poniedziałek, 25 września 2017

Walijski road trip (2)


Walia nauczyła mnie zasadniczo dwóch rzeczy. Pierwsza to to, że nie znam siebie tak dobrze, jak myślałam, bo naiwnie uwierzyłam, że te trzy dni pobytu na obcej ziemi wystarczą mi do zrobienia wszystkiego, co chciałam. Druga to to, że czasem najlepszym planem jest zwyczajnie brak planu i że kupno kota w worku może być najlepszym, co Cię może spotkać.



To nie do końca było tak, że pojechałam za granicę bez jakiegokolwiek planu i pomysłu na mój urlop. Miałam oczywiście na swojej mentalnej liście żelazne punkty, atrakcje, do których chciałam dotrzeć. Była nimi głównie wielka czwórka, czyli przepiękne zamki króla Edwarda I: Beaumaris, Conwy, Caernarfon i Harlech zaliczane do Światowego Dziedzictwa UNESCO. Owszem, udało mi się je wszystkie zwiedzić, a nawet zobaczyć jeszcze cztery inne, ale nie spodziewałam się, że Walia, która jest w pewnym sensie bliźniaczo podobna do Irlandii, ma tak odmienne zamki.



Bo musisz wiedzieć, że to, co my tutaj nazywamy zamkami, w Walii zasługiwałoby co najwyżej na miano popierdółki a nie twierdzy z prawdziwego zdarzenia. Na Zielonej Wyspie jest zatrzęsienie zamków. Są to jednak w dużej mierze niewielkie wieże-zamki, ruiny. Coś, co po angielsku ładnie zwie się "shells", czyli dosłownie tłumacząc "skorupki". Ich zwiedzanie nie zajmuje zbyt dużo czasu. Co więcej, są często darmowe, a jeśli już trzeba zapłacić za wstęp, to przeważnie nie jest on drogi. W Walii - zupełnie przeciwnie. Powiem Ci, że już dawno, naprawdę dawno nie widziałam tak wspaniałych, tak cudnie zachowanych, imponujących i tak ogromnych zamków!



Jeśli jesteś, tak jak ja, wielbicielem średniowiecznych twierdz i masz w planach zwiedzenie tego, co Walia ma najlepsze [a bez wątpienia są nimi te wspomniane zamki], to coś Ci zdradzę. Otóż mam nadzieję, że masz dobrą kondycję i nie lubisz szybkich numerków. Wpadnięcie i wypadnięcie - co to, to nie. Takie numery to nie tu!



Jeśli masz zamiar wpaść i wypaść, to równie dobrze możesz sobie darować wizytę w tych zabytkach. Weź te ponad dwadzieścia parę funtów, które zaoszczędzisz pomijając te atrakcje, kup sobie browara albo fish & chips, a zamki zostaw prawdziwym hardkorom. Każdy z nich bowiem wyciśnie z Ciebie siódme poty, a już szczególnie ta pierwsza trójka. Przygotuj się na SETKI wąskich i złośliwych schodków do pokonania. Gdyby nie to, że często-gęsto byłam zbyt skupiona na tym, by nie spaść, policzyłabym, ile takich wrednych schodów jest w jednym zamku. Wymiękłam po jednej, jedynej wieżyczce w twierdzy Caernarfon, gdzie było tylko 116 stopni. Potem przestałam liczyć, bo jako blondynka nie mogę wykonywać zbyt wielu czynności jednocześnie. Brak podzielności uwagi i te sprawy. A dla mnie ważniejsze było wtedy skupienie się na powtarzaniu "wdech, wydech, wdech, wydech". Szybko zrozumiałam, dlaczego w moim przewodniku było napisane, że zdobywanie tych zamków jeden po drugim, w krótkim odstępie czasu, to niezwykle wymagające zajęcie. Krótko mówiąc: misja samobójcza. Zwłaszcza, jeśli akurat trafisz na prawdopodobnie najgorętszy dzień roku, a może nawet stulecia.




Dla uściślenia: takich wież było w tym zamku na pęczki. Jeśli więc zwiedzasz te wszystkie budowle, a w dodatku robisz to codziennie, to masz wrażenie, że bierzesz udział w jakimś mało śmiesznym, niekończącym się treningu na stepperze. Widoki są za to cudne, wynagradzają cały trud i trzymają Cię przy życiu. A kiedy tak stoisz na szczycie wieży i podziwiasz to piękno, które Cię zewsząd otacza, to w istocie możesz się poczuć jak władca, który ma u stóp cały świat. Oczywiście możesz też pójść na łatwiznę i darować sobie zwiedzanie wież. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: where's the fun in that? Ach, no i jeszcze jedno. Conwy, Beaumaris, Caernarfon. To są zamki-potwory. Poświęć im kilka godzin ze swojego życia, jeśli naprawdę chcesz solidnie zapoznać się z każdym z nich.



Do dzisiaj nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że nie kupiłam tych kartek... Najpiękniejsze, jakie widziałam!


Walia udowodniła mi, że brak planu i improwizacja nie są takie złe. Wzmagają kreatywność, pobudzają szare komórki, dodają adrenaliny i generalnie nakręcają przygodę. Podróż do tego kraju była zupełnie odmienna od moich wcześniejszych wyjazdów zagranicznych. Nie tylko dlatego, że po raz pierwszy przeprawiałam się promem, ale także dlatego, że wybraliśmy się tu bez uprzedniej rezerwacji noclegów. Zawsze to robiliśmy. Zawsze grzecznie bukowaliśmy jakieś hotele, pensjonaty, bed and breakfasty. Bo tak bezpieczniej, bo tak wygodniej, bo to takie ułożone i świadczące o pomyślunku i rozsądku.




Moja naiwność okazała się mieć jednak jeden plus. Ponieważ myślałam, że uda nam się zjechać Walię wzdłuż i wszerz, a przy okazji zahaczyć nawet o Stonehenge i Strattford-upon-Avon, to zwyczajnie ciężko było mi przewidzieć, gdzie wypadną nam noclegi i ile kilometrów będziemy robić każdego dnia. Skonsultowałam dostępność noclegów na bookingu i doszłam do wniosku, że presji nie ma. Nie musimy niczego rezerwować już teraz, bo jest jeszcze ileś tam procent dostępnych pensjonatów. Coś się wymyśli na miejscu. W najgorszym wypadku będziemy spać w aucie. Już nawet mentalnie się na to przygotowałam i przezornie zabrałam z domu dwa ulubione koce.



Czas jednak pokazał, że ostatecznie wyszło nam to na dobre. Bo gdy już mieliśmy dość, gdy czuliśmy, że wyglądamy jak szmaty przeciągnięte przez wyżymaczkę Franię, zatrzymywaliśmy się i szukaliśmy w okolicy noclegu. Los był po naszej stronie, bo za każdym razem trafialiśmy w super miejsce, gdzie po orzeźwiających ablucjach znów wyglądaliśmy jak ludzie i czuliśmy się jak młode bóstwa.



To był wyjazd mocno improwizowany, co mu jednak w żadnym stopniu w niczym nie umniejszało. Chyba zaryzykowałabym stwierdzenie, że było lepiej, niż sobie to wymyśliłam. Pogoda, zabytki, uroda Walii - to wszystko przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wróciłam zachwycona i święcie przekonana, że to jest kraj, do którego muszę jeszcze wrócić. Wcześniej, nie później. Następnym razem, żeby ułatwić sobie życie, chyba jednak obiorę za cel Walię Południową, czyli kurs: Rosslare-Pembroke. Nie zaś Dublin-Holyhead. Choć i w Walii Północnej miałabym jeszcze co zwiedzać na najbliższe kilka miesięcy, a może nawet i lat.


22 komentarze:

  1. No w końcu! Tak się przechwalałaś tymi swoimi napisanymi postami i podróżami, a tu cisza w eterze.

    Podoba mi się "mentalna lista". Lubię ją na równi z średniowiecznymi zamkami, (bo co jak co, ale zamki uwielbiam) i "szybkimi numerkami". Na zamek Maurów w Sintrze nie wspięłam się z dwóch stron. Uwierz mi, po tym jak wspięłam się piechotą na zamek i na jedną jego stronę, na drugą już mi nie wystarczyło siły. Zapas sił musiałam zachować na długą drogę powrotną. Na Devin, o którym właśnie piszę też się ostatnio nie wspinałam. Cóż, pozostają mi szybkie numerki.

    Moja misja samobójcza miała miejsce w maju, więc nawet nie wiesz jak bardzo rozumiem o czym piszesz. Dzień w dzień doł-góra-dół i tak w kółko.

    Cudne te karteczki!

    Muszę Ci powiedzieć, chociaż może wyjdę na totalną ignorantkę, że gdybyś nie zamieściła opisu o nazwie kraju, to równie dobrze dla mnie-po fotografiach mogłaby to być Irlandia. Martwi mnie ten fakt. Bardzo mnie martwi. Bo w końcu do tej pory żyłam w przekonaniu, że Irlandia jest taka wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju, a Ty mi dałaś prztyczka w nos. Jak ja mam z tym żyć moja droga?

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba mnie z kimś pomyliłaś, bo nie przypominam sobie, bym się "przechwalała napisanymi postami i podróżami", ale wybaczę Ci to, bo nie jesteś w pełni sił fizycznych. Wszak nie kopie się leżącego i ledwo dychającego ;)

    To najbardziej banalna wymówka świata, ale naprawdę nie wiem, kiedy ten czas tak zleciał! Przecież dopiero "tydzień" temu publikowałam wpis o Mountmellicku!

    Napisany post to oczywiście wielka ulga i ponad połowa roboty, ale każdy wpis podróżniczy muszę odpowiednio "zilustrować", a co za tym idzie, przejrzeć kilkaset zdjęć i wyselekcjonować kilkanaście z nich. Tu sama jestem sobie winna, bo robię zdecydowanie za dużo zdjęć. To wszystko pochłania trochę czasu, a ja dopiero co weszłam w tryb jesienny i jestem wybitnie leniwa. Po przyjściu z pracy coraz częściej mam ochotę na relaks, a nie na dodatkową pracę, pod którą można podpiąć tworzenie bloga. Póki co, łóżko + książka i fotel + Netflix wygrywają.

    Na moje szczęście Połówek również uwielbia zamki, więc nigdy nie ma kłótni pod tytułem "jak spędzamy czas na wyjeździe?". Powiem Ci, że te walijskie zamki dostarczyły mu niebywałej frajdy. Momentami nawet mu zazdrościłam, bo kiedy ja już wymiękałam z powodu żaru i zmęczenia, on dopiero się rozkręcał ;) Biegał po wszystkich stromych wieżach [z jednej o mało co nie spadł i się nie zabił...] i zaglądał do wszystkich zakamarków.

    Wierzę, wierzę! Z dwojga złego, szybki numerek jest lepszy niż jego brak ;) Tylko trochę szkoda wydanych pieniędzy na takie pobieżne zwiedzanie.

    Tak strasznie żałuję, że nie kupiłam tych kartek! Oprawiłabym je w ramkę i powiesiła na ścianie w sypialni... Pocieszające jest to, że doskonale pamiętam, gdzie były, zatem pozostaje mi nadzieją, że w następnym roku będą jeszcze do kupienia.

    Spokojna głowa, nie wyjdziesz na żadną ignorantkę, wszak to są naprawdę bliźniaczo podobne kraje, o czym zresztą wspominałam w poście. To by również tłumaczyło, dlaczego polubiłam Walię od pierwszego momentu. Po prostu przypomina mi moją ukochaną Irlandię. Gdybym zobaczyła te zdjęcia gdzieś w sieci, sama pomyślałabym, że to Zielona Wyspa [no może pomijając ze dwie fotki...]

    OdpowiedzUsuń
  3. O łaskawa królowo! Nie tylko sił fizycznych mi brak, umysłowych chyba też;)

    Jaki tydzień? To całe wieki temu było!

    Znam ten ból. I ja robię mnóstwo zdjęć. Najpierw robię wstępną selekcję i wyrzucam od razu te, które nie wyszły. Druga selekcja to porównywanie niemal identycznych kadrów-które są lepsze i wyrzucanie gorszych, a dopiero na samym końcu robię ewentualne poprawki.

    Co aktualnie czytasz? Pochwal się.

    Całe szczęście. Nie musicie iść w tej kwestii na kompromis. Średniowieczne fortece są cudowne. Potwierdzam. Cudowne są również latarnie morskie i miejsca przyrodnicze (te to już chyba w ogóle poza konkurencją).

    Nie nazwałabym tego pobieżnym zwiedzaniem. Zamek w Sintrze jest rozległy i może nie wystarczyć sił, natomiast Devin widziałam już raz i wówczas obeszłam cały :) To tak jak z klifami Moheru-nie muszę za każdym razem obchodzić ich z każdej strony. Nie zliczę ile razy już je widziałam i obfociłam.

    To jak już Ci się uda kupić to ja poproszę jedną:P Taka będę!

    Widzisz. Z drugiej strony dobrze wiedzieć, że są jeszcze miejsca w Europie do których mogę pojechać. Na mojej liście jest też Szkocja.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hehe, ale mnie przejrzałaś! Tego akurat nie chciałam pisać na forum publicznym, żebyś - broń Boże! - nie pozwała mnie za zniesławienie ;)

    Ja miałam wrażenie, jakby to był tylko tydzień...

    Teraz to naprawdę zaczynam się Ciebie bać! Nie dość, że czytasz w moich myślach, to dodatkowo robisz to samo, co ja! Kilka(naście) takich samych lub podobnych ujęć to moja zmora - potem z kolei mam dylemat: które zdjęcie lepsze? W pionowym czy poziomym kadrze?

    Teraz to "pochwal się", a potem będzie, że się przechwalałam ;) Chciałaś, to masz: "Starcie królów" George'a R. R. Martina, "Beksińscy. Portret podwójny" M. Grzebałkowska, "Zero" Marc Elsberg. A Ty masz coś godnego polecenia?

    Pisałam tak ogólnie, nie o Twoim zwiedzaniu. Wiem, że są ludzie, którzy kupują bilety wstępu, a potem tylko rzucą okiem i niedługo później wychodzą. O nich była mowa.

    Masz to jak w banku!

    Szkocja też jest piękna, chciałabym do niej wrócić. Szetlandy mi się marzą, od kiedy zobaczyłam bardzo fajny serial "Shetlands". Anglia też niczego sobie, zwłaszcza te mniejsze miasta. W ogóle wyspy są świetne!

    OdpowiedzUsuń
  5. Może byśmy się wtedy w końcu poznały!;)

    To tylko wrażenie. Ile ja się wyczekałam...

    Bój się, bój;-) Ja mam podobnie. Czasami różnice są tak niewielkie, że naprawdę nie wiadomo co wybrać, a nie chcę sobie zajmować niepotrzebnie miejsca na komputerze i obecnie zostawiam tylko te, uznane przeze mnie za najlepsze zdjęcia.

    Czy o tym pierwszym mi nie wspominałaś? Pozycja Grzebałkowskiej jest na mojej liście, koniecznie! Ostatniej nie znam. Dobrą książką, którą ostatnio przeczytałam i która wytargała mnie na wszystkie strony jest: "Małe życie". Zarywałam noce, aby ją przeczytać. "Tam" Pani Goerke również zachęca mnie do dalszego czytania pozycji tej Pani. Ostatnio z kolei czytałam książkę, do której musiałam dojrzeć. Kupiłam ją wracając z jarmarku świątecznego we Wrocławiu (wyglądałam wtedy podobnie jak teraz czyli jak kupa nieszczęścia)- "Dziewczynko roznieć ogienek". Jest to historia cygańskiego mężczyzny i jego życia. Bardzo smutna. Mam do przeczytania aktualnie kilka mniej ambitnych pozycji, ale mam tak, że jak już coś mam to muszę to przeczytać i ewentualnie dopiero wtedy się pozbyć. Dziś zaczęłam czytać "Klucz do ogrodu".

    Najbardziej to mi się jednak Taito marzy na ten moment Islandia i USA. Tęsknię już też sromotnie za Irlandią.

    OdpowiedzUsuń
  6. Napisze tylko jedno - powaliłąś mnie tym wpisem.... toż to wycieczki dla nas!!!!!! zagryzam wargi z zazdrości, że dane było Ci to wszystko zobaczyć!


    Piękne zdjęcia, ale to już pisałam Ci wiele razy :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Polecam bardzo walie poludniowa.okolice tenby.i znowu zamki.piekne wybrzeze i elan valley

    OdpowiedzUsuń
  8. Już się nie mogę jej doczekać! Na samą myśl o niej robię się podekscytowana :) Tenby mam w planach, podobnie zresztą jak Castell Coch i Caerphilly. O Elan Valley chyba nie słyszałam, zatem wielki dzięki za zwrócenie mojej uwagi na tę atrakcję.

    Wszystkie polecenia mile widziane :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Cieszę się ogromnie, że wpis i Walia przypadły Ci do gustu :)

    Wszystko przed Wami, to wcale nie jest głupi pomysł na zagraniczny urlop. Kiedy moja znajoma dowiedziała się, że byłam w Walii, stwierdziła, że jestem trzecią znaną jej osobą, która tam pojechała w wakacje i wróciła bardzo zadowolona. Wszystko wskazuje na to, że to dość popularny kierunek wśród Irlandczyków. Zresztą sama widziałam, na promie było mnóstwo samochodów osobowych na irlandzkich numerach.

    Ja ze swojej strony jak najbardziej polecam ten kraj, szczególnie miłośnikom przyrody, zamków i Irlandii :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wolałabym w innych okolicznościach ;)

    Wspominałam Ci o Beksińskich, czytam tę książkę całą wieczność i skończyć nie mogę. To nie jej wina, bo jest ciekawa, tylko moja - za bardzo się rozpraszam innymi czynnościami i pozycjami czytelniczymi. Gdybym czytała tylko jedną książkę, to pewnie już dawno bym ją skończyła. Ale NIE. To byłoby zbyt banalne - ja muszę czytać kilka!

    Twoje książki brzmią obiecująco. Może kiedyś jakimś cudem uda mi się którąś przeczytać. w końcu święta idą, a Mikołaj lubi podrzucać mi pod choinkę dużo książek. Skubany, zna mnie na wylot! ;)

    To na co czekasz? Rezerwuj bilety [jeszcze niedawno można było je za grosze kupić na okres jesienny!] i przylatuj ;) U mnie Islandia znajduje się zdecydowanie wyżej na liście podróżniczych priorytetów.

    OdpowiedzUsuń
  11. Masz jakieś wymarzone okoliczności?;) Wiesz, świece, kwiaty, te sprawy:P

    Dlatego ja czytam tylko jedną książkę, choć ostatnio nawet przy tej jednej się rozpraszam. Ewentualnie pozwalam sobie czasami na czytanie jednej prawdziwej i jednej na komputerze.

    Pamiętam. To ten Mikołaj, który lubi niegrzeczne dziewczynki;)

    Wiesz. Inaczej rozplanowałam grudniowy, ostatni urlop. Obrałam inny kierunek wyobraź sobie;) A nie mam bladego pojęcia co przyniesie przyszły rok;)

    Islandia bardzo, ale tam muszę mieć prawo jazdy. Podobnie z USA.

    OdpowiedzUsuń
  12. "Świece, kwiaty, te sprawy" byłyby fajnym scenariuszem, gdybym miała inną orientację ;) Nigdy o Tobie nie myślałam w tych kategoriach ;)

    Ja dość szybko się nudzę i lubię sobie skakać z kwiatka na kwiatek :) Dlatego przeważnie mam rozpoczęte książki o różnej tematyce, jak jedna mi się znudzi, zabieram się za drugą. Zdarza się jednak, że któraś tak bardzo mnie pochłonie, że nie odłożę jej, póki nie dotrę do ostatniej strony. Niestety już dawno takiej nie miałam.

    Ach ten urlop, wszystko wokół niego się kręci. A raczej wokół liczby wolnych dni. Gdyby było go więcej, życie byłoby piękniejsze. Ty pewnie tego tak nie odczuwasz, ale wielu emigrantów doskonale zna dylemat: "To gdzie w tym roku? Długie wakacje w Polsce czy za granicą?".

    Jak dobrze, że już weekend! :) Stęskniłam się za nim!

    OdpowiedzUsuń
  13. To była ironia moja droga;) Przeciwwaga dla tych złych okoliczności.

    Kiedy tak piszesz, że szybko się nudzisz to zaczęłam się zastanawiać czy masz tak, że praca szybko Cię nudzi jeśli wykonujesz czynności powtarzalne.

    Uważam, że powinniśmy zdecydowanie więcej odpoczywać. Nie mam takiego dylematu, pewnie gdybym była emigrantką to bym miała.

    Enjoy!

    OdpowiedzUsuń
  14. A daj spokój! Nudzi i demotywuje, odbiera radość życia, frustruje. Przechodziłam przez to jakiś czas temu, czasami mi się to reaktywuje. W mojej pracy, w której notabene jestem już bardzo długo - chyba za długo - nie czeka mnie żadna świetlana przyszłość. Dalej już nie zajdę. Stąd moje powracające myśli o odejściu z niej. Co mnie powstrzymuje? Sentyment i sympatia do ludzi. Co mnie wkurza? Brak obiecujących perspektyw na przyszłość w niej, powtarzalność. I parę innych rzeczy. Generalnie, to brak mi motyli w brzuchu, kiedy o niej myślę ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Widzę, że Twój tegoroczny urlop jest jakby nie dokończony całkiem jak mój :) zatem wiem już gdzie się obie wybieramy w przyszłym!

    A tak serio to też nie rozumiem jak mogłaś nie kupić tych kartek. Chyba zaćmienie z upału! Podoba mi się, że porównałaś Irlandzkie zamki z Angielskimi. Dla mnie (która nie była ani w I ani w A) to jest fajna informacja. Wiadomo czego się spodziewać. W Anglii wyciskanych potów a w Irlandii spokojnej wycieczki. Co do odległości pokonywanych dziennie i niezaplanowanych to my dziennie jeździliśmy 600-700 km to dopiero był hardcore! Codziennie pokonywaliśmy odległość od nas nad morze ... szok!

    OdpowiedzUsuń
  16. Zdecydowanie niedokończony! Już zacieram rączki na myśl o powrocie. Ja naprawdę chcę tam wrócić w następnym roku, choć na parę dni. Serio, serio! Zresztą, grzechem byłoby nie korzystać z dobrodziejstw sąsiedniej wyspy, skoro ma się ją na wyciągnięcie ręki. To są zdecydowanie moje klimaty.

    Skąd Ci się ta Anglia wzięła? ;) W Anglii też byliśmy, ale wystarczyło nam czasu tylko na jeden zamek. W poście mowa o zamkach Walii, która wraz z Anglią, Szkocją i Irlandią Północną wchodzi w skład Wielkiej Brytanii. W Irlandii też by się znalazło kilka większych zamków, ale w porównaniu z tymi ogromnymi, które zwiedziłam w Walii, wypadają one dość blado.

    Wow! Zaszaleliście! To my zdecydowanie mniejsze dystansy pokonywaliśmy. Przed wyjazdem do portu w Dublinie napełniliśmy bak do pełna [jakimiś 70 litrami paliwa] i udało się na tym samym baku wrócić do Irlandii. Nie musieliśmy tankować w Walii. Połówek sceptycznie podchodzi do jakości paliwa na niesprawdzonych stacjach. Parę lat temu mieliśmy niestety nieprzyjemną przygodę z trefnym paliwem zakupionym na pewnej stacji. Dlatego teraz tankujemy głównie na tych sprawdzonych.

    OdpowiedzUsuń
  17. No to życzę rychłego powrotu :)

    Anglia skąd się wzięła? z mojego prywatnego uproszczenia :) wszystko co jest na tejże wyspie jest dla mnie Anglią. Taka tam geografia dla początkujących ha ha (wstyd wiem ale średnio ogarniam mapę to sobie upraszczam).

    Ano szaleliśmy bo tam się inaczej nie da. I tankowaliśmy byle gdzie bo tam jak jest stacja to należy korzystać. Nie wiadomo gdzie się trafi kolejna ... :D

    OdpowiedzUsuń
  18. I niewykluczone, że tam się kiedyś wybierzemy :) w końcu to nie tak daleko :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Dziękować! :)

    Ach, rozumiem, to na zasadzie "po co zaprzątać sobie głowę takimi drobiazgami", tak? ;)

    Zgadza się. Nie mogliście sobie pozwolić na bycie wybrednymi, bo moglibyście słono za to zapłacić.

    OdpowiedzUsuń
  20. The sky is the limit ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Ok, rozumiem aluzję douczę się zatem z Anglii i jej sąsiadów :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Ależ tam nie było żadnej aluzji :)

    OdpowiedzUsuń