sobota, 8 sierpnia 2020

Wyjazd, którego miało nie być



O powrocie do Walii zaczęłam marzyć, zanim jeszcze z niej wyjechałam. Śmiało mogę powiedzieć, że mój pierwszy pobyt w niej zrewolucjonizował podróżniczy aspekt mojego życia - od tamtej chwili dzieliłam je na to, co było przed Walią, i na to, co było po niej. A to, co było po niej, tak bardzo mi się spodobało, że nagle straciłam zainteresowanie przemieszczaniem się samolotem i pokochałam podróże promem, a dokładniej z Irish Ferries, bo to ich flotą czterokrotnie pokonywałam Morze Irlandzkie i Kanał św. Jerzego. Co więcej, każdy z tych razów równie mocno sobie chwaliłam. 

Dopiero po swoim pierwszym razie związanym z przeprawianiem się drogą morską z jednego kraju do drugiego zauważyłam, o ile jest to mniej stresujące, a zarazem bardziej komfortowe doświadczenie w porównaniu z podróżą samolotem. Niesamowicie prosta i przyjemna odprawa1 - nawet bez konieczności wychodzenia z samochodu i pokazywania dokumentu tożsamości! - żadnych limitów na bagaż, żadnego krępującego i upokarzającego obmacywania w czasie kontroli na lotnisku, brak konieczności dzielenia swojej najbliższej przestrzeni osobistej z obcymi i słuchania rozwrzeszczanych dzieci,  toalety w normalnym rozmiarze, możliwość swobodnego poruszania się w dowolnym momencie... No i przestrzeń, co pewnie nie bez znaczenia będzie dla klaustrofobików. 
 przeprawa Isle of Inishmore

Liczyłam, bardzo liczyłam, na to, że w minionym roku znów uda nam się odwiedzić Wielką Brytanię. Choćby tylko na kilka dni. Nie miałam wielkich wymagań. Jednak mimo tego, że były one skromne, plan okazał się trudniejszy do zrealizowania, niż myślałam. Na przeszkodzie stanęła, jak to zwykle bywa, praca Połówka. Firma, która często wydobywa ze mnie to, co najgorsze, bo nasze światopoglądy znacznie od siebie odbiegają. Pewnie nie bez znaczenia jest tu fakt, że stoimy po zupełnie przeciwnych stronach tej samej barykady, a co za tym idzie, mamy diametralnie inne spojrzenie na tę samą kwestię. 



Ja, jako "westalka" i orędowniczka ogniska domowego, uważam, że czas prywatny i rodzinny pracownika to jego świętość. Że chcący mieć szczęśliwego i efektywnego pracownika, trzeba najpierw zadbać o równowagę między życiem zawodowym a osobistym. Firma Połówka wydaje się hołdować nazistowskiemu arbeit macht frei. Możesz być naprawdę sumiennym pracownikiem, możesz codziennie dawać z siebie 100%, możesz chętnie zostawać po godzinach, a nawet pracować we wszystkie weekendy, ale to i tak nie da ci pewności, że w nagrodę za swoje oddanie dostaniesz tę parę dni urlopu w lipcu. Bo przecież nieważne, że szkoła się skończyła, że rodzice chcieliby wspólnie wyjechać z dziećmi na urlop, nieważne, że to wakacje, że pogoda najładniejsza i każdy chciałby poczuć, że żyje. To nic, że w firmie jest co najmniej jedna osoba, która mogłaby cię zastąpić na ten tydzień czy dwa. Świat by się przecież nie zawalił. Jak na ironię łatwiej było Połówkowi dostać wolne latem, kiedy był prawą ręką szefa w małej irlandzkiej firmie, w której nie miał zastępcy, niż wtedy, kiedy zaprzedał duszę amerykańskiemu holdingowi. 


 
Jak można się domyślać: ziałam ogniem, plułam jadem i dokonywałam masowych mordów w swoich myślach, kiedy zrozumiałam, że ze wspólnego wakacyjnego wyjazdu do Walii raczej nic nie wyjdzie, bo nie zsynchronizujemy się urlopami. To głównie ta świadomość była dla mnie bodźcem do zrobienia sobie mini-urlopu pod koniec czerwca w hotelu Armada w hrabstwie Clare2. Skoro nie mogłam liczyć na wspólny urlop w lipcu, to postanowiłam, że chociaż przedłużymy sobie czerwcowy weekend i zrobimy coś, czego zazwyczaj nie praktykujemy - pojedziemy do fajnego hotelu zamiast B&B. Choć i tu nie obyło się bez małych potknięć, bo data, która mnie interesowała, nie podobała się Połówkowemu managerowi, więc wyjazd trzeba było opóźnić o tydzień. 


Cud zdarzył się w momencie, w którym byłam już całkowicie pogodzona z losem, kiedy to już prawie zapomniałam, że jeszcze niedawno nosiłam żałobę po wyjeździe, który został abortowany przez nieczułą korporacyjną machinę. 


Pewnego pięknego dnia Połówek wystąpił w roli archanioła Gabriela, który zwiastuje Dobrą Nowinę i oznajmił mi, że crunch time w firmie niespodziewanie się przesunął, i w związku z tym manager sobie o nim przypomniał, proponując mu zerwanie owocu z zakazanego drzewa - skoro pozostajemy w religijnej tematyce -  a mówiąc po ludzku:   wzięcie tygodnia wolnego - albo nawet dwóch! - w lipcu tak, żeby nabrał sił na okres intensywnej pracy.

 A tu już nasz powrotny Epsilon w Holyhead

Reszta już poszła jak po maśle: odkurzanie mapy południowej Walii, nad którą kiedyś tak pieczołowicie pracowałam, skrupulatnie zaznaczając wszystkie interesujące zamki, wyszukiwanie jak najlepszych biletów na rejs, rozglądanie się za noclegiem, rezerwowanie opiekunki dla naszych włochatych umilaczy życia... 

I choć przez długi czas miałam następujące dylematy3
1) czy rezerwować noclegi w Walii w ciemno (nie wiedząc, ile kilometrów pokonamy danego dnia i gdzie rzuci nas los) czy też może nie zawracać sobie nimi głowy (bo choć z reguły jestem dość poukładana, to jednak kocham spontaniczność i szalone pomysły) 


2) czy jechać do Rosslare na dzień przed naszym wczesnoporannym rejsem, przespać się w pensjonacie, by rano bez nerwów i stresu stawić się w porcie po siódmej rano, czy też może darować sobie pobyt w B&B, a zamiast tego wyjechać w środku nocy z odpowiednim zapasem czasu, by zdążyć przed zamknięciem odprawy,
po przejściu tej wyboistej drogi do otrzymania urlopu, okazały się one być prawdziwą błahostką.  
 
CDN


_________
1 Od 2019 roku, kiedy to pisałam tę relację, sporo się zmieniło (Brexit, coronavirus), teraz niestety już pewnie nie jest tak łatwo, prosto i przyjemnie. W bieżącym roku nie miałam okazji przekonać się o tym, i to już raczej się nie zmieni, bo w 2020 nie planuję zagranicznych wyjazdów
2 W pierwotnym zamierzeniu relacja z urlopu w Clare miała pojawić się przed relacją z Walii
3 Dla niecierpliwych: zdecydowaliśmy się na nocleg w Rosslare

44 komentarze:

  1. Bry!
    Jak ja nie lubię, wręcz nienawidzę, takiego traktowania w pracy. Zapomnij o urlopie w terminie jaki ci odpowiada, bo szef chce mieć cię pod ręką. Ale kiedy już dopasujesz swoje plany do widzimisię szefostwa, porobisz rezerwacje na sierpień, kupisz bilety i zgracie to wszystko z drugą połówką, nagle usłyszysz - "Chciałeś dwa tygodnie w lipcu? To weź sobie. A w sierpniu zostaniesz trochę po godzinach i jakiś weekend." I pół biedy jeśli poinformuje o tym w kwietniu. A co jeśli "dobra nowina" nadejdzie z końcem czerwca?
    W małej firmie, w jakiej pracuję, zdarzają się tego typu sytuacje. Rzadko, ale jednak. Przeważnie jest to spowodowane ważną sytuacją rodzinną szefa lub któregoś z pracowników i nie wynika z lekceważenia pracownika. W Polsce pracowałem jednak w dużej firmie, i tam plany urlopowe na wakacje i później musiały być zgłoszone do końca stycznia i były mniej elastyczne niż blok bazaltu. Chyba, że nagle jakiś pracownik był w firmie niezbędny, wtedy jego plany urlopowe mogły być zmienione decyzją kierownictwa wedle potrzeb zakładu pracy.
    Wszystko zgodnie z zasadą, że jeśli chcesz podwyżkę, to każdy może zrobić twoją robotę, ale jeśli chcesz wolne, to nagle nikt nie jest w stanie cię zastąpić. Wrrrr...
    Ale cieszę się, że jesteście na tyle elastyczni aby dopasować się wzajemnie do wyjazdów spontanicznych. Rozumiem, że będą zamki i nie tylko. Już nie mogę doczekać się ciągu dalszego. :)
    Miłej niedzieli życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry znad kubka czarnej kawy w ten szary poniedziałek! Aż trudno uwierzyć, że wczoraj mieliśmy taką piękną pogodę, tyle odcieni błękitu, a dziś już tylko "50 shades of gray" ;) A tak na marginesie, byłam wczoraj na zachodzie wyspy, i bardzo rzuciło mi się w oczy to, jak niesamowicie jesienny krajobraz jest już w tamtych stronach. Mayo - jeszcze OK, sporo zieleni, ale w Connemarze już na dobre rozgościły się kolory ziemi i przeróżne miedziane, miodowe i złociste odcienie.

      Ja na szczęście nie mam takich problemów, bo zawsze mam sporo wolnego w okresie wakacji (+ okres bożonarodzeniowy/noworoczny), ale pamiętam taką sytuację - jeszcze z poprzedniej pracy Połówka - kiedy byliśmy na urlopie gdzieś na płd-zach wyspy, a on dostał telefon od szefa z informacją, że pojawiła się sytuacja awaryjna i istnieje ryzyko, że będzie wcześniej potrzebny w pracy.

      W zasadzie to powinnam była zrobić jeszcze jeden przypis, bo od tamtego roku nie tylko sytuacja na świecie uległa zmianie, ale także ta w jego firmie (akurat na lepsze). Praca w weekendy już na przykład nie jest "normą", a ponadto firma zatrudniła sporo nowych pracowników, przez co ci starzy zostali nieco odciążeni.

      Będzie przynajmniej pięć postów o zamkach, bo to między innymi nimi urzekła nas Walia. Połówek jest niestety zdecydowanie mniej czuły ode mnie na piękno przyrody, którego temu krajowi nie brakuje, więc szybko nauczyłam się, że do mojej propozycji wyjazdu należy dołączyć jak najwięcej kozackich zamków, by Połówek przychylniej spojrzał na moje plany ;)

      Dziękuję, niedziela przeszła moje najśmielsze oczekiwania :) Mam nadzieję, że Twoja była chociaż w połowie tak fajna jak moja :)

      Usuń
    2. Już się cieszę na te zamki. Jak dla mnie mogą być nawet walijskie lub angielskie. Lubię wszystkie, o ile są w ruinie. ;) A kozackich w życiu nie widziałem, więc nie krępuj się takie też zaakceptujemy. Piszę w liczbie mnogiej, bo wierzę, że wszyscy odwiedzający Twojego bloga będę oczy wybałuszać na kozackie zamki w Walii. ;)
      Nooo, jeśli Twoja była dwa razy fajniejsza od mojej, to szczerze współczuję. Myślę, że dopiero mnożnik powyżej 5 dawałby niedzielę na tyle fajną, aby warto było o niej wspomnieć. No cóż, nie zawsze życie układa się po naszej myśli, nawet jeśli pogoda dopisze. Za to od piątku zacznie mi się urlop. Sierpień nie jest najlepszym miesiącem na wakacje w Irlandii, ale nie ma co narzekać. Przecież mógł trafić się urlop w atrakcyjnym miesiącu na "L". Nie mylić z lipcem. :) Motór dostanie nową oponę, więc istnieje prawdopodobieństwo podobnej wycieczki do tej, którą odbyłem w niedzielę sprzed tygodnia.
      Też zaparzę kawę. Miłego wieczoru życzę.

      Usuń
    3. A ja się cieszę, że Ty się cieszysz :) I że jeszcze nie masz ich dość :) Fantastyczne mają te zamki - sama nie wiem, czy bardziej podobały mi się te na północy kraju, czy może właśnie te na południu. Ciekawa jestem, który tym razem zrobi na Tobie największe wrażenie. Poprzednim razem chyba Caernarfon i Conwy?

      Marzyła mi się Kornwalia, w której rozkochał mnie "Poldark", ale - choć byliśmy na granicy Walii i Anglii, to na tę drugą zabrakło już czasu :( Trzeba było wracać do domu, a do pokonania mieliśmy dosłownie całą Walię.

      Przykro mi to czytać - miałam nadzieję, że spędziłeś ją w miły sposób. Moja była kapitalna, ale znów mam blokadę i nie potrafię pisać! Nie wiem zatem, kiedy Wam pokażę te wszystkie wspaniałości, które udało mi się ostatnio odwiedzić. Jak dobrze, że w takich sytuacjach mogę ratować się postami archiwalnymi, napisanymi dawno temu "do szuflady".

      Zazdroszczę urlopu! I mów, co chcesz, ale ja nadal twierdzę, że urlop w lutym może być fajny! Czytałeś przecież moją relację z pobytu w latarni :)

      Ja już sobie daruję, bo wypiłam już - niech policzę...- trzy czarne i dwa cappuccino! W moich żyłach płynie ostatnio sama kawa ;)

      Usuń
    4. Nie wątpię, że urlop w dowolnym terminie może być wspaniałym czasem. Także w lutym. :D
      Ale przyznasz pewnie, że niektóre miesiące bądź pory roku bardziej sprzyjają bieganiu z aparatem czy jeżdżeniu bez dachu nad głową, niż inne. ;) Ja zdecydowanie preferuję te mniej deszczowe i cieplejsze. Choć przyznam się bez bicia, że kilka dni wolnych od pracy, spędzonych z książką przy kominku gdy za oknem ziąb i plucha, też zdają się bardzo atrakcyjnymi.
      Ha,ha,ha! To znaczy, że w razie nieszczęścia nie będziesz miała problemu z transfuzją. :) Trzeba tylko na "nieśmiertelniku" zaznaczyć, że ma być cappuccino albo espresso. :)

      Usuń
    5. Przyznaję, a jakże, bo nic innego mi nie pozostało - jeśli tego nie zrobię, wyjdę na hipokrytę w oczach każdego, kto nie ma pamięci złotej rybki :) Wygadałam się bowiem w tym poście, że dokonywałam w myślach masowych mordów, kiedy dowiedziałam się, że Połówek nie dostanie urlopu w lipcu.

      O tak! Czytanie samo w sobie jest przyjemne, ale jesienno-zimową porą nabiera szczególnego uroku. Zwłaszcza wtedy, kiedy odbywa się w takich przyjemnych okolicznościach. Jako że jesień jest już za rogiem, z wielką radością reaktywowałam moją rutynę na chłodniejsze wieczory.

      Świetna myśl! :) Na szczęście nie mam silnika Diesla i obojętne mi, co we mnie wpompują: działam na wysokiej jakości espresso, ale nie pogardzę też mniej szlachetnym paliwem w postaci cappuccino bądź latte ;)

      Kiedyś chciałam też szlachetnie zaznaczyć "organ donor", ale kolega szybko wybił mi to z głowy, twierdząc, że to najkrótsza droga do tego, by mnie uśmiercili pavulonem ;)

      Usuń
  2. Dobry wieczór!

    Jaki ten prom jest ogromny! O ja Cię!

    Nie jesteś jedyna, ja również tak uważam. Bardzo drażni mnie zmuszanie pracowników do nadgodzin i nie zrozumienie, że ktoś ma rodzinę. Pamiętam jak kolega w poprzedniej pracy wziął urlop tacierzyński i jakiego ostracyzmu doznał po powrocie. Dla korporacji jesteś tylko trybikiem w machinie, niczym więcej. Jak już Cię wyeksploatują do końca, zastąpią Cię innym trybikiem. Trzeba szanować siebie i swoje życie, być lojalnym wobec siebie. Praca to nie jest cel życia, a środek do celu.

    Jak tam odpoczynek i urlopy? My dziś zdobywaliśmy sczyty!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam Twój komentarz późnym wieczorem po powrocie do domu, ale już nie miałam siły odpisywać, więc mówię Ci spóźnione "dzień dobry" :)

      Do najmniejszych nie należy, to prawda. Jest zdecydowanie większy od Epsilona, a co za tym idzie, ma więcej wygód. A widziałaś W.B. Yeatsa obsługującego trasę do Francji, albo Ulyssesa? To dopiero są kolosy w porównaniu z Isle of Inismore. Już od dłuższego czasu ostrzę sobie pazurki na rejs Dublinem Swiftem, który jest katamaranem i bardzo szybko pokonuje trasę z Dublina do Holyhead. Będę na niego polować w następnym roku :)

      Brzmi świetnie! Już nie mogę się doczekać szczegółów :) Miałam cudowną niedzielę, ale odpoczynkiem to raczej bym jej nie nazwała, a jeśli już, to takim baaardzo aktywnym. Zdecydowanie demonstruję teraz objawy syndromu wygłodniałej świni, która wreszcie dobrała się do koryta ;) Korzystam, ile mogę, zanim znów zamkną mi Irlandię na amen, i znów będę w domowym zaciszu dogorywać z tęsknoty za wolnością i ukochanymi stronami wyspy...

      Usuń
    2. No wiesz! Mi nie miałaś siły odpisywać? Mi? (robi oczy kota ze Shreka). Mam nadzieję, że udało Ci się odpocząć.

      Nie widziałam niestety, w Irlandii pływałam dosyć małymi jednostkami.

      Powiem Ci szczerze, że cieszę się, że się w końcu wybraliśmy, ale jeśli chodzi o formę i kondycję to jesteśmy słabi. Kwarantanna i siedzenie w domu zrobiło swoje szkody. Szczęśliwie mam już za sobą dwukrotne zajęcia jogi, wypad w góry, także wszystko zmierza w dobrą stronę!

      My z powodu ciągłych awaryjnych sytuacji i fałszywych alarmów działamy wręcz przeciwnie-staramy się uważać coraz bardziej. Doprowadza mnie już to do szału. Prawdopodobnie we wrześniu również nie zaryzykuję i pęknie mi serce. Rok bez Irlandii i Portugalii to stracony rok życia.

      Usuń
    3. Wybacz, że nie mogłaś liczyć na uprzywilejowane traktowanie, ale po tak intensywnie spędzonym czasie na świeżym powietrzu, w prażącym słońcu, pod koniec dnia przypominałam żywego trupa i nadawałam się co najwyżej do natychmiastowej resuscytacji, a nie do pisania komentarzy ;)

      A Ty nie płynęłaś Steną Line na Bornholm? Ich flota jest raczej porównywalna do tej Irish Ferries, jeśli chodzi o rozmiary, co zresztą widać na zdjęciu z Holyhead. Nie zmienia to jednak faktu, że prom promowi nierówny. Wspomniany tutaj Epsilon wydaje się być "maleństwem" w porównaniu z Isle of Inishmore. Przyznam Ci się, że kiedy weszłam już na pokład Isle of Inishmore, to moje pierwsze słowa były bardzo podobne do tych Twoich :)

      No to szlifujcie kondycję w domu! Jestem pewna, że znalazłabyś kilka efektywnych - i przyjemnych! - form ruchu, w których K. BARDZO chętnie wziąłby udział ;)

      Ja również uważam, ale nie mogę żyć w zamknięciu z obawy o swoje życie. Przez minione pięć miesięcy miałam okazję oswoić się z zagrożeniem. Akceptowałam zaistniałą sytuację, dostosowywałam się do mniej lub bardziej idiotycznych restrykcji, "ratowałam życia", teraz wreszcie chcę poczuć, że żyję. A pełnią życia żyję tylko wtedy, kiedy mogę podróżować. Nie wiem, co przyniesie jesień, czy znów nie będzie kolejnego lockdownu, więc robię, co mogę, by wycisnąć to lato niczym cytrynę...

      Na chwilę obecną nie ma Polski na tzw. "zielonej liście", co oznacza, że po przylocie musiałabyś odbyć kwarantannę, a także wypełnić Public Health Passenger Locator Form, chyba że przyleciałabyś z któregoś "bezpiecznego" kraju sąsiadującego z Polską (Litwa, Węgry, Słowacja) bądź... Włoch.

      Nie mów tak. Ten rok i tak przyniósł Ci dużo dobrego. Nie można mieć wszystkiego.

      Usuń
    4. Nie wiem co mam teraz z tym zrobić, muszę to przemyśleć ;)Muszę przyznać, że troszkę mnie rozpieściłaś i zawsze jednak liczę na Twoją przychylność ;)

      Ja w ostatnich dniach często przypominam żywego trupa.

      Nie. Płynęłam katamaranem, który ma tyle samo lat, co ja. Stena Line to był zbyt duży luksus;)

      Tak się składa, że w sierpniu są u nas zajęcia jogi na trawie co tydzień, więc szczęśliwie udało mi się już dwa razy z nich skorzystać! Nie będę mogła uczestniczyć w nich w nadchodzącym tygodniu, bo mam pracę. K. mało jest chętny do jakiejkolwiek aktywności ;) Jego najnowsze imię to: 'leniwec' :D

      Yes!Yes!Yes! Czuję to samo. Bez podróżowania, umieram, usycham i jestem bardzo, bardzo nieszczęśliwa.

      Ile u Was trwa kwarantanna? Liczę, że to się w końcu skończy. Marzę o tym.

      Nie można mieć wszystkiego, ale mam wrażenie, że w tym roku mam tak niewiele...

      Usuń
    5. A skoro o rozpuszczaniu mowa, to nawet nie wiesz, jak mnie wczoraj rozpieściłaś! Wracam do domu, widzę przesyłkę i myślę sobie: "O, mama mi coś wysłała! Tylko co? Nic nie zamawiałam". Wspaniałą niespodziankę mi urządziłaś, i nawet pomimo tego, że miałam problem z rozszyfrowaniem kilku wyrazów (za drugim razem się udało!), to nieźle się uśmiałam z Twojego listu :) Zrobiłam sobie też SPA dla ubogich: bąbelkową maseczkę na twarz, potem krem "konfitura róża-malina", i sama nie wierzę w to, co piszę, ale kiedy rano zerknęłam w lustro, to nawet spodobało mi się to, co w nim zobaczyłam :) Cieszę się bardzo, że chociaż poczuwasz się do obowiązku zniwelowania moich zmarszczek mimicznych, do których bez wątpienia się przyczyniasz rozśmieszając mnie ;) Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję!

      Joga na trawie i na świeżym powietrzu brzmi zaskakująco dobrze!

      Dwa tygodnie, proszę Pani. Całe czternaście dni trwa kwarantanna.

      Dbaj tam o siebie, truposzczaku ;)

      Usuń
    6. Cała przyjemność po mojej stronie. W końcu mogłam odwdzięczyć się listem!
      Wybacz, wiem, że bazgrzę jak kura pazurem. Tak już mam od lat. Mam nadzieję jednak, że ten mankament nie zepsuł niespodzianki.
      Haha! Serum i konfitura są w sferze mojej marzeń, dlatego kupiłam kilka próbek i postanowiłam się z Tobą podzielić. Sama zauważyłam różnicę po nałożeniu!
      Ba! Jakoś muszę Ci to wynagrodzić.

      Nie tylko brzmi, ale również robi dobrze!

      Usuń
    7. Uwielbiam tradycyjne listy, ale to już pewnie doskonale wiesz, zatem niespodzianka jak najbardziej udana :) A to, że musiałam do rozszyfrowania listu zaangażować szare komórki, to chyba należałoby ostatecznie poczytać na plus :)

      Może to placebo, ale mogłabym przysiąc, że po jego użyciu moja cera była bardziej rozświetlona i promienna (i nie, nie jestem w ciąży) ;)

      Wynagrodziłaś - i to z nawiązką! Jeszcze raz serdecznie dziękuję! Sprawiłaś mi ogromną radość :)

      Usuń
    8. Szare komórki! Mówisz to osobie, która właśnie ma nockę ;)

      To nie jest wcale placebo, on właśnie tak działa!
      Myślałam, że Cię tu jeszcze zastanę, ale chyba sobie słodko śpisz.

      Usuń
    9. Wybacz, spóźniłaś się o jakieś 45 minut. Spisałam Cię na straty i poszłam wcześniej spać. Kiedy więc pisałaś ten komentarz, już grzecznie leżałam w sypialni z oknem otwartym na oścież i słuchałam deszczu :)

      Usuń
    10. Jak spisałaś mnie na straty to już sobie całkowicie idę :P Mam nadzieję, że odpoczęłaś. U nas aktualnie nie słychać typowego stukania deszczu, takie mamy okna! Wyobrażasz sobie?

      Usuń
    11. Trudno odpocząć, kiedy w nocy śni ci się koszmar, nad ranem budzi kot, a w ciągu dnia musisz pożegnać się z czworonożnym przyjacielem, który doszedł już do tego smutnego momentu życia, w którym uśpienie go jest aktem miłosierdzia :( Ostatni dzień pracy przede mną, odpocznę - mam nadzieję - na urlopie.

      Jak Ci się następnym razem zachce stukania, to otwórz okno! ;)

      Usuń
  3. WOW, 2019 - notka wyjątkowo długodojrzewająca. Kto by wówczas pomyślał, że rok później o zagranicznych wyjazdach będziesz sobie mogła tylko popisać.

    Co do przewagi komfortu przeprawy promowej nad podróżą lotniczą nie sposób się nie zgodzić, acz mój żołądek ma w tym temacie nieco odmienne zdanie. Wprawdzie, gdy wracaliśmy z Walii rozwrzeszczana dzieciarnia mimo wszystko dawała nam się we znaki, podwójny gin z tonikiem przytłumił dochodzące do nas dźwięki do akceptowalnego poziomu. Za to rachunek nieco mnie otrzeźwił - 32 euro. Doszedłem jednak do wniosku, że w cenę wliczone są w takim razie oba kieliszki do ginu.

    Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. Nie mogę pojechać, to chociaż sobie poczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierz mi, to jest notka relatywnie młoda :) Mam na komputerze takie nawet sprzed... paru lat! Zresztą, jak być może zauważyłeś, ja bardzo rzadko na bieżąco relacjonuję swoje wyjazdy. Tak już niestety bywa, że najczęściej ukazują się z kilkutygodniowym opóźnieniem. Poza tym, jeśli chodzi o dłuższe cykle, a takim jest ten walijski, to wolę mieć co najmniej kilka napisanych postów, zanim zabiorę się za publikację. Nie potrafię niestety codziennie pisać, muszę mieć do tego dzień i nastrój. Zresztą, co ja będę uczyć ojca robić dzieci - sam pewnie najlepiej wiesz, jak jest :)

      Biedactwo! Cóż, nie ma ludzi idealnych. Ty za to - w przeciwieństwie do mnie - świetnie sobie radzisz na wysokości. Ja musiałabym trzy razy zmienić pieluchę, zanim weszłabym na jakikolwiek szczyt. O ile oczywiście wcześniej nie zeszłabym na zawał! Wyobraź sobie, że kiedyś w Belgii wdrapałam się na pewien wiatrak, a potem... bałam się z niego zejść. Przemilczę wysokość tego wiatraka. Mówiłam już, że jestem cykorem i miękką bułą. Za to chyba na morzu całkiem dobrze sobie radzę, lubię nawet ostrą jazdę, a spokojne rejsy kutrami mnie nudzą ;)

      Tak, tak - swoją najdroższą kawę piłam właśnie w czasie swojego pierwszego rejsu Epsilonem do Walii. Czy muszę wspominać, że nie była tego warta? Problem głośnych dzieci rozwiązuje Club Class - zdecydowanie polecam. Raz skorzystałam i przepadłam!

      Zakosiłeś kieliszki do ginu?!

      I jak to tak? Nie odniesiesz się do żadnej z moich fotek?! (Rozczarowana!)





      Usuń
  4. Wybacz, pośpiech wrogiem sprawiedliwości. W głowę zachodzę, jak mogłem nie skomentować faktu, że ustrzeliłaś Panią Mikołajową na wakacjach. Super Express powrotny bilet do Walii by Ci za tą fotkę zasponsorował.

    Podczas rejsu do Walii przechytrzyłem system i schroniłem się w oku cyklonu - maleńkiej sali kinowej, gdzie leciało Toy Story 4. W drodze powrotnej jednak kino było nieczynne z powodu awarii, więc miałem zamiar schować się za kindelkiem, ale jazgoczące komety wokół mnie nie dały się na książce skupić.
    Nie miałem pojęcia o istnieniu Club Class, ale zgodnie z zasadami bezpieczeństwa natychmiast po wejściu na pokład zapoznałem się z lokalizacją wyjść awaryjny oraz przybytków serwujących napoje wyskokowe. Przydały się na całe szczęście tylko te drugie. A kieliszków absolutnie nie zakosiłem. Ja się kradzieżą brzydzę. Promocja była, kup gin z tonikiem za niedorzeczną cenę, a kieliszek dostaniesz gratis!

    Uwierz mi ja z wysokością wcale sobie tak dobrze nie radzę, jakby się mogło wydawać. Jak Free Solo oglądałem, musiałem podwójny punkt asekuracyjny na kanapie założyć. Ale i tak długą drogę przeszedłem, bo za młodu fajdałem pielusię na trzecim stopniu drabiny. Natomiast żołądek mam jak z azbestu, wszystko mogę do niego wrzucić bez jakichkolwiek konsekwencji, ale wystarczy nim ciut pobujać, a zawartość ucieka w popłochu jak szczury z tonącego okrętu. Dla mnie nie ma czegoś takiego jak SPOKOJNY rejs kutrem. Także nie jesteś taką miękką bułą. Młynarzem wprawdzie nie zostaniesz, ale marynarz będzie z Ciebie na schwał. Albo ... kot. Koty też wszędzie wejdą, ale później boją się zejść.

    Trochę się po komentarzach prześlizgnąłem i kolejny raz doceniam mojego pracodawcę, który wszelkie zobowiązania honoruje i przez myśl by nikomu nie przeszło by kogokolwiek z urlopu ściągać. Gdy paniczne zakupy ledwie się unormowały miałem na kilka dni na Teneryfę lecieć. Wprawdzie lot został odwołany, ale z dni wolnych nie zamierzałem rezygnować i nikomu do głowy nie przyszło mnie ku temu namawiać. A może to uroki nie bycia niezastąpionym...



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Mikołajowa zamieniła zimną Laponię na nieco cieplejszą Walię, i tak się złożyło, że jak gdyby nigdy nic spacerowała sobie po Swansea, gdzie udało mi się wypatrzeć ją z okna mojego pokoju :) Mam zresztą podejrzenia, że mogła nocować w tym samym hotelu co my, i że odbywał się tam jakiś zjazd "postaci kreskówkowych", bo na parkingu natrafiłam na model BMW, który do złudzenia przypominał Batmobile! :)

      A skoro o kreskówkach mowa i "Toy Story 4", to ja z kolei oglądałam "Garfielda" :) Z tym, że nie w kinie tylko na małym ekranie w Boylan's Brasserie.

      Dwie rzeczy mnie zastanawiają: na jakim promie byłeś i czy degustowałeś już Kilbeggan Whiskey? Jeśli płynąłeś Epsilonem, to miałeś prawo nie wiedzieć o Club Class (nie istnieje). A gdybyś chciał powiększyć kolekcję kieliszków do lubianych przez siebie trunków, to w Kilbeggan w "najstarszej licencjonowanej destylarni na świecie" po zakończonej degustacji dostaniesz kieliszek gratis :)

      Mam co prawda wrażenie, że ostatnimi czasy zdradzasz Jamesona na rzecz ginu z tonikiem właśnie, ale nigdy nie wiadomo, kiedy przyda Ci się ta wiedza - może akurat kiedyś będziesz przejazdem w Kilbeggan i będziesz miał nadprogramową godzinę :)

      Ależ wierzę, wierzę - już od dawna domyślałam się, że na te wszystkie szczyty dostajesz się kolejkami linowymi (jak zresztą przystało na takiego sędziwego górołaza), albo chociaż zadajesz szyku, wjeżdżając na jaku niczym Jezus na ośle do Jerozolimy :) A za jakiem podąża oczywiście tłum Szerpów z Twoimi tobołkami ;)

      Dzięki za to, że zupełnie nieświadomie podsunąłeś mi propozycję "Free Solo" na wieczorek filmowy. Bądź jeszcze tylko tak dobry dla koleżanki i zdradź, czy przed seansem powinnam zaopatrzyć się w paczkę Pampersów czy dorzucić też opakowanie chusteczek higienicznych i męskie ramię do wypłakania (to jest ten rzadki moment, w którym spoiler dotyczący zakończenia jest niebywale mile widziany).

      A co do pracodawcy, to tylko tak strasznie brzmiało. Sytuacja była awaryjna, pogrzeb w rodzinie, więc wszyscy jej pracownicy - należący do owej rodziny - nie mogli tego dnia stawić się w pracy. Pomimo tego, że droga Połówka i jego szefa się rozeszła, pozostają w bardzo dobrych relacjach. Co więcej - przed koronawirusem Połówek nadal wykonywał dla niego usługi.

      Usuń
  5. Myślisz, że ... Niee, to nie możliwe... Chociaż... Nie, to byłby skandal, który wstrząsnąłby całym światem... Mimo wszystko jednak... czy to możliwe, że Pani Mikołajowa ma romans z Batmanem? Hhyyy, albo z Alfredem!?

    Nie wiem zupełnie na jakim byłem promie. Białym... Ale zakładam, że nie na Epsilonie, płynąłem bowiem ze Steną, a nie Irish Ferries. Kilbeggan piłem raz, ale z colą, więc ciężko mi się ustosunkować do walorów smakowych. Jeśli polecasz najstarszą destylarnię na świecie, to z całą pewnością odwiedzę, gdy będę przejazdem. Choć gdybym miał w tej okolicy nadprogramową godzinę, to chętnie bym ją inaczej spożytkował.

    Ja do Free Solo naszykowałem sobie marchewkę i sos tzatziki. Tobie nie polecam niczego innego. Może krem do twarzy, bo od wytrzeszczania oczu można zmarszczek dostać. Bez chusteczek i Pampersów obejdziesz się doskonale, męskie ramie z pewnością nie zaszkodzi, ale tylko dla towarzystwa. Film jest przedni. Nie tylko dla wielbicieli gór. Z pewnością się nie zawiedziesz. Męskie ramie też nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to się nie godzi! Czuję się zgorszona na samą myśl o takiej kombinacji! Chociaż... jeśli to stara blachara jest, to kto wie - pewnie poleciała na jego furę (co dziwić nie może, wszak mnie samą trzeba było odciągać od niej wołami). Mimo wszystko jednak obstawiałabym Alfreda, a nie Bruce'a!

      Stena Line - i wszystko jasne! Nie wiedzieć czemu, byłam przekonana, że płynąłeś jednak IF.

      Kieliszki polecam ;) A destylarnia? Fajnie było, ale to ten rodzaj atrakcji turystycznej, który niekoniecznie przyspiesza bicie mojego serca. Zdecydowanie wolę zamki.

      Marchewkę?! Kiedy ja nie przepadam za surową marchewką! (Te wielkie worki marchewek, które kupuję, mogły dać Ci mylne wrażenie, ale to naprawdę nie dla mnie, tylko dla koni) :)

      Od dziś mówię na Ciebie Bugs Bunny!

      Usuń
  6. A, no i z tym Jamesonem to niezupełnie zdrada. Jameson to kumpel, a kumpli można mieć na pęczki. Hendricks, Gordon, Morgan to wszystko moi ziomale. Tia Maria oraz Kahlua też :). Z taką paką nigdy nie zginę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miarkuję, że Twoja wątroba miałaby ciut odmienne zdanie :)

      A swoją drogą, tak zachwalasz tę swoją paczkę, że aż przychylniejszym okiem spojrzałam na zalegający mi w kuchennej szafce Wild Burrow...

      Usuń
    2. Nie naciskam na marchewkę. Zwłaszcza jeśli masz Wild Burrow na półce. Grunt, że nie trza Ci pielusi ni wikliny. To dokument, więc nie ma ścinających krew w żyłach wyreżyserowanych scen, za to jest portret nietuzinkowego człowieka o niewiarygodnym talencie. Nieco socjopaty, może nawet kosmity (spójrz na jego oczy), który nie chodzi na kompromis a całe życie konsekwentnie podporządkował w każdym elemencie jednej rzeczy. Tylko dzięki doskonałej kombinacji obu, może być nazywanym najlepszym wspinaczem na świecie.

      Zastanawiam się na ile sceny ukazujące relację między Alexem i jego panną są autentycznymi urywkami z życia, a na ile zaplanowanymi na konkretny efekt ujęciami. Ciekaw jest Twoich przemyśleń. Jeśli zdecydujesz się obejrzeć, podziel się koniecznie. Tylko nie przesadzaj z Wild Burrow, bo jakieś dziwne wnioski możesz wyciągnąć ;).

      A moja wątroba ma się doskonale, dziękuję bardzo. Tatuś mawiał, że alkohol pity z umiarem nie szkodzi w żadnych ilościach :)

      Usuń
    3. Z tą pieluchą to się jeszcze okaże - ja nawet "Everest" momentami oglądałam przez szparę między palcami dłoni, którą zakrywałam sobie oczy :)

      A ja jestem ciekawa, czemu uważasz, że ma coś z socjopaty, i czy po seansie będę podzielać Twoje zdanie. Już nie mogę się doczekać, kiedy go obejrzę! (może już nawet dzisiaj, najpóźniej jutro) A za "oczy kosmity" mogą odpowiadać soczewki kontaktowe - to pierwsze, co mi przyszło do głowy, ale przyjrzę się jego oczom w czasie oglądania filmu :)

      Spokojna głowa, będę grzeczną dziewczynką ;) Jeśli jest ryzyko, że z czymś przesadzę, to najpewniej będzie ono dotyczyło kawy. Alkoholu nie tykam, wszak jutro kolejny dzień pracy. Zresztą, nigdy nie byłam jego miłośniczką.

      Usuń
  7. Ale opóźniona jestem w czytaniu!!! Pamiętałam o Tobie, o Twoich wspaniałych relacjach(Jak ja uwielbiam je czytać!!!) ale Polska pochłonęła mnie CAŁKOWICIE! Teraz nadrabiam.

    Zdjęcia jak zawsze urzekające, przepieknie uchwycone momenty, jedny słowem strawa dla oczu i duszy.

    Jeszcze nigdy nie płynęłam promem, tym bardziej nie rozważam tego do Polski, bo dla mnie to jednak strata czasu(a wielu naszych znajomych tak podróżuje). Nie lubię tych odpraw na lotniskach, ale ostatnimi czasy tyle się już nalatałam, ze przechodzę przez to z zamkniętymi oczami.
    Teraz nie jest aż tak źle, zważywszy na szczególne czasy. Maseczki, to może najgorszy element, ale w samolocie i tak piłam kawę, jadłam jabłka, więc spokojnie przez ponad godzinę byłam bez maseczki. Myślę, że ponad połowa pasażerów tak robiła. Nikt się ze mną w PL, ani w Irlandii nie kontaktował, aby robić testy, itp. bo jakis współpasażer zachorował. Moje dzieciaki latały do Chorwacji na obóz międzynarodowy. Też wróciły i brak objawów, brak kontaktu ze strony służby zdrowia.
    Nie piszę tu, nie zrozum mnie źle, że nie istnieje wirus. Jest, bo ludzie chorują, bo mój A. jest systematycznie testowany, ale wydaje mi się, że nie jest tak zabójczy.

    W promach podobałoby mi się to co napisałaś o odprawie, swobodzie chodzenia, o braku wrzeszczących dzieci wkoło(wiem, sama mam dzieci i naprawdę próbuję zrozumieć rodziny, ale niektórzy sobie bezstresowo latają; dzieci robią co chcą na pokładzie) i o bagażu też, choć to już jakby najmniejszy problem.

    Oczywiście, żewypoczęty, zadowolony pracownik, to lepszy i tak naprawdę wydajniejszy pracownik. Niestety, wiele firm musi do tego dorosnąć, albo zwyczajnie trzeba byłoby je do tego zmusić.

    U mojego A. w pracy, jego koledzy pozostali na urlopach w Irlandii. Ale bardzo niewielu gdzieś pojechało- wyjątki wręcz - bo podobno jest strasznie drogo.
    No i najciekawsze: nasze hrabstwo zostało zamknięte, bo podobno mamy tak strasznie dużo przypadków "korony", choć oczywiście w porównaniu z Dublinem choćby, to nikły procent.


    I tak się rozpisałam...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze, że się rozpisałaś - potrzebowałam tylko nieco dłuższą chwilę (między prysznicem, gotowaniem obiadu, pieczeniem sconesów i rozwieszaniem prania w ogródku), by Ci odpowiedzieć :)

      Zacznę od serdecznych podziękowań - fantastycznie jest przeczytać, że ktoś uwielbia to, co piszę! Nie mogłabym nagrodzić Cię za te słowa szerszym uśmiechem i większą radością :)

      A ja pamiętałam o Tobie, i zastanawiałam się, czym spowodowana była ta przedłużająca się cisza na blogu. Ulżyło mi, kiedy dowiedziałam się, że to wakacje za tym stały (i to jakie fajne!) Wyjazd do Polski na pewno sprawił Wam ogromną radość, ale moje egoistyczne oblicze cieszy się, że już jesteś z powrotem :)

      Wiesz, Walia jest stosunkowo blisko Irlandii - możesz się w niej znaleźć już po dwóch godzinach, jeśli płyniesz szybkim katamaranem Irish Ferries. Rejs do niej jest naprawdę kuszącą opcją, tym bardziej, że loty wcale nie są takie tanie jak np. do Anglii. Gdybym jednak chciała odwiedzić Normandię albo Bretanię we Francji, to rejs zabrałby mi jakieś 18 godzin. W takim przypadku nie jestem pewna, czy nie zdecydowałabym się na lot, bo to jednak spora oszczędność czasu. Pieniędzy pewnie też - kabiny są drogie.

      Jest drogo, to prawda. Irlandia zawsze była drogim krajem, mam jednak wrażenie, że w spadku po koronawirusie dostaliśmy podwyżkę cen - ceny noclegów w B&B często niewiele różnią się od tych w hotelach. Zarezerwowałam niedawno jeden nocleg w B&B za... 125 euro. Ostatnio szukałam kolejnego, bo będę niedługo wracać późną porą z nocnego rejsu i rozważałam przenocowanie - nie dość, że wybór mały, to ceny przyprawiają o ból głowy. Oscylują w granicach 90-100 euro za pokój o normalnym standardzie. O ile nie miałam większego problemu z zapłaceniem tych wspomnianych 125 euro (bo o tamtejszym noclegu marzyłam od dobrych kilku lat), o tyle nie uśmiecha mi się zapłacić 100 euro za 7-8 godzin snu w tym drugim miejscu.

      Problem z Irlandią jest taki, że czasami po prostu taniej wychodzi urlop za granicą, zwłaszcza jeśli komuś zależy na ciepłym morzu i wysokich temperaturach. Mnie nie, więc zawsze wolałam spędzić tydzień w domku nad Atlantykiem niż nad Morzem Śródziemnym. Drugi problem to to, że na te domki letniskowe mimo wszystko jest spory popyt (zarówno wśród turystów jak i tubylców), więc wszystko trzeba rezerwować ze sporym wyprzedzeniem... Podobnie zresztą jak z noclegami na weekend (szczególnie tymi długimi).

      Usuń
  8. I właśnie z takich powodów odeszłam z etatu i pracuję sama na siebie ;)I urlop mam wtedy, kiedy potrzebuje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko ma swoje plusy i minusy, sporo też zależy od sytuacji - znam bowiem takich przedsiębiorców, którzy już nawet nie pamiętają, kiedy ostatnio byli na urlopie/mieli wakacje.

      Dzięki za wizytę i komentarz, Elso :)

      Usuń
    2. Czytam wszystko na bieżąco :) Nie zawsze komentuję, bo przeważnie czytam z komórki i mam problem z komentowaniem :(

      Usuń
    3. Największego wroga nie zmuszałabym do komentowania z komórki, sama tego nie cierpię, jesteś w pełni rozgrzeszona ;)

      Usuń
  9. Sokole Oko

    Melduję swoją obecność. Długo mnie nie było ale nadrabiam :)

    W tym wpisie widzę, że nasze problemy z planowaniem urlopu są bardzo podobne do Waszych (niestety). Ja też nie pojmuję jak można nie móc spokojnie zaplanować i wybrać urlopu. Wiadomo, że każdy człowiek odpocząć kiedyś musi i się zrelaksować dłużej niż 1 czy 2 dni weekendu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No witaj po długiej nieobecności, córko marnotrawna :) Zaskoczyłaś mnie tą wizytą, nie spodziewałam się Ciebie tutaj przynajmniej przez dwa kolejne tygodnie!

      Zauważyłam, że nie próżnujesz, bo jak tylko zalogowałam się na pocztę, to czekało na mnie dziesięć nowych wiadomości/powiadomień o komentarzach - wspaniały widok! :) A ponieważ odpowiadasz za kilka z nich, to należą Ci się serdeczne podziękowania :) Miło Cię znowu tutaj widzieć! :)

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Jakoś mnie odrzucało od bloga no i jeszcze ten problem z komentowaniem miałam to się tak wszystko na raz złożyło.

      Oj tam, oj tam ...

      Senkju :D

      Usuń
    3. Ważne, że już jesteś! :) A o problemie z komentowaniem dowiaduję się dopiero teraz. U wszystkich czy tylko u mnie?

      Usuń
    4. Sokole Oko

      Tylko u Ciebie pisałam Ci o tym, że musiałam wchodzić przez inną przeglądarkę bo nie chciało mi logować tak jak ja chciałam ;)

      Wieki temu to było, nawet już zapomniałaś :D

      Usuń
    5. Ach, ten problem masz na myśli! To faktycznie wieki temu było :) Co nie zmienia faktu, że nie zaszkodzi poprosić Mikołaja, by pod choinkę podrzucił mi lecytynkę ;)

      Usuń
  10. Jaki milusi ścisk się zrobił. :) Aż miło spojrzeć. Znaczy, wakacje powoli dobiegają końca i szanowne koleżanki powracają do komentowania. I dobrze. Wystarczająco długo z Rose i Miszą robiliśmy frekwencję. ;)
    I cieszy mnie niezmiernie, że nikogo ze stałych komentujących po tej przerwie nie brakuje. Tak trzymać drogie Panie i Panie szanowny. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zielaku, żeby w czasach koronawirusa takie herezje głosić?! ;) A o "social distancingu" słyszał?!

      Ciasno aż miło! Żeby tylko tak częściej było! :)

      Usuń
    2. Och! Słyszałem, słyszałem. Podobno smoki, krasnoludy i elfy go stosują. Musi dobra rzecz na hemoroidy, odciski czy temu podobne przypadłości. ;)
      A tak poważnie, to czasem węchem można się zorientować od kogo dystans trzymać a do kogo się przytulić. ;)

      Usuń