piątek, 18 kwietnia 2014

Uczta kinowa dla wymagających - pseudorecenzja "Calvary"

Piątkowa wizyta w kinie na „Calvary” była dla mnie niczym wyborne spotkanie w przyjacielskim gronie. Na wielkim ekranie pojawili się doskonale znani mi irlandzcy aktorzy – ludzie, których naprawdę cenię i lubię oglądać. Część z nich już dawno zakwalifikowałam do grona moich filmowych ulubieńców. Wspomniany seans tylko potwierdził słuszność mojej decyzji. Aktorstwo było na wysokim poziomie, a główny bohater „Calvary” – Brendan Gleeson – którego sylwetka już wcześniej gościła na moim blogu, spisał się na medal. Niektórzy twierdzą, że rola poczciwego księdza Jamesa Lavelle była rolą jego życia.


„Calvary” to najnowsze dziecko reżysera i scenarzysty Johna Michaela McDonagh, brata nieco bardziej popularnego Martina McDonagh, który ma na swoim koncie takie filmy jak „In Bruges” i „Seven Psychopaths”. Twórczość braci McDonagh jest zdecydowanie specyficzna i okraszona czarnym humorem. Nie dla idiotów mówiąc ostro, lub nieco łagodniej: nie dla wszystkich. Albo się ją lubi, albo nie.

Film rozpoczyna się z grubej rury. Siedzący w konfesjonale, zapewne niczego nie przeczuwając, ojciec Lavelle dowiaduje się, że zostanie zabity. Nie za chwilę, nie dziś i nie jutro. Za tydzień. Jaka łaskawość ze strony mężczyzny klęczącego po drugiej stronie konfesjonału, jaki przejaw dobrej woli! Jaka szlachetność! Powód drastycznej decyzji nieznajomego poznajemy chwilę później. „Spowiadający się” został potwornie wykorzystany seksualnie jako dziecko. Zawinił ksiądz. A ponieważ sprawca nie żyje, za jego grzechy ma zapłacić ojciec Lavelle. I nieważne, że jest on dobrym pasterzem, który nigdy nie wyrządził krzywdy swoim owieczkom. To nawet lepiej. Zbrodnia będzie bardziej szokująca. Co w takiej sytuacji zrobi wspomniany ksiądz? Czy ze skruchą wejdzie w rolę Chrystusa chcącego odkupić winę ludzkości? Czy podejmie się jakże trudnej drogi na swoją osobistą Golgotę?

W „Calvary” McDonagh przedstawił szeroki wachlarz ludzkich charakterów. Być może jest to nieco przerysowany obraz, bo w niewielkiej społeczności, w której żyje nasz bohater, znajdują się przeróżne (nie)ciekawe indywidua. Mamy m.in. czarnoskórego, nieco złowrogiego mechanika, mamy wiekowego pisarza, młodego homoseksualistę, cynicznego lekarza ateistę [szyderczy uśmieszek to już specjalność i znak firmowy Aidana Gillena], obrzydliwie bogatego bankiera [Dylan Moran], któremu doskwiera samotność, a także nieobliczalnego rzeźnika [Chris O’Dowd], a jednocześnie damskiego boksera. Jest także morderca-kanibal [w tej roli syn Gleesona, Domhnall]. Mam wrażenie, że obecność w filmie każdej z tych osób jest solidnie przemyślana. Każda z nich reprezentuje dany problem, każda z nich coś wnosi swoją rolą. Żadna nie jest przypadkowa. Razem tworzą mikrokosmos współczesnej Irlandii.

Film zapada w pamięć, zmusza do refleksji, porusza ważne kwestie, ale mimo wszystko nie przytłacza. Mam wrażenie, że tworząc „Calvary” reżyser szukał równowagi pomiędzy dobrem i złem, ciężkością i lekkością. W poważną tematykę wprowadził elementy humoru, wplótł kojące irlandzkie pejzaże, a całość ozdobił nastrojową muzyką. A do widzów, którzy oglądali „The Guard”, puścił frywolne oko umieszczając w obsadzie „Calvary” kilku takich samych aktorów. I chociażby z tego powodu oglądało mi się go przyjemnie. Miło było popatrzeć na Irlandię widzianą z lotu ptaka, zobaczyć na szerokim ekranie Split Rock, zamek w Easky, Strandhill, majestatycznego Ben Bulbena, plażę Streedagh – miejsca, które kiedyś sama mogłam podziwiać na żywo. Ujęto tu wszystko co najlepsze w hrabstwie Sligo.

Prawda, że najnowsze dzieło McDonagh to gorzka czekolada, ale czekolada naprawdę dobrej jakości. Ci, którzy osobiście chcieliby zmierzyć się z „Calvary”, jeszcze przez jakiś czas będą mieć okazję to zrobić. Film wszedł do kin w piątek 11 kwietnia i pewnie jeszcze przez co najmniej tydzień będzie emitowany.



12 komentarzy:

  1. Bardzo dobra recenzja!

    Zachęciłaś mnie do obejrzenia tego filmu, tyle tylko, że u nas go chyba nie grają :-)

    Taito! Smacznego jaja! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, Ula! I wzajemnie :)

    Nie grają i chyba nie będą grać. Przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo.

    PS. Miałam dzisiaj problemy z komentowaniem Twojego bloga. Myślałam, że to coś nie tak z Twoją strona, tymczasem widzę, że i u mnie też się pojawiły problemy... Jak zwykle wszystko dzięki uprzejmości Onetu.

    OdpowiedzUsuń
  3. W kinach to pewnie tylko w Eire. Szkoda. Powinnaś Taito zostać recenzentką. Daję słowo. Wspaniałych Świąt Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie tak, ale na pocieszenie dodam, że kiedyś ukaże się DVD :)

    A przestań. Mam wrażenie, że to jedna z moich gorszych pseudorecenzji, a Ty mi piszesz o zostaniu recenzentką. Wymęczyłam ten wpis na siłę, bo nie chciałam z nim zwlekać. Czas naglił, filmu nie będą wiecznie grać w kinie. Mimo wszystko dzięki za życzliwe słowa i za pamięć.

    PS. Nie zareagowałaś na wzmiankę o Domhnallu. Czyżby Irlandczyk poszedł w odstawkę na rzecz Tomka? Prawdę powiadają, że kobieta zmienną jest ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za tę recenzję Taito! Film jest mi bardzo bliski, bo kręcono go w moich stronach, na naszej plaży (miło mi, że o niej wspomniałaś). Jeszcze nie dotarłam do kina, ale bardzo chcę obejrzeć "Calvary". Szczególnie, że Gleeson nie pierwszy raz wciela się w postać księdza, więc tym bardziej jestem ciekawa tej roli.
    Pozdrawiam Cię serdecznie i przesyłam najlepsze życzenia świąteczne!

    OdpowiedzUsuń
  6. Proszę bardzo, Dagmaro :) Miło wiedzieć, że ktoś się ucieszył z tego wpisu :) Pamiętam, że kiedyś na swoim blogu wykazałaś chęć obejrzenia tego filmu. Mam ogromną nadzieję, że dotrzymasz słowa. Jeśli nie boisz się trudnych tematów, to "Calvary" jest dla Ciebie. A Irlandia ukazana w tym filmie... cud, miód i orzeszki! W połączeniu z nastrojową muzyką daje niesamowity efekt. Może nie uwierzysz, ale autentycznie wzruszyłam się oglądając te cudne pejzaże.

    Ale mnie zaskoczyłaś tym stwierdzeniem "Szczególnie, że Gleeson nie pierwszy raz wciela się w postać księdza". Obejrzałam 22 filmy z jego udziałem, ale nie przypominałam sobie Brendana w roli księdza. Połówek przyszedł mi z pomocą - "The Butcher Boy" [bardzo lubię ten film]. Całkowicie wyleciało mi z głowy, że on tam grał. Powiem Ci jedno: ta rola absolutnie nie porównuje się do tej w "Calvary". Tam Gleeson jest królem ekranu, gra pierwsze skrzypce. Czasami nie musiał nic mówić. Jego mimika wyrażała wszystkie emocje.

    Pozdrawiam serdecznie i życzę wspaniałych świąt dla całej Waszej rodzinki. Ja tymczasem idę wziąć prysznic i... lecę oglądać "Perrier's Bounty" z Brendanem. Już kiedyś widziałam ten film, ale Połówek właśnie odkrył, że go nie oglądał i koniecznie chce nadrobić straty :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj Taito,

    Jak Wam minęły święta? Mam nadzieję, że dobrze i aura była korzystna. Jakieś zające po drodze?;)

    Na siłę? Ładne kwiatki. To widzisz, nawet recenzje na siłę bardzo ładnie Ci wychodzą.

    P.S. Właściwie ostatnio to zapomniałam o nich. Byłam tak zajęta, że nie miałam czasu myśleć;) Poza tym Domhnall złamał mi serce tak okrutną rolą. Jestem zniesmaczona. Wolę go jako uroczego, ciapowatego, rudego Irlandczyka z About time;)

    OdpowiedzUsuń
  8. No coś Ty. Nawet nie widziałam, że był jakiś problem...

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj, Rose. Święta upłynęły w leniwej atmosferze. Pogoda nadal dopisuje. Bardzo dużo słońca i dość wysokie temperatury jak na kwiecień. Strach myśleć, co będzie latem, jeśli już teraz mamy po 17-19 stopni...

    OdpowiedzUsuń
  10. Niestety był. Chyba ze trzy razy próbowałam napisać odpowiedź. Dobrze, że się udało, bo nie podjęłabym już czwartej próby. Naiwnie liczę, że Onet nie będzie fundował nam już takich atrakcji.

    OdpowiedzUsuń
  11. Coz za zbieg okoliczności! Wlasnie obejżałam film i jestem pod dużym wrażeniem. Znakomici aktorzy no i te piękne widoki! Dlatego od razu wklepalam w google zapytanie gdzie owy film krecono...i na pierwszej pozycji wyskoczył twój blog o którym tak dużo słyszalam od mojej mamy! Twojej wielkiej fanki z reszta - bo to ty podpowiadasz jej co zwiedzic jak przyjezdza do mnie do Killarney...wiesz juz o kogo chodzi?...jestem córka Basi :) także pozdrawiam serdecznie..kto wie może w przyszłym roku zawitamy w twoje rejony bo bardzo mnie urzekły!

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej, Ela! Oczywiście, że wiem, kim jesteś :) Cieszę się, że się odezwałaś i że film przypadł Ci do gustu :) Kręcono go głównie w hrabstwie Sligo. Były też ponoć sceny z Rush w hrabstwie Dublin, choć tego akurat nie dostrzegłam, no ale nie znam zbyt dobrze tego miasteczka.

    Pozdrawiam Was ciepło :) Dzięki za komentarz.

    OdpowiedzUsuń