poniedziałek, 27 marca 2023

"Johnny". Zło dobrem zwyciężaj.

W sobotni wieczór klapnęłam ociężale na salonową sofę umęczona mijającym tygodniem, chorobą, życiem. Wszystkim razem i każdym z osobna.

Tylko Netflix może mnie teraz uratować, pomyślałam, licząc, że uda mi się znaleźć coś ciekawego, co pozwoli mi się zrelaksować.

Całkiem niedawno trafiłam w ten sposób na wybornego "Luthera", miałam więc nadzieję, że metoda na chybił-trafił zadziała także i teraz.

Jakież było moje zdziwienie, gdy jedną z pierwszych propozycji okazał się być polski film "Johnny". Ja, jak zawsze, do tyłu z bieżącymi wydarzeniami - w pierwszej chwili nawet nie zorientowałam się, że to polska produkcja (teraz już wiem, że film miał premierę jakieś pół roku temu!), moją uwagę przykuła jednak znana twarz.

"Przecież to ksiądz Kaczkowski!" - głos w głowie utwierdził mnie w przekonaniu, że się nie pomyliłam.

Nie żebym była religijną fanatyczką, znająca z wyglądu wszystkich kapłanów znad Wisły. Tego konkretnego jednak dobrze kojarzyłam dzięki mojej niezastąpionej mamie, która jakiś czas temu podesłała mi jego książki do przeczytania. Na okładce był wizerunek księdza. Ci, którzy znali Jana z widzenia, doskonale wiedzą, że był on bardzo charakterystyczny i zdecydowanie nie należał do "niewidocznych ludzi".

Jestem "trochę" uprzedzona do rodzimych produkcji. Bogiem a prawdą, nigdy specjalnie nie robiłam niczego by to zmienić. To taki rodzaj uprzedzenia, kiedy doskonale wiesz, że coś dyskryminujesz, ale nie jest ci z tego powodu wcale źle.

Bo ile razy można się sparzyć?

Raz - OK. Dwa - też. Nawet trzy. Z czasem jednak uczysz się odpuszczać. Sam Einstein twierdził, że szaleństwem (a ja dodałabym do tego jeszcze: głupotą) jest robienie tego samego w kółko i oczekiwanie innych rezultatów.

Niech mnie kule biją! Tego się nie spodziewałam!

Trochę nieśmiało wcisnęłam "play", sama sobie dodając odwagi - przecież nic nie tracę, najwyżej wyłączę po dziesięciu minutach.

Już po pięciu minutach wygodniej umościłam się na sofie, po dziesięciu szczelniej okryłam kocem, a po piętnastu byłam już całkowicie pochłonięta oglądanym obrazem. 

To chyba najlepszy polski film, jaki kiedykolwiek widziałam!

Wspaniała praca kamery, naturalna gra aktorska, absorbująca fabuła, poruszająca historia. Nade wszystko jednak podbudowująca.

Teraz sobie myślę, że tymi wszystkimi epitetami można by z powodzeniem określić samego głównego bohatera - świętej pamięci księdza Jana Kaczkowskiego, który w ciągu swojego, relatywnie krótkiego życia, inspirował rzeszę ludzi.

I niekoniecznie mam tu na myśli "moherowe berety", raczej zwykłych ludzi, często wręcz ateistów, którzy z różnych powodów odeszli od Kościoła. Jan na nowo przywracał im wiarę w dobro, dodawał otuchy, wlewał trochę ciepła w serca.

Sam o sobie żartobliwie mówił, że jest onkocelebrytą - człowiekiem znanym z tego, że ma raka. W rzeczywistości był kimś znacznie więcej. I co ciekawe, w pewnym sensie był całkowitym przeciwieństwem tak dobrze nam znanego wizerunku duchownego: moralizatora, hipokryty, aroganta, mizogina...

Podczas gdy inni kapłani stali na tak wysokim piedestale, że głowę mieli w chmurach, on zniżał się do poziomu zwykłego człowieka. Nie tyle mówił, co i jak robić, co po prostu demonstrował.

Pokazywał to, o czym niegdyś mówił ksiądz Popiełuszko (do którego Jan wydawał się mieć słabość) - udowadniał, że zło da się zwyciężyć dobrem.

I tu w historii pojawia się ten "zły" - Patryk Galewski. Los źle go w życiu potraktował, więc sam zaczął źle postępować. Nie miał dobrego wzorca. Ojciec alkoholik nigdy nie zadbał o to, by syn wyszedł na ludzi, by wyrósł w przekonaniu, że może wszystko. Resztę zrobiło złe towarzystwo.

Narkotyki, włamania, rozboje, poprawczak, więzienie. Historia stara jak świat? Ale tylko do pewnego momentu.  

Do momentu, w którym drogi obydwu z nich krzyżują się w puckim hospicjum, gdzie Patryk trafia w ramach kary. Nie bardzo nawet wie, co to to hospicjum, a już tym bardziej nie zdaje sobie sprawy, że praca w nim odmieni jego życie.

Nie wie, że w tym samym hospicjum, tej umieralni, tej "przechowywalni" terminalnie chorych on się tam na nowo narodzi. I że w tych narodzinach nie będzie towarzyszyć mu żadna akuszerka, a ksiądz (zresztą sam umierający).

Ksiądz, który pod powłoką dilera i recydywisty dostrzegł w nim przede wszystkim człowieka.

Tam, gdzie inni okazywali mu pogardę, on okazał mu miłosierdzie.

Tam, gdzie inni kręcili głową, i szeptali między sobą, że z tego chłopaka to już nic dobrego nie będzie, on okazał mu dobro. Miłość, do której nie był przyzwyczajony. Życzliwość, której nie zaznawał wcześniej. Zrozumienie, którego nikt mu nie oferował.

I choć zabrzmi to patetycznie - wiara, nadzieja i miłość potrafią zdziałać cuda.

W tym wypadku zadziałały. Patryk sam otwarcie mówi, że gdyby los nie postawił na jego drodze księdza Kaczkowskiego, dziś pewnie już by nie żył. Gangsterski świat zrobiłby swoje. Albo on sam skróciłby swoje życie (ma na swoim koncie próby samobójcze). W "najlepszym" wypadku siedziałby dziś za kratami.

Kiedyś tam, dawno temu, wstępując na duszpasterską ścieżkę, Jan Kaczkowski zawarł umowę z Bogiem - zrobi, co w jego mocy, by sprowadzić do niego zagubione "owieczki". Okazał się doskonałym pasterzem.

"Pacta sunt servanda" - jak mawiali starożytni. Umów trzeba dotrzymywać. Zmarł przedwcześnie w wieku 38 lat, 28/03/2016, ale jednak swojej dotrzymał.

"Johnny" to piękna i ciepła powieść o dwóch niezwykłych mężczyznach.

Poryczałam się jak dziecko, któremu zabrano lizaka.

Na koniec zaś cieszyłam, że oglądałam ten film w weekend, bez makijażu, w samotności - mogłam do woli smarkać w rękaw i pochlipywać. Nie wiem, czy da się ten film oglądać "na sucho". I nie wiem też, czy jest czego gratulować tym, którym nawet ani jedna łezka nie zakręciła się w oku.

Wzrusza do bólu. Chyba dlatego, że bezceremonialnie obnaża nasze zapotrzebowanie na "bajkowe" scenariusze pisane przez życie. Pomimo tego, że różnimy się wiekiem, rasą, pochodzeniem, płcią i wykształceniem, to tak naprawdę wszyscy chcemy tego samego.

Chcemy, by ktoś nas dostrzegł.

Chcemy, by ktoś w nas uwierzył.

Chcemy, by ktoś nas pokochał.

20 komentarzy:

  1. no najlepszym polskim produktem filmowym to bym go w życiu nie nazwała ))) świetna rola Ogrodnika ale świetny jest również Ogrodnik w Warto żyć, Pieprzycy. .. Film jest przyzwoicie zrobiony i wzrusza. ale, że mam kilera na kk to może aż tak mną nie wzruszył, bo w końcu każdy sukienkowy powinien tak właśnie robić. ale się poryczałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim odczuciu jeden z lepszych, na pewno wyróżnia się na tle takich szmir jak "Lejdis" czy "365 dni". No, ale jak wspomniałam, nie mam zbyt dużego doświadczenia z rodzimymi produkcjami, bardzo rzadko je oglądam, więc poprzeczka nie jest specjalnie wysoko zawieszona w tym przypadku.
      Jakie polskie filmy uważasz na najlepsze? Co poleciłabyś bez cienia wątpliwości?

      Historia jest niesamowita - niczym z powieści, nie dziwię się, że zdecydowano się przedstawić ją na szerokim ekranie.

      Usuń
    2. Taito, no polska kinematografia jest bardzo dobra. a nawet Wybitna. Nie mówię o ostatnich wykwitach romantycznych...Bardzo lubię konkretnych reżyserów, filmy Smarzowskiego Wszystkie, choć przyznam, że ostatniego Wesela już nie mogę...głównie dlatego, że rzeźnia. Wajda oczywiście, Wszystkie począwszy od Kanału. Ostatnio przypomniałam sobie Niewinni czarodzieje, do ukochanych należą:Popiół i diament, Ziemia obiecana, Wszystko na sprzedaż, Powidoki, Danton,Popioły, Korczak,Bez znieczulenia, Kronika wypadków...
      Kinga Dembska, Moje córki krowy, Zupa nic.
      Koterski - Dzień świra, Wszyscy jestesmy Chrystusami, Nic śmiesznego ale najbardziej ostatnio 7 uczuć Zobacz. dla mnie sztos.
      no i tak mogę jeszcze )) ściskam.

      Usuń
    3. Parę dni temu obejrzałam "Hiacynta" dzięki uprzejmości Netfliksa, i no, no. no... Muszę powiedzieć, że po raz drugi w ostatnim czasie jestem pozytywnie zaskoczona rodzimymi produkcjami. Myślę też, że jeśli chodzi o polską kinematografię, to mentalnie tkwię jeszcze w czasach sprzed mojego wyjazdu do Irlandii. Jakoś tak wbiłam sobie do łepetyny, że Polacy (raczej) nie robią dobrych filmów, i - bardziej lub mniej świadomie - ich unikałam, mając w pamięci te chały, które niegdyś obejrzałam i byłam zwyczajnie nimi rozczarowana.

      Jeszcze raz dzięki za polecenia i komentarze :)

      Usuń
  2. byłam w kinie na tym filmie i spokojnie wszyscy płakali ;) a na profil kucharza zaglądam czasem na Insta ;) dobrze mu sie wiedzie i wyszedł na prostą ma fajną rodzinkę :D

    Uważam jak Ty, że Johnny jest MEGA jak na film polski bo też niby ich nie oglądam z zasady ale kilka w ostatnim czasie dało mocno rade. Głównie seriali: Wielka woda o słynnej powodzi, Belfer i kilka innych które mi teraz wypadły z głowy. Póki co zastanawiam się nad tym filmem o Ani Przybylskiej i jeszcze nie obejrzałam z obawy, że on nie jest taki jak się spodziewam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam się, że też go tam "oblukałam", cieszę się, że wyszedł na prostą, znalazł miłość, życiową pasję i że założył rodzinę. Teraz na pewno czuje się odpowiednio kochany i doceniany. I pomyśleć, że tak niewiele brakowało, by całkowicie się stoczył. Miał chłopak szczęście w nieszczęściu, ale też ziarno padło na podatny grunt. Nie był zbirem zepsutym do szpiku kości (wierzę w to, że nikt nie rodzi się zły, to ludzie stwarzają potwory) - ktoś tam na IG pisał, że zna Patryka od dzieciństwa i że zawsze miał dobre serce - już za dzieciaka ratował kocięta w potrzebie.

      O tak, widziałam "Wielką wodę" już jakiś czas temu (też była na Netfliksie), nawet szybko wciągnęła mnie fabuła, i pamiętam tę słynną powódź.

      Usuń
    2. Hiacynt czeka u mnie w kolejce do obejrzenia a wczoraj skończyłam serial Prokurator. Nie jakiś wybitny ale fajnie się oglądało :)

      Usuń
    3. "Prokurator" kojarzy mi się z kultowym serialem mojego dzieciństwa - "Gliniarz i prokurator" ;) Nie znam tego Twojego, widziałam za to "Hiacynta" i... spodobał mi się :)

      Usuń
    4. taaaa też oglądałam tego buldoga w akcji. Hiacynta już zobaczyłam :) super

      Usuń
    5. Słodkie lata młodości i niewinności.... :)

      Usuń
    6. Magda poleca Hejtera jeszcze muszę obejrzeć

      Usuń
    7. No ja bym z przyjemnością obejrzała, ale tego wszystkiego nie ma u mnie na Netfliksie. Co udało mi się wyszukać, to już obejrzane.

      Usuń
    8. u mnie jest ... The Hater tytuł nie po polsku ;) już sobie dodałam do kolejki

      Usuń
    9. No to sprawdzę, bo tytuł mnie zaintrygował.

      Usuń
  3. Nie bardzo lubię ckliwe filmy, a już szczególnie o księżach, ale może na chorobowym obejrzę, skoro mówicie, że dobry... Na Netflixie obejrzeliśmy całkiem sporo dobrych polskich filmów, a ostatnio nawet serial nam się spodobał i w dwa dni przerobiliśmy z Małżonkiem (Rojst'97 - kryminalny). Świetna była komedia Święty Interes. Inne dobre (wg nas) to np Hiacynt, Hejter, Zaćma, Plagi Breslau...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się podobał, ale ja żadną wyrocznią nie jestem, nie będę też na Ciebie naciskać, byś koniecznie go obejrzała. Ale wiesz, to nie tyle jest historia księdza Kaczkowskiego, co po prostu chłopaka, który zszedł na złą drogę. To on jest narratorem i to z jego punktu widzenia przedstawiona jest ta historia. Więcej dowiesz się z tego filmu o nietuzinkowym życiu Patryka Galeweskiego niż samego Jana. Moim zdaniem warto, bo takie sytuacje, jak ta przedstawiona w filmie, mimo wszystko rzadko się zdarzają.

      I to wszystko, mówisz, jest dostępne na Netfliksie? Aż z ciekawości sprawdzę dzisiaj wieczorem. Dzięki za komentarze i polecenia :)

      Usuń
  4. Chyba się skuszę i w końcu obejrzę, bo odwlekam w czasie ten moment. Z KK mi nie po drodze, ale księdza Kaczkowskiego chyba wszyscy w PL kojarzą (tak mi się wydaje) ,więc kojarzę go i ja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście to nie jest film o KK, od którego swoją drogą coraz więcej "wiernych" odchodzi, tylko o niezwykłej historii i przyjaźni między chuliganem a księdzem Kaczkowskim. Mnie się podobało - są w nim smutne momenty, ale mimo wszystko po projekcji ma się jakieś takie ciepło w sercu.

      Usuń
  5. Witaj Kochana :) NETFLIX faktycznie jest dobrym lekarstwem na wszelakie choróbska, zmęczenie i niechęć do wszystkiego. Ja tez sie nim posiłkuje, ale jak jestem chora to wiecej spie niż oglądam, jak już mi lepiej to dziergam :) no ale NETFLIX leci w tle... Niestety nie znam tego filmu, bo ja to nie za bardzo filimowa jestem, ale to już chyba kiedyś wspominałam, za to moi w domu uwielbiają filmy :)
    Wesołych Świąt 🐣🐣🐣

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, Aniu, dzięki za życzenia i komentarze :) Ja ostatnio wykorzystuję go do nadrabiania zaległości związanych z polską kinematografią, bo - o dziwo - jest na nim kilka rodzimych produkcji.
      Niestety nie mogę sobie pozwolić na luksus chorowania w łóżku, więc przez te dwa minione tygodnie normalnie pracowałam. A jak za długo śpię, to boli mnie później głowa, staram się więc tego unikać.

      Usuń