Po raz drugibyłam na Riverdance show. Po raz drugi wracam z niego zauroczona. Tak samowniebowzięta jak za pierwszym razem. Tak samo przepełniona emocjami i podziwemdla wykonawców. Ten spektakl był tak poruszający, że koniecznie chciałoby siędać upust swoim emocjom – wykrzyczeć całemu światu: „Uwielbiam Riverdance! Tocoś niesamowitego!” Obawiam się jednak, iż cokolwiek napiszę, nie będę w stanieoddać piękna tego, co zobaczyłam. Boję się, że zamiast hymnu pochwalnegopowstanie nieudolna parodia. Mimo wszystko podejmę się tego zadania – chociażbypo to, by za rok, dwa, ponownie przeczytać tę relację i odnaleźć się w tymniezwykłym klimacie towarzyszącym mi owych wieczorów.
To był długowyczekiwany przez nas wieczór. Bilety na spektakl zarezerwowaliśmy kilkamiesięcy wcześniej, a potem trwaliśmy w tym ekscytującym wyczekiwaniu. Kiedynadchodzi TEN wieczór, jesteśmy niewyobrażalnie szczęśliwi. Nie możemy doczekaćsię ósmej godziny. Droga w samochodzie upływa nam bardzo szybko. Łatwo siędomyślić na czym – nasze rozmowy totalnie zdominowane są przez jeden temat.
Dublin w nocnejpoświacie nie robi na mnie wrażenia. Nie umiem pokochać tego miasta. O ileuwielbiam Irlandię, o tyle jej stolica nie wyzwala we mnie pozytywnych emocji.Brudne ulice, a na niej podejrzane typy, z którymi osobiście nie chciałabym sięzetknąć w ciemnej alejce. Tacy, od których lepiej trzymać się z daleka – conajmniej na kilometr. Wielu z nich zaopatrzonych jest w alkohol,bezceremonialnie śmieją się w swoich grupkach, nie zwracając większej uwagi naresztę ludzi. Młodzi i starsi. Lepiej lub gorzej ubrani. Agresywni z wyglądu.Niektórzy wyglądają na uczniów.

Drogi do Gaiety Theatre, gdzie odbędzie się show, nie sposób nie zauważyć.Kłębią się na niej tłumy. Panuje ogólna wrzawa. Obok elegancko ubranych ludzi -zaledwie parę metrów dalej – bezdomni. Skuleni w swoim kącie, brudni. Jednileżą na ulicy kurczowo trzymając małe zawiniątka – cały ich dobytek. Inni zaśpróbują swojego szczęścia, wyciągając w kierunku przechodniów pojemniki namonety. Nie patrzą na ludzi błagającym w wzrokiem. Jeśli się nie mylę – w ogólenie patrzą. Niczym niewidomi, utkwili swój wzrok gdzieś w oddali. Ludzie niedają im pieniędzy – oni się jednak nie narzucają. Obojętność przechodniówzostaje skwitowana przez nich ciszą.
Nabywamyprogram spektaklu i z niecierpliwością wpatrujemy się w drzwi, odliczającminuty do ich otwarcia. Wreszcie pracownicy teatru uchylają je, a my wchodzimydo środka. Oczami wyobraźni widziałam wielką salę z eleganckim wystrojem.Wnętrze jest tymczasem dość małe – mniejsze od wnętrz polskich teatrów wktórych byłam. Sala bardzo szybko zapełnia się spragnionym wrażeń tłumem.Obserwując zgromadzonych ludzi, jestem trochę zdziwiona ich strojem. Owszem,część publiczności jest elegancko ubrana, ale nie brakuje też ludzi wsportowych strojach. W rzędzie przede mną siedzi chłopak w czapce i w dresie.
Spektaklrozpoczyna się z małym opóźnieniem. Moja ekscytacja rośnie z każdą minutą iosiąga apogeum w momencie podniesienia kurtyny. Ciężko mi uwierzyć, że właśniespełnia się nasze marzenie. Że mamy wykonawców Riverdance praktycznie nawyciągniecie ręki. To, co w Polsce oglądałam w wykonaniu lokalnych amatorów,tutaj mam okazję obejrzeć w mistrzowskim wykonaniu.
Już otwierające „Reel Around The Sun” wprowadza ludzi w trans, którysystematycznie pogłębia się w miarę upływu czasu. Z minuty na minutę robi sięgorętsza atmosfera. Kiedy na scenę wbiega lider grupy, Padraic Moyles,rozlegają się brawa i przeciągłe okrzyki kobiet. Na chwilę zapominam, iż jestemw teatrze. Mam wrażenie, że uczestniczę w wieczorze panieńskim napalonychpanienek. Widać, że część obecnych tu kobiet uwielbia tego lidera. Ja osobiściewitam go dużymi brawami. Po raz pierwszy mam okazję zobaczyć Padraica wakcji. O ile na początku zastanawiał mnie to gorące przyjęcie go ze stronykobiet, na końcu spektaklu nie mam już żadnych złudzeń. Ten gość robi cośfantastycznego – czaruje całą publiczność, a już z pewnością jej damską część.
Padraicniesamowicie podgrzewa atmosferę wśród damskiej publiczności. Zaryzykujęstwierdzenie, iż zdobył serca prawie wszystkich kobiet. Uczciwie przyznam, że wchwili, kiedy pojawia się na scenie, moja uwaga praktycznie całkowicie skupia siętylko na nim. Wiem, że na tym polega jego rola. Że ma czarować i skupiać nasobie uwagę, kryjąc małe niedociągnięcia innych, ale – do diabła! - tenfacet wywiązuje się aż za dobrze ze swoich zadań! Lider The Foyle jestnieziemsko przystojny, a ponadto wyposażony w obezwładniającą broń – manajbardziej czarujący i ognisty uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam umężczyzny! Patrząc na niego, człowiek od razu wie, że ten facet kocha to, corobi i jest w tym niesłychanie dobry. Publiczność go nie onieśmiela. Mam wręczwrażenie, że występując na scenie czuje się, jak ryba w wodzie.
Padraic tańczyz pasją, z niesamowitą prędkością wystukuje stopami rytm, a na zakończenieswego dzieła posyła publiczności obezwładniający uśmiech. Swoim wzrokiem szybkoskanuje widzów w pierwszych rzędach. Wychwytuje wzrokiem poszczególne kobiety iposyła im czarujący uśmiech. Damska część widowni to kocha. Padraic równieżbawi się znakomicie. Jeśli można polubić kogoś nie znając go, a jedynieobserwując, to ja właśnie go niesamowicie polubiłam! Z pełnym uwielbieniauśmiechem podziwiam jego płynne ruchy. Jestem pod jego urokiem! W międzyczasiewymieniam z moim narzeczonym parę uwag i już wiem, że on również doceniaumiejętności Moylesa (ja dodatkowo podziwiam jego powabną sylwetkę ;) Patrzącna Padraica ciężko go nie polubić – ten człowiek wprost tryska energią, a jegozaraźliwe pozytywne fluidy dosięgają niemalże każdego.
Połówek, mimo że również szczęśliwy, jest mniej zadowolony niż ja. Zniecierpliwością oczekiwał na wykonanie lamentu poświęconego mitologicznemuwojownikowi celtyckiemu – Cúchulainnowi. Z tradycyjnych dud (uilleann) DeclanaMastersona rozlegają się smutne dźwięki hymnu żałobnego i rozpraszają się po całejsali. Efekt, mimo że przejmujący, nie jest aż tak wzruszający, jak ten, któregomożna doświadczyć, kiedy swój geniusz objawia Davy Spillane. Nawet takiebeztalencie muzyczne jak ja, zauważa, iż w pewnym momencie pan Masterson poprostu zafałszował niemiłosiernie (każdemu może się jednakzdarzyć).
Tradycyjnie już prawdziwą atmosferę zabawy wywołuje „Trading taps”.Humorystyczna rywalizacja dwóch grup wykonawców (tancerzy Riverdance iMurzynów) dostarcza widowni powodów do wybuchu niekontrolowanego śmiechu. Coparę sekund rozlega się głośnie parskanie i towarzyszące mu brawa. Publikakocha ten moment.
Kolejne obezwładniające i żywiołowe strumienie dźwięków wprawiają tłum wniezwykłą atmosferę. Solistka grupy, Niamb McCormack, swym przejmującym głosemhipnotyzuje publiczność. Swoim wykonaniem „Lift The Wings” dotyka najbardziejczułych strun mojej duszy. Czuję jak przechodzą mnie ciarki i wilgotniejąkąciki oczu. Nic nie mogę poradzić za ogromne wzruszenie, które mnieogarnia. W ten czwartkowy wieczór jestem najszczęśliwszą osobą naświecie.
Świetniespisuje się także solista, Michael Samuels, w „The Harbour Of The New World”.Jego potężna sylwetka w połączeniu z jeszcze bardziej potężnym barytonem, robiwrażenie. Gdybym była dzieckiem siedzącym w rzędzie tuż przede mną, to pewnieze strachu schowałabym się pod krzesełko. Przejmujące słowa piosenki,wyśpiewane z pełnym zaangażowaniem, wywołują u mnie szereg dreszczy. WykonanieSamuelsa zostaje zwieńczone burzą oklasków. Publiczność nie pozostała obojętnawobec talentu Michaela. Mój narzeczony krótko podsumowuje to, co przed chwiląusłyszał: „czuję się zmiażdżony - jestem po prostu wbity w fotel!”. Ciężko toopisać. To trzeba zobaczyć na własne oczy. Trzeba tam siedzieć i czuć teatmosferę. To trzeba usłyszeć!

W całym spektaklu było zdecydowanie więcej pięknych i wzruszających momentów.Nie mogę ich wszystkich opisać. Skupiłam się głównie na tych osobach, którymjestem niesłychanie wdzięczna za trud, jaki wkładają w swoje żmudne treningi.Dzięki nim w ciągu zaledwie jednego wieczoru, w przeciągu dwóch godzin,odczułam całą rozpiętość wachlarzu emocji - począwszy od smutku i zadumy,poprzez radość i ekscytację. To widowisko po raz kolejny uświadomiło mi, że dlatakich chwil warto żyć. Że warto cierpliwie odliczać dni do tego niesamowitegospektaklu. Ogromnie żałuję, że Riverdance jest dostępne tylko przez krótkączęść roku, ale z drugiej strony cieszy mnie fakt, że tyle koncertują, bo w tensposób niosą szczęście i radość milionom ludzi w przeróżnych częściach świata.
Mimo iż pod ichadresem padają też głosy krytyki, zarzucające im przesadne nowatorstwo ikomercję, dla mnie byli, są i będą fenomenalni! A krytykującym odpowiem krótko.Świat nieustannie idzie z postępem. Ci, którzy nie umieją się dostosować dojego rzeczywistości – przepadają. Ci, którzy nie robią postępów – cofają się.Odpowiedzią Riverdance na postęp, jest duch nowoczesności, którego tchnęli wswój show. Ta sama cząstka współczesności zdobyła miliony serc ludzi na całymświecie! Pozwólmy im zatem robić to, w czym naprawdę są dobrzy!
***
Wszystkie zdjęcia oprócz dwóch pierwszych pochodzą zInternetu. W czasie spektaklu nie wolno używać aparatu.