Ostatni z walijskich
zamków genialnego architekta
francuskiego pochodzenia, Jamesa z Saint George, był dla mnie tym pierwszym. To
właśnie od niego rozpoczęłam zapoznawanie się ze słynnymi zamkami króla Edwarda
I wchodzącymi w skład jego "żelaznego pierścienia".
Chodzą słuchy, że
Beaumaris, ten łabędzi śpiew francuskiego architekta, był jego najdoskonalszym
dziełem. Ostatnim, a co za tym idzie, ulepszonym, wypieszczonym i mocno
dopracowanym. Bo widzisz, 10 kwietnia 1295 roku król Edward I Długonogi,
pieszczotliwie zwany także "Młotem na Szkotów" [to właśnie przeciwko
niemu walczył bohater narodowy Szkocji - William Wallace, którego zapewne znasz
jako "Bravehearta"] dał swojemu wybitnemu architektowi nie tylko sakiewkę
z zawrotną zawartością 60 szylingów [małej fortuny jak na ówczesne czasy], ale przede wszystkim ogromne pole do popisu.
Dosłownie i w przenośni. No, powiedzmy.
"Pole" było
płaskie niczym chłopięca klatka piersiowa i znajdowało się na wschodnim krańcu
uroczej walijskiej wyspy Anglesey. Był tylko jeden mały, maluteńki problem -
Długonogiego już ktoś uprzedził. Teren był już zabudowany. Co prawda nie był to
zamek, tylko zwykłe miasteczko Llanfaes - nic, z czym król nie mógłby sobie
poradzić. Przecież on był w stanie góry przenosić! Zatem przeniesienie
mieszkańców Llanfaes w inne strony okazało się dla niego tym, czym dla Pudziana
musi być podrzucenie dwulitrowej butelki wody. I w takich okolicznościach
zaczęło się rodzić "dziecko" francuskiego architekta, zamek
Beaumaris, którego nazwa ma pochodzić od "pięknych mokradeł" bądź też
"pięknych mórz".
Jakaż to musiała być ulga
dla Jamesa, jakież pole do popisu - wreszcie płaski, naleśnikowaty teren: zero
upierdliwych pagórków i złośliwych klifów, zero nierównych nawierzchni. Jakaż
miła odmiana na przykład po zamku Harlech wybudowanym kilkanaście lat
wcześniej. Nic tylko zacierać ręce i brać się do roboty.
James zainspirował się
zatem swoją wcześniejszą mistrzowską robotą i stworzył najdoskonalszy ze swoich
zamków. Tu nawet prozaiczny wychodek nie był zwykłą toaletą, lecz Hiltonem
wśród latryn: innowacyjnym, "klimatyzowanym", z drzwiczkami dla
osłonięcia intymnych części ciała i zachowania prywatności. Gdyby James dożył
naszych czasów, dostałby za swoje - trzydzieści dwa! - zamkowe wychodki
certyfikat ze znakiem Q i uścisk dłoni prezesa.
Te 60 szylingów otrzymane
przez Jamesa w kwietniu 1295 roku, to był tylko początek wydatków. Kolejne
miesiące przyniosły kolejne wydatki i wkrótce król Edward I stał się uboższy o kwotę,
która w naszych realiach wyniosłaby około czterech milionów funtów. Rekordowa
suma wydana w rekordowo krótkim czasie. Nic zatem dziwnego, że wkrótce
królewski skarbiec opustoszał, bo Długonogi zwyczajnie wyprztykał się z kasy.
Najsmutniejsze w tym
wszystkim jest to, że pomimo fortuny wydanej na zamek, pomimo 3 500 robotników
pracujących przy twierdzy w szczytowej fazie budowy i 35 lat prac nad zamkiem,
Beaumaris nie został ukończony. Intensywna faza konstrukcji trwała tylko trzy
lata, bo na tyle pozwoliły fundusze. Żadna z wież ani żadna z bram wjazdowych
nie osiągnęły zaplanowanej wysokości. Wprawne oko jest w stanie dostrzec tutaj
horyzontalną linię, stanowiącą granicę między pierwszą a drugą fazą budowy.
Ambitny plan Edwarda I okazał się zbyt ambitny. Ale to i tak wystarczyło, by
zamek trafił na listę UNESCO.
Niedokończony, a mimo to
imponujący i piękny. Godny zachwytu nad geniuszem Jamesa, tego militarnego
architekta specjalnie sprowadzonego tu z kontynentu, który nie bał się myśleć
nieszablonowo i sięgać po nowe rozwiązania jak na przykład ukośne, spiralne
rusztowania potrzebne do wybudowania wież. A tych w zamku Beaumaris nie
brakuje.
Szesnaście flankowanych
wież stanowi nie tylko estetyczny element tej symetrycznej warowni, lecz przede
wszystkim było częścią zabójczego systemu obronnego. Sam tylko mur zewnętrzny
zawierał jakieś 300 pozycji strzeleckich dla łuczników, a oprócz tego były
przecież inne, tradycyjne zabezpieczenia przed atakiem: opuszczane wrota,
trebusze, mordercze dziury... Żeby
dostać się na dziedziniec Beaumaris trzeba było pokonać szereg trudności na tym
ekstremalnym torze przeszkód. To był taki średniowieczny odpowiednik naszego
"Wipeouta". Najeźdźca nie mógł stracić czujności ani na minutę, bo to
mogło skończyć się stratą życia.
Wierz mi, tutaj pomyślano
o wszystkim. Dlatego zamek był w posiadaniu własnego doku, do którego to
spokojnie mogły przybywać statki z zaopatrzeniem. Był w tym celu nawet
specjalny otwór w murze umożliwiający sprawny transport i rozładunek towaru
bezpośrednio na terenie zamku.
Wszystko mi się tu
podobało. Ten pierwszy zachwyt, który dopadł mnie zaraz po opuszczeniu auta,
które to swoją drogą zostawiliśmy na parkingu
na... trawie, naprzeciwko zamku, pozostał ze mną do samego końca.
Powiedziałabym nawet, że stopniowo wzrastał. Nie sposób było nie zachwycić się
tym kasztanowcem rosnącym tuż przy bramie wejściowej, zamkiem przeglądającym
się w spokojnych wodach fosy, imponującymi widokami Snowdonii rozpościerającymi
się ze szczytu murów obronnych, a nawet najzwyklejszym, ale jakże sielskim widokiem
krów wygrzewających się w słońcu i pasących na intensywnie zielonych
pastwiskach. Bajka, mówię Ci, to była bajka.
Dobry Wieczór! Zamki to coś, co tygrysy lubią najbardziej. Piękny i okazały zamek. Piękne otoczenie, więc wcale, a wcale nie jestem zaskoczona, że przypadł Ci o do gustu droga Taito. Podoba mi się również fosa.
OdpowiedzUsuńNie znam niestety historii Walii, stosunkowo mało o niej wiem. Szkoda, że imponujące budowle jak powyższy zamek czy Sagrada Familia pozostają niedokończone. A może to stanowi o pewnego rodzaju ich uroku? Hm?
Wieczór w istocie dobry, szkoda tylko, że dzień się już kończy. Okropnie szybko zleciał mi ten weekend. Sobota głównie na przygotowywaniu się do wizyty gości i pieczeniu, a dzisiaj to sama jestem sobie winna, bo za późno wstałam...
UsuńZamek fajny, ale samo miasto również niczego sobie. Następny post poświęcę chyba właśnie niemu, bo przypadło mi do gustu.
Fosa pełna wody zawsze mile widziana. Niewątpliwie dodaje uroku.
Ja do niedawna też nie za dużo wiedziałam, ale mój wyjazd to zmienił. Walia jako kraj bardzo przypadła mi do gustu i powiem Ci, że chciałabym w niej zamieszkać. Ta wizja nieodkrytego przeze mnie kraju, w dodatku naszpikowanego wspaniałymi fortecami, działa na mnie wyjątkowo kusząco.
Witaj w klubie. I mi minął w oka mgnieniu, chociaż obiecałam sobie nieco pofolgować nic z tego nie wyszło. W sobotę zakupy samochodowe, impreza u siostry, a w niedzielę wypełnianie zaległych dokumentów, bo przecież nie ma kiedy! I ja w niedzielę zwlekłam się z łóżka dopiero zanim wybiło południe, ale jest coś sielskiego w jedzeniu śniadania w piżamie po godzinie jedenastej. Nie uważasz?
UsuńCzekam zatem na dalsze i bardziej częste wrażenia.
Aż tak? To co? Przeprowadzka?
Że też nie może być odwrotnie - szybko mijający tydzień roboczy i dłuuugi weekend :) Teraz to chyba tylko pozostaje nam odliczać dni do kolejnego wolnego dnia. Za mną beznadziejny poniedziałek, teraz musi być już tylko z górki...
UsuńW ogóle jest coś sielskiego w niespieszeniu się. Uwielbiam takie relaksujące momenty, kiedy do znudzenia mogę siedzieć z książką na świeżym powietrzu lub jadać wszystkie posiłki w ogródku i zaśmiewać się z kocich wygibasów. Mamy w domu teraz nowy nabytek - małą kocią kulkę, którą wprost rozpiera energia, więc hasanie w ogródku i wrestling ze starszym "bratem" to jej obecne hobby. Dla nich i dla mnie to dobra zabawa. Nierzadko mam z nich więcej ubawu niż z kabaretu. I tu dochodzimy do tego, co mnie najbardziej trzyma w Irlandii - koty i dom. Nie wykluczam jednak przeprowadzki. W ogóle to od dłuższego czasu marzy mi się zmiana scenerii. Gdyby tylko można było - niczym ślimak - przemieścić się wraz z domem....
Ha! Gdyby ktoś odkrył, że wydajność pracowników rośnie, kiedy mają więcej wolnego-kto wie może by to nastąpiło;) Mam nadzieję, że reszta tygodnia była dla Ciebie bardziej łaskawa.
UsuńPrawda? Uwielbiam te niespieszne chwile niezmiennie. Całkiem niedawno miałam trochę czasu i poszłam na śniadanie na mieście. Zdążyłam zjeść, napić się kawy, poczytać gazetę. Cudowny to był poranek. Kiedy tak patrzę czasami na ludzi o poranku w innych krajach, którzy zaczynają od kawy w klimatycznej knajpce-zastanawiam się jak oni to robią?! Okazuje się, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Kolejny koteł? O proszę. To już chyba całkiem spora kocia rodzina. Na pewno wyśmienity jest to widok. Marzy Ci się zmiana kraju? Ejże? Jak to możliwe.
Powiem Ci jednak na ucho, że mi wręcz przeciwnie. Coraz częściej utwierdzam się w tym, że wybrałam dobre miejsce do życia. Gdyby tylko była tu sensowna, dobrze płatna praca-byłabym w raju. Jest tylko jedno, jedyne miejsce, które bym wybrała zamiast aktualnego. Z pewnością doskonale wiesz jakie. Jednak tam zupełnie nie byłoby perspektyw na własny kąt, a wynajmowanie mieszkania do końca życia jest umówmy się-średnim pomysłem.
Nie wiem czy można się przemieszczać wraz z domem, ale wiem, że dom-to uczucie, które nosisz w sobie, gdy wchodzisz do domu, do miejsca, w którym Ci dobrze, ciepło, bezpiecznie, sielsko i anielsko-można zabrać ze sobą wszędzie. No, prawie.
Moja na pewno! Muszę mieć - raz na jakiś czas - przerwę od swojej pracy, bo niekiedy mocno rzuca mi się na psychikę. Te przerwy pozwalają mi nie zwariować.
UsuńZgadza się, reszta tygodnia była już lepsza. Poniedziałek zdecydowanie był koszmarem. Mam nadzieję, że jutro nie czeka mnie powtórka z rozrywki... Odliczam dni do długiego weekendu.
Dlatego ja właśnie staram się wstawać na tyle wcześnie, by przed pracą móc na spokojnie usiąść w kuchni z filiżanką kawy i miło rozpocząć ten dzień.
Kolejny ;) Zupełnie nieplanowany - efekt wizyty u znajomych, którym w szopie okociła się kotka [i to nawet nie ich, bo oni kotów nie mieli]. Słodziak z niego taki straszny, że od razu nas w sobie rozkochał. Jeden z moich samców totalnie stracił dla niej głowę [bo to "dziewczynka" jest]. Jest wesoło, choć mała potrafi dać popalić. Jednym z jej ulubionych rytuałów jest wślizgiwanie mi się rano do łóżka i próba odgryzienia mi nosa :) Mówię Ci, lepszego i skuteczniejszego budzika nie mogłam sobie sprawić.
Wspaniale to czytać! Mówisz tu jednak ogólnie o Polsce, czy o mieście, w którym pracujesz? Domyślam się, że to ukochane miejsce zaczyna się na K.? :)
Święta prawda! Coś o tym wiem, bo natrafiałam na "dom" tam, gdzie się go nie spodziewałam.
Nawet nie wiesz jak dobrze Cię w tej kwestii rozumiem!
UsuńZdaje się, że właśnie nadszedł u Was długi weekend zatem enjoy!
Hm..ciekawe te Twoje wizyty u znajomych, ja wracam co najwyżej z jakąś częścią garderoby, ale nie ze zwierzątkiem;)Zwierzęta są cudowne.
Kochana! Nie obrażaj mnie!;) Nigdy w życiu bym tak nie opisała miasta, w którym pracuję. Piszę o mieście, w którym mieszkam:) Tak, tak. Ukochane miejsce niezmienne.
Zgadza się, był długi weekend i nawet pogoda była bardzo przyzwoita, ale spędziłam go w samotności w domu, choć pierwotnie miałam być w tym czasie w boskiej Walii. Cóż, praca Połówka znów stanęła na pierwszym miejscu, zepsute auto też nie poprawiło sytuacji...
UsuńO tak! Są cudne, tylko ludzie to "świnie". Czytam teraz Janusza Leona Wiśniewskiego. Kobieto, czytałaś jego "Samotność w sieci?" Jak on cudownie, z gracją i mądrością ubiera myśli w słowa! G E N I U S Z! Był tam fragment o zwierzętach. Czytałam i ryczałam. Świetna lektura. Surowa, gorzka, prawdziwa.
Z dwojga złego lepiej, że wracasz z dodatkową częścią garderoby niż z brakującą, bo wtedy musiałabym zacząć się o Ciebie martwić! ;) Swoją drogą, to był mój pierwszy raz - nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się wrócić z futrzakiem. Nie żałuję jednak. Kocham tego małego wariata, mimo że rano znowu wlazła mi do łóżka, pokąsała nos, policzki, brodę i rękę :) I tak ciepło robi mi się na sercu, kiedy patrzę, jak cudnie bawi się z moim dwuletnim kotem! Best buddies!
O mieście, w którym mieszkasz? Ooo, zaskoczyłaś mnie ociupinkę, nie sądziłam, że tak je uwielbiasz.
Oj tak, Rose ma zdecydowanie rację. Zamki, to jest to co tygrysy lubią najbardziej. :D
OdpowiedzUsuńBraveheart oczywiście widziałem i mimo, że Edek był dość antypatyczną postacią, to nie można mu odmówić inteligencji i strategicznego myślenia. Może i z Will'em nie do końca mu wyszło, ale synową to sobie (przynajmniej w filmie) wybrał śliczną. A z Twojego wpisu dowiedziałem się właśnie, że "Zastaw się, a postaw się" obowiązywało już dawno temu i nie tylko w Polsce. No miał chłopina gest. Ale nie pomyślał, że takie hektary pod dachem to w cholerę drogo utrzymać. Dobrze przynajmniej, że mu ten architekt wychodków nawtykał, to po kiepskiej uczcie daleko biegać nie musiał. O ile oczywiście tam zamieszkał. Niemniej ładny domek.
A przechodząc do tematu domu... No co ja za herezje tu wyczytuję? Wyprowadzka? Z Irlandii??? To kto, przepraszam będzie odkrywał Irlandię, dla takich jak ja, złaknionych i nie mających czasu w nadmiarze? Ja wiem, każdy ma prawo do szczęścia a przecież tutaj jest go tak wiele. Po co szukać go gdzie indziej i narażać się na niewygody przeprowadzki? ;)
Ale pamiętaj, nawet jeśli zdecydujesz się opuścić Zieloną Wyspę, to ja dalej będę śledził Twoje blogowe poczynania.
W sumie to nie jest zły pomysł z tym ślimakiem. Za jakieś trzydzieści lat dotrzesz w pobliże morza. A potem trzeba będzie znaleźć kogoś kto Cię z tym domem przewiezie przez morze. ;)
Witaj, Zielaku, i przyjmij moje serdeczne podziękowania za Twój komentarz. Szczerze mnie nim rozbawiłeś :)
UsuńCzy to przypadek, że cała nasza trójka uwielbia zamki? Ale to dobrze się składa, bo w najbliższym czasie będzie ich u mnie sporo. Ciekawa jestem, czy któryś z nich stanie się Waszym ulubionym.
"Braveheart" to taki film, w którym zarówno panowie jak i panie będą mieć na czym oko zawiesić. Przedstawicielki płci pięknej, to chyba nawet bardziej, przecież ten film aż ocieka testosteronem ;) Swoją drogą, z chęcią bym go ponownie obejrzała.
Powiadają, że "grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne - tam, gdzie, chcą". Coś mi się wydaje, że to było motto Edwarda ;) Wykorzystał swoje "pięć minut" i przeszedł do historii. Czasami opłaca się być draniem.
Spokojnie, Zielaku. Piszesz tak, jakbym już jutro miała się przeprowadzić. To tylko taka moja fantazja. A one mają to do siebie, że część z nich umiera śmiercią naturalną, nie doczekawszy się realizacji. Najpierw musiałabym załatwić sobie irlandzkie obywatelstwo, potem znaleźć jakieś lokum w Walii, następnie zwolnić się z pracy, a potem spakować ;) Żadnej z tych czynności nie załatwia się od ręki ;) Zresztą teraz - w obliczu Brexitu - to chyba lepiej będzie, jak zostanę tu, gdzie jestem. Miło jednak wiedzieć, że jesteś tak kochany, iż czytałbyś mnie nawet wtedy, gdybym nadawała z Uzbekistanu ;)
Ta literka E z jaśniejszego kamienia, na narożnej wieży, to przypadek czy zamierzone "logo" właściciela posiadłości? ;)
UsuńI jeszcze jedno pytanie mi się nasunęło. Czy James dostał te sześćdziesiąt szylingów za sam projekt i plany (na pergaminie?) czy nadzorował prace przez owe 35 lat? Bo wiesz, mogła to być mała fortuna, ale jeśli trzeba było na nią tyrać 35 lat to już tak różowo nie wygląda. A jeśli brać pod uwagę Edwarda I przedstawionego przez Patrick'a McGoohan'a, to chłopak rozrzutny nie był i raczej więcej niż owe 60 szylingów nie zapłacił. ;)
Uzbekistan brzmi nieźle. Podobnie jak Kirgistan, Kazachstan, Turkmenistan czy Alaska stan. ;) Byleś tylko pisała i fotografowała.
Miłego weekendu.
Patrzę, patrzę i nigdzie nie mogę jej zlokalizować. Chyba czas przebadać oczy ;) Czyżby chodziło Ci o dziewiąte zdjęcie? Logo byłoby bardzo w stylu Edwarda, który budował te zamki m.in. dla szpanu ;)
UsuńGdybyś (wy)budował tyle imponujących, ale przede wszystkim kosztownych zamków, to też byś nie był rozrzutny i oglądałbyś każdego szylinga po trzy razy, zanim zdecydowałbyś się go wydać. Zamek pochłaniał tak ogromne kwoty, że te 60 szylingów było tylko początkiem. Edward niesamowicie cenił Jamesa i jego bystry umysł, myślę, że nie skąpił mu grosza - wszystko, co powstało z jego ręki było zachwycające.
Z tych wszystkich stanów, to Alaska stan najbardziej by mi odpowiadał :)
Piękny,okazały, bajkowy. Tęskniłam za Twoimi relacjami i tym bardziej cieszę się, że znów tu jestem :) Miłego wieczoru :)
OdpowiedzUsuńTo, co piszesz, jest bardzo miłe, Elso! Dziękuję za te słowa :)
UsuńZatem popatrz na zdjęcia pierwsze, czwarte i dwudzieste czwarte przedstawiające tę samą wieżę. Tak mniej więcej metr - półtorej metra nad lustrem wody. Lubisz ABBĘ? Wczoraj byliśmy w IMC. Mmmmmmmammmma mia. Jak dla mnie nie gorszy od poprzedniej części, choć był(a) element wstawiony z powodów bardzo nieoczywistych i w sumie zbędny. Ale musisz sama zobaczyć i ocenić. Oczywiście jeśli lubisz musicale.
OdpowiedzUsuńTeraz już widzę, dziękuję za wskazówki. Wizyta u okulisty odwołana ;)
UsuńJesteś trzecią osobą, która w ostatnim czasie bardzo pozytywnie wypowiada się na temat tego filmu. Nie dalej jak wczoraj pisałam Rose - która widziała ten film - że nie jestem wielką fanką musicali [wyjątek stanowił "Michael Collins" oglądany na żywo], a pierwszej części "Mamma Mia" to nawet całej nie obejrzałam, ale to głównie dlatego, że akurat miałam pod opieką dziewczynki znajomej, a dzieci czasami mają odmienną wizję idealnego wieczoru ;)
ABBA wzbogaciła rynek muzyczny o wiele wesołych i skocznych piosenek, ale nie zaliczyłabym jej do moich ulubionych grup. Da się ich jednak słuchać, mimo że preferuję inny rodzaj muzyki.