Imponująca, szara sylwetka zamku Kylemore, przyglądająca się swemu odbiciu w wodach jeziora, położona jest w scenerii, która bez wątpienia mogłaby posłużyć jako tło do bajki. Najlepiej takiej o księciu i księżniczce. Tak majestatyczne budowle nie wznosi się przecież dla zwykłych śmiertelników. Choć w historii tego zamku swoją małą rolę odegrała także para książęca, częściej wspomina się inną dwójkę – pierwotnych właścicieli Kylemore Castle: Anglika i Irlandkę.
Zaczęło się romantycznie i zupełnie niewinnie. Niczym w telenoweli albo romantycznej powieści. Mitchell Henry zabrał swoją żonę Margaret w podróż poślubną do Connemary w połowie XIX wieku. Margaret zakochała się w tym surowym, ale majestatycznym regionie Irlandii. Mitchell dysponował nie tylko głębokimi pokładami miłości do żony, lecz także zasobnym portfelem. Był zamożnym lekarzem i finansistą. Po odziedziczeniu pokaźnego spadku nic nie stało mu na przeszkodzie, by wrócić do Irlandii i kupić 15 000 akrów dzikiej ziemi położonej w samym sercu Connemary.
Na zakupionej przez Henry’ego ziemi mieszkało około 125 dzierżawców – ludzi, którzy zadrżeli o swój los po zapoznaniu się z informacją o przejęciu gruntu przez Anglika. Irlandię i Anglię dzieliła burzliwa i bolesna historia, ludzie mieli prawo obawiać się najgorszego. Czarny scenariusz nigdy się jednak nie zrealizował. Mitchell Henry okazał się przyzwoitym i dobrym panem. Taką kurą znoszącą złote jajka dla tutejszej ludności. To właśnie on utworzył mnóstwo miejsc pracy dla swych dzierżawców i wpłynął na znaczną poprawę warunków życia miejscowej ludności. Byli tacy, którzy codziennie pokonywali wiele mil, by dotrzeć do pracy w Kylemore.
Mitchell pozbył się myśliwskiego domku nad jeziorem i w jego miejsce wybudował okazałą budowlę, którą dzięki szczęśliwemu splotowi wydarzeń ciągle możemy podziwiać. Wzniósł Kylemore Castle, który wkrótce wypełnił się gwarem jego dziewiątki dzieci i miłością małżonków.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy wznoszono zamek, utworzono modne wówczas wiktoriańskie ogrody. Starannie wyselekcjonowano najodpowiedniejszy kawałek ziemi, najbardziej nasłoneczniony, najcieplejszy i przepięknie ulokowany, a następnie dokonano małego cudu. Na terenie posiadłości posadzono 300 000 drzew, a jałową ziemię przekształcono w urodzajny i imponujący sześcioakrowy ogród. Znajdujące się w nim sadzonki zaopatrywały rezydencję nie tylko w świeże kwiaty i warzywa, lecz także egzotyczne owoce jak na przykład banany, figi i melony.
Sielanka Mitchella i Margaret musiała jednak kiedyś dobiec końca. Nie z winy męża ani żony. Nie było zdrady, gwałtownego rzucania talerzami o ściany, burzliwych kłótni. Były za to łzy – będące chyba najbardziej ludzką reakcją na niesprawiedliwość i krzywdę.
Egzotyczne wakacje w Egipcie, które rodzina Henrych odbyła w 1874 roku, skończyły się dramatycznie. Margaret zachorowała na czerwonkę. Zmarła w przeciągu szesnastu dni. Nie dożyła nawet swych pięćdziesiątych urodzin. To była ta ciemna, ołowiana chmura, która zmąciła szczęście Mitchella. W tej bajce o tak nastrojowym i optymistycznym początku nie było happy endu.
Od tego momentu wdowiec rzadziej bywał w swojej rezydencji. Jednak dzięki jego staraniom Kylemore na zawsze unieśmiertelniło jego zmarłą małżonkę. Jak można byłoby o niej zapomnieć, kiedy tak naprawdę to wszystko, co dzisiaj zwiedza turysta, powstało właśnie z miłości dla Margaret – dla tej ładnej brunetki, którą można dzisiaj oglądać na portrecie wywieszonym w jednym z pomieszczeń.
Mitchell sprowadził ciało ukochanej, by pochować je na terenie rezydencji – w miejscu, które pokochała od pierwszego wejrzenia. Nieopodal zamku w leśnym zakamarku wzniesiono mauzoleum. Kiedyś wieczny sen Margaret urozmaicały tylko kołysanki w wykonaniu liści, ptaków i szumu jeziora. Teraz dodatkowo słyszy się tutaj niesłabnący tupot stóp setek turystów, a także mieszankę przeróżnych języków świata.
Mitchell zmarł w Anglii w wieku 84 lat. Z żoną połączył się po śmierci w ponurym i ciemnym mauzoleum. Po drodze do mauzoleum mija się niewielki, gotycki kościółek. To „miniaturowa katedra” wzniesiona przez Mitchella ku pamięci jego małżonki wkrótce po jej śmierci. Wnętrze świątyni to przede wszystkim imponujące zdobienia – niezwykle kruche i kobiece. W miejsce powykrzywianych twarzy gargulców są uśmiechnięte aniołki, eteryczne kwiaty i ptaki. Całość sprawia wrażenie kruchej i niesamowicie delikatnej – tak jakby ruch skrzydeł motyla mógł wyrządzić zdobieniom niebywałą szkodę.
W latach 20. XX wieku Kylemore przeszło w ręce społeczności benedyktynek przybyłych tutaj z Belgii, po tym jak zbombardowano ich opactwo w czasie I wojny światowej. Siostry zakonne nie tylko założyły tutaj renomowaną szkołę dla dziewcząt, prowadzoną aż do 2010 roku, lecz przede wszystkim przyczyniły się do przywrócenia kompleksowi jego świetności. Kylemore przestano określać jako castle, czyli zamek, a zaczęto nazywać abbey – opactwo. Szkołę zamknięto, ale siostry benedyktynki zostały. Zajmują się rękodziełem, wytwarzają czekoladowe przysmaki, prowadzą zajęcia muzyczne. A od czasu do czasu przemykają po włościach, pobłażliwie uśmiechając się do turystów polujących na nie ze swoimi obiektywami fotograficznymi.
Ale nie napisałaś nic o historii powstania tej nietypowej rasy owiec, które uwieczniłaś na fotografii. Richard Henry najpierw skrzyżował owcę z pniem sosny, a następnie z liną okrętową.A mnie siostrzyczki nie wpuściły na teren opactwa, bo się spóźniłem- miałem całą Connemarę do zwiedzania, a opactwo się trafiło pod wieczór.
OdpowiedzUsuńMitchell Henry oczywiście.
OdpowiedzUsuńA to coś dla mnie. Lubię zwiedzać wnętrza starych budowli i uwielbiam spacery po pięknych ogrodach . Juz w ub. roku patrzyłam na mapie na Kylemore , ale tam nie dotarliśmy.Coś do Connemary mnie nie ciągnie , może jednak warto tam pojechać? Pomyślę o tym za parę miesięcy , bo wyjazd do Irlandii będzie chyba jak zwykle we wrześniu.Na razie w maju lecimy na Rodos i przygotowuję plan zwiedzania wyspy.Taito , jak zwykle ciekawie opisałaś opactwo i zdjęcia oddają całe piękno tego miejsca. Serdecznie Cię pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPiękne miejsca i wzruszająca historia. Tak sobie pomyślałam, że niektórzy w ciągu całego życia nie mają tego daru odnalezienia prawdziwej miłości, poczucia jej. Tych dwoje musiało być niesamowicie szczęśliwych. Chętnie bym zobaczyła te miejsca. Śmiać mi się chciało, kiedy wspomniałaś o brunetce, a na ścianach pokazujesz zdjęcia sióstr;)P.S. To są już okolice Galway, prawda?
OdpowiedzUsuńJako miłośnik tej magicznej krainy mogę Cię zapewnić po tysiąckroć, że Connemara Cię porwie a Ty się w niej zakochasz bezpowrotnie ;-) Zaufaj mi, zresztą Taita może to tylko potwierdzić :-)pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńWolandzie, pal licho sposób w jaki tego dokonano, trzeba przyznać, że efekt tego eksperymentu jest całkiem zadowalający. Nie są to tak imponujące okazy jak owca Dolly, ale mimo wszystko całkiem wdzięczne z nich elementy wystroju ogrodu :) Wyobraź sobie, że miałam identyczną sytuację. Cały dzień spędziliśmy w Connemarze, a kiedy przyjechaliśmy do Kylemore, zobaczyliśmy plecy ostatnich osób wpuszczonych na teren opactwa. Zamknięto nam drzwi dosłownie przed nosem. Był to dobry pretekst do ponownych odwiedzin. Za drugim razem zaczęliśmy jednak od Kylemore.
OdpowiedzUsuńJasne, że warto. Connemarę można podsumować w kilku słowach: głusza i surowe piękno. Jedni lubią takie odludne zakątki, inni nie, ale uroku Connemarze nie można odmówić. Co do zwiedzania wnętrz - w tym przypadku nie było tego aż tak dużo. Rozmiary zamku mogłyby sugerować dłuższy czas wizyty wewnątrz budynku. Polecam Ci to miejsce. Połówek był co prawda nieco rozczarowany tą atrakcją, ale myślę, że Tobie - jako kobiecie - bardziej się spodoba. Warto tam zawitać latem, by móc podziwiać ogrody w pełni urody. Ach, uwielbiam te chwile - opracowywanie trasy na zbliżające się wakacje jest przesympatycznym momentem. Swoją drogą, podoba mi się Wasz wybór i sama chętnie bym tam pojechała. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńĆwirek dobrze prawi, polać mu ;) To jeden z regionów Irlandii, które można oznakować jako "must-see".
OdpowiedzUsuńTak, to właśnie te strony. Podróż samochodem z Galway do Kylemore zabiera maksymalnie półtorej godziny. Od nas to jakieś trzy godziny drogi z obowiązkowym przystankiem na kawę w Moycullen :) Warto tam pojechać, mimo że cena za bilet jest dość wysoka. Na terenie kompleksu można spędzić nawet pół dnia. Powyżej zamku znajduje się figura Chrystusa, a widoki jakie się stamtąd rozciągają, to prawdziwa bajka. Niestety mogłam podziwiać je tylko na zdjęciach innych, bo zaczęło padać dokładnie w tym momencie, w którym mieliśmy wyruszyć w drogę do posągu.
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że to "te strony". Czemu akurat w Moycullen?Widzisz, jak pech to pech. To coś jak śnieżyca z deszczem, w czasie której ja ostatnio usiłowałam wspinać się na zamek;) Tylko ja nie zrezygnowałam tak łatwo, o nie;)
OdpowiedzUsuńBo tam mniej więcej przypada połowa naszej trasy, a to doskonały powód do małej przerwy i wypicia kawy. To już taka nasza tradycja: jak jedziemy w okolice Kylemore, to przystanek w Moycullen musi być i już :) Tak, z tym, że Ty byłaś zimą i byłaś do tej zimy odpowiednio przygotowana. Ja byłam tam latem, miałam na sobie cienką bluzkę i gdybym zdecydowała się wspinać na szczyt górki, wróciłabym przemoknięta do suchej nitki. Już raz robiłam za Miss Mokrego Podkoszulka i wolałabym tego nie powtarzać :)
OdpowiedzUsuńW jakimś konkretnym, ulubionym pubie się zatrzymujecie?Jak przeczytałam o miss mokrego podkoszulka pomyślałam, że chciałabym to widzieć, ale może nie będę Cię w weekend denerwować;))
OdpowiedzUsuńHa!Pamiętam jak pisałaś o Kylemore w jednym z komentarzy u mnie, a było to pod koniec sierpnia ubiegłego roku. Czyli byłaś tam jeszcze wcześniej, czyli nie tylko ja mam braki w opisywaniu :-))) Cóż mogę tu jeszcze dodać? Kylemore Abey piękne, zamek majestatyczny, choć tylko mała jego część jest udostępniona, ogrody ogromne, nietypowe i bardzo fajne. Kościółek mnie uwiódł, ozdoby i wykończenia pierwszorzędne. Jedyny minus tego wszystkiego to płatności. Drogo i to bardzo. A , jest jeszcze jeden minus: gdy przyjedzie się tam w okolicach południa to hordy turystów mogą zakłócić spokojne zwiedzanie. Generalnie miejsce na Connemarze chyba obowiązkowe.pozdrowionka! ;-)
OdpowiedzUsuńĆwirku, piątka z plusem za dedukcję :) Jasne, że mam zaległości. Ogromne. Nie opisuję nawet 1/3 z tego, co udaje mi się zwiedzić. Po pierwsze nie o wszystkim chce mi się pisać, po drugie nie wszystko wydaje mi się godne uwagi. A po trzecie - nie mam często czasu, możliwości i weny, by zrobić relację z wszystkich moich wycieczek. Sam wiesz, jak jest. Tak, miejsce drogie. Więcej zapłaciłam chyba tylko w Bunratty Castle and Folk Park - kiedyś wrzucę relację z tej wycieczki. Przeglądałam dzisiaj przewodnik po Irlandii z 2011 roku - wiesz, co zauważyłam? Większość cen za bilety wstępu wzrosła. Tak sobie pomyślałam, że zwiedzanie staje się dość kosztownym hobby. A jeśli dodać do tego ciągle rosnące ceny za paliwo...
OdpowiedzUsuńTak, w znanym pubie o nazwie "stacja benzynowa" ;) Mają całkiem dobre cappuccino z automatu :)Założę się, że bardziej chciałabyś zobaczyć Mistera Mokrych Slipek :) Mam go uwiecznionego na zdjęciu :)
OdpowiedzUsuńPomysłowi ci Irlandczycy, u nas jeszcze nikt nie wymyślił takiej nazwy pubu:P Zdjęcie obcego mistera czy Połówka? Jak obcego to jak mogłaś mi go jeszcze nie wysłać, a jak Połówka to oglądać nawet nie chcę:)
OdpowiedzUsuńZamek piękny, ale jak zobaczyłam ogród to dech mi zaparło ! Cudny !
OdpowiedzUsuńZapraszam do ogladania zdjec http://lipstick69.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńTo zostaje nam zwiedzanie miejsc, za które płacić nie trzeba :-) Też takich jest mnóstwo a również mają swój urok. Z benzyną rzeczywiście lekki śmiech, ale to wszędzie wzrasta, nie tylko tutaj. Pamiętam jak jakiś czas temu, no może z 2 lata temu, litr spadł do 91 centów! A dzisiaj? 1,55... Wychodzi na to, że trzeba jakiś samochodzik z małym silnikiem :-)
OdpowiedzUsuńTak, doskonale pamiętam te czasy - spędzaliśmy urlop w Donegalu i to właśnie wtedy płaciliśmy najmniej za paliwo. Coraz częściej myślę o sprzedaży naszego auta - ma silnik 2.0, a co za tym idzie, jest drogie w utrzymaniu (tax). Wcześniej mieliśmy 1.6 i prawdę powiedziawszy w zupełności nam ono wystarczało.
OdpowiedzUsuńOgród jest faktycznie imponujący. Jego zaletą jest ładne położenie. A tak na marginesie - mamy tu całkiem dużo tego typu ogrodów.
OdpowiedzUsuńChodzi o zdjęcie Połówka po ataku deszczu :)
OdpowiedzUsuńA mnie po głowie ostatnio chodziło właśnie zwiększenie mocy silnika :-) Na przykład na 1.9 tdi. Przydałby się na nasze wyjazdy jakiś Jeepek ale tu akurat na przeszkodzie, jak to zwykle bywa, stoją finanse. No i Jeepki silniki mają raczej 2.0 +. Smak drogiego paliwa poznalibyśmy dopiero, mieszkając w Polsce - tutaj, pomimo, że cały czas ostatnio wzrasta, można to jeszcze przeboleć.
OdpowiedzUsuńStrasznie sztucznie wyglądają te zdjęcia. Nie za dużo Photoshopa przypadkiem?!
OdpowiedzUsuńO to właśnie chodzi. Z chęcią stałabym się posiadaczką jakiegoś fajnego i nowego SUV-a [na przykład takiego Nissana Qashqaia], ale póki co większość z nich jest poza moim zasięgiem. Paradoksalnie nasze poprzednie auto (silnik 1.6) miało więcej koni mechanicznych niż to obecne. I to jest właśnie główna przyczyna chęci zmienienia go na inne.
OdpowiedzUsuńPrzepiękna okolica! Już wyobrażam sobie taką wycieczkę rowerową gdzie celem byłoby to opactwo ;-) My planujemy w kwietniu pojechać (rowerem) szlakiem Orlich Gniazd. Takie zabytkowe budowle mają w sumie coś przyciągającego. Mnie np bardzo (choć wiem, że raczej tylko mnie) bawi zwiedzanie kamieniołomów, ale to z racji wykształcenia.Pozdrawiam z Syberii - Kraków.
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że mnie by to raczej nie bawiło, choć zwiedzać uwielbiam. Wiesz, dla laika nie ma tam zapewne nic ciekawego. Wolę coś, co oddziałuje na moją wyobraźnię. Przednia trasa! Zawsze chciałam tam dotrzeć - z uwagi na te wszystkie ruiny - ale jakoś mi się to jeszcze nie udało. Może kiedyś po powrocie do Polski? Moje "urlopy" w ojczyźnie są zdecydowanie za krótkie. To raczej takie "gościnne występy" niż urlop z prawdziwego zdarzenia. Jak dobrze, że niedługo weekend!
OdpowiedzUsuńAle ubranego?;) Bo wspominałaś o misterze mokrych slipek, a ja Twojego Połówka w slipkach to bym nie chciała oglądać:))
OdpowiedzUsuńPrzewodnik po opactwie opowiadał nam, że pan na włościach, trumnę z małżonką wnosił na salony podczas świątecznej kolacji. Mam nadzieję, że była dobrze zabalsamowana, w przeciwnym razie raczej trudno było by dotrwać do tradycyjnego dwunastego dania...
OdpowiedzUsuń:-) Takie są plany, mam nadzieję, że to wyjdzie, bo to na naszą rocznicę, tak bardzo w naszym stylu. Myślimy też o takiej wyprawie rowerowej wzdłuż polskiego wybrzeża szlakiem latarń. Właśnie wrociłam z centrum, masakra jak zimno! A jutro rano do Warszawy jadę ;-) Pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńNo właśnie, wszyscy moi znajomi w Irlandii szczycą się zdjęciami z tym zamkiem w tle, a ja nigdy nie dowiedziałam się, cóż to za budowla. Historia powstania zamku przypomina mi nieco sławną Sphiówkę, ogród założony przez Potockiego, jednego z polskich magnatów (nota bene zdrajcę), dla swej pięknej żony.... ale to tylko luźne skojarzenie. Dzięki, Taitko.
OdpowiedzUsuńuwielbiam zamki z takimi ogrodami !!!! cudeńko ehhhhhh
OdpowiedzUsuńW rzeczywistości wszystko prezentuje się jeszcze lepiej. Zdjęcia nie oddają niestety nawet połowy uroku tego miejsca.
OdpowiedzUsuńWitaj, Kama. Fajnie, że znów pojawiłaś się w blogowym świecie. A fotkami z Cliffs of Moher też się chwalili? Co do Kylemore, to pewnie wiedzieli, że koniecznie trzeba mieć zdjęcie z tą budowlą, ale nikt nie wiedział dlaczego ;) Bardzo to powszechne ;) Sofijówka również imponująca.
OdpowiedzUsuń"Nasza" przewodniczka wyglądała jak chodząca mumia, a w dodatku mówiła tak cicho, że szanse na zrozumienie chociaż połowy z tego, co mówiła, oscylowały gdzieś wokół zera.Mam nadzieję, że to 'urban legend' ;) Jeśli prawda - podchodzi mi to pod jakąś dewiację.
OdpowiedzUsuńNie wierzę ;) To było tak. Ulewa przemoczyła wszystkich, którzy znajdowali się na "odkrytym terenie". Po dotarciu do auta (w bagażniku mieliśmy bagaż z ubraniami) Połówek zrobił striptiz na parkingu i rozebrał się do samej bielizny. Po czym założył suche ubranie na mokre slipki i tak usiadł za kierownicą auta. Na zdjęciu, które mu zrobiłam, wygląda komicznie - kierowca w ubraniu dziwnie mokrym poniżej pasa :) Mieliśmy szczęście, że nie natrafiliśmy po drodze na rutynową kontrolę Gardy. A ja przez cały czar siedziałam w mokrym ubraniu. Nie przebrałam się na parkingu, jako że miałam więcej 'do ukrycia' niż Połówek ;)
OdpowiedzUsuńSłyszałam już o tym słynnym polskim mrozie. Współczuję. U mnie były ostatnio tylko dwa dni kilkustopniowego mrozu. Pikuś w porównaniu do tego, co Wy mieliście. Kocie, ale do tego wybrzeża też chcecie dojechać na rowerach? ;)
OdpowiedzUsuńmumia powiadasz? To może sama Margaret Was po włościach oprowadzała...
OdpowiedzUsuńSami się oprowadziliśmy, bo zwiedzanie z "mumią Margaret" byłoby stratą czasu. Gdyby miała ze sobą megafon, to może skusilibyśmy się na jej towarzystwo.
OdpowiedzUsuńJa mam fioła na punkcie Sofiówki od II roku studiów. Marzę, żeby zobaczyć ogród na żywo, bo to, co jest w internecie, nie oddaje w pełni uroku tego miejsca. Poza tym trzeba brać poprawkę na zmiany, jakie tam zaprowadzono od czasu przejęcia ogrodu przez władze...
OdpowiedzUsuńAch, z pewnością. Tak samo jest w przypadku opisanych przeze mnie ogrodów - w rzeczywistości kompleks prezentuje się dużo, dużo lepiej. Naturalne piękno jest jego największym atutem. Sofijówka latem musi prezentować się naprawdę imponująco. Nie pogardziłabym wizytą w takim miejscu - otaczanie się pięknem ma wyjątkowo dobry wpływ na mnie.
OdpowiedzUsuńUwierz;) A jak ludzie reagowali na Połówka stojącego w samych slipkach na parkingu?;D i ja tak nie raz robiłam, ale zakładałam suche ubrania na mokry strój kąpielowy i raczej zwykle świeciło słońce. Raczej;) W każdym razie spodenki, sukienka tudzież spódnica zawsze robiły się dziwnie mokre, podobnie góra.
OdpowiedzUsuńNie wzbudzał zbyt wielkiej sensacji, bo było tam więcej roznegliżowanych osób. Nie tylko my mieliśmy zapasowe odzienie, więc na parkingu byli inni quasi-nudyści pozbywający się przemoczonych rzeczy. Pierwszy raz w życiu TAK zmokłam.
OdpowiedzUsuńhahaha, nie ;-) To już pociągiem, choć kto wie... ;-)
OdpowiedzUsuńKolejny punkt do naszej listy. Z tym, ze chyba będzie jeszcze musiał poczekac:) Piękny zamek, wspaniałe położenie; widoki niesamowite. Czekam już z ogromną niecierpliwością na kolejny sezon, żeby już tak móc wsiąść w auto i jechać i oglądac i chłonąć....pozdrawiamAnka
OdpowiedzUsuńHrabino, ależ to już tuż tuż :) Od dawna czuję wiosnę, ptaki coraz częściej budzą mnie rano melodyjnym trelem, a dzień powoli staje się bosko długi :) Spring is in the air :)
OdpowiedzUsuńByłam , zobaczyłam i to był " gwóźdź " programu naszej wycieczki .Zamek jak z bajki , piękny kościółek i prześliczne ogrody, tym bardziej , że podziwiane było to wszystko przy słonecznej pogodzie.To miejsce na zawsze pozostanie w mojej pamięci.Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuń