środa, 20 sierpnia 2008

Riverdance Show

Po raz drugibyłam na Riverdance show. Po raz drugi wracam z niego zauroczona. Tak samowniebowzięta jak za pierwszym razem. Tak samo przepełniona emocjami i podziwemdla wykonawców. Ten spektakl był tak poruszający, że koniecznie chciałoby siędać upust swoim emocjom – wykrzyczeć całemu światu: „Uwielbiam Riverdance! Tocoś niesamowitego!” Obawiam się jednak, iż cokolwiek napiszę, nie będę w stanieoddać piękna tego, co zobaczyłam. Boję się, że zamiast hymnu pochwalnegopowstanie nieudolna parodia. Mimo wszystko podejmę się tego zadania – chociażbypo to, by za rok, dwa, ponownie przeczytać tę relację i odnaleźć się w tymniezwykłym klimacie towarzyszącym mi owych wieczorów.


 


To był długowyczekiwany przez nas wieczór. Bilety na spektakl zarezerwowaliśmy kilkamiesięcy wcześniej, a potem trwaliśmy w tym ekscytującym wyczekiwaniu. Kiedynadchodzi TEN wieczór, jesteśmy niewyobrażalnie szczęśliwi. Nie możemy doczekaćsię ósmej godziny. Droga w samochodzie upływa nam bardzo szybko. Łatwo siędomyślić na czym – nasze rozmowy totalnie zdominowane są przez jeden temat.


 


Dublin w nocnejpoświacie nie robi na mnie wrażenia. Nie umiem pokochać tego miasta. O ileuwielbiam Irlandię, o tyle jej stolica nie wyzwala we mnie pozytywnych emocji.Brudne ulice, a na niej podejrzane typy, z którymi osobiście nie chciałabym sięzetknąć w ciemnej alejce. Tacy, od których lepiej trzymać się z daleka – conajmniej na kilometr. Wielu z nich zaopatrzonych jest w alkohol,bezceremonialnie śmieją się w swoich grupkach, nie zwracając większej uwagi naresztę ludzi. Młodzi i starsi. Lepiej lub gorzej ubrani. Agresywni z wyglądu.Niektórzy wyglądają na uczniów.


 

 

Drogi do Gaiety Theatre, gdzie odbędzie się show, nie sposób nie zauważyć.Kłębią się na niej tłumy. Panuje ogólna wrzawa. Obok elegancko ubranych ludzi -zaledwie parę metrów dalej – bezdomni. Skuleni w swoim kącie, brudni. Jednileżą na ulicy kurczowo trzymając małe zawiniątka – cały ich dobytek. Inni zaśpróbują swojego szczęścia, wyciągając w kierunku przechodniów pojemniki namonety. Nie patrzą na ludzi błagającym w wzrokiem. Jeśli się nie mylę – w ogólenie patrzą. Niczym niewidomi, utkwili swój wzrok gdzieś w oddali. Ludzie niedają im pieniędzy – oni się jednak nie narzucają. Obojętność przechodniówzostaje skwitowana przez nich ciszą.


 


Nabywamyprogram spektaklu i z niecierpliwością wpatrujemy się w drzwi, odliczającminuty do ich otwarcia. Wreszcie pracownicy teatru uchylają je, a my wchodzimydo środka. Oczami wyobraźni widziałam wielką salę z eleganckim wystrojem.Wnętrze jest tymczasem dość małe – mniejsze od wnętrz polskich teatrów wktórych byłam. Sala bardzo szybko zapełnia się spragnionym wrażeń tłumem.Obserwując zgromadzonych ludzi, jestem trochę zdziwiona ich strojem. Owszem,część publiczności jest elegancko ubrana, ale nie brakuje też ludzi wsportowych strojach. W rzędzie przede mną siedzi chłopak w czapce i w dresie.


 


Spektaklrozpoczyna się z małym opóźnieniem. Moja ekscytacja rośnie z każdą minutą iosiąga apogeum w momencie podniesienia kurtyny. Ciężko mi uwierzyć, że właśniespełnia się nasze marzenie. Że mamy wykonawców Riverdance praktycznie nawyciągniecie ręki. To, co w Polsce oglądałam w wykonaniu lokalnych amatorów,tutaj mam okazję obejrzeć w mistrzowskim wykonaniu.


 

Już otwierające „Reel Around The Sun” wprowadza ludzi w trans, którysystematycznie pogłębia się w miarę upływu czasu. Z minuty na minutę robi sięgorętsza atmosfera. Kiedy na scenę wbiega lider grupy, Padraic Moyles,rozlegają się brawa i przeciągłe okrzyki kobiet. Na chwilę zapominam, iż jestemw teatrze. Mam wrażenie, że uczestniczę w wieczorze panieńskim napalonychpanienek. Widać, że część obecnych tu kobiet uwielbia tego lidera. Ja osobiściewitam go dużymi brawami. Po raz pierwszy mam okazję zobaczyć Padraica  wakcji. O ile na początku zastanawiał mnie to gorące przyjęcie go ze stronykobiet, na końcu spektaklu nie mam już żadnych złudzeń. Ten gość robi cośfantastycznego – czaruje całą publiczność, a już z pewnością jej damską część.


 


Padraicniesamowicie podgrzewa atmosferę wśród damskiej publiczności. Zaryzykujęstwierdzenie, iż zdobył serca prawie wszystkich kobiet. Uczciwie przyznam, że wchwili, kiedy pojawia się na scenie, moja uwaga praktycznie całkowicie skupia siętylko na nim. Wiem, że na tym polega jego rola. Że ma czarować i skupiać nasobie uwagę, kryjąc małe niedociągnięcia innych, ale – do diabła! -  tenfacet wywiązuje się aż za dobrze ze swoich zadań! Lider The Foyle jestnieziemsko przystojny, a ponadto wyposażony w obezwładniającą broń – manajbardziej czarujący i ognisty uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam umężczyzny! Patrząc na niego, człowiek od razu wie, że ten facet kocha to, corobi i jest w tym niesłychanie dobry. Publiczność go nie onieśmiela. Mam wręczwrażenie, że występując na scenie czuje się, jak ryba w wodzie.


 


Padraic tańczyz pasją, z niesamowitą prędkością wystukuje stopami rytm, a na zakończenieswego dzieła posyła publiczności obezwładniający uśmiech. Swoim wzrokiem szybkoskanuje widzów w pierwszych rzędach. Wychwytuje wzrokiem poszczególne kobiety iposyła im czarujący uśmiech. Damska część widowni to kocha. Padraic równieżbawi się znakomicie. Jeśli można polubić kogoś nie znając go, a jedynieobserwując, to ja właśnie go niesamowicie polubiłam! Z pełnym uwielbieniauśmiechem podziwiam jego płynne ruchy. Jestem pod jego urokiem! W międzyczasiewymieniam z moim narzeczonym parę uwag i już wiem, że on również doceniaumiejętności Moylesa (ja dodatkowo podziwiam jego powabną sylwetkę ;) Patrzącna Padraica ciężko go nie polubić – ten człowiek wprost tryska energią, a jegozaraźliwe pozytywne fluidy dosięgają niemalże każdego.

        

           
Połówek, mimo że również szczęśliwy, jest mniej zadowolony niż ja. Zniecierpliwością oczekiwał na wykonanie lamentu poświęconego mitologicznemuwojownikowi celtyckiemu – Cúchulainnowi. Z tradycyjnych dud (uilleann) DeclanaMastersona rozlegają się smutne dźwięki hymnu żałobnego i rozpraszają się po całejsali. Efekt, mimo że przejmujący, nie jest aż tak wzruszający, jak ten, któregomożna doświadczyć, kiedy swój geniusz objawia Davy Spillane. Nawet takiebeztalencie muzyczne jak ja, zauważa, iż w pewnym momencie pan Masterson poprostu zafałszował niemiłosiernie (każdemu może się jednakzdarzyć).  


          

      
Tradycyjnie już prawdziwą atmosferę zabawy wywołuje „Trading taps”.Humorystyczna rywalizacja dwóch grup wykonawców (tancerzy Riverdance iMurzynów) dostarcza widowni powodów do wybuchu niekontrolowanego śmiechu. Coparę sekund rozlega się głośnie parskanie i towarzyszące mu brawa. Publikakocha ten moment.


          


Kolejne obezwładniające i żywiołowe strumienie dźwięków wprawiają tłum wniezwykłą atmosferę. Solistka grupy, Niamb McCormack, swym przejmującym głosemhipnotyzuje publiczność. Swoim wykonaniem „Lift The Wings” dotyka najbardziejczułych strun mojej duszy. Czuję jak przechodzą mnie ciarki i wilgotniejąkąciki oczu. Nic nie mogę poradzić za ogromne wzruszenie, które mnieogarnia.  W ten czwartkowy wieczór jestem najszczęśliwszą osobą naświecie.


 


Świetniespisuje się także solista, Michael Samuels, w „The Harbour Of The New World”.Jego potężna sylwetka w połączeniu z jeszcze bardziej potężnym barytonem, robiwrażenie. Gdybym była dzieckiem siedzącym w rzędzie tuż przede mną, to pewnieze strachu schowałabym się pod krzesełko. Przejmujące słowa piosenki,wyśpiewane z pełnym zaangażowaniem, wywołują u mnie szereg dreszczy. WykonanieSamuelsa zostaje zwieńczone burzą oklasków. Publiczność nie pozostała obojętnawobec talentu Michaela. Mój narzeczony krótko podsumowuje to, co przed chwiląusłyszał: „czuję się zmiażdżony - jestem po prostu wbity w fotel!”. Ciężko toopisać. To trzeba zobaczyć na własne oczy. Trzeba tam siedzieć i czuć teatmosferę. To trzeba usłyszeć!


 

 

W całym spektaklu było zdecydowanie więcej pięknych i wzruszających momentów.Nie mogę ich wszystkich opisać. Skupiłam się głównie na tych osobach, którymjestem niesłychanie wdzięczna za trud, jaki wkładają w swoje żmudne treningi.Dzięki nim w ciągu zaledwie jednego wieczoru, w przeciągu dwóch godzin,odczułam całą rozpiętość wachlarzu emocji - począwszy od smutku i zadumy,poprzez radość i ekscytację. To widowisko po raz kolejny uświadomiło mi, że dlatakich chwil warto żyć. Że warto cierpliwie odliczać dni do tego niesamowitegospektaklu. Ogromnie żałuję, że Riverdance jest dostępne tylko przez krótkączęść roku, ale z drugiej strony cieszy mnie fakt, że tyle koncertują, bo w tensposób niosą szczęście i radość milionom ludzi w przeróżnych częściach świata.


 


Mimo iż pod ichadresem padają też głosy krytyki, zarzucające im przesadne nowatorstwo ikomercję, dla mnie byli, są i będą fenomenalni! A krytykującym odpowiem krótko.Świat nieustannie idzie z postępem. Ci, którzy nie umieją się dostosować dojego rzeczywistości – przepadają. Ci, którzy nie robią postępów – cofają się.Odpowiedzią Riverdance na postęp, jest duch nowoczesności, którego tchnęli wswój show. Ta sama cząstka współczesności zdobyła miliony serc ludzi na całymświecie! Pozwólmy im zatem robić to, w czym naprawdę są dobrzy!

***

Wszystkie zdjęcia oprócz dwóch pierwszych pochodzą zInternetu. W czasie spektaklu nie wolno używać aparatu.

29 komentarzy:

  1. Aaaaa! Taki mi gul z zazdrości rośnie! ;-) Żartuję oczywiście :-) Kiedyś chciałam iść na spektakl Gaelforce Dance w Krakowie, ale los postawił mi zbyt wiele przeciwności na drodze i do tej pory żałuję, że nie dotarłam wówczas na halę Wisły ;-/Ale obiecuję sobie, że jeszcze kiedyś...Zdjęcia, które umieściłaś z pokazu są świetne! Masz może więcej?Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach te nogi:) A recenzja łącznie z opisem postaci przed teatrem po prostu mistrzowska:) Wysłałbym ten post do dublińskiej gazety zajmującej się kulturą! Może kupią i będziesz miała stałą rubrykę:) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Ola - Mama Adasia21 sierpnia 2008 05:59

    Niesamowicie i z pasja opisalas to wydarzenie i pomimo, ze ja ich widzialam w Waszyngtonie i mi sie podobalo, to by mi taki post nie wyszedl.... No i swietnie, ze sie dobrze bawilas! Pozdrawiam, Ola www.mama-adasia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana Taitko, ja również uwielbiam Riverdance i bardzo się cieszę, a nawet troszkę zazdroszczę, że udało ci się już drugi raz zobaczyć widowisko na żywo. Ja oglądałam jedynie w Polsce na dvd jakieś dwa występy i byłam pod ogromnym wrażeniem, a to w żaden sposób nie umywa się do rewii na żywo. Wyobrażam sobie twoją ekscytację, to naprawdę musiało być niesamowite przeżycie. Marzę o tym, by samej zobaczyć takie show, by trafić do Irlandii właśnie po to, by zachłysnąć się jej kulturą, całym pięknem- tak jak ty. Wspaniałe i godne podziwu jest to, że pokazujesz ten kraj jako piękne miejsce, które warto poznać, zobaczyć, odkryć na nowo, a nie tylko jako miejsce, gdzie zarabia się pieniądze i stale narzeka na dziwne problemy, które w rzeczy samej problemami nie są. Podziwiam takich ludzi jak ty i bardzo się cieszę, że miałam okazję się z tobą zaprzyjaźnić. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niefortunnie się złożyło, że tam nie dotarłaś. Jestem pewna, że byłabyś zauroczona :) Zresztą, ja też nie miałabym nic przeciwko udaniu się na show Gaelforce. Kocham irlandzki taniec i te przejmujące dźwięki wydobywające się z tradycyjnych instrumentów muzycznych :) Coś pięknego! :)A może udałoby Ci się kiedyś zaliczyć Riverdance w Norwegii? Przecież oni po całym świecie jeżdżą - może i do Was dotrą pewnego pięknego dnia? Jeśli tak to musowo musisz się tam stawić ;) Warto :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki za miłe słowa, Jurku i za docenienie mojej pisaniny, ale raczej nie skorzystam z propozycji :) Prowadzenie bloga traktuję jako rozrywkę sprawiającą mi dużą przyjemność. Czasem ciężko wygospodarować mi czas na skreślenie kolejnych postów, a co tu dopiero mówić o pracy dla gazety ;) Już kiedyś dostałam propozycję z polskiego tygodnika rozprowadzanego w Irlandii, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło ;) Wszystko wymaga czasu. Z nadejściem września wracam na zajęcia (ciągle dopieszczam mój angielski, robię certyfikat), w międzyczasie przeglądam też strony rożnych uczelni, a nuż trafi się jakiś ciekawy kurs albo kierunek. Z czasem raczej u mnie krucho. Obawiam się, że mając za dużo rzeczy na głowie, nie wyrobiłabym - jakaś dziedzina mojego życia na pewno by ucierpiała. Czasem po prostu nie można mieć wszystkiego. Wszak "lepszy wróbel w garści..." ;)Pozdrawiam Polskę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj, Olu. Zrobiłam, co w mojej mocy, by oddać panującą atmosferę show, ale czuję, że to i tak ciągle mało, że to nie jest absolutnie współmierne do tego, co przeżyłam. Niektórych rzeczy nie da się opisać. Myślę, że Ty - jako osobą mająca szczęście widzieć Riverdance na żywo - doskonale wiesz, co mam na myśli.Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kamilko, problem polega właśnie na tym, że w Irlandii za dużo jest malkontentów z Polski, którym ZAWSZE jest źle. Którzy twierdzą, że to brzydki kraj, a tak naprawdę nie wiedzą, co mówią, bo nigdy nie wychylili nosa ze swojej mieściny. Za dużo tu panoszących się i zadufanych w sobie Polaków, uważających Irlandczyków za prymitywny lud będący gdzieś na początkowych szczeblach ewolucyjnej drabiny ludzkości. Za dużo tu ludzi, którzy traktują ten kraj zbyt przedmiotowo. Ja nigdy nie sprowadzałam Irlandii do roli bankomatu dostarczającego kasy. Żyję tu nie ze względu na zarobki, ale ogólny klimat tego kraju. Ze względu na jego piękno, perspektywy, które mi stwarza, ze względu na ludzi. Nawet gdybym zarabiała tutaj fortunę, a nie czułabym się tu dobrze, nie byłabym tu szczęśliwa. Pewnie już by mnie tu nie było... Im dłużej tu przebywam, tym częściej odnoszę wrażenie, że tutaj jest moje miejsce. Nie każdy potrafi to zrozumieć, ale ja tutaj czuję się lepiej niż w Polsce - właśnie ze względu na mentalność ludzi... To długa historia... A co do Riverdance, to masz rację. Żadne nagranie DVD nie odda atmosfery live - to jest po prostu ogromna różnica! Ciągle się zastanawiamy, czy nie wybrać się trzeci raz :)

    OdpowiedzUsuń
  9. aga.stankiewicz@onet.eu21 sierpnia 2008 15:26

    Widać, że naprawdę jesteś zafascynowana tym spektaklem :))) Tak go opisałaś, że aż sama z chęcią bym go zobaczyła... :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Taitko, czy ciężko jest dostać bilety na taką imprezę? Jaki jest koszt zakupienia tzw. dobrych miejsc? Bardzo bym chciała sama zobaczyć Riverdance i choćby nie wiem co, będę nakłaniała mojego męża (wtedy już nim będzie) do spędzenia tygodnia w gdzieś w Irlandii lub w Londynie, o którym śnię po nocach. Myślę, że on sam też chętnie by obejrzał spektakl, bo, choć teraz strasznie marudzi, kiedy wspominam o jakimś wypadzie rekreacyjnym na Wyspy, to wiem, że ze mną pojedzie wszędzie i wszystko nagle zacznie mu się podobać :D.

    OdpowiedzUsuń
  11. Może i dobrze, bo chcąc poczytać Twoje artykuły musiałbym zamawiać u Ciebie tę gazetę a to podejrzewam byłoby bardzo skomplikowane, nie wspominając o kosztach, tak więc póki nie zostałaś żurnalistką lub asystentem na uczelni będę z chęcią zaglądał na Twojego bloga :))

    OdpowiedzUsuń
  12. Sprawdziłam, że Gaelforce będzie w Krakowie w listopadzie i nie wykluczone, że wybierzemy się z koleżnką na weekend do Polski, uwzględniając w programie wizyty spektakl Irlandczyków :-) Co się odwlecze... ;-DBuziaki!

    OdpowiedzUsuń
  13. Riverdance widzialam w Polsce, ale z tego co opisujesz nei ma to wiele wspolnego z oryginalem (choc i tak robilo wrazenie). Czyli juz wiem, ze podczas planowania podrozy do Irlandii musze uwzglednic terminy wystawiania Riverdance. Cudny opis... prawie tam bylam z Toba :-)

    OdpowiedzUsuń
  14. W takim układzie pora rozpocząć przygotowania do wyjazdu :) Rezerwacja biletów i te sprawy :) Oby się udało! :) PS. Tylko dwie pierwsze fotki są mojego autorstwa. Reszta została wygrzebana z internetowego skarbca ;) W czasie spektaklu obowiązuje zakaz robienia zdjęć.

    OdpowiedzUsuń
  15. Chyba mnie przeceniasz, Jurku ;) Już miałam możliwość pracy w szkole i choć było miło - to nie jest to w czym dobrze się czuję. A tymczasem korzystaj z darmowego bloga ;) Pozdrowienia ze słonecznej dziś Irlandii :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Wszystko zależy od ilości występów. My nie mieliśmy żadnych problemów. Na pierwszy spektakl (w czerwcu) zarezerwowaliśmy bilety dużo wcześniej, zaś na ten sierpniowy zrobiliśmy rezerwację może na miesiąc przed. Takie działanie nie było konieczne, bo bilety można było dostać na parę dni przed spektaklem, ale nam zależało na dobrych miejscach stąd też taki pośpiech :) Cała przyjemność kosztowała nas jakieś 115 euro (2 x 55 euro + opłata za rezerwację on-line). Cena biletów uzależniona jest od miejsca. My za pierwszym razem wybraliśmy rząd nr 4, zaś za drugim rząd numer 2 więc widoczność była super :) Kamilko, Ty może zorientuj się, czy Gaelforce nie będzie występował gdzieś w pobliżu Waszego miasta. Oni koncertują w Polsce, choć z tego co wiem, bilety są dość drogie (wydatek nawet rzędu 300 zł).

    OdpowiedzUsuń
  17. Amatorskie (dobre) wykonanie może robić wrażenie, ale tylko to profesjonalne powala na kolana ;) Będąc w Polsce miałam możliwość oglądania amatorów w akcji, ale to absolutnie nie jest to samo ;)Dzięki za komplement, Aniu :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Jestem, jestem, aczkolwiek ten pierwszy występ podobał mi się bardziej (wszystko zależy od osób biorących w nim udział). W drugim zamiast przystojnego Padraica Moylesa miałam "Janosika" ;) Co więcej - spektakl dużo stracił na jakości, bo nie było w ogóle Michaela Samuelsa i wykonania "Heal Their Hearts". Mimo wszystko - warto było jechać :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Ogromne dzięki, oczywiście już wchodzę na stronę zespołu, ale mimo wszystko zaplanuję podróż na Wyspy :). Za bardzo mnie oczarowałaś Irlandią, żebym teraz miała sobie odpuścić. Zobaczę, jak będziemy stali z P* finansowo i wtedy będę go męczyła o podróż poślubną. Może wtedy też uśmiechnę się do ciebie z prośbą o pomoc w zorganizowaniu planu takiej wycieczki, bo ty znasz kraj dużo lepiej niż ja i wiesz, co warto tam zobaczyć i gdzie się to znajduje. Ale to tylko plany na daną chwilę. Dzięki za wszystko, Takitko. Buziaczki.

    OdpowiedzUsuń
  20. Ostatnio taką frajdę sprawił mi wypad do kina. Może w ułamku procenta, tego co Ty Taitko przeżyłaś ;) Nigdy o tym przedstawieniu nie słyszałam, także Twoją opowieść odebrałam niemal jak transmisję "na żywo".

    OdpowiedzUsuń
  21. kaskasek@poczta.onet.pl23 sierpnia 2008 17:50

    Sa takie chwile, kiedy czas sie zatrzymuje i mamy wrazenie, ze uczestniczymy w czyms magicznym i niepojetym. Piekne

    OdpowiedzUsuń
  22. Wielkie dzięki Taito za świetną recenzję. Już za 2 tygodnie w Castlebar będę miał okazję zweryfikować Twoje doznania estetyczne z moimi. Myślę, że będą podobne i już nie mogę się doczekać spektaklu...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  23. Witaj, ja tylko o Dublinie wspomne : ) Kazde miasto ma swoje podejrzane zaulki czy dzielnice ktore noca nie wygladaja za ciekawie. Dla mnie Dublin widziany noca to glownie Phenix Parc przez ktory wracam do domu - w nocy wyglada jak basniowy las, wzdluz drogi stoja sarny, jelenie, zagladaja w szyby samochodu. Przez droge przemykaja lisy. Na moim osiedlu noca spaceruja konie z pobliskiej szkolki.A jesli chodzi o centrum piekna jest oswietlona Liffey i zima rzedy udekorowanych lampkami drzew.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  24. Oki, nie ma sprawy :) Jak będziesz planować trasę i potrzebować pomocy, to daj znać :) Jeśli koniecznie chcecie zobaczyć Riverdance będąc w Irlandii, to musicie uwzględnić ich trasę koncertową (nie występują przez cały rok, ale przez parę miesięcy).Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  25. A na jakim filmie byłaś? Ja już od dawna planuję wybrać się do kina, ale do tej pory mi się to nie udało ;) Czasem jestem po prostu zbyt zmęczona i nie chce mi się wychodzić z domu. Uroki pracy ;) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Racja, Kasiu. Dokładnie tak było w czasie spektaklu Riverdance :) Chętnie zobaczyłabym ich po raz trzeci :) Może jeszcze zdążę w tym roku ;)

    OdpowiedzUsuń
  27. Szczęściarz! Zabierz mnie ze sobą - w Castlebar jeszcze mnie nie było ;) Z niecierpliwością czekam na Twoją recenzję - mam nadzieję, że podzielisz się wrażeniami :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Wiem, Dublinio, ale mimo to nie potrafię polubić tego miasta. Po prostu nie czuję się tam dobrze. Są takie miejsca w których bardzo dobrze się czuję, a także takie, które mnie odpychają. Dublin niestety należy do tej drugiej grupy. Może kiedyś się to zmieni - nie wiem. Zdecydowanie preferuję małe irlandzkie miasta. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  29. Witam po dłuższej przerwie. :) Mam ogromną nadzieję, że pewnego dnia Riverdance przyjedzie w końcu do Polski i będę mogła wreszcie zobaczyć ich na żywo. Co do krytyków - niech się lepiej zajmą Michaelem Flatley i innymi chwytliwymi, powielającymi schematy show. Mimo mojego ogromnego szacunku dla niego i jego umiejętności oraz sympatii dla "Feet Of Flames", od którego zaczęło się moje irlandzkie hobby, muszę stwierdzić, że "Celtic Tiger" był porażką o niewyobrażalnym stopniu skomercjalizowania. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń