(ciąg dalszy do tego wpisu)
Wzniesienie latarni na przylądku Fanad nie sprawiło jednak, że problem rozbitków i zatopionych statków nagle magicznie przestał istnieć. Niemal równe sto lat później, 25 I 1917 roku, rozegrała się tutaj kolejna morska tragedia, tym razem z udziałem transatlantyku SS Laurentic (takiego mniejszego Titanica), i tym razem ofiar było jeszcze więcej niż w przypadku zatonięcia statku Saldanha, bo aż 354 ludzkich istnień.
W tym przypadku czynniki atmosferyczne nie przyczyniły się bezpośrednio do katastrofy morskiej. Zawinił czynnik ludzki, a dokładniej mówiąc - dowódca niemieckiej łodzi podwodnej U-80, która w ciągu swojej dwuletniej służby posłała na dno morza 26 przeróżnych jednostek pływających.
Były to bowiem czasy pierwszej wojny światowej, kiedy niebezpiecznie było znajdować się na pokładzie łodzi należących do aliantów - Niemcy "bawili" się tutaj w "warzone", na długo przed tym jak Activision wydało grę o tej nazwie. Brytyjski Laurentic zaś, płynący z Liverpoolu do Kanady z tajnym ładunkiem złota wartym wówczas 5 milionów funtów, stał się dla nich idealnym celem.
Ofiar byłoby jeszcze więcej, gdyby nie to, że część pasażerów "wykruszyła się" po drodze. Kiedy bowiem statek przybił do brzegów irlandzkiej Buncrany, miał na pokładzie aż 479 osób. Kilku "nieszczęśników" musiało opuścić jego pokład, jako że zaczęli wykazywać objawy żółtej febry. Wkrótce okazało się, że prawdziwego pecha mieli ci, którzy nie zachorowali.
Pierwotny plan zakładał bowiem, że Laurentic - po kryjomu przewożący sztabki złota w celu zakupu amunicji i sprzętu bojowego - eskortowany będzie przez niszczyciela, na wypadek gdyby Niemcom wpadły do głowy jakieś głupie pomysły. Kiedy jednak niszczyciel się nie pojawił, dowódca Laurentica postanowił płynąć bez eskorty, mimo że krążyły słuchy o germańskim okręcie podwodnym widzianym tego dnia w Lough Swilly.
O piątej po południu transatlantyk opuścił irlandzki port, a już niecałą godzinę później natrafił na pierwszą minę pozostawioną tam przez U-80. A zanim załoga zdołała otrząsnąć się z szoku - na kolejną, która przypieczętowała los Laurentica. I tak 25 I 1917 roku po niemal dziesięciu latach służby i opłynięciu całego świata Laurentic poszedł na dno irlandzkiej zatoki Lough Swilly, gdzie spoczął na głębokości trzydziestu siedmiu metrów.
Zanim tak się jednak stało, jego załoga znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Jako że obydwa wybuchy uszkodziły bakburtę, łódź wkrótce odnotowała dwudziestostopniowy przechył, przez co wodowanie szalup ratunkowych zostało znacznie utrudnione. Bez możliwości nadania sygnału SOS, załodze pozostały jedynie race i ręce. Swoje własne. A wierzącym ewentualnie jeszcze powierzenie swojego losu w ręce Boga.
Szczęśliwym trafem wszystkim obecnym na pokładzie Laurentica udało się dostać do łodzi ratunkowych (bo tu w przeciwieństwie do Titanica było ich wystarczająco dużo), na ich niekorzyść przemawiał jednak styczniowy ziąb.
Wiązka światła z latarni Fanad wyznaczała im kierunek do bezpiecznej przystani i dawała nadzieję na przeżycie.
Przeżyć zimą na otwartym morzu nie jest jednak łatwo. Zanim nadeszła pomoc, zanim kolejnego dnia rozbitków wyłowiły po południu pierwsze kutry rybackie, wielu nie przeżyło tej dwudziestogodzinnej gehenny na morzu. Na nic zdały się ciepłe myśli o swoich ukochanych i rodzinie, żarliwe modlitwy i coraz szybciej słabnące ciepło ciał innych towarzyszy niedoli.
W tę lodowatą styczniową noc, kiedy temperatura osiągnęła -13°C, śmierć miała ręce pełne roboty. Pod postacią hipotermii po kolei odwiedzała każdą z szalup ratunkowych Laurentica. I tylko sobie znanym systemem, jednych pozostawiała przy życiu, innych zaś uśmiercała.
Bilans tej katastrofy morskiej był zatrważający: 354 mężczyzn zginęło, a zaledwie 121 przeżyło. Każdy z rozbitków "w ramach zasług" otrzymał później dzięsięcioszylingowy banknot i paczkę papierosów, a nade wszystko drugą szansę na życie.
Jeszcze przez długie tygodnie po tym nieszczęśliwym wydarzeniu Atlantyk wypluwał kolejne ofiary na brzeg. Ciał niektórych nigdy nie oddał. Podobnym chciwym postępowaniem wykazał się również w stosunku do 43 ton złota, które razem z wrakiem poszły na dno. Choć większość sztabek złota odzyskano dzięki herkulesowemu wysiłkowi płetwonurków, którzy niejednokrotnie musieli wygrzebywać je z morskiego dna własnymi rękami, to jednak do dziś nie udało się odnaleźć dwudziestu dwóch z nich. Z czasem z wraku wyłowiono za to dzwon i jedno z dział - dzwon do dziś służy w kościele w Portsalon, działo zaś można obejrzeć w nadmorskim Downings.
Północny Atlantyk skrywa w sobie więcej takich skarbów, bo wraków takich jak feralny Laurentic było więcej. I choć nie każdy z nich transportował na swoim pokładzie drogocenne cargo w postaci złota, to jednak każdy dołożył swoją cegiełkę do tego podwodnego gabinetu osobliwości, jakim niewątpliwie jest dno zatoki.
I tak na głębokości 67 metrów można natrafić na bardzo osobliwy widok - siedemdziesięciu amerykańskich czołgów M4 Sherman (tu filmik), którym nigdy nie dane było wziąć czynnego udziału w wojnie przeciwko Niemcom, bo w 1944 roku transportujący je brytyjski SS Empire Heritage został storpedowany przez kolejny niemieckiego okręt podwodny, tym razem U-482. Statek płynął z Nowego Jorku do Liverpoolu z ciężkim sprzętem wojennym - nigdy nie dotarł do swojego celu. Sto trzynaście osób straciło życie w wyniku jego zatonięcia, on sam zaś wraz ze swoim cargo stał się makabrycznym eksponatem na cmentarzysku pechowych statków. Miejsce jego spoczynku do dziś jest bardzo chętnie odwiedzane przez płetwonurków z całego świata, jako że tutejsze wody często umożliwiają bardzo dobrą widoczność tego niecodziennego znaleziska.
Bardzo ciekawa historia, a zdjęcia jak zwykle cudne :) Latarnia wygląda bardzo okazale i moim zdaniem jest po prostu piękna !
OdpowiedzUsuńZgadzam się w całej rozciągłości, Elso - jak ta malowana lala :) A skoro o malowaniu mowa, to chyba była wcześniej pomalowana, bo nie dopatrzyłam się żadnych zacieków ani ubytków w elewacji. No i ta biel - jak z reklamy proszku do prania albo pasty do zębów :) Przeważnie nie są takie nieskazitelne jak ta.
UsuńNo pięknie to wszystko opisałaś. Ciekawa historia i super pokazane. Co tam dużo mówić, rewelacyjna relacja :) pięknie tam macie, musimy się tam w końcu wybrać :)
OdpowiedzUsuńA ja pięknie dziękuję za miłe słowa i pozostawiony komentarz, Aniu :) Piękna ta Irlandia, ale przyznam, że trochę już brakuje mi zakątków do odkrycia. Te kilkanaście lat temu była dla mnie jedną wielką niewiadomą i tęsknię za tym poczuciem, które wówczas miałam - do tej świadomości, że mam cały kraj do odkrycia.
UsuńEjjj, no weź, zawsze jest coś do odkrycia nawet w rzekomo znanej już okolicy. Nie poddawaj się 🙂
UsuńWiadomo, że tak, ale to, co największe i najfajniejsze to już zostało odkryte. Marzy mi się nowy kraj do eksploracji - Wyspy Owcze byłyby idealne :)
UsuńNiezła historia, szkoda tylko że taka tragiczna. Jestem pod wielkim wrażeniem jak rzetelnie podeszłaś do tematu i nam tu wszystko opisałaś.
OdpowiedzUsuńPiękna latarnia na zachwycającym skalistym brzegu.
Mam ochotę mocno Cię wyściskać za te słowa, bo jesteś chyba pierwszą osobą, która doceniła mój nakład pracy :) Dziękuję, dziękuję, dziękuję :)) Wpisy takie jak te często wymagają długich godzin "researchu", i są kompilacją wiedzy nabytej u przewodnika, ze źródeł wideo i książek.
UsuńTo prawda, jest piękna :)
PS
Czy już Ci dziękowałam za ten komentarz? ;)
Bardzo ciekawa historia. Wyobrażasz sobie, że jesteśmy w takiej sytuacji? Ja mam ogromną wyobraźnię, czasami się z tego nie cieszę. hehe Takie piękne miejsce, a proszę, jaką ma historię, cóż tam się działo... Dość przerażająco, ale i ciekawie brzmi: cmentarz pechowych statków. Ciekawe, co by nam natura opowiedziała, jakbyśmy ją rozumieli, jakie historie byśmy poznali.
OdpowiedzUsuńOczywiście patrząc na Twe zdjęcia, chciałabym teraz, w tej chwili się spakować i tam pojechać. Nawet zachciało mi się przeczytać książkę, gdzie jest latarnia, bo zawsze, jak taką biorę, to jest fajna.
Aj i do tego te moje ukochane fiolety. Coś czuje, że bym tam latała, jak dzieciak radośnie, a jednocześnie czuła zapach tych nieszczęść...plus wyobrażenia, że pokaże mi się jakaś postać z głębin...no mówię Ci...czasami chciałabym uciszyć te swoją wyobraźnię. :D Kurcze, ale się cieszę, że tu jestem, muszę dbać o oczęta, ale no tak się cieszę, że aż mi się uśmiech trzyma na pyszczku. :))) Czy u Ciebie dobrze?
Agnes :) Miło mi Cię tutaj w końcu widzieć :) Wielkie dzięki za znak życia :)
UsuńBezgraniczna wyobraźnia często bywa przekleństwem, nie zaś błogosławieństwem. Ja na przykład mam tak, że zawsze spodziewam się najgorszego po ludziach, a im starsza jestem, tym bardziej ;) I nie, nie jest to mierzenie innych własną miarką :) Nie dla mnie więc autostopy i samotne spacery nocą, bo zawsze wyobrażam sobie najgorsze! Generalnie to cechuje mnie zasada bardzo ograniczonego zaufania wobec nieznajomych.
Mam taką swoją tradycję, że za każdym razem (no dobra, PRAWIE) jak jadę na nocleg do domku latarnika, to zabieram ze sobą jakąś książkę z latarnią w tle :) Tak dla podkręcenia klimatu :)
To był lipiec, więc było tam trochę wrzosów, a raczej wrzośców - też bardzo lubię te fioletowe dywany :)
Mam nadzieję, że szybko wrócisz do pełni formy - tego właśnie serdecznie Ci życzę. Ach, no i wszystkiego dobrego z okazji Dnia Kobiet - mam nadzieję, że choć jedna osoba zrobiła dla Ciebie tego dnia coś bardzo miłego :)
Boże jak zdrówko mi potrzebne i relaks, dziękuję. :)))) No, ale z tymi ludźmi mam tak samo. hahaha Ostatnio szedł facet, a były akurat latarnie zgaszone...a weź...już go mordercą, gwałcicielem zrobiłam... bo jakoś tak dziwnie szedł i się gapił i w ogóle już było po mnie, to koniec, czuje to w powietrzu i takie tam. hahahaha
UsuńMiałam miłą niespodziankę na dzień kobiet, a nawet zapomniałam, że jest ten dzień. hehe Widać, żem ostatnio bardzo zmęczona. Takich kobiet jak Ty, to powinien być dzień codziennie. :) Choć to mogłoby być męczące. hehe
Przezorny zawsze ubezpieczony, haha ;) Pamiętam, jak kiedyś mój bank nie mógł się ze mną skontaktować, bo wszystkie próby kontaktu z ich strony od razu klasyfikowałam jako próbę oszustwa i usuwałam wiadomości :) (Pełno teraz tego, więc trzeba uważać!)
UsuńChyba bym umarła ze strachu na Twoim miejscu!
To fantastycznie, że tego dnia spotkało Cię coś miłego :) Samych dobrych dni Ci życzę :)
Ładna pogoda Wam się tam trafiła. Obejrzałam filmik 😲 te czołgi pod wodą robią wrażenie nie mniejsze niż tabliczka na tym starym budynku 😉
OdpowiedzUsuńSkwar był. Siedziałam sobie koło domku z nogami opartymi o barierkę i skwierczałam w słońcu jak bekon na patelni. 27 albo nawet 28 stopni.
Usuńzawsze marzyła nam się podróż do Irlandii! pięknie opowiadasz, Taito
OdpowiedzUsuńDziękuję, Krystyno, za miłe słowa.
UsuńFascynująca historia.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że nie jestem osamotniona w tym odczuciu. A to zapewne tylko wierzchołek góry lodowej - gdyby dobrze pogrzebać, to z pewnością można by było dokopać się do wielu takich interesujących wydarzeń. Wyspę obmywa przecież woda, a za niemal każdą wzniesioną latarnią stoją jakieś tragedie. Czasami wręcz związane z nimi samymi.
UsuńZdjęcia nr 10 i 12 przecudne. To samo ujęcie w ciągu dnia i nocy. Smutne historie są związane z tym miejscem.
OdpowiedzUsuńNocą wszystko nabiera innego wymiaru - przyjemnie było przechadzać się koło latarni pod osłoną nocy, wcześniej zaś podziwiać imponujący zachód słońca i księżyc rzucający światło na morską toń. A jak masz szczęście i jest bezchmurna noc, to można oszaleć od tego piękna rozgwieżdżonego nieba ;)
UsuńWielkie dzięki za wszystkie komentarze, Marto :)