piątek, 20 marca 2009

Lord of the Dance

Pojechałam,zobaczyłam, rozczarowałam się – tak w skrócie podsumowałabym widowisko Lord of the Dance.

  

Bilety na spektakl kupiliśmy na początku roku, ciągle mając w pamięci zeszłoroczny – kapitalny zresztą – popis tancerzy Riverdance. Na „Lorda” czekaliśmy z równie dużą ekscytacją. Cierpliwie odliczaliśmy dni, aż wreszcie nadszedł ten upragniony. Zapakowaliśmy się do samochodu, odprawiając przy tym modły, by uniknąć ewentualnych korków i dojechać do Dublina na czas. Ku naszej radości dotarliśmy do celu na godzinę przed spektaklem. Stolica Irlandii przywitała nas przyjemną aurą i romantyczną szatą zapadającego mroku. Jeden rzut oka na oświetlony „The Helix” – miejsce dzisiejszej rozrywki – i od razu widać, że mamy do czynienia z nowoczesnym i eleganckim centrum sztuki. Przekraczamy próg i nasze odczucia się potwierdzają – stylowe i designerskie wnętrze oferuje gościom to, co najlepsze. Jeszcze nie jest tłoczno, aczkolwiek już można wyczuć podniosłą atmosferę. Coś się dzisiaj wydarzy. Coś ważnego.

   

Z braku lepszego zajęcia postanawiam zabić nudę, dyskutując na temat irlandzkiego tańca z sympatyczną Irlandką, jedną z pracownic tego obiektu. Wymieniamy kilka uwag, po czym ona stwierdza, iż przekonana jest, że będziemy zauroczeni oczekiwanym przez nas show. Ona już miała okazję podziwiać ten spektakl, ja jeszcze nie.

 

Show rozpoczyna się z wielkim rozmachem, przy praktycznie całej zapełnionej sali. Na widowni siedzą nie tylko autochtoni, lecz także przedstawiciele innych nacji. Tak jak to miało miejsce w przypadku Riverdance, w auli słychać swoistą mieszankę języków obcych. Sława Lord of the Dance, szalenie popularnego „dziecka” Michaela Flatleya, przywiodła dziś obcokrajowców do tej nowoczesnej sali. Wśród nich siedzimy także my, zaintrygowani muzycznym menu, jakie przygotowali dla nas twórcy.

  

Niestety. Mija kilkanaście pierwszych minut, a ja już wiem, że to nie jest to, na co liczyłam. W miarę upływu kolejnych minut wiem już z całą pewnością, że Lord of the Dance nie podbije mojego serca – ono już należy do Riverdance. Brakuje mi w tym spektaklu emocji, które towarzyszyły mi w minionym roku w Gaiety Theatre. Tego wieczoru już się nie wzruszam, nie biję szalenie braw i nie mam na twarzy uśmiechu zadowolenia, który samoistnie pojawiał się u mnie w czasie podziwiania widowiska Riverdance. To właśnie ono jest bliższe mojemu sercu. Dlaczego? Chociażby dlatego, że historia przedstawiana w show bardziej mnie ujmuje. Ukazuje zbolałe emigracyjne dusze, oczarowuje pięknym strojami, wzrusza smutnymi dźwiękami wydobywającymi się z dud i rozwesela tymi zabawniejszymi. Podoba mi się bardziej, bo okraszona jest wspaniałym celtyckim sosem Irlandii. Bo nie ma w niej rażącej komercji i tandety. Bo kiedy patrzę na scenę, nie mogę oderwać wzroku od znajdujących się na niej tancerzy i nawet na sekundę nie zapominam o irlandzkim charakterze show.

 

Lord of the Dance jest dla mnie fajny. Ale niestety tylko fajny. To, co prezentują tancerze, jest miłe dla oka. Wykonywane przez nich sekwencje są naprawdę godne podziwu, a technika wspaniała, ale show jako całość prezentuje się w moich oczach na dość niskim poziomie. Liderzy są bardzo dobrzy, oczywiście nie tak kapitalni jak sam twórca Lord of the Dance, który zapisał się na kartach przeszłości i Księgi Rekordów Guinnessa, jako „właściciel najszybszych stóp” [35 uderzeń na sekundę!!], ale jemu akurat ciężko będzie dorównać.

 

W całym spektaklu najbardziej przeszkadzało mi przesadne nowatorstwo. To, co było piękne, bo tradycyjne – co jeszcze można zobaczyć w wykonaniu Riverdance – tutaj zostało zamienione na lekkostrawną papkę dla widowni, szczególnie tej męskiej. Usilne dążenie Flatleya do perfekcyjności, do dotarcia do jak największych kręgów publiczności, uczyniło z tego widowiska troszkę sztuczny twór o zdecydowanie bardziej komercyjnym charakterze. I to mi się nie podoba. Nie lubię tandety i kiczu, a tutaj niestety odnajduję ich elementy. Nie urzekają mnie fluorescencyjne stroje, które kłócą się z moim poczuciem estetyki, ani tym bardziej męskie kostiumy przywodzące na myśl „małpie torsy”, czy maski rodem z trzeciorzędnego horroru. Drobiazg? Może i tak, ale na tyle znaczący, że wzbudzał mój śmiech.

  

Pomiędzy Riverdance a Lord of the Dance są znaczące podobieństwa, lecz nie brakuje także różnic. Tą najbardziej uderzającą jest oczywiście przedstawiana historia. Świat „Lorda” jest zdecydowanie bardziej bajkowy. Feeryczne stroje skutecznie przyciągają oko, mieniąc się tęczowymi kolorami, a niesamowicie powabne tancerki - kuso odziane i mocno umalowane -  są niczym bajkowe księżniczki. Piękne, o kruchych sylwetkach i bujnych włosach [treskach, perukach] przywodzą na myśl bajkowe postaci: nimfy i rusałki. Są niczym powiększone i ożywione lalki Barbie.

  

Świat „Lorda” to świat, w którym dobro toczy walkę ze złem. To także świat miłości, niebezpieczeństwa, pasji i pożądania. Tancerki są zatem wyjątkowo powabne, a wykonywane przez nich ruchy ociekają niejednokrotnie seksem, przywodząc na myśl sceny ze striptizu bądź tańca na rurze. I to jest znacząca różnica nie pozwalająca pomylić tych dwóch ciekawych spektakli. Riverdance to świat okrytych szczelnie ciał, Lord of the Dance to miłość i pożądanie. W tym pierwszym show znajdziemy więcej tradycyjnych elementów, w tym drugim zaś pierwiastki nowoczesności. „Lord” imponuje oprawą techniczną i pirotechnicznymi wstawkami. Lord of the Dance jest niezwykle przyjemny wizualnie. Lord of the Dance ma się dobrze sprzedawać.

  

Nie, nie żałuję, że spędziłam dwie godziny w tym nowoczesnym teatrze, oglądając wyczyny tancerzy i tancerek „Lorda”. Zobaczyłam spektakl niewątpliwie inny od Riverdance, ale zarazem wywołujący u mnie dejà-vu. Spektakl, który w zamierzeniu miał porywać widza, a który minionej nocy nie zdołał zachęcić znacznej części publiczności do owacji na stojąco. Riverdance się to udało. A ja dwukrotnie miałam przyjemność wzmacniać je poprzez swój udział.

  

Gwoli podsumowania – czy pojadę jeszcze kiedyś na tego typu spektakl? Na Riverdance z pewnością tak. Na Lord of the Dance – raczej nie. A tych, którzy na żywo chcieliby zobaczyć dzieło Michaela Flatleya informuje, iż jedna z grup za kilka dni wyrusza w tournée po Polsce.

***

Jak pewnie zauważyliście, fotki [z wyjątkiem pierwszej] zostały wygrzebane z sieci. W czasie show obowiązuje kategoryczny zakaz robienia zdjęć. Część sfotografowanych tancerzy to ci, których mieliśmy okazję oglądać.

27 komentarzy:

  1. Witam Taitko. Ja miałam okazję w zeszłym roku obejżeć "Lorda" w kongresówce w W-wie. Widziałam gdzieś w sieci urywki z takiego przedstawienia tyle, że na wielkiej scenie na stadionie - grupa była znacznie liczniejsza i robiło niesamowite wrażenie. Powiem tak, mnie osobiście się bardzo podobało, ale słyszałam głosy, że Riverdance jest o wiele lepszy. Mam nadzieję, że kiedyś i w Polsce odbędzie się to przedstawienie więc będę mogła porównać. Z resztą ja uwielbiam wszystko co jest związane z Irlandią -i mimo wszystko strasznie podziwiam tych tancerzy...

    OdpowiedzUsuń
  2. ~una invitada20 marca 2009 08:50

    Riverdance bylo w Edim,kiedy ja wyjechalam do Hiszpanii,teraz is done z tego co sprawdzilam.Tego widowiska,ktore Ty mialas okazje obejrzec,niestety nie bedzie na razie.Wiec nawet okazji nie mialabym,aby sie przekonac,czy warto isc.Pozdrawiam cieplo;

    OdpowiedzUsuń
  3. W listopadzie Riverdance mieli koncertować w moim mieście. Od miesięcy polowałam na bilety, a na koniec okazało się, że koncert odwołany :-(... Żal ścisnął me serce. na Lorda raczej się nie wybiorę, bo już widziałam ich występy na DVD i nie poruszyły mnie, niestety. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieje, ze wkrótce dołączę do grona tych, którzy mogą na temat ich widowiska coś powiedzieć...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie moge sie wypowiedziec, bo nie widzialam i nie wybieram sie, ale ... no wlasnie - na odleglosc jedzie komercha. A Irlandia nigdy nie byla komercyjna!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja rowniez chcialabym sie przekonac...Taitko przepraszam za moja nieobecnosc, ale teraz akurat zalatwiam wszystkie sprawy z mieszkaniem i zameldowaniem, a niestety w Polsce to tak szybko sie nie da!! Pozdrawiam Cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  7. ~Ella i Jeremy22 marca 2009 23:17

    Nie bylam ani na jednym ani na drugim, wiec oceniac nie moge, Za to wierze Twoim ocenom,bo zawsze masz "dobre oko" do tych spraw i potrafisz swietnie opisac wszystko to,co widzisz. Mimo tego zazdroszcze widowiska,bo jakby nie bylo mialas swego rodzaju atrakcje a to lepsze od siedzenia w domku. Caluski Ella

    OdpowiedzUsuń
  8. Te żarówisate stroje mówią same za siebie :] dzięki za recenzję, teraz wiem że warto iść drugi raz na Riverdance zamiast na Lorda :) O Rzymie notka już jest. Pzdr!

    OdpowiedzUsuń
  9. Trudno mi sie wypowiadac na ten temat, bo nie widzialam zadnego ze spektakli, ale moge zrozumiec Twoje rozczarowanie.Tak to juz jest jak sie czlowiek 'nastawi' oraz gdy sztuka miesza sie z komercja. Ty tez ja pieknie wymieszalas:)) - nimfy i rusalki = ozywione lalki Barbie?Pzdr

    OdpowiedzUsuń
  10. principles@vp.pl24 marca 2009 10:33

    witaj Taita! Ja bym chetnie zapisala sie na lekcje tego tanca :)) zawsze podziwiam tych tancerzy przede wszytskim za milosc do wykonywania tego stepowania i wytrwalosc, ja tylko bym pewnie sprobowala, poskakala kilka miesiecy i to by bylo na tyle, probowalas? pozdrawiam cieplo z Francji :) ***Scarlet

    OdpowiedzUsuń
  11. ~zoska na wygnaniu26 marca 2009 09:20

    A ja chciałabym zobaczyć cokolwiek na żywo, byle by zobaczyć :)

    OdpowiedzUsuń
  12. kochani pamiętajcie że oba zespoły lecą na totalnej komercji i są to pokazy nie mające nic wspólnego z prawdziwym folklorem, bo tego w Irlandii nigdy nie było. Bogaty folklor mogły tworzyć tylko bogate wsie, a pokażcie mi taką w Irlandii. Stąd te stroje i ekwilibrystyka na scenie połączona z cyrkowymi popisami. Nie wiem czym tu się zachwycać.

    OdpowiedzUsuń
  13. Niestety nie dane mi bylo obejrzec spektaklu na zywo ani Riverdance,ani Lord,mam tylko sciagniete z sieci Lord of the Dance''Feet of flames'' z koncertu w Hyde Parku w Londynie 10 lat temu,z tanczacym samym Mistrzem-Michaelem Flatleyem.Jak dla mnie booomba!Zakochalam sie w tym tancu!Moze i komercha ale ja ja uwielbiam.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  14. i jak kolezanka powyzej,chcialabym obejrzec ktorykolwiek,oby na zywo:)...pewnie tez bym byla rozczarowana,bo spektakl w Londynie byl gigantyczny a teraz jezdza juz tylko niewielkie grupy...

    OdpowiedzUsuń
  15. ja mialam okazje byc na "lord of the dance" w oxfordzie w 2005r i spektakl byl wspanialy.Bylam pod ogromnym wrazeniem....rozumiem Cie bo do tego czasu tancerze sie zmienili i dlatego mozna powiedziec ze byl on na niskim poziomie....Ja i tak jestem straszna fanka zespolu i tego nie zmienie.pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  16. ~crusader198226 marca 2009 19:00

    "lord" niestety jest komercyjny jak "idol" przez co nie ma klimatu...stracone pieniądze

    OdpowiedzUsuń
  17. Byłam na LOTD 16 marca tego roku w Helix. Siedziałam w drugim rzędzie pod sama scenką. Jeśli ktoś chce naprawdę zobaczyć ten szoł:) to naprawdę polecam usiąść jak najbliżej widać jak bardzo ekspresyjne są ich twarze. Główni tancerze męscy bardzo przystojni jest na czym oko zawiesić bo tańcza w fajnych obcisłych spodniach.... ale ja nie o tym. Przedstawienie fajne ale mało spójne, dziwne wstawki czasami. Ale dla kogoś kto nigdy nie widział River Dance będzie to na pewno bardzo ciekawe. Tancerki są bardzo ładniutkie, taniec też jest pierwsza klasa. Bardzo piękny występ dwóch skrzypaczek , wręcz hipnotyzujący . Podsumowując jednak nie nazwała bym tego największym tanecznym show! Gruba przesada... ale było warto:)

    OdpowiedzUsuń
  18. ~Marta (dariableble.blog.onet.pl)30 marca 2009 01:14

    Tej 'nowej' wersji "Lorda..." widziałam kilka urywków na youtube i - rzeczywiście - coś w nim przeszkadza... :/ Nie jest to już to samo wg mnie, co stary "Lord..." z Michaelem. Wtedy, kiedy się to jeszcze rozkręcało, jakoś może mniej myśleli kasą, a więcej nogami, artyzmem w ich duszy tkwiącym...? Jako niewątpliwie najpopularniejsze show (poza może Riverdance, które chyba przebiło wszystko ;)) i tak kupisz bilety i tak. Ich sława ich prześciga, może dlatego nie walczą tak zawzięcie o publikę... Na żywo widziałam (mieszkając w naszej PL z rzadka jest okazja, ale zawsze ;)) Gaelforce Dance. Zauroczyli mną, acz trochę rozczarowania też było... Jako początkująca tancerka irlandzka wówczas zwracałam uwagę na postawę, kroki i... marszczyłam się momentami. Soliści wymachiwali rękami (bo to show, bo luźni mają być, bo się tym bawią), nie wykręcano stóp tak bardzo, tak uczyły mnie koleżanki z katowickiego Glendalough. Ale kit, pomyślałam, próbując wciągnąć się w fabułę, co zresztą - nie przeczę ;) - się im udało.Dziękuję za notkę i przywołanie wspomnień :)Pozdrawiam ciepło i życzę wszystkiego dobrego w 'zielonym' życiu! :) ;)

    OdpowiedzUsuń
  19. Bylam w Warszawie na przedstawieniu, wczesniej znalam je tylko z plyt DVD, ktore polecam kazdemu, natomiast sobotnie przedstawienie w Sali Kongresowej bedzie na pewno moim ostatnim obejrzanym na zywo LORD OF THE DANCE; wyszlam moze nie rozczarowana,. ale nie mialam ochoty na gorace owacje, tak jak juz ktos napisal: bylam, widzialam i na wiecej nie mam ochoty

    OdpowiedzUsuń
  20. feet of flames z1998r to pelna wersja a lord of the dance to tylko kiepskie streszczenie

    OdpowiedzUsuń
  21. ...a ja z żoną byłem 01.04.2009r. na "Lordzie" i sobie chwalę. Ten kto idzie na Lorda nie idzie oglądać folkloru - tylko SHOW, a to jest jedwabiste. DVD nie oddaje energii która tam wręcz buzuje. Ja osobiście polecam

    OdpowiedzUsuń
  22. Własnie, ja też byłam ale w piątek na przedstawieniu a wcześniej również oglądałam na płycie CD. W Kongresowej było owszem miło zobaczyć występ na żywo, ale żadnych dreszczy i innych silniejszych emocji nie doświadczyłam. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  23. Płytę Lorda kupiłem 10 lat temu teraz udało mi się zobaczyć na żywo, z tym że ja poszedłem zobaczyć irlandzki taniec a nie Irlandię tak że mi się podobało a było to to samo przedstawienie z tymi samymi maskami i strojami jak w przedstawieniu Flatleya oraz tymi samymi układami oraz piosenkami ja napewno pójdę drugi raz

    OdpowiedzUsuń
  24. Uwielbiam oglądać męskie genitalia. One żyją, rosną i maleją. Miło popatrzeć i potrzymać.

    OdpowiedzUsuń
  25. Eee tam nie znasz się i tyle!!! Jesteś jakaś staroświecka.

    OdpowiedzUsuń
  26. ja uwielbiam LotD, ale bez Michaela w roli głównej to już nie to samo :( ale polecam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
  27. Bardzo się cieszę, że mogłam przeczytać Pani relację z LOTD. Muszę przyznać, że show to długo mnie fascynowało, choć niekoniecznie wersja z Dublina, a z Hyde Parku w Londynie, która nosiła tytuł "Feet of Flames" i była rozszerzona i kilka dodatkowych punktów programu nieznanych z LOTD. Miałam okazję widzieć to show w Warszawie kilka lat temu i nie ukrywam, że było to dla mnie ogromne przeżycie, ze wzglęu chociażby na ten sentyment - to od "Feet of Flames" rozpoczęła się moja przygoda z tańcem irlandzkim i Irlandią. Nie powiem jednak, żeby mnie jakoś wybitnie zachwyciło i niewątpliwie nie umywa się do rozmachu prezentowanego przez wersję londyńską, gdzie dominowała bardziej dopracowana choreografia, świetna gra aktorska tancerzy, wspaniała gra świateł i lepsze kostiumy. Wszystko niby kiczowate, ale rozmach przedstawienia powalał z nóg. Co do Riverdance - mam nadzieję, że w końcu pojawią się w Polsce i jest to jedyne show, na które chciałabym jeszcze pojechać - na innych być nie muszę, choć właściwie... czemu nie? Riverdance poznałam dużo później, ale oczarowało mnie od samego początku - w tym także genialna muzyka stworzona przez Billa Whelana. Świetna choreografia, dość skromna, ale efektowna oprawa, bardziej kameralnny i "klasyczny" charakter. Trudno jest mi okreslić, czy wolę "FOF", czy Riverdance, bo oba show są różne i mają bardzo dużo mocnych stron, choć ze względu na mniejszą komercyjność bardziej stawiałabym na to drugie. Co do seksualności tańca i tancerek - szczególne szokujące było dla mnie "Stolen Kiss" z Budapesztu (wersja dostępna na DVD "Michael Flatley Gold") - to już jest prawdziwie żenujący taniec erotyczny (chyba jeszcze dostępny na YouTube). Jeśli słyszała Pani o późniejszym flatleyowskim "Celtic Tiger" to przytoczę słowa mojej znajomej, dawnej instruktorki zespołu tańca irlandzkiego z Zielonej Góry - "SOFTPORNO". I chyba muszę się z nią zgodzić... Więc nie polecam. Ale zobaczyć Riverdance to w tej chwili jednao z moich największych marzeń. :)

    OdpowiedzUsuń