piątek, 1 sierpnia 2008

Blarney Castle

Blarney to jedno z tychmiasteczek, które są niezwykle atrakcyjne turystycznie. Mimo to, uczciwieprzyznam, że nigdy nie wykazywałam większej chęci udania się w to miejsce. Wtym wypadku mój przewodnik nie spełnił swojej roli – zamiast mnie zachęcić, wywarłna mnie przeciwny efekt. Przeglądając znajdujące się w nim fotki zamku Blarney,uznałam, że miejsce jest przeciętne, a w dodatku praktycznie zawsze zatłoczone.Myliłam się. Bardzo. Tym postem zwracam Blarney należny honor.


  


Do tego uroczego i malowniczopołożonego miasteczka zajeżdżamy w zasadzie przez przypadek. Leży na naszejtrasie, więc uznajemy, że poświęcimy swój czas, by się z nim zapoznać.Ostatecznie przecież zamek należy do tych najbardziej znanych w Irlandii. Idącwzdłuż ścieżki prowadzącej do naszego celu, jestem nastawiona raczejsceptycznie. Nie oczekuję rewelacji, wręcz przeciwnie – traktuję tę wizytę,jako coś obowiązkowego, coś na kształt nudnej szkolnej lektury obowiązkowej.


  


Mimo że jest środektygodnia, nie należymy do nielicznych turystów. Pogoda sprzyja zwiedzaniu,ulice są więc wypełnione wesołymi turystami. Z każdym krokiem zaczynamprzekonywać się, iż cel tych turystycznych pielgrzymek nie jest absolutnieprzesadzony. Zamek jest pięknie usytuowany. Okalają go bujne krzewy iintensywnie zielone drzewa. Nieopodal płynie rzeczka. Jest mnóstwo miejsca, abymóc urządzić sobie piknik. Idealne miejsce na spędzenie leniwej niedzieli nałonie przyrody.


  


Potężne mury warowni ogrubości przekraczającej pięć metrów robią wrażenie. Wygląd zewnętrzny budowlijest interesujący, ale prawdziwe atrakcje zaczynają się dopiero wewnątrz. Tużnad korytarzem wejściowym umieszczono „oubliette”, zwaną też „mordercządziurą”. Służyła ona do pozbywania się nieproszonych gości, którzy jakimś cudemwtargnęli do twierdzy. Nieszczęśnicy nie mieli zbyt wielu szans na przeżycie,bo mordercza dziura nie była jedyną „atrakcją”, która na nich czekała.Mieszkańcy zamku lubowali się w urządzaniu intruzom darmowego prysznicu, lejącim na głowy np. gorący olej. W razie potrzeby sięgali też po łuk i strzały,czyniąc tym samym nieproszonych gości ruchomym celem.


  


Urzeka mnie wnętrze zamku.Mimo iż nie ma w nim żadnych mebli, jest ono zachowane w oryginalnej formie ito pozwala mi przenieść się myślami do czasów świetności twierdzy. Podoba misię ta wędrówka krętymi schodkami. To taka swoista lekcja przeszłości.Przemykając wąskimi korytarzami, cały czas zmierzamy do głównej atrakcji zamku.Jest nią kamień Blarney, o którym głośno jest z racji jego „cudownych”właściwości.


  


Legenda głosi, iż każdykto go pocałuje, zyska dar elokwencji. Turyści oczywiście nie omieszkająsprawdzić autentyczności tej legendy, toteż nie dziwią długie kolejki chętnychdo złożenia pocałunku. Źródła tej tradycji nie są znane. Znane jest natomiastpochodzenie słowa „blarney”. Zadomowiło się ono w języku angielskim, stając sięsynonimem pochlebstw.  Krótko mówiąc, można je przetłumaczyć jako „bla,bla, bla” – bajerowanie i pusta gadanina.


  


Kamień znajduje się nasamej górze zamku. Mimo, iż nie zamierzam go całować, wraz tłumem turystówwspinam się dzielnie po schodkach. Wysiłek zostaje przyzwoicie nagrodzony – zeszczytu rozciągają się piękne widoki, więc fotografujemy je namiętnie. Bardzopodoba mi się sympatyczna atmosfera, która panuje wśród zwiedzających. Nie maprzepychania i szturchania - kultura na pełnym poziomie. Ludzie wesołorozmawiają, uśmiechają się i  podziwiają widoki. Kiedy przymierzając siędo zeskoczenia z murku, wyrywa mi się „ooops!”, stojący tuż obok przypadkowymężczyzna wyciąga w moim kierunku ramiona. Odwdzięczam się mu uśmiechem,dziękuję za pomoc i ruszam tropem mojego Połówka, który w ułamku sekundyzaginął w akcji. Jako że mój mężczyzna wyraża szczerą chęć pocałowania skały,odbieram mu aparat i cierpliwie czekam na odpowiedni moment, aby utrwalić tęwiekopomną chwilę.


  


Ceremonia całowaniakamienia wymaga położenia się na wznak i odchylenia tułowia. Czynność może byćnieco skomplikowana dla osób starszych. Może nie brzmi zachęcająco, jest jednakw pełni bezpieczna. Nad turystami czuwa strażnik, który mimo iż ma za sobąswoją pierwszą młodość, jest bardzo sympatyczny i pomocny. Szczególnie jeśli mado czynienia z turystkami – dziwnym trafem jego ręce wędrują wtedy nastrategiczne części kobiecego ciała, podczas gdy mężczyźni chwytani są przezniego w nieco inny sposób. Cóż, domyślam się, że ta praca nie należy donajciekawszych. Trzeba więc jakoś umilić sobie życie.


  


Mimo iż czas spędzony wzamku upływa w bardzo fajnej atmosferze, powoli opuszczamy jego mury. Blarneyto idealne miejsce na spędzenie całego dnia. Gdybyśmy mogli sobie na topozwolić z lubością i bez pośpiechu spacerowałabym po jego terytorium. Czas nasjednak goni, wiec wydostajemy się zza murów twierdzy i wyruszamy na spacer dopobliskiej jaskini i ogrodów oddalonych od zamku zaledwie o parę kroków.


  


Tutaj również spotyka nasmiła niespodzianka. Spacer urozmaicany jest przeróżnymi pamiątkami zprzeszłości. Już same nazwy poszczególnych punktów są zachęcające. „Polankawróżki”, „Ołtarz ofiarny”, czy „Krąg druidów” nie są jedynymi atrakcjami,czekającymi na nas w zamkowym parku. Największą sławą cieszy się „Kamieńwiedźmy”, który w istocie przypomina czarownicę.


  


Z przyjemnościąpoświęciłabym więcej czasu na spacer wśród tej soczystej zieleni, która działana mnie wyjątkowo relaksująco. Nie możemy sobie jednak na to pozwolić, toteż pozapoznaniu się w wszystkimi atrakcjami zamku Blarney, ruszamy w drogę. Tym razem do ostatniej przystani Titanica – do Cobh. Ale o tym wkrótce.

16 komentarzy:

  1. Taki zamek z toczącym się kamieniem, kadziami pełnymi oliwy, usiany gęsto otworami strzelniczymi, to coś dla mnie :-) Twój opis natchnął mnie w sprawie właściwego urządzenia mojego domku ;-DPozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. jaka zielona jest ta Irlandia! Zamczysko z niesamowitym klimatem :)Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba zaczne korzystac z Twojego bloga jak z naprawde dobrego przewodnika turystycznego po Irlandii :) W to miejsce na pewno sie wybiore!!! Moze nawet w ten weekend? Lece sprawdzic na necie jak daleko jest to od Dublina! Dzieki za swietny opis i piekne zdjecia. Miejsce naprawde przyciaga! A ten kamien moze pomoze mi w pisaniu bloga... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. zamek Blarney budzi respekt... a zdjecia jak zwykle cudne... powinnas wydac ALBUM pt. MOJA ZIELONA IRLANDIA! Zrobilby furorę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Maro, coś mi się wydaje, że dla Ciebie idealnym krajem byłaby właśnie Irlandia. Jeśli lubisz takie klimaty, to Zielona Wyspa jest najlepszym rozwiązaniem. Zamków Ci tutaj dostatek - i za to m.in uwielbiam tę cudowną wyspę :) Ściśkam i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadza się, Aniu :) Zameczek jest naprawdę ciekawy - to idealne miejsce na spędzenie miłego dnia. Żałuję, że dłużej nie mogliśmy zostać. Bóg zapłać za komplementy :) Cieszę się, że zdjęcia się podobają - tym bardziej, że jeśli chodzi o fotografie, to jestem prawdziwą amatorką :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Prawda, prawda, Lauro :) Słusznie ktoś nazwał Irlandię Zieloną Wyspą :) W końcu te obfite opady deszczu na coś się przydają :) Pozdrawiam serdecznie i przesyłam buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wierz mi, że absolutnie nie potrzebujesz daru elokwencji, bo już go masz. Czytałam Twoje zapiski i bardzo mi się podobają - są takie naturalne i przyjemne do czytania. Nie każdy potrafi tak pisać. Blarney, to fajny pomysł na weekendowy wypad. Niech pomyślę, jak długo my tam jechaliśmy? Hmm... Wyjechaliśmy po dziesiątej, a na miejscu byliśmy gdzieś o 13:45. Z tym, że w Cashel robiliśmy przerwę, jakieś pół godziny. Myślę, że spokojnie będziecie potrzebować na to 3 godziny. (Ja jestem z sąsiedniego hrabstwa :))

    OdpowiedzUsuń
  9. super zdjecia i interesujaca wedrowka, swietna podrozniczka z Ciebie, chyba powinnas wydac swoj wlasny przewodnik o Irlandii, bo dzieki Tobie dowiadujemy sie o ciekawych miejscach ;-) Dzieki

    OdpowiedzUsuń
  10. O rany sama chciałabym ucałować ten kamień. Szczególnie, że ta czynność wymaga niezłych wygibasów :D

    OdpowiedzUsuń
  11. aga.stankiewicz@onet.eu4 sierpnia 2008 15:23

    To ostatnie zdjęcie robi niesamowite wrażenie :))) Zamek jest fantastyczny :) A ta ceremonia całowania ściany jest ciekawa :))) Pozdrawiam ciepło :)))

    OdpowiedzUsuń
  12. A Ty znowu zwiedzasz. Najbardziej podoba mi sie to calowanie kamienia.

    OdpowiedzUsuń
  13. ~Rebeca (fotoalchemia)4 sierpnia 2008 21:53

    ależ tam malowniczo, ciekawe miejsce zapewne o różnych porach dnia i pór rokupozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  14. . Super blog!!!zapraszam na www.wywiady-smieszne.blog.onet.pl są tam mini konkursy i można się zgłosić do śmiesznego wywiadu. ZAPRASZAM

    OdpowiedzUsuń
  15. Taitko, ojejej ale mi slodzisz :) Czerwienie sie, ale jest mi takze bardzo milo :) Obiecuje przeczytac calutkiego Twojego bloga od deski do deski :) Bo tez wspaniale piszesz! I jak ciekawie! My na razie bylismy w miejscu blizszym stolicy - w Glendalough i ogolnie pojezdzilismy po gorach Wicklow. Zakochalam sie we wrzosach! Pozdrawiam! PS: I dziekuje za dodanie do linkow :)PS2: Ten moj drugi blog na onecie to taki troche eksperyment i nie wiem ile potrwa.

    OdpowiedzUsuń
  16. zamiłowanie do zamków dostrzegam:-) pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń