Piszę
do Was w ostatni dzień października po przerwie, która jak zwykle okazała się
być dłuższa, niż wstępnie planowałam. Co prawda nie wydarzyło się w tych
minionych tygodniach nic nadzwyczajnego, ale zwykła szara codzienność okazała
się być na tyle absorbująca, że było mnie w sieci mniej, niż bym sobie tego
życzyła.
Nie
napiszę nic oryginalnego - październik minął mi jak z bicza strzelił, ale, jeśli
tak dobrze się zastanowić, to mogłabym to samo napisać o każdym innym miesiącu,
odkąd zaczęłam "na poważnie bawić się w życie" i prowadzić żywot
zwykłego wyrobnika tyrającego na etacie od świtu do zmierzchu. A o ten ostatni
akurat nie trudno w obecnych okolicznościach przyrody. Plus zmiany czasu letniego
na zimowy jest taki, że teraz o niebo mi łatwiej opuścić rano ciepłe pielesze i
udać się do pracy, kiedy na zewnątrz wita mnie jutrzenka i niebo w różowym
odcieniu - co prawda nie codziennie zdarza się taka widowiskowa zorza poranna,
ale lepszy rydz niż nic.
Trochę
tylko niepokoją mnie te niskie temperatury, których często można doświadczyć
rankiem i wieczorem. Parę dni temu złamałam się i uruchomiłam ogrzewanie, by
nie zamarznąć na kość, o co wcale nie było trudno, zważywszy na fakt, że...
zajechałam mój główny termofor. Nie pytajcie, jak tego dokonałam, bo sama nie
mam pojęcia. Po prostu pewnego wieczoru, leżąc na łóżku i czytając książkę,
usłyszałam złowrogie kapanie wody na podłogę. Termofor leżał sobie w tym czasie
u moich stóp. Zerwałam się na równie nogi, święcie przekonana, że koci maluch
właśnie zlał mi się w łóżko, ale sprawcą powodzi okazał się być właśnie
termofor, z którego tryskała woda niczym krew po przecięciu aorty [w ciągu
kilkunastu sekund zalał mi cały materac, pościel oczywiście do wymiany...] Ku
mojej rozpaczy, wszak mieliśmy ze sobą wiele wspólnych gorących nocy, bidok
dokonał żywota w moich objęciach. Moja żałoba nie trwała jednak zbyt długo, bo
kolejnego wieczoru wyciągnęłam z kuchennych zakamarków mój stary, znacznie
mniej używany termofor, bo też mający mniej imponujące rozmiary, ale jednak to
nie to samo. Czyli po raz kolejny potwierdza się stara mądrość ludów: size does matter.
A
dziś Halloween, które "celebruję" dosłownie zabunkrowana w domu, bo
nie nabyłam na tę okoliczność żadnych łakoci, a jak Halloween, to wiadomo -
nigdy niekończący się pochód dziecięcej mafii wyłudzającej słodycze. Co prawda
istnieje niepisane prawo, wedle którego przebierańcy nie powinni domagać się
haraczu od mieszkańców nieudekorowanych posesji, ale jak pokazały wydarzenia z
dzisiejszego wieczoru - niektórzy są na bakier z prawem, albo nie potrafią odczytywać
subtelnych znaków, bo choć mój dom nie był przyozdobiony ani nawet jednym małym
nietoperzem - nie wliczając tu naturalnych, pajęczych dekoracji - na podjeździe
nie było samochodu, a wszystkie światła były pogaszone, bo akurat zażywałam sobie
relaksującej kąpieli, i tak ktoś ze dwa razy dość agresywnie molestował
dzwonek. Sami domokrążcy to jeszcze nie aż tak wielki problem, choć robili tyle
hałasu, że umarłego by zbudzili, a co za tym idzie, spokojnie mogłam
przewidzieć, kiedy dotrą w moje okolice, bo już z daleka było ich słychać. Zupełnie
jak z zobaczeniem błyskawicy i usłyszeniem grzmotu...
Najgorsi
byli jednak niespełnieni miłośnicy pirotechniki. Nie wiem, za jakie grzechy
pokarano mnie wątpliwą przyjemnością przebywania w obszarze ich działania, ale
od dzisiaj jestem już spokojna i mogę umierać w każdym momencie, wszak
odpokutowałam już za wszystkie swoje przewinienia. W ogóle to byłabym w stanie
przysiąc, że obrabowali jakiś magazyn z materiałami wybuchowymi i że umieścili
w moim ogródku co najmniej działo przeciwpancerne, bo z każdym hukiem dom
niemal trząsł się w posadach, a ja byłam przekonana, że jakimś cudem
teleportowałam się do Strefy Gazy. Tak na marginesie wspomnę tylko, że od
dobrych kilku dni ktoś regularnie strzelał z petard, dziś jednak nastąpiła
kulminacja. Szczęśliwym trafem "ostrzał" zakończył się w okolicach
22:00, co by mogło sugerować, że te dranie mają jeszcze trochę litości...
Chcąc
nie chcąc, miałam zatem bardzo wystrzałowy wieczór. A Wy?