Kilkenny, zwane też marmurowym miastem, uchodzi za jedno z najpiękniejszych miast irlandzkich. Po weekendzie w nim spędzonym zdecydowanie przychylam się do takiej opinii. Jeszcze do niedawna pewnie kręciłabym nosem usłyszawszy takie słowa, ale ten krótki wypad sprawił, że doznałam swoistego uzdrowienia. Przejrzałam na oczy. Zobaczyłam to, czego nie dostrzegłam parę lat temu, kiedy wybraliśmy się tam na naszą pierwszą samochodową wycieczkę po Irlandii. Nie mówię, że było źle. Nie mówią też tego nasze roześmiane twarze, kiedy przeglądam zdjęcia zrobione tamtego dnia. Prawie siedem lat temu. Spod parasolki ociekającej deszczem widać zadowolone miny. A co najważniejsze – uśmiechom odpowiadają radosne spojrzenia. Znaczy się, fajnie było, deszcz nie przeszkadzał. Jednak Kilkenny wtedy mnie nie rozkochało. Ani tamtego sierpniowego dnia, ani później, przy okazji kolejnych wizyt.
Nasz niedzielny spacer rozpoczęliśmy od parkingu John’s Quay, gdzie z ulgą pozostawiliśmy nasze auto, by spokojnie sobie stygło, podczas gdy my będziemy się grzać, spacerując i spalając kalorie. Połówek, który wcześniej wydostał się z auta, rzekł: „Chodź, coś zobaczysz”. No i chwilę później zobaczyłam „dzieło” niespełnionego artysty, który na tyłach szarego budynku dał upust swojej miłości do Górnika Wałbrzych. Żeby nikt nie miał wątpliwości, kto rządzi w polskiej lidze, autor dorysował jeszcze koślawą koronę.
Kilkenny, dumnie noszące tytuł city, szybko udowodniło nam, że nie śpi nawet w niedzielne poranki. Po przecinającej miasto rzece Nore gładko sunęli kajakarze różnego wieku: od dzieci do dorosłych. Przyglądałam się chwilę temu zjawisku, a także najnowszemu nabytkowi miasta – mostowi Lady Desart Bridge, otwartemu na początku tego roku.
Most nazwano na cześć filantropki udzielającej się także w polityce - Lady Desart – uchodzącej za najważniejszą Żydówkę w irlandzkiej historii. Za zasługi dla miasta postanowiono uhonorować jej pamięć nowoczesnym mostem, który w duchu współczesnej mody zakochani już zaczęli dekorować swoimi miłosnymi kłódkami.
Mężczyzna przycupnięty nad brzegiem Nore gorącymi okrzykami zagrzewał kajakarzy do walki. Nieświadomie wywoływał tym samym mój uśmiech. Jego: „One more push, lads! One more push!” kojarzyło mi się bardziej z zachętami położnej do parcia niż z trenerskimi okrzykami. Jego nawoływania najwyraźniej działały – kajakarze wydawali się ostoją skupienia, ale znaleźli się też tacy, którzy zdołali posłać uśmiech do obiektywu. Sport i zabawa – o to właśnie powinno w tym chodzić.
Uśmiech z twarzy nieco zmyły mi zamknięte drzwi Blaa Blaa Blaa Sandwiches, miniaturowego lokalu znajdującego się tuż u stóp zamku. Kafejkę, bo słowo restauracja to chyba za dużo powiedziane, okrzyknięto na Trip Advisor numerem jeden w Kilkenny. Idealnym miejscem do nabycia śniadania i lunchu. Rano w czasie śniadania w naszym B&B celowo zostawiłam sobie miejsce na jakiś sandwicz z tego lokalu, niestety spotkało mnie małe rozczarowanie. W niedziele jadłodajnia jest zamknięta.
Wobec takiego obrotu spraw postanowiliśmy wstąpić na zamkowe włości. Bo nie wiem, czy wiecie, ale w sercu Kilkenny znajduje się imponująca szara twierdza – zamek, który przez blisko sześćset lat zamieszkiwał ród Butlerów. Po wyprowadzce ostatniej przedstawicielki rodu, a miało to miejsce w drugiej połowie XX wieku, zamek trafił w ręce państwa. Został pięknie odrestaurowany i dziś ku uciesze turystów nadaje się do zwiedzania.
To jednak spore zamczysko jest, a ponieważ kilka lat temu zwiedziliśmy je i kilka innych tutejszych zabytków, to tym razem postanowiliśmy skupić się tylko i wyłącznie na szwendaniu się po przyzamkowym terenie. Nie bardzo mieliśmy ochotę spędzić ponad godzinę na zwiedzaniu zamkowych komnat, choć zapewniam Was, że Kilkenny Castle godny jest uwagi. Wstęp kosztuje tylko sześć euro, co nie jest wygórowaną ceną, biorąc pod uwagę jego urodę i rozmiary. Wnętrza można zwiedzać tylko z przewodnikiem i niestety nie można fotografować tego, co się widzi. No chyba, że przewodnik nie widzi.
Było znacznie za wcześnie na podziwianie całkiem ładnego latem - przylegającego do zamku - ogrodu różanego. Na próżno szukać tu choć jednego płatku róży. Przyroda nie do końca wybudziła się ze snu zimowego. Tylko fontanna wydała się obojętna na pory roku. Woda może z niej tryskać przez cały rok.
Przeszłam zatem koło pomnika okaleczonego Hermesa skromnie zakrywającego swoją męskość i natrafiłam na pierwszego czworonoga. Zastanawiałam się przez chwilę, czy wesoło biegnący basset pokaże, jaki ma olewający stosunek do tego boga pasterzy i patrona złodziei, ale pies tylko powęszył w trawie i pobiegł dalej. Może znajdująca się nieopodal bogini Diana załapała się na „podlanie”, ale tego już się nie dowiedziałam, bo zniknęłam za rogiem.
Z oczu zniknął mi basset, ale chwilę później mogłam zobaczyć szeroki wachlarz psiej rasy. Zamkowe – notabene rozległe - włości doskonale spisują się jako miejsce do spacerów i joggingu. Widać, że miejscowi upodobali je sobie choćby do wyprowadzania swoich czworonogów. Wkrótce poczułam się jak na jakiejś wystawie psów: tutaj beagle, tam labrador, a trochę dalej pełna siły i energii para młodych alaskan malamutów, którą właściciele najwyraźniej z trudem utrzymywali na smyczy. Znalazł się nawet berneński pies pasterski, zapewne stały spacerowicz. Widać było, że na pamięć zna drogę do „wodopoju”, w którym właśnie chciał ugasić pragnienie.
My też postanowiliśmy ugasić pragnienie. Bynajmniej nie w tym samym miejscu co psy. Jako że nieopodal znajdowała się Café la Coco, dość wysoko uplasowana we wspomnianym rankingu kawiarń i restauracji w Kilkenny, postanowiliśmy ją odwiedzić. Miejsce jest miniaturowe, w środku nie ma chyba nawet dziesięciu stolików, ale urządzono je z pomysłem i smakiem. Załapaliśmy się na przedostatni stolik, a kiedy zbieraliśmy się do wyjścia, w kafejce było niczym w ulu. W porze lunchu to miejsce zdecydowanie nie świeci pustkami. I wcale mnie to nie dziwi: zamówiona przeze mnie kawa była smaczna, a i Połówek chwalił trafność swojego zamówienia. Banoffee crêpe zdecydowanie osłodził mu i tak słodki pobyt w Kilkenny.
Wiem już, dlaczego turyści tak chętnie tu przyjeżdżają. Dostrzegłam to, czego wcześniej nie widziałam. Kilkenny jest nie tylko uroczym średniowiecznym miastem z dużą liczbą ciekawych zabytków. To także baza wypadowa do wielu ciekawych atrakcji leżących poza obrębem miasta: monastycznych ruin Kells, Kilree i Jerpoint Abbey, jednej z najciekawszych irlandzkich jaskiń – Dunmore Cave… To mekka kulturalna dla miłośników sztuki, teatrów, festiwali i oryginalnych wyrobów rękodzielniczych.
I tego obrazu nie da rady zmącić zwiększona w ostatnim czasie popularność imprez typu wieczory panieńskie i kawalerskie. Jakby na potwierdzenie „problemu”, z jakim zmagają się lokalne władze, w sobotni wieczór natrafiliśmy na wesołą grupkę wypacykowanych kobiet niosących ogromnego nadmuchanego penisa i mało ponętnego dmuchanego faceta-lalkę [naprawdę są jakieś desperatki, które korzystają z tego czegoś?!]. Nawet po gorączce sobotniej nocy, w niedzielę rano Kilkenny wygląda świeżo i czysto. Naprawdę polecam. To miasto zdecydowanie może przypaść do gustu – trzeba tylko pozwolić mu dać się odkryć. I nie patrzeć przed siebie, lecz rozglądać się na boki. Kolorowe elewacje budynków są tego warte.
Witaj,dawno temu byliśmy w tym ślicznym miasteczku.Na ròże tez było za wcześnie :) Kiedy książka??Zastanawiałaś sie kiedyś nad napisaniem wspomnień z wyspy i Waszych podróży?Chetnie bym kupiła Twoja książeczkę.Masz świetny styl pisania.Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBeatko, Bóg zapłać za dobre słowa. Nawet nie wiesz, jak ich potrzebowałam. Usiadłam do komputera wkurzona [bloger też człowiek i może mieć gorszy dzień], a oddaliłam się od niego z wielkim uśmiechem na twarzy. Dzięki Tobie.
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, jeśli Cię rozczaruję, ale nie przewiduję w najbliższym czasie publikacji żadnej książki. Będziesz musiała zadowolić się blogiem ;) A ja postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy, byś nie zmieniła zdania o mojej stronie :)
Cieszy mnie fakt, że Kilkenny przypadło Ci do gustu. Po tym ostatnim pobycie w nim już zawsze będę je wyjątkowo wspominać.
Miłego weekendu Ci życzę i dziękuję za komentarz. Bardzo, bardzo! :)
Witaj Taito,
OdpowiedzUsuńWidzę, że choć aura nie sprzyjała samo miasteczko faktycznie promieniuje. Te kolory! Podobają mi się te ich kolorowe elewacje i drzwi. Nie wiem czy słusznie mi się kojarzy, ale zdaje się, że jest piwo Kilkenny, które chyba nawet piłam. A ród Butlersów skojarzył mi się z czekoladkami:D Taka to już fanatyczna ze mnie jest, że się wszędzie czekolady dopatrzę.
Z tego co już nie pierwszy raz czytam to Połówek też słodki chłopak jest;)
Czyżbyś się tak świetnie znała na rasach psów? Dobry pomysł z książką Taito, a jeszcze lepszy byłby przewodnik. Blogowicze nie męczyliby Cię nocami wtedy mailami, na które i tak nie masz kiedy odpisać:P
Mam nadzieję, że nie spotkam atrakcji jak ten Górnik...7 lat? To ile Wy już tam jesteście?
Taito, już się nie mogę doczekać! Dobrego weekendu!
Witaj, Rose :)
OdpowiedzUsuńPogoda nie była zła. Nie padało, choć niektóre zdjęcia są dość posępne i wyglądają tak, jakby zaraz miał lunąć na nas deszcz. Kiepskie światło było [albo kiepski fotograf, bo jak mówi pewna mądrość: złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy] :) Dla porównania wstawiłam trzy zdjęcia zamku sprzed paru lat - to był jeden z najcieplejszych dni w roku. Żar lał się z nieba.
Dobrze Ci się kojarzy. A Smithwick'sa piłaś? To piwo też pochodzi z Kilkenny. Jest tam jego browar, ale niestety pod koniec roku zamknęli go bodajże w celu renowacji i niestety nie zdążyli otworzyć na nasz przyjazd ;) Taki wstyd! ;) A mogli mieć darmową reklamę na moim blogu :)
To prawda. Zresztą wiesz, jak jest. Kawa i ciacho to nierozerwalny duet. Najlepiej smakują razem :)
Świetnie to może nie, ale znam bardzo dużo ras psów. W dzieciństwie do znudzenia przeglądałam leksykony psów i koni, no i w tym przypadku nauka nie poszła w las :)
Blogowicze nie muszą mnie męczyć, sama się męczę ;) Właśnie szukałam noclegów na irlandzkie i zagraniczne wyjazdy i straaaasznie mnie to wymęczyło ;) Znalezienie czegoś przyzwoitego w dogodnym terminie to wcale nie takie łatwe zadanie. Mówią, że od przybytku głowa nie boli... Mnie rozbolała po przejrzeniu chyba trzech stron z noclegami :) Zostawiam to na jutro. A co do maila, czyż nie wystarczająco wiele wiadomości Ci wysłałam? :) Nie wiem, czy mogę jeszcze coś mądrego Ci napisać/zasugerować :)
Nie pierwszy raz widzę pamiątki po rodakach. Często natrafiam na vlepki ulubionych klubów sportowych. Kiedyś przejeżdżaliśmy przez miejscowość Loch Gowna. Jakiś dowcipniś przemianował ją na "Loch Gówna" domalowując na znaku kreseczkę nad "o" :) Choć muszę przyznać, że akurat wtedy rozbawiło mnie to, bo nazwa jest w istocie osobliwa :)
A ile tu jesteśmy? Prawie osiem lat :) Nie wiem, kiedy to zleciało. Trust me! :)
Wierzę! :)
Witam Cię Taito!
OdpowiedzUsuńDawno się nie odzywałam , co wcale nie znaczy , że nie zaglądam do Twoich wpisów. Ten mnie szczególnie zainteresował. O Kilkenny myślałam w ubiegłym roku , ale chciałam wyjazd połączyć z zamkiem Birr. W końcu stwierdziłam , że za dużo na jeden wyjazd i odpuściłam go sobie. Podoba mi się to miasteczko i oczywiście piękny zamek . Stwierdziłam , że to będzie cel podróży w tym roku. Spojrzałam do swoich notatek. To jest 208 km do przejechania.Nie tak źle.Mam jednocześnie wymienione takie miejscowości jak Carrick on Suir , Lismore i Ballysaggart More. To są miejscowości , które są wg mojego rozeznania warte odwiedzenia po drodze. Czy coś wiesz na ich temat? Jak zwykle Twój opis i zdjęcia są świetne.
Cóż u mnie . 4-6 kwietnia byliśmy na wycieczce z zakładu pracy mojego męża. Zwiedziliśmy Puławy, Nałęczów, Kazimierz, Kozłówkę ( piękny pałac Zamojskich) , Majdanek ( przygnębiające wrażenia ) i piękny Sandomierz. Wycieczka była udana.
Najbliższy wyjazd to Tunezja w połowie maja. Już przeprowadziłam rozeznanie i zaplanowałam zwiedzanie . Leniuchowanie na plaży , czy przy basenie to może być 2 godziny dziennie , ale nie dłużej. Spacery i zwiedzanie to mój sposób na spędzanie czasu podczas urlopu.
Zabieram się za obiad. Po południu idziemy na tort urodzinowy do wnuka. Skończył 5 lat.Sama radość !
Serdecznie pozdrawiam .
Witaj, Bawo! Fajnie, że się odezwałaś. Zastanawiałam się ostatnio, co się podziało z Tobą i jeszcze dwoma innymi czytelnikami, bo dawno nie miałam od Was żadnych wieści. Dobrze wiedzieć, że wszystko u Ciebie w porządku i że nadal tu zaglądasz :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę wycieczki z zakładu pracy. Nigdy nie byłam w wymienionych przez Ciebie miastach, wiem jednak, że są warte odwiedzenia. Szczególnie Sandomierz by mnie interesował :)
Nieco ponad 200 km to faktycznie nie jest zatrważający dystans do pokonania, kiedy jest się zmotoryzowanym [a już szczególnie wtedy, kiedy jedzie się autostradą]. Część Waszej trasy do Kilkenny to autostrada M8. Zwiedzaliście już atrakcje, które znajdują się "po drodze", czyli jaskinię Mitchelstown, Rock of Cashel i zamek Cahir z leżącą niedaleko uroczą Swiss Cottage? Wybacz, ale zupełnie nie pamiętam, a nie mam za bardzo czasu przekopywać się przez naszą historię korespondencji.
Carrick-On-Suir i Lismore znam, zastanawiałam się jednak, skąd wytrzasnęłaś ten Ballysaggartmore, i co takiego ciekawego tam jest, skoro nigdy o tym nie słyszałam :) Już odrobiłam pracę domową i czuję się mądrzejsza :) Zły landlord, "zaczarowany" las, wieże wybudowane z zazdrości, sekretna kaskada - to faktycznie brzmi ciekawie :) Lubię miejsca z ciekawą historią. Może i ja kiedyś tam zawitam, jeśli tylko będę w okolicy.
Carrick-On-Suir zdecydowanie polecam, mam sentyment do tamtego zamku. Ormond Castle to fajna rezydencja w stylu Tudorów, nie zobaczysz ich tu za wiele. Bardzo przyjemnie mi się ją zwiedzało, mimo że nie można było robić zdjęć wewnątrz. Przewodniczka ciekawie opowiadała, więc zdecydowanie polecam zwiedzanie z przewodnikiem. A jakby mało było tych plusów, dodam, że zamek jest darmowy. Co się zaś tyczy Lismore Castle, to nie wiem, czy wiesz, że zamku nie można zwiedzać, bo jest zamieszkiwany przez właścicieli. Bardzo ładna i imponująca rezydencja, ale niestety tylko do oglądania z zewnątrz. I moim zdaniem tylko latem. Bilet kosztuje około 10 euro, więc sama musisz zdecydować, czy chcesz tyle płacić za zwiedzenie ogrodów z ładnym widokiem na zamek.
Sugerowałabym jeszcze, abyś zainteresowała się atrakcjami w pobliżu samego Kilkenny: Jerpoint Abbey, Duiske Abbey, Kilfane Glen [dla miłośników ogrodów i natury]. Ruiny monastyczne w Kells są warte odwiedzenia [może wreszcie się zmobilizuję i wkrótce je opiszę]: darmowe wejście, zaciszne miejsce, rozległy i imponujący kompleks klasztorny. Tłumów tam nie spotkasz. Tuż obok Kells jest dobrze zachowana okrągła wieża w Kilree, a jak wiesz te budowle są jednymi z nieoficjalnych symboli Irlandii.
Smacznego tortu i udanej imprezy urodzinowej :) Ja z kolei wracam do sprzątania, bo po ogarnięciu parteru zrobiłam sobie małą przerwę, by odpisać na Twój komentarz. Teraz czeka mnie jeszcze piętro i sprzątanie łazienek. Uroki soboty ;)
Światło to ważna sprawa. Zdjęcia wychodzą najlepsze w słoneczną pogodę z odrobiną chmur na niebie. Fotografowi (i baletnicy też:P) nie mam tutaj nic do zarzucenia.
OdpowiedzUsuńNie. Tego drugiego nie piłam. Co ciekawe Kilkenny piłam w Polsce. W Irlandii raczyłam się tylko Guinessem, Bulmersem i Whiskey. Kawa i ciacho? A co z czekoladą?;) Tak mi się skojarzyło a propo ciacha, że to w Irlandii pierwszy raz posmakowałam brownie. Lubisz?
Czasami przeraża mnie ilość wspólnych rzeczy, jakie mamy. Półki mojego nowego regału zdobi książka, nad którą wiele czasu spędziłam w dzieciństwie-księga psów. Jako dziecko marzyłam w ogóle, żeby być weterynarzem;)
Oj tak. Wiem coś o tym. Powiem Ci, że ja się tym zajmuję na co dzień, ale takie szukanie dla siebie to zupełnie inna sprawa. Ja szczęśliwie mam już zaplanowane noclegi na cały urlop w tym roku. Ba, nawet zarezerwowane, choć nie wiem czy w październiku pojadę na wakacje za granicę czy też nad nasze morze. Trudny dylemat. W styczniu codziennie pół nocy traciłam na szukanie noclegów. Ty mi swoim postem nieopatrznie przypomniałaś, że nie mam wyszukanych jeszcze miejsc, gdzie warto zjeść. Obczaiłam za to chyba najciekawsze sklepiki i targi ze zdrową żywnością;)
Jestem pewna, że możesz mi przekazać wiele mądrych rzeczy. Płynęłaś kiedyś na latarnię w Skerries? Chciałabym popłynąć, ale Skerries zostawiłam sobie na ostatni dzień i nie wiem czy się wyrobię tak, żeby nie dotrzeć w środku nocy do Galway. Wolałabym dotrzeć tam wieczorem najpóźniej. Pomyślałam dziś nawet, że chyba zrezygnuję z Glendalough na rzecz tego rejsu i pozmieniam sobie dniami atrakcje. Co o tym myślisz?
Ja się zaczynam modlić znowu o dobre towarzystwo w samolocie. Gdyby nie emigracja to Polaków by pewnie tyle tam nie było. Z doświadczenia wiem, że nie docierają zbyt daleko. Na Bornholmie spotkałam ich tylko w miejscowości, do której się przypływa czyli w Nexo. Podobnie podczas grudniowego urlopu. Spotkałam rodaków tylko w Ahlbeck, czyli najbliżej naszej granicy. Dalej się nie zapuszczają. Póki co podczas korespondencji z różnymi osobami w związku z załatwianiem spraw urlopowych wszyscy byli życzliwi i przyjaźni:) Pozostaje mi wierzyć, że nie spotkam nikogo, kto by miał traumę na słowa: jestem z Polski;)
Sporo. Naprawdę sporo;)
Skoro nie piłaś, to będziesz miała doskonałą okazję nadrobić zaległości. Ponoć irlandzkie piwo najlepiej smakuje w Irlandii :) Życzę Ci do tego jakiegoś fajnego, rudego towarzystwa płci przeciwnej :)
OdpowiedzUsuńJasne, że lubię brownie! Pytasz o to Ciasteczkowego Potwora i oczekujesz negatywnej odpowiedzi? :)
A ja w dzieciństwie chciałam mieć doga niemieckiego, m.in. dlatego z tęsknym wzrokiem przeglądałam te leksykony. Miłość do doga już mi przeszła, ale konia nadal bym chciała :)
Wyszukanie restauracji wartych odwiedzenia jest znacznie łatwiejsze niż znalezienie odpowiedniego noclegu. To akurat nie spędza mi snu z powiek. Polecam wspomniany w poście Trip Advisor. Póki co nie zawiodłam się na ich top listach jadłodajni.
Nie płynęłam i raczej nie zamierzam w najbliższej przyszłości. A orientowałaś się, czy latarnię Rockabill można w ogóle zwiedzać? Bo zapłacenie 35 euro za rejs i obejrzenie sobie jej z zewnątrz to chyba nie jest Twój szczyt marzeń? Przyznam, że za taką cenę to wolałabym popłynąć na Wyspy Aran.
Piszesz, że przeraża Cię ilość wspólnych rzeczy, które mamy. To może chciałabyś wiedzieć, że ja też mam urlop w październiku? :)
To musi być prawda. Guiness nigdzie nie smakował tak dobrze. Taito, zwariowałaś?;) Jadę odpoczywać, nie szukać rudzielców;) Brownie jest dobre..;)
OdpowiedzUsuńJa z kolei zawsze chciałam jeździć konno:)
Tak, tak. Korzystam z Tripadvisora codziennie. Gdziekolwiek jadę i gdziekolwiek kogoś posyłam;) Noclegów nie sprawdzasz w Tripadvisorze?
Z tego co wiem to nie można. Jest rejs, wdrapywanie się, żeby ją zobaczyć z bliska. Potem rejs wokół wysepki i powrót do Skerries. Uwielbiam latarnie. Bardzo uwielbiam.
To straszne Taito;) Jak powiesz, że wybierasz się tam gdzie ja będę jeszcze bardziej przerażona;)
Nie musisz ich szukać, czasami sami się napataczają ;) Zupełnie nieproszeni :) A ponieważ będziesz sama, to los z pewnością ześle Ci kogoś, kto będzie Ci chciał dotrzymać towarzystwa :) Jeszcze wspomnisz moje słowa :)
OdpowiedzUsuńJeszcze możesz się nauczyć :) Na początek możesz zacząć od jazdy na kucyku ;)
Noclegi akurat wolę sprawdzać na booking.com, znacznie wygodniej korzystać mi z tego portalu. Tam wszystko mam jak na dłoni. Pod tym względem booking.com wydaje mi się znacznie bardziej przejrzysty.
Na pewno będzie to fajne przeżycie, ale ja raczej bym sobie darowała. Nie wiem jednak, jak daleko jesteś w stanie posunąć się w miłości do latarenek ;)
Spokojnie, to raczej Ci nie grozi, biorąc pod uwagę, że sama jeszcze nie wiesz, co będziesz wtedy robić. Ja w istocie mam wtedy w planach morze, ale na pewno nie polskie. Z pewnych powodów mi ono nie odpowiada.
Z pewnością. Właśnie dlatego lubię podróżować sama. Nigdy nie wiadomo jakiego towarzysza lub towarzyszkę podróży przyniesie los.
OdpowiedzUsuńSkąd ten pomysł z kucykiem? ;) Moja Droga, muszę się rozczarować, potrafię już jechać sama. To tak jak z łyżwami. Poszłam pierwszy raz i już za pierwszym razem jeździłam sama. Jeśli chodzi o konie to nawet kiedyś jak byłam dużo młodsza to spadłam i to właśnie z kucyka;) Zrzucił mnie młokos jeden;)
Obawiam się, że zbyt daleko. Aczkolwiek pomysł jest logiczny. Wtedy udałoby mi się zobaczyć i Glendalough i Skerries. Dziś zaczęłam się zastanawiać czy drugiego dnia nie pojechać do Skerries, a tuż przed wyjazdem na zachód nie pojechać do Howth, darując sobie tym samym Glendalough. Dobrze by było jednak zobaczyć podczas pobytu dwa, jedne z najpiękniejszych parków wyspy.
Wiem, będę albo nad jednym morzem, albo nad drugim;)
A ja mimo wszystko nie lubię podróżować sama. Lubię mieć towarzysza, z którym mogłabym podzielić się swoimi wrażeniami. Pamiętasz, co stwierdził Chris McCandless? Hapiness only real when shared. Zgadzam się jednak z tym, że podróżowanie solo zdecydowanie sprzyja nawiązywaniu nowych znajomości.
OdpowiedzUsuńSkąd pomysł z kucykiem? :) Wiesz, upadek z niego mniej boli niż z kolosa, który ma np. 185 cm w kłębie :)
Ale kombinujesz ;) Jak koń pod górkę :) Zastanawiam się, ile razy jeszcze zmienisz swoje plany, zanim dojdzie do wyjazdu :)
Pamiętam co powiedział Chris. Jestem jednak zdecydowaną przeciwniczką myślenia, że jak nie mam z kim to nie jadę nigdzie i siedzę przed telewizorem. Wiesz ilu miejsc bym nie zobaczyła? Nie chodziłabym do kina, do teatru. Tak właśnie robi większość moich znajomych.
OdpowiedzUsuńJak spadać to przynajmniej z wysoka;)
Miejsca pozostają bez zmian. Nie wiem po prostu jak to ugryźć, żeby zrobić wszystko to, co bym chciała. Z doświadczenia wiem, że życie i tak ułoży swój scenariusz;)
Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma ;) Czekając na swojego wymarzonego towarzysza życia/podróży, mogłabyś zmarnować całe życie. Dobrze, że bierzesz je w swoje ręce i mimo wszystko robisz to, co Ci się marzy. Rozumiem jednak też tych, którzy z braku osoby towarzyszącej rezygnują z podróżowania - zwłaszcza za granicę. Nie każdy jest na tyle odważny i przebojowy, by zdecydować się na taki krok. Poza tym - jak zapewne dobrze wiesz - jadąc za granicę, dobrze jest umieć się dogadać w obcym języku. To znacznie ułatwia życie. Nie każdy jednak może pochwalić się znajomością języka obcego.
OdpowiedzUsuńPrzylecisz, zobaczysz, jak to będzie wyglądało... Znając życie, to i tak wyskoczy Ci coś niezaplanowanego [niekoniecznie niemiłego]. Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi ;) [Co ja mam dzisiaj z tymi przysłowiami i cytatami?] ;)
Kilkenny jest ślicznym miastem. Ponieważ leży nie tak znowu daleko od nas, bywaliśmy już w nim kilka razy. Z tym, ze z naszą trójka dzieciaków nie ma mowy o nastrojowych, ciasnych i stylowo urządzonych kafejkach, niestety. na to poczekamy, aż dzieci będa na tyle duże, że z nami nie pojada. chciałabym móc usiąść spokojnei z moim mężem i wypić choćby kawę, szczególnie w takich miejscach....
OdpowiedzUsuńKilkenny to podobno najczystsze miasto w Irlandii i trzeba przyznać, ze ile razy tam byłam, mimo tłumów turystów, całąej masy ludzi, nie zauważało się śmieci. Ciekawe dlaczego wnaszym małym miasteczku tak nie moze byc?
Piękne zdjęcia; a na róże to jeszcze troszke trzeba poczekać;)
pozdrawiam
Anka
Mmmmmmmmm! Mam ochotę spakować walizkę i pobiec na lotnisko! Zrobiłam tak kilka lat temu i wylądowałam w Dublinie. Teraz marzy mi się powtórka z wrażeń, zwłaszcza po takim wpisie. :)
OdpowiedzUsuńWitam jak zwykle serdecznie!
OdpowiedzUsuńKilkenny to Kilkenny! Tak je sobie zapamiętałem i miło mi teraz wrócić, choćby wirtualnie - wolałbym oczywiście w realu, ale na razie jakos się nie składa :(
Pożyjemy - zobaczymy.... To co mnie tam zafascynowało to wrażenie ogólnej klarowności, czysto, bez bazgrołów na murach ( wtedy jeszcze nikt z Wałbrzycha tam nie dotarł), fasady budynków kolorowe, w miarę ciekawe wystawy sklepowe a przede wszystkim nie zakurzone jak widziałem w Dublinie... Po prostu ładne miasto - cokolwiek chciało by się powiedzieć to w superlatywach. No może jest kłopot z parkowaniem w okolicy pałacu ale...
Mam pytanie techniczne - jak uzyskałaś takie nasycenie barw na zdjęciach, przecież pogoda była taka sobie co widać po zachmurzeniu ( te zdjęcia z błękitnym niebem to chyba z innej wycieczki... bo odnośnikiem czasowym jest pogoda na zdjęciach z nowym mostem :) Stosujesz jakiś filtr na obiektywie? Wiem, że to tajemnica warsztatu ale może mi ją zdradzisz?
Moja psinka coraz więcej rozumie ... i dlatego jest na etapie prób wymuszania. Pewnie myśli ,że my tego nie wiemy i testuje naszą wytrzymałość nerwową, ale nie ze mną te numery... :) Córa natomiast złapała się na tym, że zaaportowała misia pluszaka , gdy psinka dla zabawy odrzucała go przez cały pokój... :):)
Dziękuję za foto z miejsca, do którego chciałbym wrócić, kiedyś :)
Pozdrawiam jeszcze cieplej niż na początku postu, boś sprawiła to reportażem.
:):):)
I jak, warto było? :)
OdpowiedzUsuńAniu, a od czego masz siostrę? ;) Znajdź kogoś, kto zaopiekuje się dziećmi, a będziesz mieć przepis na romantyczny weekend w Kilkenny ;)
OdpowiedzUsuńPo tym, co zobaczyłam, jestem w stanie uwierzyć, że to najczystsze miasto Irlandii :) Tak jak wspominałam wcześniej: w sobotni wieczór sporo osób bawiło się "na ulicy", a w niedzielę rano było czyściutko.
Witaj :) Zgadza się, Kilkenny jest właśnie takie, jakim je zapamiętałeś: czyste, przyjemne, ładne i ciekawe. Dlatego jeśli mam zabrać kogoś na wycieczkę po jakimś irlandzkim city, mój wybór pada najczęściej na Kilkenny. Nie na Dublin, który jest dla mnie za głośny i za tłoczny, a do tego ma drogie parkingi. Lubię też Sligo i równie sentymentalnie je wspominam. Tam też spędziliśmy bardzo przyjemny weekend.
OdpowiedzUsuńE tam, żadna tajemnica :) Odpowiedź na Twoje pytanie techniczne jest prosta: photoshop działa cuda :) Pomocna rzecz nie tylko w robieniu ramek do zdjęć, sygnowania ich moim pseudonimem, ale przede wszystkim do "podciągania" kolorów.
Gratulacje, znaczy się, że lekcje nie idą na marne. A jak wabi się Wasz futrzak? :)
Pozdrawiam serdecznie :) Miłego tygodnia :)
PS. Długi weekend coraz bliżej! :) Yippee!
Tego co namazał Górnik Wałbrzych powiesiłabym dosłownie na trzepaku za jaja.
OdpowiedzUsuńPoza tym okolica wydaje się niezwykle urocza i miła.
Pozdrawiam Cię Taita ! :-))
Pomogłabym Ci :)
OdpowiedzUsuńKilkenny jest ok, ale wolę Galway... Raz pojechałam do KK z przyjaciółką, i zrobiłyśmy fajny spacer po kościołach i uliczkach, ale jednak nie uważam KK za najładniejsze miasto IE (chyba tak mój przewodnik pisze). Ale tereny przyzamkowe przy ładnej pogodzie są super na spacer :)
OdpowiedzUsuńA wiesz, że jeszcze nie miałam okazji do dokładnego zapoznania się z Galway? W ciągu roku dosyć często jesteśmy w tamtych stronach, ale jakoś zawsze je omijamy. Może wybiorę się tam kiedyś na weekend.
OdpowiedzUsuńZamknęłam się w sobie na ten system komentarzy;) Jak się nie ma co się lubi? Eee...Ja lubię to, co mam. Uwierz :) Otóż to. Ja rozumiem jak najbardziej tych, co nie wyjeżdżają za granicę, ich obawy. Nie rozumiem kiedy siedzą całe dnie w domu i nigdzie nie wychodzą. Z drugie strony ciągle taka jest małomiasteczkowa mentalność, że jest to dziwnie odbierane.
OdpowiedzUsuńCzytałam, że wybierasz się do Galway;)
P.S. Wczoraj rozczarowałam się tymi wycieczkami na wyspy. Chciałam kupić online, ale widzę, że nie zwracają pieniędzy jak jest zła pogoda i nie można płynąć. W Skerries za to zwracają...
Wordpressowy system nie przewidział tak pracowitych i zagorzałych komentujących ;) Jesteś wyjątkiem wśród komentatorów.
OdpowiedzUsuńMoże i lubisz, ale nie wierzę, że gdybyś miała taką możliwość, to nic byś w swoim życiu nie zmieniła.
Wybieram, ale chyba niekoniecznie w najbliższym czasie. Według prognozy pogody przez cały weekend ma tam padać.
PS. Zawsze możesz zarezerwować je będąc w Irlandii [po wcześniejszym sprawdzeniu pogody i upewnieniu się, że będzie słonecznie] albo kupić bezpośrednio przed rejsem, już na miejscu. Przez Internet jednak taniej. Choć dla Ciebie to pewnie znak, by wybrać Rockabill Lighthouse :)
Zawstydziłaś mnie teraz;) Muszę podjąć postanowienie poprawy. Zawsze się znajdzie coś co można zmienić. Zwykle jednak trzeba być bardzo zdecydowanym na zmiany. Niech się wypada teraz, a potem już nie:) P.S. Nie zabieram komputera, więc może być to kłopotliwe. A Ty niebawem nawiedzisz ojczyznę. Oby Ci wtedy dopisała korzystna aura.
OdpowiedzUsuńNadszedł długi weekend, więc pogoda musiała się popsuć - jakie to typowe. Jeszcze w zeszłym tygodniu, kiedy pracowałam i nie mogłam się nigdzie wybrać, mieliśmy 21 stopni, a teraz marne 13. Nic to, twardo susze pranie w ogródku. A nuż się uda i wyschnie :) Głupi ma szczęście :) Zobaczymy, ile w tym prawdy :)
OdpowiedzUsuńWiem, że nie zabierasz, ale będziesz nocować w co najmniej jednym B&B, a tam mogą mieć udostępniony komputer dla klientów. Jak nocowaliśmy ostatnio w B&B w Kilkenny, to w salonie był przygotowany laptop dla gości. Inna sprawa, że zawsze przecież możesz poprosić o rezerwację właściciela/recepcjonistę. Nie sądzę, by ktoś Ci odmówił.
Ojczyzna musi jeszcze trochę poczekać. Na razie nigdzie nie lecę.
Miłego weekendu :)
Witaj, witaj!
OdpowiedzUsuńAleż tu ruch u Ciebie ... zastanawiałem się przez moment, czy się jakoś przebiję :)
Gratuluję popularności a może raczej takiej grupy przyjaciół i znajomych. Poruszyłaś nośny temat Kilkenny no to teraz masz za swoje...:)
A ja jakoś nie wierzę tak do końca w tego photoshopa, bo kłóciło by się to z Twoim przesłaniem - o ile je dobrze rozszyfrowałem. No przyznaj się po prostu , że aparat fotograficzny to Twój drugi żywioł :)
Co do mojego weekendu majowego, to był długi ale mało pogodny. Kradliśmy słońce kiedy tylko się dało. Niewątpliwie najbardziej zadowolona była nasza psinka - jej deszcz nie przeszkadza bo to owczarek australijski ( o Boże, ona wciąż rośnie a po mamusi miała mieć jakieś 15 kg wszystkiego, teraz ma 3 miesiące i już 8 kg ...). Wabi się toto Bella ale powinna się nazywać Kultywator, bo namiętnie przekopuje ogródek :(. Po południu posadziliśmy na grządce cebulkę dymkę, a rano co do sztuki była wykopana - "...no bo przecież jej tam wcześniej nie było..." :) - przypuszczam, że tak by się tłumaczyła. Jesteśmy przez nią pogryzieni, podrapani i uhahani od ucha do ucha.
Nasza kotka rezydentka pochwaliła się nam nową kreacją - chyba sprawiła sobie nowe futro, ale jakieś takie mało dopasowane , bo mocno obszerne w okolicy talii... Wzięła chyba jakieś pierwsze lepsze z brzegu i prawie wlecze brzuchem po ziemi :)
Pozdrawiam mocno i serdecznie:)
Uwierz... dałabym radę sama.
OdpowiedzUsuńTakich półgłówków trzeba tępić.
No to witaj w klubie. Ja mam ostatnio właśnie tak, że jeśli już mam jakiekolwiek wolne to leje i jest zimno. W pozostałe dni świeci cudowne słońce;) I jak tam pranie? Przeżyło?;)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żeby ktoś potrafił odmówić. Zobaczymy.
Wydawało mi się, że w maju zamierzasz tu przybyć, ale kiepską mam pamięć, więc pewnie coś znowu pomieszałam.
Jakiego weekendu kobieto? Mój weekend był odwołany;)
Pranie nie doczekało się promieni słonecznych, za to posmakowało kilku kropel deszczu, i ostatecznie wylądowało w domu :)
OdpowiedzUsuńDobrze Ci się wydawało, nic nie pomieszałaś. Alzheimer jeszcze Cię nie dopadł.
A z tą pogodą, no cóż... powiedziałabym, że póki co maj jest naprawdę rozczarowujący. Strasznie kapryśna i zmienna pogoda, zimno, wietrznie i deszczowo. Niczym zimą... Kwiecień był naprawdę przyjemny.
Witaj, Przypadkowy Turysto po tym długim i leniwym weekendzie. Niestety u nas pogoda nie dopisała, przez co poczułam się zawiedziona ;) Mam nadzieję, że kolejne tygodnie maja będą znacznie przyjemniejsze. Bo jeśli lato ma wyglądać tak jak pierwsze dni maja, to ja może zacznę budować arkę, a przy okazji szukać nowego kraju zamieszkania :) Zimno, ponuro, deszczowo. Brr. Wieczorami aż się chce zapalić w kominku, albo chociaż włączyć ogrzewanie. A kwiecień był taki ładny i pogodny...
OdpowiedzUsuńNaprawdę używam PS do obróbki zdjęć, ale nie widzę w tym nic złego. To nie jest tak, że fotki są kompletnie poprzerabiane, że są na nich podoklejane różne elementy itd, itp :) To, co widzisz u mnie, to nie jest żaden pic na wodę, fotomontaż :) Spokojna głowa.
Bella - pięknie nazwaliście swojego futrzaka. A co do wagi, to cóż. Powiem tak: sam sobie jesteś winien, mój drogi :) Znasz kobietę, która przyzna Ci się, ile naprawdę waży? ;) Każda zaniża tę magiczną liczbę ;) Naprawdę uwierzyłeś w te marne 15 kg mamy Belli? ;)
Pozdrowienia dla Was i Waszego pociesznego kultywatora :) [fajna ksywka] :)
Witaj :)
OdpowiedzUsuńNo, jakże bym mógł zarzucać Ci picowanie zdjęć? Są jak zawsze ciekawe i soczyste mimo zmienności pogody. Ja po prostu oglądam zdjęcia dosyć uważnie , aby uchwycić szczegóły obiektów i ich ogólną aurę , bo wtedy potwierdza mi się to co być może sam widziałem i poznaję to czego nie widziałem.
Co do Belli to mam nadzieję, że w przyszłości nikt tak sam z siebie nie nazwie jej po prostu bela. U nas funkcjonuje takie powiedzenie - jak chcesz zobaczyć swoją żonę w przyszłości to popatrz na teściową... Mamusia Belli jest O.K. :) i tego się w skrytości trzymamy , pomiomo że to tylko psia część nasze rodziny:):):) Dzięki za pozdrowienia - od Belli też :)
Pogodnej aury a zwłaszcza pogody ducha życzę:)
Haha, to i ja trzymam kciuki za to, by Bella nie stała się (Grubą) Belą :)
OdpowiedzUsuńPogoda ducha jest, teraz jeszcze przydałaby się pogodna aura. Niestety prognoza pogody na najbliższe dziesięć dni nie jest zachwycająca. Może następny długi weekend [w czerwcu] będzie zdecydowanie przyjemniejszy :)
Miłego weekendu życzę. Przede mną jeszcze sprzątanie domu :(
Bardzo malownicze to Kilkenny. Jak na razie z Kilkenny kojarzyło mi się jedynie piwo :) ale teraz widzę, że warto odwiedzić to miejsce również z innych powodów.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie!