Pokazywanie postów oznaczonych etykietą południe Irlandii. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą południe Irlandii. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 31 maja 2022

Głupi & Głupsza

Nie minęło jeszcze piętnaście minut od momentu, w którym postawiłam stopy na Cape Clear, a już uświadomiłam sobie, że jestem beznadziejnym i niereformowalnym przypadkiem. Od naszej wstydliwej i amatorskiej wyprawy na wyspę Inishmaan nie upłynął nawet rok, a my znów znaleźliśmy się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Jak to było z tą historią, która lubi się powtarzać? 


Kiedyś obiło mi się o uszy nieco inne stwierdzenie: to nie historia lubi się powtarzać, to bezmyślni ludzie lubią powtarzać historię. I bez względu na to, jak bardzo próbowałabym zaprzeczyć, to zdanie idealnie oddawało nasze realia. 


Tym razem jednak zgubiła mnie własna prokrastynacja, i to, że... zaufałam mężczyźnie. Kilkanaście godzin wcześniej, po wieczornym prysznicu w uroczym B&B, zaparzyłam herbatę, zabrałam filiżankę ze sobą do łóżka, umościłam się w nim wygodnie, a następnie zaczęłam czytać ulotkę z mapą Cape Clear. Studiowałam ją pilnie, ale tylko przez parę minut. Gorąca herbata podziałała na mnie rozleniwiająco i nasennie, zatem niedługo później - zamiast zapoznawać się z topografią wyspy - spałam smacznie niczym suseł (bo w życiu ważne są priorytety!), zupełnie nie zdając sobie sprawy, że karma nie śpi i że już wkrótce przyjdzie mi słono zapłacić za swoje lenistwo. 

 

O ile późnym wieczorem byłam święcie przekonana, że broszura nie zając i nie ucieknie, o tyle wczesnym popołudniem dnia kolejnego już nie byłam taka pewna swego. 


Tuż po opuszczeniu pokładu łodzi wsunęłam ją do tylnej kieszonki spodni Połówka, jako że nie miałam swoich (kieszeni, nie spodni). Wyszłam bowiem z założenia, że tam będzie jej najlepiej, ale okrutnie się pomyliłam. 

 

Połówek, jak przystało na prawdziwego i nieustraszonego przyjaciela, stanął na wysokości zadania i zgodził się towarzyszyć mi w wyprawie na kolejną wyspę, ale - pamiętając najwyraźniej to, co nas spotkało na Inishmaan - tak mocno trząsł portkami ze strachu przed kolejną wyspą, że... wytrząsnął ulotkę z mapą! 


Kiedy więc znaleźliśmy się na rozstaju dróg na Cape Clear, a ja - sięgając do jego kieszeni i zastając złowrogą pustkę - spytałam go, co zrobił z ulotką, usłyszałam tylko zdziwione: "jaką ulotką???". Potem zaś cały wywód na temat tego, że z powodu braku paska do spodni, który wziął się i zepsuł tuż przed wyjazdem, właściciel utracił całą kontrolę nad swoimi niesfornie zsuwającymi się spodniami. 

 

Szybko jednak okazało się, że mamy większe problemy od żyjących swoim życiem pantalonów Połówka. Nic nie przeraziło mnie tak bardzo (nawet wizja tego, że gacie mojego towarzysza mogą opaść mu w każdym dowolnym momencie, a on sam może zostać niesłusznie wzięty za ekshibicjonistę) jak to, że przez dwie najbliższe godziny będziemy bezmyślnie biegać po wyspie jak kura bez głowy, a w efekcie niczego nie uda nam się zobaczyć. 

 

Czas działał na naszą niekorzyść - mieliśmy tylko dwie godziny na zapoznanie się z wyspą, zanim wróci nasza łódź i zabierze nas do następnego punktu programu. Nie mieliśmy jednak najważniejszego - mapy ani żadnego sensownego planu działania. A co gorsza, sam zainteresowany nie miał możliwości zrehabilitowania się, bo kiedy spytałam go, czy ma chociaż Internet w telefonie, żebyśmy mogli skorzystać z GPS-a, okazało się, że... nie ma tu zasięgu. Na tym etapie zaczęłam już poważnie podejrzewać, że Połówek jest tu tylko po to, żeby mnie sabotować i wcielać w życie kolejne, jakże wyrafinowane, dywersje.  


Nigdy nie sądziłam, że nastąpi taki moment, kiedy będę z własnej woli brać udział w owczym pędzie, ale w obecnej sytuacji wydało mi się to niezwykle kuszące - wszystko wskazywało na to, że inni, w przeciwieństwie do nas, wiedzą gdzie iść, by zobaczyć największe atrakcje wyspy. Wystarczyło tylko zlokalizować na horyzoncie jakąś większą grupkę osób i ruszyć ich śladem. Jak na barany przystało.