W
minionym roku nie udało mi się sfotografować Mountmellicku w jego kolorowej
odsłonie, za to w tym nadrabiam straty i publikuję już drugi wpis z
tegorocznymi dekoracjami. Jak być może zauważyliście, dominowały kolorowe
donice - wypełnione najprawdziwszą ziemią!
- a także jednoślady przeróżnych rozmiarów.
Nie
udało mi się obejść całego miasteczka, bo byłam tam z nieczułym i niewzruszonym
towarzyszem, więc nie chciałam nadwyrężać jego cierpliwości. Okroiłam zatem
swoją tradycyjną trasę, aby zminimalizować to stresujące doświadczenie, które
porównałabym do robienia zakupów z małymi dziećmi ;)
Mountmellick
wrócił już do swojego normalnego wyglądu, a dzianinowe ozdoby zostały wyprane,
wysuszone i schowane na przyszłość. Kolejny rok "włóczkowego
bombardowania" miasta zakończył się sukcesem: nic nie zostało zniszczone,
niczego też nie skradziono. Akcja rozweselania innych zakończyła się sukcesem. Pozostał
tylko mały żal, że to już koniec. To ten sam rodzaj smutku, kiedy rozbiera się
choinkę i chowa wszystkie świąteczne dekoracje na strychu.
To
nie był konkurs piękności. Nikt tu nie pretendował do miana mistrzyni robótek
na drutach, nikt nie ogłaszał samozwańczym liderem. To był tylko akt dobrej
woli. Hołd złożony miastu i jego historii związanej z przemysłem włókienniczym.
To był tylko sposób na dobrą zabawę i rozjaśnienie nawet najpochmurniejszego
dnia. To był tylko prezent od ludzi z poczuciem humoru dla tych, którzy to
poczucie mają i doceniają. A, wierzcie mi, tego nie brakuje autorkom tych
robótek, bo one same twierdzą, że część z nich jest dobra w tym, co robi, a
część nie. To im jednak nie przeszkadza w spieraniu tej inicjatywy. "Są
armią uzbrojoną w kłębki włóczki. Złożoną z młodych i podstarzałych. A ponieważ
łączy je miłość do kolorów i do swojego miasta, to udowadniają to uczucie
przywlekając je w kolory tęczy".
W
świecie, w którym panuje krótkowzroczność, bo każdy dostrzega tylko czubek własnego
nosa, w świecie, w którym każdy sobie rzepkę skrobie, inicjatywy takie jak ta
są po prostu na wagę złota.
Żegnam
się z Wami hipisowskim peace and love.
Wspierajmy, nie hejtujmy.
Jedne
z najładniejszych budynków w miasteczku:
Sporo
ozdób umieszczono na szkolnym ogrodzeniu - wszystko po to, by umilić dzieciom,
a zwłaszcza tym najmłodszym, powrót do szkoły.
Hej ho!
OdpowiedzUsuńNiebieski rower skradł moje serce. Cudny jest! I te samochodziki z emotkami. Coś jest chyba w powietrzu, ponieważ ja ostatnio w social mediach zamieściłam podobny post: peace, faith, love and help z video Over the hump Kelly family :D
Kolorowe życie zawsze w cenie. Pozdrawiam niedzielnie Taito.
Cieszę się, że coś wpadło Ci w oko :) Emotikony przypadły mi do gustu. Myślę, że to coś, co naprawdę może przemówić do dzieci.
UsuńPrawda. Zwłaszcza teraz, kiedy zmrok coraz bardziej spowija świat.
"Odpozdrawiam" poniedziałkowo ;) Pierwszy dzień tygodnia za nami, teraz już będzie z górki! Żegnam się, pozostając w hipisowkim klimacie - Make love, not war :)
Haha! Do dzieci, powiadasz?
UsuńPrzeszkadza Ci ten zmrok? Ja Ci wyznam, że lubię długie, jesienne wieczory z kubkiem kakao, kocem i książką. Ciągłe lato na dłuższą metę byłoby męczące...
Make love;-) To Ci dopiero poczucie humoru!:D
Ponoć w każdym z nas jest ukryte dziecko, nie dziwię się zatem, że do nas też przemawiają :)
UsuńCzy mi przeszkadza? Rano tak, bo mam problem z budzeniem się i wyskakiwaniem z łóżka niczym z procy. Latem mój organizm jest całkowicie kompatybilny z naturalnym cyklem i to jest piękne. Wtedy samoistnie się budzę, co automatycznie bardziej pozytywnie nastraja mnie do nowego dnia. Życie wydaje się znacznie piękniejsze o szóstej rano latem niż o tej samej godzinie zimą ;) Długie i ciemne wieczory lubię - są nastrojowe i romantyczne :) Gorąca kąpiel, książka i koc nigdy nie mają w sobie takiej magii jak właśnie wtedy.
Wiesz, myślę, że człowiek zaczyna się naprawdę starzeć, kiedy to dziecko w sobie utraci.
UsuńPoranne wstawanie to dla mnie sport ekstremalny o każdej porze roku;-) Właśnie o takich wieczorach piszę! Muszę Ci wyznać w sekrecie, że lato to moja najmniej ulubiona pora roku. Lubię wiosnę, kiedy wszystkie szarości zielenieją, a świat budzi się do życia. Lubię jesień za jej kolory i długie wieczory, zimę za magię pierwszego śniegu i pierwszej gwiazdki. Lato nie ma mi nic do zaoferowania poza wysokimi temperaturami, których nie toleruję;-)
W punkt. Sama mogłabym być autorką tych słów, pomijając pierwsze zdanie o sporcie ekstremalnym :) Z tym, że ja na szczęście mieszkam w chłodniejszym kraju [moja rodzina w Polsce znów regularnie borykała się z upałami rzędu 40 stopni!!!] i przychylniej patrzę na lato. Bardzo je lubię za wczesny brzask i długaśne, jasne wieczory. Kiedy przebywałam na maleńkiej wyspie w "moim" wakacyjnym domku w Mayo, tuż nad oceanem, zmrok zapadał dopiero o 23:00!. Kosmos! ;) W moim hrabstwie nieco wcześniej. Poza tym to właśnie latem najintensywniej podróżuję i jeżdżę po wyspie, a to bardzo mocny argument przemawiający za latem. Chociaż w tym roku wyjątkowo i niespodziewanie udało mi się odbyć sporo wyjazdów właśnie we wrześniu...
UsuńTeż nie znoszę upałów, doskonale o tym wiesz :) Dlatego to Irlandia jest moim ukochanym miejscem na Ziemi, nie zaś gorące południowe kraje.
Pamiętam jak pierwszy raz poleciałam do Dublina w lipcu i dzień był tak bardzo długi....Było to dla mnie dosyć kosmiczne, jakby po tej stronie Europy-niebo było inne:P
UsuńLiczę wobec tego na liczne relacje moja droga:D
Jest na to sposób-odwiedzanie południowych krajów, kiedy w Polsce jest zimno, wówczas tam nie jest tak gorąco. Ja już tak tęsknię za Lizboną, jednak możliwe, że nie uda mi się tam polecieć w tym roku mimo zakupionych biletów.
Nie tylko niebo jest "inne", ale także słońce, co zapewne już zauważyłaś.
UsuńCzerwiec jest najlepszy pod względem długości, ale lipiec również daje radę. Sierpień to już często powiew jesieni.
Z tymi licznymi relacjami może być mały problem. Znów cierpię na zatwardzenie intelektualne. Jednak jeszcze dziś postaram się opublikować nowy wpis. Nie wiem tylko, czy ma to być walijski zamek, fantastyczny irlandzki ogród czy może młyn? Co byś chciała? Dzisiaj jestem złotą rybką i spełniam marzenia. W granicach rozsądku, of course! Tak, że tak... Nawet nie proś o przystojnego rudego Irlandczyka, bo to wykracza poza moje kompetencje.
Tak! W tym szaleństwie jest metoda! ;) I nie dość, że nie jest gorąco, to i turystów nie ma aż tak dużo. Mnie na razie prześladuje tylko tęsknota za dzikim zachodem Irlandii. Nigdy nie mogę się nim nasycić...
I chmury też! Zauważyłam.
UsuńZ drugiej strony....kiedyś w lipcu trafiłam ma najgorszą pogodę podczas mojego pobytu w Irlandii..
Zatwardzenie intelektualne? Co Ty powiesz;-)To ja wybieram.....uwaga....chwila napięcia....młyn!:D No wiesz Ty co! Rozczarowałaś mnie, już miałam kolejne życzenia na myśli i jednym z nich był rudy Irlandczyk:D
Dokładnie. Cudownie było być na Malcie w styczniu, gdzie w Polsce szaro, buro i ponuro, a tam wchodziłam do morza czy też w grudniu w Portugalii, gdzie rozebrałam się do krótkiego rękawka. Ah! Dziki zachód Irlandii! Gdybym tylko miała możliwość teleportacji...
Chyba najbardziej lubię te nisko zawieszone cumulusy.
UsuńPamiętam taki lipiec, kiedy padało dzień w dzień. To był bardzo nietypowy lipiec.
Ach, rozczarowałaś mnie ;) Miałam nadzieję, że skusisz się na ogród :) Teraz pewnie ja rozczaruję Ciebie, bo założę się, że myślisz o innym młynie. O tym z boskimi pagórkami w tle.
Niech zgadnę... Domhnall Gleeson czy Ed Sheeran? Czy może... trójkącik? ;)
O właśnie, właśnie! Ja wtedy byłam w Galway i pogoda mnie zupełnie nie rozpieszczała. Jaka ja byłam wdzięczna za elektryczny koc w moim łóżku! Po raz pierwszy wówczas jednego dnia urlopu skapitulowałam i zostałam w łóżku, aby się podgrzewać.
UsuńOjej. I co teraz? Jak mam się poprawić?;-) Zaskoczę Cię-nie myślałam o żadnym konkretnym.
U la la. Muszę Cię rozczarować-jestem zepsuta, ale nie aż tak, żeby zdecydować się na trójkącik;-)
To oczywiste, że Gleeson jest platoniczną miłością mojego życia, tylko on nic o tym nie wie. Jak żyć Taito, jak żyć?;)
Czasami trzeba i tak :) Elektrycznego koca nie mam, za to bardzo doceniam termofor :)
UsuńFaktycznie udało Ci się mnie zaskoczyć. Byłam niemal pewna, że oczekiwałaś, iż zobaczysz tu Blennervill Windmill.
Nie mów hop, póki nie przeskoczysz ;) I nie mydl mi oczu. Już ja Cię znam ;)
Jak jeszcze kiedyś spotkam Brendana, to mu rzeknę słówko na temat takiej jednej podkochującej się w jego Domhnallu ;)
Tak! Już ostatnio miałam wyciągać mojego cętkowanego przyjaciela z szuflady;)
UsuńZnamy się tyle lat, a ja Cię ciągle zaskakuję. Pomyśl, co mają ze mną faceci. Siedem światów:P
Dobra, dobra! Jakieś tam resztki przyzwoitości mam:D
Nie obiecuj, nie obiecuj. Poza tym zdaje się, że ja Domhnallowi to ledwie do pasa sięgam:D
Ten cętkowany przyjaciel kobiety podziałał mi na wyobraźnię! ;)
UsuńTaka już nasza specyfika. W końcu jak śpiewał Luciano Pavarotti - "La donna e mobile" :)
Haha. Ale przecież to idealne połączenie ;)
Przytulam się do niego od wczoraj od kiedy leżę i kwiczę z bólu;-)
UsuńCo też Ci Taito chodzi po głowie, powiedz?;)
O nie :( Biedna! Współczuję! To ból "okresowy" czy coś poważniejszego?
UsuńOptymistycznie liczę na to, że doskonale wiesz, co mam na myśli :)
Rower jest fantastyczny! Dobry wieczor Taito :)
OdpowiedzUsuńPod wplywem Twoich ostatnich postow i zdjec rozejrzalem sie wokol siebie zastanawiajac czy aby to miejsce samo w sobie, w jakis sposob, nie sprawia ze ludzie staraja sie je nieco ubarwic. Nie zeby mu braklo kolorow, ale hmm, jeszcze jakis czas temu urzadzajac przestrzen wokol siebie stawialbym raczej na praktycznosc, a teraz? Na tarasie milion picset kwiatow i roslin, mieszkanie pomalowame tak, ze odwiedzajaca mnie znajoma na dzien dobry powiedziala "o boze, kto to tak pomalowal?!", kazda doniczka w domu innego koloru, to samo z poduszkami, kocami i inszym talatajstwem, i nawet pies rudy, a nie monochromatyczny, przysypia na moich kolanach ;) Moze pomaga to jakos w tym jesienno-zimowym czasie? Ot taka konkluzja mnie naszla tego jesiennego wieczora :)
P.
Jaki piękny i wdzięczny awatar, Peadairs! To odświeżenie Twojego profilu daje mi nadzieję na to, że zamierzasz pozostać tu na dłużej. Czuj się jak u siebie w domu :)
UsuńO jakim rowerze mowa? O tym niebieskim? Czy może o tym z czachami rodem z "Ghost Rider"? ;)
Praktyczność wnętrz to jest zdecydowanie coś, na co powinno się stawiać, ja lubię ją dodatkowo łączyć z pięknem i przytulnością. Mówiłam już, że wielką frajdę sprawia mi urządzanie wnętrz?
Haha, wyobraźnia podsuwa mi dzikie i żywe barwy, ale chyba i tak nie pobijesz naszego znajomego, który niegdyś pomalował ściany w swoim pokoju na... czarno. Czarny fajny kolor - jeśli jesteś wampirem i chcesz się czuć jak w trumnie. A u mnie pod tym względem "nudno" - w każdym pokoju słynna irlandzka magnolia [dla niewtajemniczonych - to coś jaśniejszego od tła mojego bloga]. Nie narzekam.
Moje koty są w większości czarne, ale nic nie rozjaśnia mi tak dni jak one :)
Wielu takich prostych - ale jakże uroczych! - wieczorów z Twoim rudzielcem życzę.
Ach dziekuje droga Taito :)
UsuńHm, wlasciwie kazdy z nich jest swietny, na poczatku zwrocilem uwage na ten niebieski, jednak pozostale rowniez fajnie sie prezentuja.
Praktycznosc praktycznoscia, jednak czesto kojarzy sie ona z surowoscia i prostota, a mi osobiscie niekoniecznie one pasuja w miejscu, w ktorym chcialbym odpoczywac po pracy. Odwiedzajac mnie zauwazylabys pomaranczowo-czerwone sciany korytarza, na tle ktorych odcinaja sie zielone rosliny, zdominowana nasyconym niebieskim kolorem sypialnie, slonecznie zolty living room ktoremu barw dodaja orchidee i bajecznie barwny fragment rafy koralowej (zywej oczywiscie) dalej zas zielona kuchnie, wszystko to zas w zywych kolorach wlasnie.
Gdy sie tu wprowadzilem, podobnie jak i u Ciebie, dominowala 'irlandzka magnolia', jednak przez to brakowalo mi tu czegos nieco bardziej pozytywnego, zwlaszcza zima gdy za oknem dominujacym kolorem jest stalowoszary.
Ach, tak na marginesie chodzi mi od jakiegos czasu po glowie przygarniecie kocura...
Chyba trochę niesłusznie kojarzy Ci się ona z surowością. Powiem Ci, że ja akurat lubię ten odcień magnolii, właśnie dlatego, że jest taki neutralny i stanowi świetną bazę. Kolor przemycam w postaci zasłon, narzut, ozdobnych poduch i obrazów. Pracując na magnolii, można dość często zmieniać wystrój pokoju, nie wymaga to wielkiego zachodu. Wystarczy tylko zmienić kolor dodatków et voila - nowy pokój ;) Mocne i żywe kolory mają to do siebie, że niekiedy gryzą się z innymi. Niektórym to co prawda nie przeszkadza, ale ja chyba źle czułabym się w pstrokatym pokoju. Lubię głęboko nasycone barwy np. w obrazach Picasso, Miro albo Fridy i mogłabym przykładowo taki obraz powiesić na ścianie, ale raczej nigdy nie zawiesiłabym w pokoju żółtych zasłon, do zielonych ścian, niebieskiej sofy i czerwonego dywanu :) Kolor jako akcent - tak, jako dominujący element - raczej nie. A może się mylę... Musiałabym to zobaczyć ;)
UsuńTeż mam "zieloną kuchnię"! Uwielbiam!
Widzę, że lubisz otaczać się nie tylko zwierzakami, lecz także roślinami :)
Naprawdę o tym myślisz? Nie chcę się wtrącać, ale nie pomyślałeś, że najpierw wypadałoby skonsultować to z Twoją rudą panienką? ;)
Dobra, wystarczy tego przynudzania. Wracam do pisania maila.
Hm, nie powiedzialbym ze jest u mnie pstrokato - pomieszczenia sa raczej jednolite, z akcentami ktore barwnie raczej wspolgraja ze soba niz kontrastuja. Musialabys to zobaczyc, bo ciezko opisac jak to dokladnie wyglada :)
UsuńI prawda, lubie miec wokol siebie rosliny, mam chyba i do jednych i do drugich dobra reke. Co do kocura zas to mam wrazenie, iz Gini by sie z takiego towarzystwa niezmiernie ucieszyla. Przyznam, ze bardzo dlugo zastanawialem sie nad drugim psem, ale z kilku wzgledow - glownie praktycznych - to odpada. Kot jest tu drugim wyborem (wiem, wiem jak wiele ryzykuje mowiac takie rzeczy, moge sie obudzic z nadgryzionym gardlem lub nigdy juz nie zjesc posilku bez dodatku, dodanej tam z premedytacja, kociej siersci :D ), ale mysle ze dosc przemyslanym i sensownym :)
Ależ ja nie twierdziłam, że jest :) Pisałam ogólnie.
UsuńTak, tak - zdecydowanie musiałabym to zobaczyć i chyba nawet wiem, jak mogę to zrobić i kto może mi w tym pomóc ;)
To tak jak ja! Też je lubię, nawet bardzo. W kuchni mam istną dżunglę z dwoma wielkimi dracenami i juką [podeślę Ci kiedyś fotkę, jak już ją zrobię], które są już ze mną ponad 10 lat i nawet przeżyły wyboistą drogę Jeepem w czasie przeprowadzki :) Mam też fikusa, podarowanego mi kilka lat temu, i którego wypadałoby już przesadzić do znacznie większej donicy. Oprócz tego sporo kwiatów przed/za domem, a czasami jeszcze cięte kwiaty we flakonie. Latem były to różowe piwonie, które uwielbiam, teraz najczęściej róże, gerbery albo chryzantemy. Kiedyś miałam też orchideę w sypialni, ale to były czasy, kiedy nie miałam kotów i mogłam sobie na to pozwolić. Teraz z uwagi na nie, nie kupuję np. lilii, które są trujące i nie trzymam doniczkowych kwiatów w pokojach, do których dostęp mają koty [lubią się czasem o nie ocierać, lub je podgryzać, a poza tym moja młoda kotka uwielbia zrzucać z parapetów i mebli wszystko, na co natrafi, łącznie z moim telefonem, taki z niej urwis...]
Hahahaha! Jestem ostatnią osobą, która mogłaby odwodzić Cię od pomysłu przygarnięcia kocura [choć ja osobiście preferuję kotki, żadna tam solidarność jajników!]. A co do Twoich "obaw", to tylko jedno mogę Ci obiecać - nie obudzisz się z nadgryzionym gardłem! :)
Sokole Oko
OdpowiedzUsuńZdecydowanie kurczaki mnie zauroczyły najbardziej ale rower z czaszkami i kostka Rubika też :D
A wiadomo dokładnie ile czasu jest to miasteczko tak przystrojone ??? miesiąc ? dwa ???
Kurczaki zdecydowanie wyszły spod wprawionej ręki. Pięknie wykonane.
OdpowiedzUsuńData przystrajania jest ruchoma i w tym roku wypadła później niż zazwyczaj, głównie z uwagi na Electric Pinic, festiwal odbywający się w tym samym hrabstwie, który to przyciąga ogromną liczbę zainteresowanych [spora część z nich przejeżdża właśnie przez Mountmellick, żeby na niego dotrzeć]. A dzianinowe dekorację zdobią miasteczko przez +/- miesiąc.