Z Arranmore jest trochę jak z doktorem Jekyll i panem Hyde. Wyspa ma dwa oblicza. Wschód i południowy wschód to tereny stosunkowo osłonięte i uprzywilejowane. To tu znajdują się piaszczyste plaże, które w słoneczny i gorący dzień mogą przywodzić na myśl te w egzotycznych krajach. To jest ten przyzwoity doktor Jekyll z mojego porównania.
Tu znajduje się też główna wioska Leabgarrow, bijące serce wyspy, w której koncentruje się życie, i to tu przybijają promy z turystami na pokładzie. W sezonie życie tu nie zamiera. Za przyczyną turystycznego zaplecza raczej buzuje jak pszczoły w ulu.
Sklep, kawiarenka, take-away, w którym można dostać smakowitą rybę z frytkami, puby, poczta, muzyka na żywo, hotel i hostel ‒ to wszystko jest tutaj na wyciągnięcie ręki płatnika. To ta jasna strona wyspy. Tu możesz zapomnieć się i zapomnieć, że jesteś na oderwanym fragmencie lądu obmywanym przez Atlantyk. Dom na domku, a wiele z nich ułożonych warstwowo, niczym kolejne piętra w torcie.
Ale już nieco dalej, kiedy zaczniesz przemierzać środek wyspy i kierować się na jej zachód, zauważysz, że życie tu powoli zamiera, krzewy i roślinność stają coraz rzadsze, za to teren coraz bardziej surowy.
Kiedy dotrzesz do Rinrawos Point, na jej wyeksponowane rubieże na północnym zachodzie, których od XVIII wieku strzeże latarnia, możesz poczuć się jak na końcu świata. Jak wyrzutek społeczeństwa zesłany na banicję, aby mógł w tym odosobnieniu pokontemplować swoje życiowe wybory, zrobić rachunek sumienia i dokonać żalu za popełnione grzechy. To jest pan Hyde. Ta ciemna strona Arranmore. I to dosłownie.
Szczególnie odczuwalne jest to w nocy. Jak okiem sięgnąć ‒ ciemność. Absolutny mrok. Jakby świat okrył czarny i złowrogi całun, albo obszerna peleryna Sandmana. Ani jednego bursztynowego światełka na horyzoncie świadczącego o tym, że gdzieś tam znajduje się życie. Hipnotyzująca wiązka światła, emitowana przez latarnię i zawsze kojarząca mi się z dyskotekowym stroboskopem (czasami mam ochotę tańczyć w jej świetle), jest tutaj jedynym jego źródłem.
W swoim życiu widziałam wiele pięknych widoków. Widoków, które zapierały dech, a jednego z nich doświadczyłam właśnie tu. Pewnej październikowej nocy weszłam do sypialni z ciekawą książką w rękach. W następnej sekundzie o mało co nie upuściłam jej z hukiem na swoje stopy. Przez niezasłonięte okno, dzięki któremu miałam w ciągu dnia widok na ocean, zobaczyłam najpiękniejsze w życiu niebo. Miriady gwiazd błyszczących niczym małe diamenciki.
Parę sekund później ciężki album, który tu przyniosłam, leżał już bezceremonialnie rzucony na łóżko, bo straciłam nim całe zainteresowanie. Parę minut później stałam już przed domkiem latarnika ‒ z głową zwróconą ku niebu i ustami szeroko rozwartymi z zachwytu wpatrywałam się w to niebywale piękne zjawisko. Ten, kto choć raz ujrzał na jakimś pustkowiu rozgwieżdżone niebo, w ogóle niezanieczyszczone świetlnie, ten zrozumie.
I to tu też, również jakiejś październikowej nocy, poczułam się przeraźliwie samotna. Jak gdybym była jedynym ocalałym człowiekiem na całym świecie. Stałam na tym surowym krańcu wyspy, a wokół tylko przeszywająca ciemność i "cisza". Zero jakiejkolwiek formy życia. Najbliższa wioska znajdowała się pięć kilometrów stąd. Mogłabym śmiać się do rozpuku, drzeć wniebogłosy, a i tak nikt by tego nie usłyszał. Może jakiś "zagubiony" rybak wracający do przystani, tak, jak ja czasami słyszałam silnik łodzi przepływającej w pobliżu.
Mogłabym robić tu piękne i godne pochwały rzeczy, albo też dopuścić się jakiegoś bezeceństwa, a i tak nikt by o tym nie wiedział. Mogłabym niechcący spaść w tę otchłań, i przepaść w jej głębinach, i nikt by się nie dowiedział, co tak naprawdę się stało. Nie namnożyłoby się wokół mnie tyle legend i spekulacji niczym wkoło tajemniczego zniknięcia trzech latarników z Flannan Isles Lighthouse, ale i tak wiele osób zadawałoby sobie to samo pytanie.
I właśnie ta świadomość w pewien sposób przerażała. Jedynym świadkiem byłaby latarnia i ocean. Niemi powiernicy i... przyjaciele? Latarnię z pewnością można by było tak nazwać, w końcu działa dla dobra nas wszystkich, zgodnie z łacińskim "In salutem omnium", które Comissioners of Irish Lights obrali na swoje motto.
Atlantyk zaś... Ocean to raczej fałszywy przyjaciel. Taki, który wbija nóż w plecy, kiedy najmniej się tego spodziewasz. Wilk w owczej skórze. W czasach biedy i głodu może jawić się jako dobroczyńca, ratować z opresji i dostarczać ze swoich głębin ryb na pokarm (w latach 80. XVIII wieku wyławiano tu ogromne ilości śledzi), ale może też zażądać bezwzględnej zapłaty ‒ życia.
Pamiątkowe tablice informacyjne, na które można natrafić tu i ówdzie, dobitnie o tym przypominają. Największa tragedia wydarzyła się tu w 1935 roku, kiedy w lodowaty zimowy wieczór łódź żaglowa rozbiła się o skały w drodze powrotnej z Burtonport. Na jej pokładzie znajdowało się dwudziestu mieszkańców Arranmore. Dla dziewiętnastu z nich była to ich ostatnia podróż.
Życie na wyspach odwiecznie przeplatało się, niczym w celtyckich węzłach, ze śmiercią na morzu ‒ była ona na stałe wpisana w egzystencję mieszkańców, co nie zmienia jednak faktu, że każda strata bolała tak samo. Do niektórych rzeczy nigdy nie można się przyzwyczaić, a śmierć ukochanej osoby jest właśnie jedną z nich. To jest coś, na co nigdy nie jest się gotowym.













Nie przepadam za wiatrem, a tam musi pizdzic jak w kieleckiem na dworcu, poza tym miejsce jak dla mnie, samotnia, pustelnia, ciemnosc i ewentualnie tylko huk morza. Zadnych ludzi, zadnych zaklocen. Za tym ostatnio tesknie.
OdpowiedzUsuńNie zawsze i nie wszędzie, bo, jak wspominałam w poście, część wyspy jest osłonięta od wiatru, więc da się tam funkcjonować bez codziennego urywania głowy ;) Byłam tam kilka razy, latem i jesienią, i żadnego z tych razów nie zapamiętałam jako super porywistego. Wiadomo, że w czasie sztormu wieje, ale to nie zdarza się przecież codziennie. No i koło latarni i klifów zawsze jest wietrzniej, bo to teren praktycznie ogołocony z jakichkolwiek naturalnych "wiatrochronów".
UsuńFajne miejsce dla tych, którzy lubią takie surowe klimaty.
Psiapsia mieszka w poblizu Morza Polnocnego, tam zawsze pizdzi. A na spokojnej stronie wyspy sa ludzie, co juz mi psuje pobyt, wiec z dwojga zlego wolalabym wichur, ciemnosc i to gwiazdziste niebo.
UsuńO tak, Morze Północne potrafi dać w kość!
UsuńUmiarkowana liczba ludzi (w dodatku fajnych) nie jest zła. Mnie nieco nastraszyła właścicielka tych domków latarnika, bo przed przyjazdem gadałyśmy sobie i powiedziała mi, że ruch na wyspie jest ogromny (szczególnie w okolicach portu). Na moje pełne zawodu "a ja liczyłam na ciszę i spokój" szybko jednak dodała, że nadal można je tam znaleźć, no i... nie myliła się. Wyspa jest bardzo duża, miałabyś wiele fajnych tras spacerowych, a Toya miałaby kolegę (jeśli nie ma nic przeciwko innym psom). Jest tam taki fajny pies, który lubi spędzać czas na plaży i polować na chętnych do zabawy z nim (co za niewyżyta rasa, ileż on ma energii!)
O, jak romantycznie, uwielbiam, nawet z tym wiatrem, jak to na wyspach.
OdpowiedzUsuńWidoki niczym w Grecji, kolory nieco inne, ale i kwiatów, widzę mnóstwo.
Nad naszym basenem na Rodos też taka sroka zamieszkała:-)
Arranmore - mogłabym zamieszkać, bo upały greckie męczą ;-)
Romantycznie też było, to prawda :) Nie wiem, co te latarnie mają w sobie, ale są niesłychanie "magiczne i romantyczne", choć życie latarników rzadko bywało sielanką. Ogromnie się cieszę, że wiele z tych fascynujących i historycznych miejsc przetrwało do dzisiaj. Są cudowną częścią dziedzictwa narodowego.
UsuńNa Arranmore jest kilka ładnych i piaszczystych plaż, więc w gorący dzień faktycznie może nasuwać na myśl Grecję :) Greckie upały zdecydowanie nie dla mnie, wykorkowałabym tam ;) Lubię ciepło i słońce, ale umiarkowane - nie dla mnie żar tropików!
How captivating! Absolutely gorgeous! I can almost feel like I am right there, hearing and smelling the water, enjoying the glorious views! Thank you so much for sharing!
OdpowiedzUsuńYou're welcome, Linda. Thank you for reading! Have a lovely weekend!
UsuńI ładno i straszno 😉
OdpowiedzUsuńDla mnie przede wszystkim ładnie, ale przyznam szczerze, że w jednym miejscu to prawie umarłam ze strachu, bo do głosu doszedł mój lęk wysokości.
UsuńChybs podepne sie pod komentarz Sivki, jednym zdaniem ujela calosc :) Patrzac na te piekne krajobrazy , ale i surowosc wyspy od razu wyobrazam ja sobie jak wyglada przez wiekszosc por roku... Jakie nia targaja wiatry, jak zacina deszczem, jak huczy i wyje od wiatru , lamanych fal i sztormu, jak mocno trzyma mieszkancow w swoich kleszczach... I ciarki po mnie chodza ...Wiesz, ze uwielbiam nadmorskie miasteczka , ale male odosobnione wysepki na zimnym morzu to cos innego. Znam troche Szkocje, wybrzeza i klimat " Wysp" , wiec az tutaj czuje ich surowe piekno. Piekno dla twardzieli🌊🌊🌊 P.S. Ukochalam sobie to zdjecie z bialym domkiem i rzedem kwiatow na pierwszym planie , przepiekne 👌Kitty
OdpowiedzUsuńOgromnie mi miło, że jako pierwsza zwróciłaś uwagę na zdjęcia, a to, o którym wspominasz jest jednym z moich ulubionych! :)Tym bardziej mi miło, że i Tobie wpadło w oko. Od razu zachwycił mnie ten widok. Szłam sobie w kierunku wioski, aż tu nagle moim oczom ukazało się pięknie podświetlone "morze montbrecji". Nie mam odpowiedniej wiedzy, by robić mistrzowskie zdjęcia, ale w miarę udało mi się uchwycić to piękne zjawisko :) Światło tego wieczoru było przepiękne, takie miękkie i ciepłe :)
UsuńChodzi mi po głowie wpis bazujący na wspomnieniach latarnika, który żył na tej wyspie w XIX wieku. Mam nadzieję, że uda mi się przelać te wszystkie myśli "na papier", abyście mogli jeszcze lepiej poznać Arranmore.
Ta wyspa jest relatywnie blisko lądu, rejs to tylko kilkanaście minut, ale już na przykład na Tory Island płynie się aż godzinę, bo jest położona kilkanaście km od lądu, i tam to mieszkańcy przeżywali nieraz prawdziwy hardcore. Bywało, że byli odcięci od świata nawet przez kilka miesięcy! Swoją drogą, chyba Cię tu jeszcze nie było wtedy, kiedy o niej pisałam. Gdybyś chciała o niej poczytać, to pisałam o niej w czerwcu i lipcu 2023 roku. Pod tagiem "wyspa" też pewnie gdzieś by się znalazła.
Bardzo dobrze to ujęłaś - "piękno dla twardzieli". Zdecydowanie nie jest to życie dla mięczaków ;)
Jak zawsze, dziękuję za komentarz i życzę fajnego, ciepłego i relaksującego weekendu :)
Your writing is so beautiful, I feel like I was right there with you on the island. The story about seeing the starry night and the moment you felt so alone were so powerful and moving. It's so incredible that you got to experience a place that holds so much beauty and history, and you've made me see it in a completely new way. Thank you so much for sharing your journey and your heart in this post!
OdpowiedzUsuńThanks a million, Melody, for your lovely compliment. As Nathaniel Hawthorne once said: "Easy reading is damn hard writing", so it always touches my heart when somebody appreciates it :) Can't lie, I love receiving positive feedback, it's a great motivator! I'm sure you would agree :)
UsuńThe story about the starry night happened good few years ago, when I was staying in the lightkeeper's cottage for the first time. However, to this day I still have very strong and vivid memories of that night. It was such a powerful feeling, hard to describe... extremely intense and melancholic. I felt like an astronaut in space ;)
Myślę, że kilka dni takiego odosobnienia mogłabym wytrwać, ale jestem raczej miastowa i ciągnie mnie do ludzi, ruchu, energii :) takie rozgwieżdżone niebo na mnie też robi wrażenie, miałam okazję doświadczyć takich uczuć w Chile, gdzie na północy znajduje się kilka obserwatoriów astronomicznych ze względu na położenie daleko od miast, ale gołym okiem też widoki są niezapomniane :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie, energia i specyfika tego miejsca może nie do końca współgrałaby z Twoją, jednak taki kilkudniowy pobyt na pewno byłby fajną odskocznią od codzienności i niezapomnianym przeżyciem. Mnie marzy się jeszcze pobyt w czasie prawdziwego sztormu, aby na własnej skórze przekonać się, co czuli dawni latarnicy.
UsuńPrzepiekne zdjęcia, bajeczne i jak ciekawie piszesz i takie osobiste przeżycia… i ja też tak zachwycałam się rozgwieżdżonym niebem, dawno temu ale już tutaj w Australii, byliśmy w takim parku narodowym górzystym a na samej górze na szczycie była latarnia morska, zdecydowaliśmy się do niej dojść (ja i on - mąż), chyba nawet nie wiedzieliśmy że to aż 18 km, doczołgaliśmy się na ostatnich siłach i tylko marzyliśmy o wodzie pitnej. Woda była, od razu wypatrzyliśmy kranik i kiedy tak piliśmy wodę ukazał się strażnik z karabinem, rozmowa była krótka, dostaliśmy polecenie że musimy zejść na dół, napełniliśmy butelki wodą i pożegnaliśmy się. Ale nie, nie zeszliśmy, tylko odeszliśmy na tyle żeby nas nie widział, zaczynało się robić ciemno, to była ostatnia noc w roku i witanie nowego roku. Jedna z najpiękniejszych nocy, leżeć i patrzeć na rozgwieżdżone niebo a wokół pustka i cisza. A o samej północy usłyszeliśmy ze ktoś jakby się zbliża ale zatrzymał się i nagle zaczął grać na trąbce “pożegnalny walc” a potem znowu idealna cisza i to niesamowite niebo pełne gwiazd.
OdpowiedzUsuńAle fantastyczna i ekscytująca historia, Tereso - niczym z dobrej książki bądź przygodowego filmu (w dodatku z małym dreszczykiem!) :)) Z wielkim uśmiechem o niej przeczytałam, więc serdecznie dziękuję Ci, że podzieliłaś się nią ze mną :) Obnażyłaś tym samym swoją stronę, od której Cię nie znałam - niepokornej buntowniczki ;) Mam w głowie jedną z moich ulubionych piosenek - "Rebell Yell" Billy'ego Idola, kiedy czytam Twoje słowa :)
UsuńTo musiało być niezapomniane doświadczenie! Nie dość, że niebo usłane gwiazdami, stary rok przechodzący w nowy, i jeszcze ta tajemnicza latarnia w tle, tak zawzięcie broniona przez uzbrojonego strażnika! Aż moja wyobraźnia zaczyna wariować ;) Od razu zaczynam zastanawiać się, czego on tam tak uparcie pilnował? :)
Cieszę się ogromnie, że spodobały Ci się moje zdjęcia i wpis :)
Ja nie jestem taka prawdziwa buntowniczka, bo ze strachu też się trzęsłam. Nadchodziła noc i schodzenie z góry byłoby ryzykowne, myślę że te osoby (latarnik czy strażnik, myślę że było tam kilka osób) wiedziały że my i tak zostaniemy na górze. Mało, myślę że ta gra na trąbce była dla nas. I zupełnie nie wnikaliśmy dlaczego ten ktoś był uzbrojony, przyjęliśmy że widocznie tak musi być.
UsuńTak dużo lat minęło, ponad 30 a ja pamiętam, bo to było bardzo niezwykle, jedyne w swoim rodzaju.
Wcale się nie dziwię, że po tylu latach to wydarzenie (trochę oniryczne, trochę surrealistyczne) nadal jest żywe w Twojej pamięci ‒ chwila trzęsienia spodniami ze strachu, a wspomnienia na całe życie! :) Jak dla mnie, to "good deal" ;)
UsuńJak ty piszesz... Człowiek przenosi się w zupełnie inny czas i miejsce. Zdjęcia jak zwykle zachwycają. Krajobrazy zapełniają dech w piersi. Bardzo podoba mi się te surowe miejsce, choć jest takie lekko niepokojące. Z pewnością idealna baza pod pewien wysoce emocjonalny gatunek filmowy 😁 czy ja bym się tam odnalazła? Nie wiem. Moje obecne życie w niczym nie przypomina chłodnej sielanki czy ciszy niczym z bezludnej wyspy. Może byłaby to odskocznia ale czy odpowiednia dla mnie? Chyba nie ☺️ pozdrawiam cię najserdeczniej jak mogę ❤️
OdpowiedzUsuńBardzo fajne spostrzeżenie, Klaudio :) Wyspa jest piękna, ale te złowrogie klify, ryczący ocean, ostre jak brzytwa skały budzą nie tylko respekt, ale też niepokój. Parę dni w takim miejscu na pewno zrobiłoby Ci dobrze, nie jestem jednak pewna, czy na dłuższą metę byś się tam odnalazła ;) Zresztą, nawet sama o sobie nie mogę tego powiedzieć. Wyspa kusi, bo uwielbiam tego rodzaju miejsca, ale niesie ze sobą wiele ograniczeń i niedogodności. Nie jest to żywot dla każdego.
UsuńPrzesyłam dużo ciepłych myśli na tę drugą połowę września :)
Ale tam nieziemsko :)
OdpowiedzUsuńNieziemsko, bosko, na pewno inaczej i interesująco.
UsuńMoja droga, nie wiem jak to się stało, ale dopiero dzisiaj dostrzegłam, że fantastycznie piszesz! Twój opis Arranmore jest hipnotyzujący, a to literackie porównanie jest rewelacyjne, pokazuje zarówno piękno, jak i niebezpieczeństwo życia na wyspie. Od jasnej strony z plażami i wioską po surowe rubieże wyspy. Na wyspach często takie kontrasty między południem i północą czy wschodem i zachodem są widoczne ze względu na uwarunkowania geograficzne, a Ty potrafisz je pokazać w sposób literacko-hipnotyzujący. Ten moment z rozgwieżdżonym niebem zapiera dech. Miałam okazję widzieć takie rozgwieżdżone, czyste niebo na Teneryfie z Teide w tle i wiem, jakie to niesamowite uczucie. Przy takim niebie i takim krajobrazie aż się prosi o tańce w świetle latarni, oczywiście w bezpiecznej odległości od Atlantyku ;-)
OdpowiedzUsuńA Puszek dodaje, że jeśli wyspa ma dwa oblicza, to on wybiera to z miękkimi kocimi drzemkami. Ściskam i życzę Ci kochana pięknego i inspirującego weekendu:-)
Serdecznie dziękuję za tak długi, miły i ciekawy komentarz :) Słuszne spostrzeżenie z tymi uwarunkowaniami geograficznymi ‒ często bowiem zdarza się, że jedna część wyspy jest płaska jak naleśnik, a druga górzysta, z klifami ostrymi jak brzytwa. Wielokrotnie to tutaj zauważyłam. I między innymi dlatego te wyspy są takim fascynującym mikrokosmosem. Nadal nie mam ich dość i już teraz zacieram ręce na myśl o kolejnej wyprawie (ale to pewnie dopiero w następnym roku).
UsuńCieszę się bardzo, że i Tobie udało się doświadczyć tego piękna na Teneryfie :)
Gorące uściski i pozdrowienia dla Ciebie i Puszka :))
Dobrze mi zrobiłaś Taito tym wpisem.Właśnie dziś potrzebowałam takich pięknych widoków. Powiem Ci we mnie żyją dwa wilki: jeden nie miałby żadnego problemu z przeprowadzką na totalne odludzie. Ludzie go męczą. Te gwiazdy o których piszesz. Na ostatnim urlopem z przed drzwi naszego pokoju widzieliśmy gołym okiem drogę mleczną. Coś wspaniałego! Potwierdzam.
OdpowiedzUsuńDrugi z kolei wilk jest przerażony i na samą myśl o mieszkaniu na tym surowym odludziu ucieka z podkulonym ogonem.
Ale czekaj! Chcesz mi powiedzieć, że spałaś tam zupełnie sama?
Piękne widoki, piękne zdjęcia!
Dobrze czytać takie słowa! :) O Arranmore chyba jeszcze będzie, bo mam tak dużo zdjęć, że szkoda by było egoistycznie zachować je tylko dla siebie ;) Tak więc wyczekuj, jeśliś spragniona irlandzkich klimatów, a Twoja cierpliwość zostanie odpowiednio nagrodzona :)
UsuńMoże nie uwierzysz, ale również tak mam! Z jednej strony jest ta nieodparta ochota, chęć zamieszkania tam, zaznania życia na łonie natury, w pięknych, choć surowych warunkach, z drugiej zaś... jest też jakiś niepokój. Lęk nie do końca wiem, czym podszyty.
Nie spałam sama (choć w domku obok nie było innych gości), jednak byłam sama w momencie tych moich głębokich przemyśleń ;)
Cieszę się, że widoki wpadły Ci w oko - cała kwintesencja Irlandii. Taka Zielona Wyspa w pigułce.
Im jestem starsza, tym z cierpliwością gorzej, a i oko już nie te, ale dobrze może doczekam jeszcze tych pięknych zdjęć, a łezka w mym oku pojawi się na myśl o wytęsknionej, zielonej wyspie 😉
UsuńNie, nie wierzę, że znowu mamy „coś” podobnie 😜
Całe szczęście bo spędzać samotnie noc na takim odludziu to dopiero przerażające!
To, co wytęsknione i wyczekane najlepiej później smakuje :) Jeszcze kiedyś się doczekasz tego momentu, kiedy Twoje stopy postaną na irlandzkiej ziemi.
UsuńMiałam przyjemność spać w wielu domkach latarnika, ale tylko ten jeden konkretny budził we mnie taki dziwny niepokój. Może faktycznie to zasługa tego, że jak okiem sięgnąć pustka. I tylko ten surowy krajobraz wokół: złowrogie klify i zdradziecki ocean. Przepis na tragedię gotowy ;) A może to moja bujna wyobraźnia? Trudno powiedzieć. W ciągu dnia miejsce ma zupełnie inną atmosferę, momentami (zwłaszcza tymi słonecznymi, haha) nawet... sielską!
Właściwie to nie tak daleko jak wczoraj sprawdzałam ceny biletów.
UsuńA może po prostu ten domek jest owiany dziwną energią? Nie wydarzyło tam się nigdy nic złego? Brr. Przychodzą mi na myśl jakieś straszne historie. Osobiście bałabym się miejsca z taką dziwną aurą. Z doświadczenia mogę potwierdzić, że my miewamy bujną wyobraźnię i rozmaite scenariusze ;-)
No widzisz :)
UsuńKto wie? Myślałam nad tym, ale nie znam całej historii tego miejsca. Jednak już samo położenie budzi respekt i lekki niepokój – chyba właśnie dlatego, że jest takie odizolowane, a jednocześnie wyeksponowane na łaskę i niełaskę pogody.
Chyba rozumiem co masz na myśli ;-)
UsuńMy na naszym urlopie też byliśmy the middle of nowhere i nasi gospodarze pojechali sobie pewnego dnia na całe popołudnie i wieczór spędzić gdzieś czas razem. Jak już zrobił się wieczór, prawie noc, a byliśmy sami z herbatą na zewnątrz to mój poczciwy małżonek zaczął się bać.
Szczęśliwie dla niego jak wchodziliśmy do naszego pokoju podjechał samochód właścicieli ;-) Trochę miałam z niego ubaw wspominając jak ja zostałam kiedyś na dwa tygodnie sama w irlandzkim domu pośrodku niczego w totalnej ciemności dookoła.
Hahaha :) Sama więc widzisz, że jest w tym coś niepokojącego dla człowieka, który nie jest przyzwyczajony do takiego odludzia. Moja główka od razu zaczyna wtedy pracować, a lata oglądania głupich horrorów zaczynają się na mnie mścić. Mieszkam w dużym skupisku ludzi, wszędzie wokół domy i sąsiedzi. Przyzwyczaiłam się do takich realiów, i choć czasami przeklinam ich w myślach, kiedy jakiś geniusz robi głośną imprezę w ogródku do trzeciej nad ranem w dzień powszedni, to jednak czuję się tu też w miarę bezpiecznie. Jest jakieś takie przekonanie, że w razie czegoś, to mam pod ręką innych, którzy pomogą. Czuję też pewnego rodzaju satysfakcję, kiedy wieczorem pod domy podjeżdżają samochody sąsiadów, zapalają się światła... To taki kojący element układanki i codziennej rutyny, który daje poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu. Nie bardzo wiem, jak to wytłumaczyć.
UsuńTo faktycznie brzmi jak koszmar, albo idealny plan zdjęciowy do horroru ;) Dobrze, że przeżyłaś i nie oszalałaś ;)
Wspaniałe zdjęcia. To ciekawe co piszesz o wyspie i życiu mieszkańców.
OdpowiedzUsuńCo do Atlantyku... Ja ogromnie się boję się oceanu, mimo że mój tata jest marynarzem :)
Dziękuję bardzo za uznanie :) Życie mieszkańców jest zdecydowanie warte uwagi, tak samo zresztą jak cała wyspa. Bardzo lubię tam wracać. Nigdy mi się tam nie nudzi.
UsuńAtlantyk zdecydowanie budzi respekt! Wielu bezpiecznych rejsów dla Twojego taty!
Czasem wybierałam się w pole w środku nocy, by patrzeć na rozgwieżdżone niebo, ile razy bym tego nie robiła, widok zawsze zachwyca. A co dopiero na takim pustkowiu w całkowitej ciemności <3. Mogłabym tak czasem zniknąć na trochę dla świata...
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem Twój zachwyt, bo i ja jeszcze się nie uodporniłam na ten zachwycający widok. Zawsze też czuję się wówczas taka mała i nieznacząca, jak pyłek w kosmosie ;)
UsuńTaki reset zdecydowanie jest wskazany dla higieny umysłu, a nawet ciała :)
Dzięki za wizytę i komentarz :)