Długo zastanawiałam się, czy wybrać się na tegoroczną paradę z okazji obchodów Dnia św. Patryka, w narzeczu tubylców poufale Paddym zwanym. Jeśli wierzyć legendom, święty oddał wielką zasługę wyspie wyganiając z niej węże, i chociażby za to wypadałoby wychylić kufelek piwa ku jego pamięci. Czciłabym go ochoczo do końca swego marnego żywota, gdyby w czasie robienia czystek święty pozbył się nie tylko węży, lecz także kleszczy i komarów. Ale święty też człowiek – może mocy mu zabrakło, może pamięć go zawiodła, a może zwyczajnie Paddy był bardziej łaskawy ode mnie i w jego systematyce organizmów kleszcze i komary nie podchodziły pod szatańskie stworzenia?
Wracając jednak do rzeczy – gdyby ktoś zastanawiał się, z czego wynikały moje rozterki, już śpieszę z odpowiedzią. Nie z braku chęci, nie z braku czasu, lecz po prostu z obaw. Bowiem ciągle miałam w pamięci rozczarowanie oglądanymi w latach poprzednich pochodami, które czasami okazywały się nie tylko mało innowacyjne, niezbyt ciekawe, lecz przede wszystkim potwornie źle zorganizowane. Na niepunktualność i trwonienie cennego czasu innych rzadko łaskawie przymykam oko.
Ostatecznie wykoncypowałam sobie, że decyzję pozostawię losowi. Jeśli ześle mi przyzwoitą pogodę, to łaskawie wychylę z domu swoje cztery litery, rozleniwione długim, trzydniowym weekendem, a może przy okazji uniknę dzięki temu płaskodupia wywołanego nadmiernym siedzeniem przed komputerem.
Przed godziną zero warunki atmosferyczne zdecydowanie zaliczały się do tych przyzwoitych. W powietrzu nie latały powyrywane dęby, wiatr głowy nie urywał, nie było zatem obawy, że po wyciągnięciu ręki z aparatem, stracę jedno i/albo drugie. Upewniłam się tylko, że mam na sobie spodnie wyjściowe, aby zawczasu zapobiec żenującej sytuacji, która miała miejsce przedwczoraj, kiedy to wybierając się do kina, radośnie zapakowałam się do auta, po czym ze zdziwieniem stwierdziłam, że mam na sobie… dresy. Do eleganckiego płaszcza, kardiganu, niesportowych butów i rozpuszczonych włosów. Wiejska trendsetterka pełną gębą. Oh fuck! – tylko tak można było podsumować to, co zrobiłam. A za swoją głupotę – a może niewinne początki Alzheimera? – przypłaciłam siedzeniem w kinie w trzecim rzędzie.
Na paradzie miałam więcej szczęścia, choć moja początkowa miejscówka wskazywała na to, że zdjęcia będę mieć do kitu. Przy czym warto zauważyć, że w tym stwierdzeniu „do kitu” jest zawoalowanym eufemizmem. Nie twierdzę, że to, co Wam dzisiaj pokażę, nie jest do kitu, ale wierzcie mi, mogło być naprawdę gorzej.
Było nawet barwnie i lepiej niż poprzednim razem, ale ta parada nie zrewolucjonizowała mojego życia. Zatem nadal twierdzę, że z przyglądaniem się małomiasteczkowym pochodom jest jak z oglądaniem filmów ze Stevenem Seagalem – jeśli widziało się jeden, to obejrzało się już wszystkie.
Spodobał mi się człowiek-pizza i człowiek-kufelek :)
OdpowiedzUsuńMyśmy w tym roku poszli na paradę po raz pierwszy od ośmiu lat (albo, z szerszej perspektywy, po raz pierwszy w życiu). Nie tą w centrum, tylko tą w Stepaside, bo tak nam bardziej po drodze. I co? I nudy, tłok, jedna wielka reklama, a jeszcze obok ustawił się jakiś gość z wuwuzelą i nap*dalał po uszach aż mi do dziś dźwięczy.
OdpowiedzUsuń17 marca 2015 pójdziemy na jakiś "normalny" spacer. Albo rabować domy, bo to dobry czas jest na włamy :)
Miałam dokładnie takie same odczucia na temat parady, gdy mieszkałam w mieście. Nudy, reklamy, brak kreatywności, co roku to samo... a przede wszystkim trwało to wszystko zbyt długo. Teraz mieszkam na wsi i na paradę (naszą wiejską) patrzę już inaczej. Na wsi wszyscy znają się bliżej lub dalej, ale jednak się znamy, więc masowe wylegnięcie na drogę ma wymiar społeczny, jest to okazja, by spotkać znajomych, konwencjonalnie popaplać o pogodzie, dzieciach i kryzysie, a cała impreza zamienia się w wielki "family fun day". Myślę, że brak anonimowości rekompensuje skromną oprawę. W tym roku miałam naprawdę udany Dzień św. Patryka.
OdpowiedzUsuńJak to Paddy nie wyrzucił kleszczy? It's not good. Czy to będzie bardzo źle jeśli powiem, że ta parada mnie nie powala? Nie podobają mi się te stroje. Najbardziej podobają mi się rude włosy jednego z irlandzkich chłopców.
OdpowiedzUsuńPłaski tyłek nie jest zły;)
Wczoraj lustrowałam Twojego bloga (sasasa). Podjęłam decyzję, ale nie powiem jaką:P Nie mam czasu na odwiedzenie dwóch na raz, ponieważ miasteczko będę oglądać tego samego dnia, w którym muszę przeprawić się na drugą stronę wyspy. Czasu zatem niewiele.
A mnie klaun, młody strażak i motocyklista z laleczką Chucky. Kufelki Guinnessa wolę w innej postaci, a od Apache pizza zdecydowanie wolę Domino's :)
OdpowiedzUsuńA ja w następnym roku po raz pierwszy od dobrych kilku lat chyba nie pójdę na paradę :)
OdpowiedzUsuńJak dom duży, to możesz się nie wyrobić z tym rabowaniem. Nie żebym mówiła z własnego doświadczenia :)
I to jest właśnie ta bolączka - odgrzewane kotlety, no i darmowa reklama. W zeszłym roku w innym mieście było chyba więcej reklam niż "normalnych" uczestników.
OdpowiedzUsuńParada, na której byłam w tym roku trwała tylko godzinę, i powiem szczerze, że bardzo szybko mi zleciała. Zdecydowane nie odczułam tych 60 minut, a nawet się zdziwiłam, że tak szybko się skończyła. Chciałam więcej ;)
Na wsi wszystko wygląda inaczej.
Cieszę się, mój też był udany. Oby ten w przyszłym roku był jeszcze lepszy :)
Jak mógł je pominąć, nie?
OdpowiedzUsuńNie będzie, nie będzie. Możesz głośno, wolno i wyraźnie wyrazić swoją dezaprobatę :) Nie podpadniesz mi :)
Gdybyś nie napisała, że tam był jakiś rudy, irlandzki chłopiec, to nawet bym go nie zauważyła. Ze zdziwieniem poszłam go szukać. I cudem znalazłam :)
Polemizowałabym :) Co kto lubi :) Ja na pewno nie założę jego fan clubu :) Mogę jedynie dołączyć do klubu z Kim Kardashian.
Aha! To jest dopiero klasyczny przykład niewdzięczności. To ja się tu dwoję i troję, żeby Cię zadowolić i nakierunkować na właściwe tory, a Ty się postanowiłaś na mnie wypiąć. Zapamiętam :) Jakby to powiedział mój znajomy, kilkuletni Irlandczyk: NOW YOU ARE AT THE BOTTOM OF MY LIST! Zostałaś zdegradowana ;)
Nie wiem jak mógł to zrobić. Jak już kiedyś przy dobrych wiatrach się z nim spotkam to mu powiem co o tym myślę;)
OdpowiedzUsuńA widzisz. Rudego chłopca nie zauważyłaś? No co Ty;) Choć ostatnio muszę przyznać bohater Czas na miłość stracił trochę na rzecz Tomka Kowalskiego, którego ostatnio podziwiałam na deskach teatru.
Na pewno przesadzasz. Nie będę Cię prosić o przesłanie zdjęcia, bo może to dziwnie zabrzmieć. Ja częściej nie mam tyłka niż go mam;)
Yyy. What? Przecież nie mogę Ci wszystkiego powiedzieć. Jeszcze mnie śledzić zaczniesz:D Ja myślę, że to jest proste do zgadnięcia. Wystarczyłoby się zastanowić gdzie bywałam. Najbardziej jednak mnie przekonała malownicza trasa Dart, otoczona podobno z obu stron morzem. Ha, i tu pewnie będziesz mieć problem, bo Wy się przemieszczacie samochodem!;) Zdegradowana? Z idiomami u mnie kiepsko. Translate please.
Dzień dobry :)
OdpowiedzUsuńA jednak ciekawość wygrała ... :) i poszłaś na paradę. Z Twojej relacji widać ,że coś jednak się działo i dzięki Tobie kilka osób też jakby w tym mogło uczestniczyć - prawie na żywo :). Zaliczyłem awarię komputera i nie zareagowałem na poprzedni "pachnący" reportaż. Dopiero dzisiaj mogłem przeczytać hurtem... aż kręci w nosie od lawendy - chyba mam coś wspólnego z molami ... też lubię książki, a mocne zapachy jakby mniej :)
To prawda że św. Patryk nie dobrze się sprawił zapominając o kleszczach i komarach, ale za to zostawił Wam nieprzewidywalną pogodę, która sama w sobie ogranicza kontakt z tymi stworzeniami - lepiej siedzieć w ciepełku a nie przedzierać sie przez jakieś chaszcze - i po to wymyślili Wam Guinnessa :)) Nie dotyczy to oczywiście żądnych nowych wrażeń turystów ( i szalonych reporterów ...) , ale dla nas wymyślili za to różne smarowidła, które zresztą są tak samo skuteczne na ugryzienia jak piwo na nudę :)) czyli trochę.
A wracając do parady to widzę że wpadł Ci w oko (a raczej w obiektyw ) sympatyczny clown z wiaderkiem kwiecia... Dał chociaż jakiegoś kwiatucha? Chyba dał bo jest aż na trzech fotkach ...:)) Szczęściarz i tyle ! Mnie spodobała się okularnica z pierwszej fotki - taka anielica , z tym że tak ale nie do końca ...;)
Pozdrawiam serdecznie znad ożywionej cudem klawiatury :)
Człowiek-pizza z pewnością przykuwa uwagę :-) Ja się na paradę skusiłam po raz drugi i troszkę się zawiodłam, ale cóż, w tym roku już The Gathering nie ma, to i parada nieco gorsza. W Dublinie na moim odcinku "hitem" był gość, który przyszedł z własną trąbką (prawdziwym instrumentem, nie taką piszczałką) i wygrywał sobie własne melodyjki przeszkadzając orkiestrze :-(
OdpowiedzUsuńA mnie najbardziej podoba się pierwsze zdjęcie... :)
OdpowiedzUsuńWidać, że Irlandia to nie Rio... W Irlandii staniki nosi się na bluzce, w Rio najlepiej gdy dynda się gołymi cycami.
"Płaskodupie" ha ha ja nawet nie wiedziałam ze jest takie słowo. :)))Ja to mam zawsze po deszczowym weekendzie.Pozdrawiam autorkę jednego z moich trzech ulubionych blogów.
OdpowiedzUsuńNie zauważyłam, bo w przeciwieństwie do Ciebie nie mam nastawionego radaru na wychwytywanie rudych :) Żaden nie ujdzie Twojej uwadze - nawet jeśli ma tylko kilka lat i mleko pod nosem ;)
OdpowiedzUsuńO Tomku Kowalskim wcześniej nie słyszałam, ale dzięki Tobie już wiem, kto to taki i jak wygląda [całkiem nieźle] :) Cieszę się, że udało Ci się spędzić przemiły wieczór w teatrze. Ja jeszcze parę dni temu nieśmiało marzyłam o "War Horse" w Dublinie, a tymczasem okazuje się, że - dzięki Połówkowi - moja wizyta w teatrze nastąpi szybciej niż myślałam. Co prawda nie będzie to Dublin, ani wspomniany "War Horse", ale i tak się ogromnie cieszę :) Tym bardziej, że zapowiada się nocleg w jednym z ładniejszych irlandzkich miast :)
Dla Twojego własnego dobra nie dostaniesz zdjęcia :) Po co Ci większe problemy z bezsennością i nocnymi koszmarami? :)
Spokojnie, nic Ci nie grozi. Ze mnie byłby taki śledczy jak z koziej rzyci trąbka ;) Mieszkam w Krainie Deszczowców, ale nie jestem tajemniczym szpiegiem Don Pedro :)
Wiem, co wybrałaś!
A co do samochodu, to już niedługo się to zmieni ;) Po "standardowym serwisie", na którym wyszły niestandardowe usterki, mam szczerą i wielką ochotę zamienić tę jeżdżącą bryłę korozji na żywego rumaka :) Niewątpliwie okazałby się przyjemniejszy i tańszy w użytkowaniu [póki co nie ma chyba podatku za konia], a także bardziej ekologiczny. A że niezadaszony? Narzucę jakąś pelerynę i pognam. Zorro mógł, to ja nie dam rady?
No tak, zdegradowana, bo spadłaś na dół listy moich sympatii :)
PS. Przepraszam za późną odpowiedź.
O nie mój drogi, to nie ciekawość wygrała, tylko swego rodzaju "poczucie obowiązku reporterskiego" i świadomość Twoich nadziei pokładanych we mnie! Gdybyś wcześniej nie wyciągał na światło dzienne tematu parady, to powiem szczerze, że pewnie bym sobie ją odpuściła. Ale jak sobie pomyślałam, że zaglądniesz tu w poszukiwaniu okolicznościowej notki, i nic takiego nie znajdziesz, to leniowi, który mną zawładnął, zrobiło się strasznie głupio. Poczułam się jak skarcony pies ;)
OdpowiedzUsuńZa zostawienie nieprzewidywalnej pogody też ma u mnie na pieńku. Kilka podstępnych słonecznych dni prawie skusiło mnie do wystawienia przed dom kwitnących kwiatów, które przez całą zimę skrzętnie chroniłam od zimna, przechowując je wewnątrz. Na szczęście Matka Przełożona w porę mnie ostrzegła, że zbliża się podmuch zimy.
Klaun rzeczywiście wpadł mi w oko, ale jeszcze szybciej z niego wypadł, po tym jak nie podarował mi nawet jednego smętnego żonkila ;)
Miłego nowego tygodnia i jak najmniej problemów z rzeczami martwymi :)
Miejmy nadzieję, że kiedyś doczekamy parady, która powali nas na kolana :)
OdpowiedzUsuńNie odważyłabym się jechać na nią aż do Dublina. A co do "trąbkarza", to u mnie na szczęście nie było takich oryginałów :)
Beatko, pewnie nie wiesz, ile radości sprawia blogerom czytanie takich komplementów jak Twój, ale i tak ogromnie Ci dziękuję! :) Niezwykle mi miło, że zaliczyłaś mnie do Twojej ulubionej trójcy :)
OdpowiedzUsuńPo wyeksponowaniu zawartości stanika na tak niskie, marcowe temperatury, pewnie nie miałoby co go wypełniać ;)
OdpowiedzUsuńWitaj, witaj... :)
OdpowiedzUsuńZwaliłąś mnie z nóg swoim poczuciem obowiązku... no i jeszcze ta Matka Przełożona - same wyrzeczenia w tle - o co tu chodzi ? ;) S kiem ja swjazałsa? (nie mam cyrylicy ale język pokrewny, to fonetycznie rozszyfrujesz).
A ten klown sam się za to ukarał, że ci nic nie dał - no bo kto sam z siebie lepiej zrobi klowna, jak nie on sam?? Te jego fotki to dla przestrogi, że aparycja to tylko to co na wierzchu - a swoją drogą to s..syn i sknera z niego jest i tyle, no nie??? :) Malowany dowcipas ... i taki zostanie :)
Na pocieszenie przyjmij ode mnie całe wirtualne wiadro z żonkilami ( mogą też być tulipany).
Dziękuję Ci za ten "bilet" na paradę - nie zmarnował się.... :)
Problemy z rzeczami nieożywionymi jak na razie jeszcze mi się nie skończyły, bo mój komp definitywnie odmówił współpracy i korzystam z wypożyczonego :(
Pozdrawiam serdecznie :):)
Przepraszam za literówkę w pierwszym zdaniu - widać że człowiek przyzwyczaja się do własnego pióra i cudzym gorzej włada :):)
OdpowiedzUsuńTak prawdę powiedziawszy, to żadna ze mnie męczennica. To nie były żadne wyrzeczenia :) Parada okazała się całkiem przyjemna, wyjście z domu na świeże powietrze dobrze mi zrobiło, dzień zaliczyłam do udanych :) W gruncie rzeczy to same korzyści z tego odniosłam: dotleniłam się [no dobra, pomijam te momenty, kiedy nałykałam się spalin z motorów i aut biorących udział w paradzie], zobaczyłam kolejny "Patrykowy" pochód, zdobyłam materiał na notatkę na bloga, a co za tym idzie, doczekałam się też Twojego komentarza :)
OdpowiedzUsuńŁudzę się, że nie dostałam kwiatka z bardzo prozaicznej przyczyny: miałam w rękach aparat, a że klaun nie w ciemię bity, domyślił się, iż nie będę miała co z nim zrobić ;) Wolał podarować go komuś, kto lepiej się nim zaopiekuje :)
Jakiegokolwiek kwiatka byś mi nie podarował w tym wiaderku, to ja i tak byłabym wniebowzięta :)
Cieszę się, że notka okazała się pożyteczna :)
Szybkiego rozwiązania problemów ze złośliwym sprzętem martwym :) Pozdrawiam ciepło, choć u mnie dziś iście zimowy dzień: wichura i lodowate powietrze. Ogrzewanie znów w użytku :)
Haha :)
OdpowiedzUsuńPoczytuję sobie to jako taki mały osobisty sukces na drodze ku Twojej ogólnej "zdrowotności" :))) bo co świeże powietrze to świeże ...
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie taką szlachetnością! Myślałem, że nawtykasz gościowi od takich różnych, a Ty go jeszcze tłumaczysz , że to Twoja wina, że nie miałaś wolnej ręki... nomen omen:):) A kwiatka od niego i tak nie dostałaś!
Ale wiesz co? Zmusiłaś mnie do refleksji.... Musi być miło z Tobą obcym ... i mam nadzieję, że bliskim jeszcze bardziej :)
Trzymaj się ciepłych i osłoniętych od wiatru miejsc :) Do następnego wpisu.
Akurat tak się składa, że mam teraz dość dużo kwiatków w domu: dwa bukiety we flakonach + pięknie i obficie kwitnącą azalię w doniczce, którą kupiłam w minionym tygodniu. Wybaczam klaunowi brak gestu ;)
OdpowiedzUsuńJak wezmę swoją osobowość pod lupę, to muszę uczciwie przyznać, że bywam szlachetna, dobra i miła, ale potrafię też dać nieźle w kość. Wszystko zależy od konkretnej sytuacji i osoby. Bywam wredna i złośliwa, taka niestety prawda. Ale przynajmniej jestem prawdomówna :)
Miłego końca tygodnia. Mój niestety nie był [jak dotąd] najlepszy: sporo nieprzewidzianych i niemiłych wydatków, trochę frustracji, mama nie najzdrowsza, kot znów poturbowany... Może chociaż niedziela będzie przyjemniejsza. Wybieramy się do Dublina. Jak pogoda dopisze, to być może odwiedzę także ukochane Howth.
Dzień dobry - bo weekend tuż, tuż :)
OdpowiedzUsuńJuż zacząłem się martwić, że jesteś jakimś wypaczonym wyjątkiem charakterologicznym typu sama słodycz a tu proszę ... człowiek z krwi i kości :) Ja też miewam momenty, gdy asertywność potrafi całkiem zagłuszyć empatię i wcale nie mam jakichś wyrzutów sumienia. Niektórym naprawdę należy dać solidnie do wiwatu, ale nie za często. Nauczyłem się odbierać ludzi takimi jakimi są - no bo cóż, jak tacy właśnie są ... :0
Przykro słyszeć, że masz problemy rodzinne :( ale już tak jest ... raz pieniądze uciekają , raz zdrowie gdzieś się chowa. Wytrwałości mogę jedynie życzyć i wesprzeć ciepłym słowem, co właśnie czynię. Trzymaj się jasnej strony :)
Hmm...Howth - chciałbym tam jeszcze kiedyś zawitać. Co prawda nie wrzuciłem groszówki do fontanny (bo jej tam chyba nie było) ale zgubiłem tam taką pelerynkę z ortalionu ... może to zadziała jak magnes?
Życzę miłej wycieczki do Dublina no i do Howth :):):)
Pozdrawiam ciepło i słonecznie - na przekór obecnej pogodzie :)
Ja w tym roku paradę odpuściłem, choć byłem gotów aby ją obejrzeć. Stety albo niestety, ale wyjechawszy z domu dosyć późno, nie udało się znaleźć miejsca na zaparkowanie auta. A, że zauważyłem, że parada już ruszyła, to poszła tylko żonka z dzieciakami a ja wróciłem do domu. Byłem rok temu, wcześniej również parę razy i prawdę mówiąc, zawsze było tak samo. Czyli Longford nie różni się niczym od innych, podobnych rozmiarami miasteczek. I w sumie jak co roku, 17 marca wylądowałem w pracy, więc i Guinnessa wychylić się nie dało zbytnio. Dla mnie dzień jak co dzień, a szczególnie jak się przesiedzi ten czas w domu.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło! ;-)
"Sama słodycz" - a to dobre ;) Pamiętaj, że pozory mylą, a ja mam długie i ostre pazury ;)
OdpowiedzUsuńGeneralnie był to dość zły tydzień dla mnie, więc bardzo się cieszę, że już się kończy. Dziękuję za mentalne wsparcie! :)
Zgubiłeś coś w Howth? Nie mów! To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że tam mają jakiś miejscowy odpowiednik trójkąta bermudzkiego ;) Ja tam najpierw znalazłam zgubioną przez kogoś mapę, a w czasie kolejnej wizyty sama zgubiłam swoją...
Dzień dobry :)
OdpowiedzUsuńByliśmy na wsi i .... zguba się znalazła ! Nie peleryna, bo ta przepadła bezpowrotnie w Howth :)
Czarna kotka jak to miała w zwyczaju obwieściła swoje przybycie - co prawda nie lwim rykiem ale wystarczająco głośnym MIAUUUUU... Już wiem że to kotka , bo biegły w piśmie sąsiad orzekł, że to musi być dama , no bo przecież kocur byłby bardziej powściągliwy :):)
Poza tym czegoś tam nie widział zaglądając ... Tak więc jest Kicia. Cała i zdrowa :)
Zrobiłem przymiarkę pod kaskadę - no nie będzie to łatwe zadanie, ale da się zrobić, jakieś kilka zakrętów , może dwa "wodospady", może dwupoziomowo skrzyżowana arteria i jakieś niecki jako poidełka, a to wszystko na powierzchni 4-5m kw. w obrysie skalnika.Tak planuję... a co wyjdzie? Zobaczymy :) Najtrudniejsze będzie jednak "nastrojenie ruczaju", żeby ładnie i donośnie ciurkał.
U Ciebie też już chyba pora wejść w ogródek?
Pozdrawiam w pełni wiosennie:)
Z kociego frontu: u nas też pojawiła się czarna kotka. Wygląda na to, że jest bezdomna. Chyba ktoś ją porzucił. To młoda "panienka" jest, strasznie rozpaczała - chodziła po osiedlu i zawodziła żałośnie. Zaczęliśmy ją dokarmiać, bo żal nam jej było, wpuściliśmy ją parę razy do domu, i chyba narobiliśmy sobie problemów. Zdaje się, że ona naturalnie przyjęła, iż to jest jej nowy dom. Posiadanie w domu kocura i kotki to nie jest najlepszy pomysł. Chyba domyślasz się, że jej obecność nie mogła pozostać przez niego niezauważona? Zaczęły się kocie amory.
OdpowiedzUsuńDo stosu niedawnych problemów dorzucam nowy: wczoraj odkryłam, że nasz kot ma najprawdopodobniej tasiemca. Szykuje się wizyta u weterynarza. Mówią, że dzieci to same kłopoty, ale czworonogi też nie są lepsze ;)
Co do kaskady i dopieszczania ogródka, to ja akurat w pełni wierzę w Twoją kreatywność! :) Na pewno stworzysz coś nietuzinkowego i miłego dla oka.
Moje roboty ogródkowe ograniczyły się jedynie do pobrania szczepek geranium, posadzenia hiacyntów i fiołków. Sąsiedzi zaczęli zbiorowo kosić trawę, ale do tego akurat mi się jeszcze nie spieszy.
Pozdrawiam ciepło i serdecznie :)
Witaj, Ćwirku! Long time no see ;) Myślę, że niewiele straciłeś. Parada w Dublinie albo w Nowym Jorku pewnie mogłaby nas zaskoczyć, ale te tutejsze, małomiasteczkowe są mało kreatywne i barwne.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia i momenty uchwycone z niezwykłym wyczuciem. W zasadzie tego postu nie trzeba czytać, wystarczy obejrzeć galerię - ona mówi wszystko o paradzie. Zabawa, tradycja, muzyka, święto, festiwal. To trzeba zobaczyć. Parady z okazji Dnia św. Patryka odbywają się we wszystkich miastach, miasteczkach, a nawet wioskach Irlandii. Ale największa z nich organizowana jest daleko poza Zieloną Wyspą, bo... w Nowym Jorku. Tam nawet rzeka Hudson barwiona jest tego dnia na zielono. Z drugiej jednak strony najbardziej oryginalna jest zapewne jednak ta parada w stolicy Irlandii, w Dublinie. Jej długość to kilka kilometrów, biorą w niej udział szkoły, organizacje, instytucje, firmy, a obserwują tysiące turystów i mieszkańców stolicy. Wszystko niesamowicie barwne, żywe, widowiskowe. Na mnie największe wrażenie zrobiła tak naprawdę zielona rzeka ludzi na Temple Bar popołudniu, już po paradzie. Tysiące turystów przebranych w zielone ubrania przetacza się wtedy uliczkami tej dzielnicy pubów. Irlandczycy ze swojego Święta Narodowego zrobili prawdziwy produkt eksportowy oraz święto radości i zabawy. Szkoda, że my Polacy u siebie nie potrafimy w podobny sposób cieszyć się z naszych świąt narodowych i autentycznie bawić się bez tego wściekłego tła martyrologiczno - nacjonalistycznego.
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję za przemiłe słowa i kolejny komentarz, R.! :)
UsuńDublińskiej ani nowojorskiej nigdy nie widziałam - to musi być zdecydowanie ciekawsze przedstawienie i przeżycie niż te prowincjonalne, których byłam świadkiem. Różnie bywa, jedne są ciekawsze, inne nudne, bo np. za dużo w nich firmowych "floatów" nastawionych na reklamę, ale zawsze brakuje mi w nich "morza" ubranych na zielono ludzi. Sporadycznie ktoś taki się trafia. Ja wiem, że w zielonym to tylko żaby dobrze wyglądają, ale raz na rok można by było się poświęcić ;)
Prawda, Irlandczycy są niekwestionowanymi mistrzami marketingu i PR-u ;) Wiedzą, jak się sprzedać, co zresztą sam wielokrotnie już zauważyłeś :)