środa, 19 czerwca 2024

Moje wielkie mańskie wakacje - nocleg u Jeremy'ego Clarksona


W miejscach takich jak to łatwo byłoby mi zostać wyznawczynią hinduizmu. Wiara w reinkarnację przychodzi naturalnie i bez wysiłku, jakby przez osmozę. Chłonie się ją wraz z wdychanym morskim powietrzem. 


Jeszcze zanim zrobiłam swój pierwszy krok na mańskiej ziemi, podskórnie czułam, że to jest my type of place. Miejsce, w którym dobrze bym się czuła. W którym mogłabym się zrelaksować, odpocząć, osiąść. Od momentu, w którym po raz pierwszy pomyślałam w ten sposób o Wyspie Man, do momentu przybicia do jej brzegów upłynęło kilka dobrych lat. Warte jednak były tego oczekiwania. 


Płynąc z Dublina do stolicy wyspy Man ‒ Douglas ‒ siłą rzeczy trzeba przepłynąć koło Dreswick Point, najbardziej wysuniętego na południe punktu wyspy. Wieńczy on urodziwy półwysep Langness, gdzie znajduje się latarnia o tej samej nazwie.


Zamajaczyła mi przed oczami na jakieś pół godziny przed końcem rejsu, i kosztowała mnie mnóstwo wysiłku, by powstrzymać się przed infantylnym skakaniem i popiskiwaniem z radości. Jako że bliżej mi niestety do statecznej matrony niż nieopierzonego podlotka, z trudem przyjęłam pokerową twarz, ale wewnątrz siebie żwawo podrygiwałam do Wiosny Vivaldiego. Miałam ku temu dobre powody. Ta piękna latarnia miała być moim domem przez najbliższy tydzień! 


Dla niewtajemniczonych to tylko kolejna latarnia. Dla miejscowych zaś to symbol waśni ‒ kość niezgody. Bo widzisz, Czytelniku, zanim to miejsce stało się moim tymczasowym przystankiem, najpierw zostało kontrowersyjnym wakacyjnym domem samego Jeremy'ego Clarksona. 


Anglik słynie nie tyle z wysokiego wzrostu, co po prostu z niewyparzonej gęby i języka ostrego niczym brzytwa golibrody. Jedni doceniają jego bezpośredniość, poczucie humoru i brak filtrów, inni zaś oburzają dosadnymi wypowiedziami. A Clarkson jeździć lubi. Nie tylko sportowymi furami, lecz także jeździć po ludziach jak po łysej kobyle. Przy czym nie oszczędza nikogo ‒ motocyklistów, pracowników sektora publicznego, polityków, wyborców... Dostaje się nawet dzieciom jak na przykład Grecie Thunberg, którą Anglik nazwał niegdyś rozpuszczonym bachorem. 


Kogoś tak barwnego jak paw nie traktuje się obojętnie. Kogoś takiego jak Jeremy Clarkson albo kocha się, albo nienawidzi. W 2005 roku Clarkson wraz ze swoją żoną, Frances, której ojciec był zasłużonym Mańczykiem odznaczonym Krzyżem Wiktorii, nabył za ponad milion funtów tę imponującą posiadłość na końcu półwyspu. Latarnia, którą zautomatyzowano w 1996 roku, nie wymagała już ludzkiej obecności, toteż trzy urocze domki latarnika, które ją okalały, wystawiono na sprzedaż. Nabyli je Clarksonowie i trudno im się dziwić. Półwysep jest pięknym kawałkiem ziemi, a sama Wyspa Man została uznana przez UNESCO za "jedno z lepszych miejsc na świecie do eksplorowania natury". Cisza, dziewicza przyroda, szum morza, raj ‒ można by pomyśleć. Clarksonowie też pewnie tak myśleli. 


Niekoniecznie jednak przeszło im przez myśl, że przez niewyparzoną gębę Jeremy'ego mogą mieć tu wrogów. Jeśli wcześniej nie narobił ich sobie swoimi wypowiedziami o chęci odstrzeliwania motocyklistów (a przecież w żyłach wielu mieszkańców płynie paliwo zamiast krwi, to tu odbywają się słynne wyścigi motocyklowe Tourist Trophy), to z pewnością nagrabił sobie wzniesieniem ogrodzenia. 


Otóż w październiku 2006 roku koło części posiadłości Clarksonów, tej koło morza, pojawiły się przeszkody w postaci drutów, furtek i siatek, a wszystko to w celu uszczknięcia dla siebie prywatności. Pejzaże piękne, domki urocze, szkopuł polegał jednak na tym, że koło posiadłości przebiegała bardzo popularna ścieżka, którą upodobali sobie lokalsi do spacerowania i wyprowadzania swoich psów. A jako że posiadłość znajduje się na otwartym i niezalesionym terenie, w dodatku płaskim jak naleśnik, ich domostwo było ze wszystkich stron wyeksponowane ku uciesze gawiedzi. Rezydencję okala co prawda mur, ale nie jest on wysoki, i nawet karzełek byłby w stanie ich podejrzeć przy odrobienie silnej woli. 


Jedyną szansą na zachowanie jakiejkolwiek prywatności było wyłączenie z popularnej trasy kilkusetmetrowego odcinka od strony Morza Irlandzkiego. Clarkson przekierował więc ścieżkę na tym odcinku ‒ piechurzy nadal mogli spacerować po półwyspie, nie mogli jednak przechodzić przez jego ogródek i zaglądać mu w okna, fotografować w czasie zabawy z dziećmi (ma ich trójkę), posiłku, czy zwyczajnego wypoczynku. 


To jednak nie spodobało się pewnej grupce mieszkańców, która szybko podniosła larum, że ale jak to tak?! Jakim prawem?! Ta ścieżka istniała tu od zawsze, jeszcze zanim Clarkson się urodził, że poprzedni właściciele udzielili zgody, że oni tu od zawsze spacerowali i spacerować będą, bo każdy ma prawo podziwiać latarnię! A te pale to zarozumiały i egoistyczny Anglik może sobie wepchnąć wiadomo gdzie! 


Biorąc pod uwagę, że furtki i zabezpieczenia wzniesiono dopiero pod koniec 2006 roku, czyli po roku od kupna, para zapewne miała już dość wścibskich i, zapewne w wielu przypadkach też, nieprzyjaznych oczu. 


Przepychanki, akty wandalizmu i nieprzyjemności ciągnęły się latami. Sprawa ostatecznie wylądowała w sądzie, ale ten w kwietniu 2012 roku wydał wyrok na korzyść miejscowych. Clarksonowie, pomimo obstawania przy tym, że łamane są ich prawa człowieka, a psy piechurów, regularnie spuszczane ze smyczy, prześladują ich trzodę (ponoć doprowadziły nawet do śmierci czterech owiec), musieli złożyć broń i odblokować przejście. 


Dwa lata później para była już po rozwodzie. Ponoć kochliwa natura Jeremey'ego i jego zdradzieckie zapędy ich pokonały. Rozstali się po przeżyciu ponad 20 lat razem, kompleks domków latarnika pozostał jednak w rękach byłej żony Clarksona. 


Mnie osobiście pozostał też niesmak wywołany całym tym zamieszaniem z naruszaniem prywatności pary, bo choć nie jestem fanką Jeremy'ego, w 100% solidaryzuję się z nimi. Myślę, że część miejscowych urządziła sobie prywatną vendettę w stosunku do krnąbrnego Anglika. Jeśli nawet nie zaszkodził mu jego cięty język, to na pewno nie pomogły jego pieniądze, sława, uprzywilejowany tryb życia, a do tego jeszcze akt własności tak pięknego miejsca. 


Wyszła na wierzch paskudna ludzka natura, która często daje o sobie znać w przypadku tak hermetycznych środowisk, kiedy to na arenie pojawia się obcy i nabywa kawałek ziemi, do której prawo roszczą sobie ludzie zamieszkujący kraj z dziada pradziada. (Tu pisałam o kolejnym porażającym przykładzie bezprawia, tym razem jednak w wersji irlandzkiej) 


Jeszcze w 2018 roku, kiedy po Clarksonie pozostało tu już tylko wspomnienie (w tym czasie uganiał się za nową spódniczką, Irlandką Lisą Logan), każda próba wprowadzenia nowych zasad spotykała się z oporem i zaciekłością miejscowych. Wypasające się tu szkockie długowłose krowy niepokojone były przez biegające luzem psy, a tabliczki z prośbą o trzymanie ich na smyczy regularnie niszczono. Jako że przez tydzień miałam przyjemność tu pomieszkać, wiem, że opowieści Clarksonów nie pochodziły z "Księgi tysiąca i jednej nocy" czy innej baśni, lecz prawdziwego życia. Autentycznie im współczuję, bo kiedy wydajesz 1 250 000 funtów na posiadłość, masz prawo oczekiwać, że znajdziesz w niej spokój i ukojenie.  


 

37 komentarzy:

  1. Kocham Clarksona za to, ze od razu poznal sie na Gretynce, podczas gdy caly swiat, no moze oprocz Trumpa i mnie, nie mogl sie jej nachwalic. Miejsce przepiekne, klimatyczne, za to mieszkancy o kant dupy rozbic, prawie jak w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie zawzięta, małostkowa i mściwa grupka, nie da się ukryć. Ciekawa jestem, czy sami byliby szczęśliwi, gdyby ktoś zaglądał im w okna i chodził po prywatnym terenie. No i tego terenu jest tam od groma - naprawdę nic by im się nie stało, gdyby pominęli ten odcinek koło latarni. Widać ją z daleka, nie trzeba od razu włazić komuś na posesję - widziałam w internecie komentarze typka, który się przechwalał, że chodził po ogródku Clarksona! No i w czasie mojego pobytu codziennie widziałam tam ludzi z psami spuszczonymi ze smyczy, tak więc wierzę Clarksonom. Nawet mały pies potrafi wystraszyć owce.

      Usuń
  2. Uroczo wygląda ta posiadłość, nie dziwię się, że Cię zachwyciła. Ta biel budynków kontrastująca z zieloną trawą i błękitnym niebem wygląda nieziemsko, trochę jak z kosmosu :)
    Postaci, o której piszesz nie znam, ale rzeczywiście ciężko jest wytrzymać w swojej własnej posiadłości, kiedy nie tylko, że nie jesteś przyjaźnie traktowana przez sąsiadów, ale jeszcze dokuczają Ci ile wlezie. Uciekłabym na koniec świata :)
    Czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam latarnie, więc jak tylko dowiedziałam się, że można w niej przenocować, od razu się na nią napaliłam jak szczerbaty na suchary :) To był bardzo udany nocleg, okolica jest piękna i spokojna, można tam spędzić cały dzień spacerując i chłonąc te boskie widoki. A te - mam wrażenie - nigdy nie są w tanie się znudzić. Codziennie miałam wrażenie, że patrzę na inny obrazek: pogoda i niebo potrafiły bardzo je zmieniać, uwielbiałam oglądać te zmiany. Część z nich nawet uwieczniłam na zdjęciach :) Moje ulubione to chyba te, na których chmury imitują dym idący z latarni ;)
      Wielkie dzięki za komentarz, Iwonko :)

      Usuń
  3. Co za historia !? A swoją drogą - miejsce jest urocze, czyste i dziewicze, otoczone pięknym krajobrazem. Nie wiem, czy znając tę niechlubną historię chciałabym pomieszkać przez chwilę w takim miejscu. Pozdrawiam ciepło :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, ja planuję powrót, jak tylko utrafię wolny termin (a z tym nie zawsze łatwo) i zgram to ze swoim życiem :) Kocham Wyspę Man, a latarnia Langness z dzisiejszego wpisu zawsze będzie miała ciepłe miejsce w moim sercu - spędziłam tam siedem wspaniałych dni i nocy, i wcale nie dziwię się byłej żonie Clarksona, że wciąż tam wraca. Wspomnienia tych wspaniałych chwil, które tam przeżyła z rodziną na pewno przeważają te przykre. To także jej happy place.
      Bardzo dobrze je podsumowałaś, a jakby tego było mało, za rogiem często wylegują się foki, ale o tym może jeszcze będzie :)

      Usuń
  4. Niesamowicie piękne miejsce! Uwielbiam takie wyspiarskie klimaty i nadmorskie scenerie - idealne na spokojny urlop. No właśnie - spokój... myślę, że sławnym i bogatym najtrudniej go znaleźć! Historia Clarksonów dowodzi, że największą wartością jest próba pojednania, wypracowania kompromisu, by nie odbierać mieszkańcom nabytych praw czy zmieniać dotychczas obowiązujące zasady na wyspie (zamknięcie drogi). Absolutnie mieli prawo do prywatności, ale w posiadłości tak eksponowanej, na otwartej, dostępnej dla mieszkańców przestrzeni - nie trudno przewidzieć, że kupując sobie kawałek raju na przepięknej wyspie - o prywatności będą mogli tylko pomarzyć. Sądzę, że błędem było pójście na zwarcie z lokalną społecznością, próba siłowego (sądowego) rozwiązania konfliktu.
    Te zabudowania położone w spektakularnej scenerii to idealne miejsce na krótkotrwały wynajem dla turystów i takim celom powinny służyć. Dlatego rozumiem Twoje emocje - zamieszkanie tam choćby na tydzień to niezapomniane wrażenia :-))
    Pozdrawiam najserdeczniej!
    Anita

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anitko, tym komentarzem udowodniłaś, że nie tylko jesteś empatycznym człowiekiem, ale także zasłużenie kierownikiem: zdradzasz mediacyjne podejście, zależy Ci na pokojowym rozwiązaniu sytuacji i dobrej atmosferze. Na pewno jesteś świetną liderką :)

      Choć doskonale rozumiem Twój punkt widzenia, to mimo wszystko większą winę przypisuję tej zawziętej grupie mieszkańców (bo to nie o wszystkich chodzi, część solidaryzowała się z Clarksonami), a w dodatku nieodpowiedzialnej, bo NIKT nie powinien spuszczać ze smyczy swoich psów na terenie wiejskim, gdzie pasą się owce i inne zwierzęta. Mój szef, jak i wiele irlandzkich farmerów ma na taką okoliczność dubeltówkę, żeby odstrzelić psa. Było tu wiele przypadków, w których zagryzały one jagnięta albo ich matki.

      Nie jestem absolutnie alfą i omegą, nie wiem dokładnie, co było kroplą, która przelała czarę goryczy, myślę jednak, że Clarksonom w pewnym momencie zwyczajnie skończyła się cierpliwość, bo ogrodzenia nie powstały zaraz po kupnie posiadłości, dopiero znacznie później.
      Miałam jednak przyjemność wielokrotnie przebywać w domkach latarnika, i wiem, że bezczelni ludzie NIC nie robią sobie z tabliczek "prywatna posiadłość". Kiedyś sama zszokowana obserwowałam, jak pewien Polak przechodzi przez metalową furtkę z taką właśnie tabliczką - mimo że widział nasz samochód, i wiedział, że ktoś tam nocuje! - a potem jak gdyby to on był właścicielem, paraduje po posesji i opowiada swoim znajomym, że tu za latarnią przebiega jego ulubiony klifowy szlak. Innym razem managerka innego domku latarnika opowiadała mi, jak kiedyś postronni ludzie po chamsku władowali się na teren latarni, kiedy wynajmująca ją grupka celebrowała urodziny jednej z osób. W ogóle nie byli zawstydzeni tym faktem, nie speszyli się, nie wycofali... Problem z ludźmi polega na tym, że utożsamiają latarnie z dobrem publicznym i myślą sobie, że mogą ot tak wejść komuś na posesję. Dla mnie to zwyczajny brak manier i taktu.

      Ogromne podziękowania za przedstawienie Twojego punktu widzenia i tak obszerny komentarz (bardzo je lubię) :)) Wszystkiego dobrego dla Ciebie na ten czwartek - a zresztą, czemu tylko na czwartek? Na wszystkie pozostałe dni 2024 roku ;)

      Usuń
  5. Pierwsze słyszę o tym panu, ale mimo, iż z tego co piszesz nie należałby do moich ulubieńców (moja ugodowa natura sprzeciwia się wobec tak agresywnego typka) to uważam, że prawo do prywatności ma, jak każdy. Gdyby lokalsi nie zaglądali mu do okien to zapewne on nie budowałby płotów i na odgradzał się od nich. Miejsce cudowne.
    Sama często rezygnuję z robienia zdjęć prywatnych posiadłości, jeśli kręcą się w nich właściciele. Sama nie chciałabym być podglądana, czy fotografowana. Nie daję zgody na publikację moich zdjęć i wszyscy znajomi o tym wiedzą. Może kiedyś się to zmieni, ale dziś tak jest i już.
    Wczoraj spotkała mnie cudowna niespodzianka. W skrzynce na listy widokówka, a nawet dwie. Od Ciebie i od Mo. Poczułam się, jakbym tam troszkę z wami była, bo myślałyście o mnie. Jeszcze raz poproszę o twój adres na skrzynkę mailową, abym się mogła zrewanżować.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się właśnie wydaje, że to zaczęło się od braku poszanowania ich prywatności. Wszyscy wiemy, jak celebryci uwielbiają paparazzich, i jak niektórzy dostają małpiego rozumu, kiedy widzą kogoś sławnego. Swoją drogą, mam identyczne podejście do prywatności jak Ty, więc skoro my - zwyczajne zjadaczki chleba - tak ją chronimy, można się domyślać, że sławnym i bogatym jeszcze bardziej na tym zależy.

      Co do samego Jeremy'ego, to on tak naprawdę jest inteligentny i błyskotliwy, ma ogromne poczucie humoru, ale to jest jego specyficzny rodzaj, tzw. brytyjski humor. Nie każdemu się podoba. Jego wypowiedzi mogą być odbierane jako agresywne, często jednak są dowcipne i sarkastyczne, wypowiedziane w żartobliwy sposób. Wielu właśnie za to go uwielbia - programy, w których występował, albo nadal występuje, mają funkcję rozrywkową.

      No nareszcie! Nie spieszyło się jej! ;) Przyznam, że już zaczęłam się o nią obawiać, bo wysyłałam ją w drugą sobotę czerwca. Akurat listonosz wybierał listy ze skrzynki, więc wręczyłam mu moje kartki. Było wśród nich kilka do Polski i Ty jesteś pierwszą osobą, która potwierdziła. No i cała przyjemność po mojej stronie - uwielbiam pisać listy i wysyłać widokówki :) Ktoś musi dbać o przetrwanie tej jakże pięknej tradycji :) No więc niosę kaganek oświaty ;)

      Usuń
  6. Prowadzisz nas po tak ciekawych i nietuzinkowych miejscach! Z przyjemnością obejrzałam zdjęcia :) Dla mnie to niemal egzotyka :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hahah No bo ja co zobaczę latarnię, czy o niej pomyślę, to zaraz i o Tobie myślę, a tu pierwsze zdjątko i latarnia. :D W tym miejscu to i ja czułabym się cudnie, tak nieco tajemniczo, a ja tak lubię. 
    'Jako że bliżej mi niestety do statecznej matrony niż nieopierzonego podlotka'- Ty chyba chcesz, bym się posikała ze śmiechu. hahahahahaha
    Muszę przyznać, że nie znam faceta, ale ta historia bardzo mnie zaciekawiła. Cóż tam musiało się dziać, jedni chcieli spokoju, wybudowali to cudo, by cieszyć się, relaksować, a i drudzy chcieli spokoju... Wandalizmu nie rozumiem, jednak w inny sposób można działać.  No, ale zaglądanie w okna...jeny, to takie musi być wkurzające... Ja przecież też nie znoszę, jak ktoś wtrąca się w moje życie, jakby jakie takie prawo miał i myśli, że wszytko mu wolno... Czuję się, jakbym przeczytała kawałek dobrej książki, a Ty fakty same opisujesz.
    Nie wiem, co ten facet tam wygaduje dokładnie, ale jednak jego twarz znam...nie wiem slą, ale go kojarzę.
    Miejsce jest naprawdę przepiękne i pobyt w nim pewnie niezapomniany, mega to ciekawy post, tekst wciągający, zdjęcia relaksujące, tekst pobudzający wiele emocji, zdjęcia i tak nadal repasujące, co za ciekawe połączenia. :D Tak serdecznie Cię pozdrawiam. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aga! Jak miło Cię tutaj widzieć :) Bóg zapłać za odwiedziny - wielką radość uczyniłaś staruszce Taicie ;) Ty się śmiej ze statecznej matrony, mnie jednak do śmiechu nie jest, bo niedługo będę mieć czwarty krzyżyk na karku! Już mam przedsmak kryzysu wieku średniego! No joke!

      Ludzka złośliwość doszła do głosu, tym bardziej, że oni nie pozbawili ludzi możliwości spacerowania po całym półwyspie, tylko przekierowali pewną część ścieżki. Zerknij na ósme zdjęcie od dołu - tam po prawej stronie kiedyś była furtka przylegająca do muru latarni. Czy ludzie naprawdę musieli się tam pchać? Nie mogli po prostu pójść w lewo wzdłuż drogi? To jest półwysep, ścieżka wiedzie brzegiem morza, więc ludzie nadal mają widok na nie i na latarnię, nie muszą wchodzić Clarksonom na ich teren, żeby mieć dostęp do morza i spacerować linią brzegową.

      Clarkson słynie głównie z rozrywkowego programu "Top Gear", w którym występował przez kilkanaście lat. Teraz zaś można go zobaczyć na Amazon Prime w "Clarkson's Farm", gdzie występuje między innymi ze swoją partnerką, Lisą Hogan.

      Wielkie dzięki za tak obszerny komentarz, tyle dobrych słów i za wizytę :) Pozdrawiam Cię serdecznie :)

      Usuń
    2. Hahaha początek Twej odpowiedzi mnie mega rozbawił... nosz fajna żeś jest! :D U mnie czwórka za dwa lata, choć czuję się oczywiście młodsza, ale za to przemyśleń życiowych ogrom... No teraz jak widzę tę ścieżkę, o której pisałaś, to aż mi wstyd za ludzi. Parę kroków im aż tak przeszkadzało. Przeca nie wybudowali tam bloku, chcieli tylko prywatności w ładnym miejscu...
      Staram się, by post był w niedzielę, miał być w poprzednią, ale zatoki chore i opóźnienie. Jakoś tak u mnie jest, że latem moje zatoki to koszmar...jednak nie młodość, toż to istna starość. haha

      Usuń
    3. Jakże mi miło, że mogłam dostarczyć Ci odrobinę radości :) Może rozminęłam się z powołaniem i powinnam była zostać klaunem rozśmieszających innych? ;) Ja też czuję się młodsza, ale co z tego, kiedy potem nagle dostrzegam swoje odbicie w lusterku i zaczynam się zastanawiać, skąd ja znam tę starszą panią? ;)
      Super wieści, będę oczekiwać nowego wpisu! Współczuję problemów zdrowotnych (wtedy wszystko wydaje się dwa razy cięższe niż jest), i trzymam kciuki za szybką rekonwalescencję :) Miłego dnia, Agnieszko :)

      Usuń
  8. No to mamy konflikt najbardziej seksownego pana w UK (nomen omen po raz 2 z rzędu! :)) i miejscowych.
    Jedno wiem, z miejscowymi nie wygrasz. To oni muszą zaakceptować przybysza, a nie odwrotnie.
    Skąd się wzięła Twoja fascynacja latarniami? To bardzo silny symbol. Ja je uwielbiam. Piękne zdjęcia! Serdecznie pozdrawiam dobrego weekendu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio, Jeremy Clarkson został dwukrotnie okrzyknięty najseksowniejszym mężczyzną w UK? Nie, żeby poddawała jego atrakcyjność w wątpliwość - oglądałam go na szerokim ekranie, wiem, że jest piekielnie zabawny i inteligentny, a to się kobietom podoba. Sama też uwielbiam te cechy u mężczyzn, i zdecydowanie bardziej cenię je niż urodę.

      Oj tak. Z sąsiadami lepiej żyć w zgodzie, sama się tego trzymam. Życie nawet w najpiękniejszym pałacu może być koszmarem, kiedy ma się zatargi z miejscowymi.

      Noszę w sobie melancholijną tęsknotę za przeszłością, a latarnie idealnie się wpisują w tę nostalgię za czasami, kiedy człowiek żył prościej, skromniej, i nie wypierały go maszyny.
      To piękne budowle, pełne charakteru, uroku i historii. Miłość do nich przychodzi bezproblemowo. Zawsze czuję się ogromnie szczęśliwa, kiedy mogę mieć namacalny kontakt z nimi i okazję, by pomieszkać w autentycznym domku latarnika. Gdybym była milionerką, zamieszkałabym w jakimś :))

      Dziękuję za miłe słowa i komentarz :)

      Usuń
    2. Uroda u mężczyzn schodzi jednak na dalszy plan. Jeśli facet nie jest inteligentny i zaradny, to ja bym uciekała. ;)
      Pałacu bym nie chciała, wystarczy dom, który jestem w stanie sama ogarnąć.
      Czemu tęsknisz za przeszłością?

      Usuń
    3. To prawda, zresztą nie to ładne, co ładne, lecz co się komu podoba. Charakter ma ogromne znaczenie, albo to, jak dana osoba sprawia, że się w jej towarzystwie czujesz. Inteligencji i poczucia humoru Clarksonowi nie można odmówić.
      O tak, zaradność to też bardzo pociągająca cecha.

      Z wielu powodów, choćby dlatego, że kiedyś było po prostu lepiej na świecie.

      Usuń
  9. Bardzo ładne miejsce :) przeczytałam całą historię z ciekawością, nie jestem wielką fanką motoryzacji i Top Gear, ale czasami oglądałam i muszę przyznać, że to naprawdę ciekawe :) wiem, że Jeremy Clarkson ma trudny charakter i czasami zachowuje się jak buc, ale też uważam, że ma prawo do prywatności :) ostatnio oglądałam Jego program na farmie, nie wiem, czy jeszcze tam mieszka, bo też miał jakieś problemy z miejscowymi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie ktoś, kto go zna, ma o nim swoje zdanie, ogląda(ł) jego programy i uznał wpis za ciekawy :) Z tego, co udało mi się wyczytać w sieci, to wiele osób oglądało "Top Gear" nie tyle z uwagi na motoryzację, co po prostu zawarty w nim humor i ciekawych prowadzących. Kiedyś włączyłam na chwilę jeden odcinek "Clarkson's Farm", ale chyba nawet nie obejrzałam go do końca. Może jeszcze kiedyś ponowię tę próbę. Wielkie dzięki za bardzo ciekawy komentarz, Magdo :)

      Usuń
  10. Miejsce faktycznie cudne, wręcz bajkowe. Bije z niego taki spokój, że aż się wierzyć nie chce, że miejscowi mogą tam jakiś raban robić. Ja programów Clarksona nie znam, nigdy go nie oglądałam i przyznam się, że na początku postu jak o nim napisałaś, w taki sposób, jakby wszyscy go znali, musiałam wgooglować kto to jest. Faktycznie gdzieś mi się to nazwisko już obiło o uszy, raczej z powodu ciętego języka, to nic więcej o nim nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, bardzo dobrze się w nim wypoczywało, nawet wtedy, kiedy pogoda nie dopisywała (mieliśmy jeden deszczowy dzień na całe 7 dni): wystarczyło zaszyć się w salonie z książką w ręku, pod kocykiem, przy rozpalonym ogniu (a ten wcale nie było łatwo rozpalić, jakieś trefne drewno było, a w dodatku kiepskie zapałki), i można było zapomnieć o całym świecie :) Jest z daleka od głównej drogi, więc nie masz tam dźwięków ruchu drogowego, jedynie szum morza/wiatru.
      Miejscowi pewnie dla zasady walczyli o zachowanie status quo. Nie bardzo rozumiem, o co to kruszenie kopii, bo i bez odgrodzonego terenu mieli dostęp do morza i pięknych widoków. Może gdybym była jedną z nich, zmieniłabym zdanie, ale jako że przypadkowi ludzie sami kilkukrotnie wchodzili mi na zamknięty teren latarń morskich, jestem przeciwna takim praktykom. Zwykły brak poszanowania cudzej własności i prywatności.

      A co do Clarksona, to myślę, że to bardziej taki wyspiarski celebryta, choć zapewne w Polsce też jest znany w pewnym kręgach. Żaden wstyd go nie znać :) Sama niewiele o nim wiedziałam, dopóki nie zagłębiłam się w temat.

      Usuń
  11. Piękne miejsce, w którym człowiek faktycznie chciałby znaleźć życiowy azyl. Ale wygląda na to, że ludzie wszędzie tacy sami ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda - jedna z ładniejszych latarenek, jakie widziałam. Niby daleko od "cywilizacji", bo na samym końcu półwyspu, ale jednocześnie bardzo blisko, bo doskonale widoczna jest stamtąd była stolica Wyspy Man, i jej migoczące światełka.
      Pozdrawiam Cię serdecznie, Królowo Karo :)

      Usuń
  12. To Ci dopiero historia... Tego Pana niestety nie znam, więc nie potrafię nic więcej na ten temat powiedzieć. Choć nazwisko Clarkson coś mi mówi, chyba widziałam zwiastun takiego programu w tv, to postaci kompletnie nie kojarzę... zresztą, na co ja mam teraz czas? Nie za wiele poznaję :D Zdjęcia fantastyczne, miejsce niesamowite. Wygląda jak budynek do zwiedzania czy podziwiania z daleka, taki nocleg to dopiero coś :) kocham te niesamowite miejsca po których nas oprowadzasz. Wiele ciekawych, bardzo ciekawych zakątków świata poznałam właśnie dzięki tobie. Dziękuję serdecznie za inspirację i pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam wczoraj, że na Amazon Prime można sobie pooglądać i posłuchać Clarksona w "The Grand Tour" i "Clarkson's Farm". Zauważyłam właśnie, że od jakiegoś czasu jakby mniej Cię w Internecie, ale nie powiem, żeby mnie to zdziwiło, w końcu masz ważniejsze i słodsze rzeczy na głowie :)
      Wielkie dzięki, kochana, za wygospodarowanie czasu na komentarz i tyle miłych słów!

      Usuń
  13. You've found a deeply meaningful connection to the Isle of Man, almost as if it's a spiritual home. The way you describe the allure of the island and its lighthouse, despite the controversies surrounding previous occupants, paints a vivid picture. Read my new post

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. As usual, Melody, very well said :) I am lucky to call it my spiritual home, but then again, I feel like that about many other places :)

      Usuń
  14. O kurde jednak szokuje mnie taka historia choć jak piszesz to nie pierwsza taka historia w Irlandii. Ale żeby człowiek i to sławny który wiadomo że nawet bąka nie puści żeby o nim paparazzi i inni nie wiedzieli, nie miał spokoju a tylko kawałek muru postawił. Szok. Ale w tym klimacie to rozumiem Twoje podekscytowanie tym pobytem 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomyliłaś sprawy ;) Ta historia z latarnią miała miejsce w innym kraju, na Wyspie Man, która leży między Irlandią a Wielką Brytanią, ale prawnie do niej nie należy (ani do Unii Europejskiej). Z kolei ta druga historia "Wszystko za widok" miała miejsce na małej irlandzkiej wysepce.

      Też tego nie rozumiem, ale życie nauczyło mnie już, że ludzie są po prostu dziwni. Wielu wprost uwielbia szukać dziury w całym, doszukiwać się drugiego dna, wszczynać konflikty, etc... Długo by pisać, ale sama wiesz najlepiej, bo pewnie nieraz spotkałaś takich osobników na swojej drodze.

      Pobyt w domkach latarnika zawsze mnie ekscytuje, raduje, trochę nawet wzrusza, bo to piękny kawałek historii, budynki z charakterem, a nie wszystkie niestety przetrwały do naszych czasów. Wyobraź sobie, że wiele z nich zwyczajnie zburzono, kiedy latarnie zostały zautomatyzowane :(

      Usuń
    2. Właściwie nie ważne gdzie to było ważne że w obu miejscach wygrali miejscowi po prostu 🤷‍♀️

      Usuń
  15. O ja cie! Ale tam pięknie! Uśmiałam się. Sąd sądem a sprawiedliwość musi być po naszej stronie :D
    Jeśli coś było zawsze, to tradycja jest ponad prawem.
    Niedawno w radio słyszałam taki tekst: prawo budowlane się wśród górali nie przyjęło... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz późną odpowiedź, jakoś umknął mi Twój komentarz!
      Oj tak, tradycja ma długie korzenie, a ludzie źle znoszą jej zmianę.
      Wielkie dzięki za wizytę i pozostawienie po sobie śladu :)

      Usuń
    2. Swoją drogą to ja uważam, że własność prywatna jest święta, a puszczanie psów samopas na cudzym terenie, gdzie mogą faktycznie nękać zwierzęta gospodarskie, to już draństwo! Nawet jak już lezie z tym psem przez pastwisko, to niechże weźmie na smycz! Sama mam dwa psy i wcale nie uważam, że wszyscy je muszą kochać.

      Usuń
  16. Doprawdy przepiękne miejsce! Posiadłość robi wrażenie, super, że miałaś okazję w nim przebywać. Historia tego miejsca rzeczywiście budzi wiele emocji, z jednej strony rozumiem mieszkańców, ale uprzykrzanie komuś życia nie jest w porządku.

    OdpowiedzUsuń