wyglądają jak żywi ludzie ... jak sobie porównam jakie kukły są u nas to masakra ... po drugie fajne są te strefy zamku ... ciekawie to zrobili dla turystów, po trzecie widać na jednym zdjęciu, że tuż obok zamku są te nowoczesne "szklane" budynki ... dziwny to kontrast daje :))) po czwarte czy ja tam widzę wśród kobziarzy kobiety ??? one też noszą kilty ??? to jest obupłciowy strój ????
OdpowiedzUsuńProchy Angeli to niezwykła książka. Gdy przeczytałam ja pierwszy raz, długo nie mogłam o niej zapomnieć. Teraz wraca do mnie co jakiś czas.Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńpiękne miejsce zwiedziliscie :) lubię takie zamki :) a w tle widze dramatyczne niebo z chmurami co jeszcze bardziej czyni wydarzenie ekspresywnym ;) od razu widać, że to gdzieś na połnocy w okolicach irlandii i ukmanekiny do mnie jednak nie przemawiają :P sa "cheesy" z reszta ja w ogole nie lubie manekinów i chociaż mają na celu ułatwic turystom wizualizacje to jakoś nie potrafię zachwycic sie plastikowym figuraminie wiedziałam, ze limerick ma taką ładnie rozbudowaną wspołczesną stronę ;) a jego nazwa kojarzyla mi sie tylko i wyłącznie z limerykami :)
OdpowiedzUsuńaaa mieszkam tu! Miło poczytać o znajomych miejscach :)
OdpowiedzUsuńMaro, a oglądałaś film? Jeśli nie to postaraj się go obejrzeć. Naprawdę warto. Robi wrażenie. A ja poluję na inne książki Franka McCourta, ponoć też są warte uwagi. Przesyłam serdeczne pozdrowienia ze słonecznej wyspy :)
OdpowiedzUsuńAhoj, Polly :) Przypomniałaś mi o tym, że dawno nie zwiedzałam polskich zamków. Już nawet nie pamiętam, w jakim ostatnio byłam. Chyba w Odrzykoniu. A może w Łańcucie... To było tak daawno temu. Wzrok Cię nie zawodzi, koleżanko :) Na zdjęciu są dwie przedstawicielki płci ponoć piękniejszej :) Ta drugą jest blondynką i się nieco zakamuflowała. Sytuacja generalnie wygląda tak, że centrum turystyczne przylegające do zamku jest nowoczesne, szklane i niezbyt się komponuje z zamkowymi murami. Burzy harmonię, ale da się przeżyć ;) A manekiny jak żywe, to fakt. Uff, ale u mnie gorąco dzisiaj. A tu trzeba trawę w ogródku skosić...Przesyłam ciepłe pozdrowienia :) Ps. Jak tam Twoje plany na weekend?
OdpowiedzUsuńNo nie wmówisz mi, że mieszkasz w zamku Króla Jana ;) A tak całkiem serio: no wreszcie zdecydowałeś się ujawnić i skrobnąć parę słów :)Pozdrowienia przesyłam :)
OdpowiedzUsuńZamek wart uwagi, to prawda, a miasto... Hmm, powiedziałabym, że bez rewelacji :) Manekiny mi nie przeszkadzają. Wręcz przeciwnie - czasem pomagają przenieść się w myślach do przeszłości. Niebo było wyjątkowo kapryśne. Chwilami było naprawdę ładnie i słonecznie, a chwilami ponuro i mrocznie ;) Ale na szczęście nie padało. Coś ostatnio mało się udzielasz w blogowym świecie, chyba ten artystyczny pochłania Cię bardziej. Aaa! Mogłabyś czasem wrzucić na bloga jakieś fotostory z walijskich zamków. Z chęcią bym poczytała o tamtejszych skarbach. Trzymaj się ciepło :)
OdpowiedzUsuńOj bo ja z tych nieśmiałych jestem... niestety :) Codziennie przejeżdżam koło zamku w drodze z domu. Do roboty jeżdżę innym mostem bo rano jest mniej zakorkowany. Miasto takie sobie, duże ale nie ma ciekawego centrum. Brakuje mi zabytkowych uliczek z ogródkami piwnymi pełnymi ludzi. Tak zwane stare miasto leżące na wyspie z zamkiem, które wydawać by się mogło najlepszym miejscem na serce turystyczne, jest trochę jakby slamsowate i z pewnością wieczorny spacer nie wyszedłby nikomu na zdrowie ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńale ale ... nie odpowiedziałaś na moje pytanie wyczerpująco albo może nie byłam zbyt dociekliwa ... czy ten kilt szkocki to kobiety też noiszą ??? to jest strój uni sex ???? PS. plany na weekend takie jak zwykle czyli sobota sprzątanie i leżenie bykiem a niedziela kościół, obiad u mamuśki, oddanie głosu na jakiegoś łebka a potem .... moja ulubiona część dnia RANDKA NA SKYPIE Z LU tadam !!!!!!!!
OdpowiedzUsuńhmm... w drodze DO domu z pracy jadę koło zamku- zmieniałem odpowiedź już po jej napisaniu i tak zostało :/ PS. Ten nie powiem jaki kod zabezpieczający skutecznie zniechęca do pisania...
OdpowiedzUsuńWyobraź sobie, że rozumiem Twoje zniechęcenie, bo sama nie cierpię kodów zabezpieczających. Musiałam go niestety włączyć, bo jakiś czas temu na moim blogu masowo zaczął się pojawiać spam i miałam dosyć usuwania kilkunastu bezsensownych komentarzy. A nie pozwolę na to, by mi jakiś automat spamujący zasyfił bloga. No dobra, zobaczymy jak to teraz będzie wyglądać. Wyłączę to badziewie ;)Miłego weekendu :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tym, co napisałeś. Limerick nie jest ani oazą bezpieczeństwa ani piękna. A miałeś okazję zwiedzić zamek, czy też może nie byłeś tym zainteresowany?
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że tak :) Poszperałam w necie i dowiedziałam się ciekawych rzeczy: "Wszyscy Szkoci mogą nosić kilt (choć dawniej był to strój wyłącznie męski), ale tylko mężczyźni noszą sporran na tym kilcie. Sporran jest "torebką" zawieszoną na biodrach, na pasku. Dlaczego tylko panowie ją noszą i z jakiego powodu? Jest wiele opowieści na ten temat. Jedna z nich mówi, że podczas walk między Anglikami a Szkotami potrzebna była jakaś ochrona ciała. Ponieważ Szkoci byli przeważnie farmerami, nie mieli pieniędzy na zbroje zawodowych żołnierzy. Wybrali więc chociaż małą ochronę na najcenniejszą część ich ciała - sporran, torebkę ze skóry, specjalnie usztywnioną.Na kilcie często można spotkać jeszcze broszę - oczywiście każdy klan ma inny symbol. Jest ona wpinana w dolny prawy róg." Więcej na ten temat w nieśmiertelnej Wikipedii ;)Ps. A ja całkowicie zapomniałam, że jutro są wybory. Nie trudno zgadnąć, że głosować nie będę. Tylko raz w życiu wzięłam udział w wyborach, to tak na marginesie. Myślałam, że może jakąś małą wycieczkę planujesz. Chyba mierzyłam Cię moją miarką ;) Bo ja mam ochotę gdzieś jutro pojechać. Widzę, że napisałaś nowego posta, więc już nie przynudzam i idę czytać :)Trzymaj się cieplutko :)
OdpowiedzUsuńo właśnie o to mi chodziło. Czyli kobiety też to noszą. Moi weselni Szkoci mieli te torebki obaj i mieli tą są broszkę w prawym rogu taki to był jakby miecz :))) głosować idę, wycieczka odpada bo u mnie leje a poza tym sama na wycieczki nie jeżdżę .... :))
OdpowiedzUsuńI znowu niezwykła i bardzo ciekawa wycieczka Taitko. Dziękuję Ci za to. Będzie mi brakowało Twoich wędrówek, przez całe dwa tygodnie. Wyjeżdżam dzisiaj w góry. Pozdrawiam ciepło :)))
OdpowiedzUsuńMiledo, ależ Ci zazdroszczę. Po pierwsze tęsknię za Zakopanem i polskimi górami, po drugie sama chciałabym wybrać się na urlop. U mnie kolejny piękny dzień. Słońce ma prażyć przez kilka następnych dni, a ja muszę siedzieć w pracy... Łatwiej mi iść do pracy, kiedy pada deszcz ;)Baw się dobrze, wracaj bezpiecznie. A po powrocie zamieść coś na swoim blogu, please :)To do poczytania :)
OdpowiedzUsuńA nieprawda, własnie że jestem :P codziennie jestem na swoich blogach :P najwiecej piszę na Planetowymi a teraz i na "frytkowo-rybnym" :D wpadnijo zamkach walijskich mam zamiar napisać ... jak mi zbraknie materiału na aktualne posty ha ha ha :) nie, żartuję, na pewno napiszę o conwy i caernafon. ostatnio coraz bardziej chodzi mi po glowie aby namówic tżta na wyprawę do kolejnych dwoch zamków - harlech i beaumaris :) moze na wakacje go wyciągnę :)pozdrawiam słonecznie :)
OdpowiedzUsuńWidać, że w Limerick mieszka sporo obcokrajowców. Jak wnoszę ze zdjęcia nie do końca zrozumieli znaczenie słowa '...run...'. P.S. To tylko ja, czy ta pani w czerwonej kiecce troszkę jak transwestyta wygląda ;)
OdpowiedzUsuńByłem zainteresowany ale nie miałem okazji zobaczyć. Dziwne, nie? Moja żona nie przepada za zamkami, więc nie naciskałem, a samotnie to jakoś tak słabo. Korzystam przy okazji jak nas ktoś odwiedza :) co nie zdarza się często :( Szkoda że nie byliście w Bunratty Castle & Folk Park (a może byliście?!) 15 minut w kierunku Galway. Tam akurat byłem i polecam- kilka godzin trzeba sobie zarezerwować na chodzenie.
OdpowiedzUsuńNo koniecznie, koleżanko, koniecznie! :) Jak w ogóle mogłaś dopuścić się takiego uchybienia i pominąć tak arcyważny aspekt Walii? ;) Napisz koniecznie, bo ja już od dawna planuję wybrać się do Szkocji i do Walii m.in właśnie po to, by bliżej zapoznać się z tamtejszymi zamkami :) No właśnie dobrze, iż dodałaś, że na swoich ;) A ja u Ciebie już dzisiaj byłam właśnie na planetowym i rybnym ;) Ale tak szczerze, to trochę się gubię w tych Twoich wszystkich blogach. Nie lubię, jak ktoś prowadzi dziesięć tysięcy blogów. Chyba bardziej mi odpowiadało jak miałaś to wszystko zgromadzone na jednej stronie. Trzymaj się ciepło :) Ufam, że i u Ciebie tak piękna pogoda jak u mnie :)
OdpowiedzUsuńTo jakieś niedobitki były ;) Profesjonalni maratończycy już daawno przebiegli. I uwierz mi, widziałam na własne oczy, naprawdę biegli :) Gdybyś mimo wszystko nie dał wiary, mogę zaprezentować Ci fotkę ;) Hehe, fakt :) Jak jej się dokładniej przyjrzeć, to ma nieco męskie rysy :) Pewnie zabrakło im żeńskiego manekina, więc przyodziali męskiego ;) W rzeczywistości wyglądała na 100 % kobietę :) Zresztą jej manekinowy małżonek też jakiś dziwny jest. Ilekroć na niego patrzę, widzę jakiegoś rockowego gitarzystę. Tylko jeszcze nie wiem jakiego ;)
OdpowiedzUsuńCzemu mnie to nie dziwi? ;) My z kolei uwielbiamy zamki. W samej Irlandii zaliczyliśmy już ponad 120 sztuk, a ciągle nie mamy dość. Pomimo tego, dopiero po dwóch latach mieszkania w naszym mieście, udało nam się zwiedzić dwa miejscowe zamki. Ale wstyd, nie?W zamku Bunratty jeszcze nie byliśmy, choć mieliśmy kilka okazji ku temu. Jakoś podświadomie go unikałam, bo słyszałam, że w sezonie są tam tłumy, których ja nie znoszę. Wiem jednak, że warto się tam wybrać. I chyba w czasie najbliższego urlopu [który planuję właśnie mniej więcej w tamtych okolicach] przyjrzymy mu się bliżej.Trzymaj się ciepło :) Mam nadzieję, że po usunięciu kodu zabezpieczającego mój blog wydał Ci się bardziej przyjazny ;) Miłego wieczoru. Idę poczytać :)
OdpowiedzUsuńMoj wujek mieszka obecnie w Limerick!
OdpowiedzUsuńJaki ten świat mały! :)
OdpowiedzUsuńMieszkam tutaj już cztery lata, a i tak za każym razem spacer po mieście sprawia mi wielką radość. Szególnie właśnie po tych starych częściach Limerick. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń...niestety miasto umiera. Po zamknieciu DELLa bezrobocie ok 25-27%. Koszmar. Pracy zero a perspektywy jeszcze mniejsze. Nawet Irlandczycy z tamtad chca wyjechac...A tak obiektywnie to poza zamkiem nie ma co ogladac. Wilgoc w domach i troche siara. Wiem bo 4lata tam mieszkalem. pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTaka jest niestety prawda. Słuchałam wczoraj ciekawej debaty radiowej, bodajże w RTE1, poświęconej sytuacji w tym mieście i tam właśnie pojawiły się tego typu opinie. Krótko mówiąc chodziło o to, że koniecznie trzeba ratować miasto i stworzyć nowe miejsca pracy. Wilgoć, powiadasz? Już za czasów dzieciństwa Franka McCourta, autora "Prochów Angeli", ludzie strasznie narzekali na Shannon i wilgoć. Widzę, że od tego czasu nic się nie zmieniło.
OdpowiedzUsuńTak trzymać :) To ważne, by lubić swoje miejsce zamieszkania. Nie wyobrażam sobie życia w mieście, którego nie cierpię. To byłaby katorga. A tak na marginesie, to Limerick mojego serca nie podbił i nie chciałabym tam mieszkać. Wolę swoją małą, ale uroczą mieścinę. Tu czuję się naprawdę dobrze. Miłego wieczoru życzę.
OdpowiedzUsuńZachwycające zdjęcia, piękne widoki. Twój blog Taito pozwala mi odkrywać, że Irlandia jest przepięknym krajem. Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Najbardziej zachwyca mnie pięno przyrody, ale jak się okazuje i zabytki są facynujące. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńManekiny?może więcej historii.też tam byłam ,ale wiem jaki ważny 'dokument" podpisują te manekiny...
OdpowiedzUsuń