sobota, 9 listopada 2019

Wszyscy jesteśmy Jokerami

Wiele długich lat upłynęło od mojej ostatniej pseudorecenzji filmowej, co w dużej mierze spowodowane było moim zniechęceniem się do kina i negatywnym doświadczeniem w czasie oglądania "If I Stay". Cieszę się jednak, że się wyłamałam, bo ostatnia wizyta w moim miejscowym multipleksie okazała się być naprawdę udana, choć początki były nieco zniechęcające. 
Wina tak naprawdę leżała po mojej stronie, bo po prostu źle się zabrałam do całego przedsięwzięcia. "Joker" Todda Philipsa chodził mi po głowie już od dłuższego czasu, jednak nie był powiązany z żadnym konkretnym terminem. Aż do piątkowego wieczoru, kiedy to wróciłam z pracy i doszłam do wniosku, że wizyta w kinie byłaby bardzo fajnym wstępem do weekendu. Połówek co prawda miał nieco inne zdanie na ten temat, kiedy do niego zadzwoniłam, by podzielić się swoim spontanicznym pomysłem. To był akurat jeden z tych wieczorów, kiedy dojazd powrotny do domu nieco mu się opóźniał i miałby dotrzeć do niego na jakieś pół godziny przed ostatnim seansem filmowym "Jokera", był już zatem trochę zmęczony i wolałby obejrzeć film w sobotę bądź niedzielę. Kiedy jednak postawiłam go pod ścianą - przypominając mu, jak bardzo entuzjastycznie zaoferował mi swoje towarzystwo, kiedy wcześniej wspomniałam mu, że się wybieram na ten film - zgodził się na piątek, mając przed sobą wizję samotnej wizyty w kinie.  

Jak się jednak niedługo później okazało - piątek nie był nam pisany. I nie był ani dobrym pomysłem, ani też oryginalnym. Kiedy bowiem podjechaliśmy pod kino, najpierw zobaczyliśmy długi wężyk ludzi stojących w kolejce do kasy, a później parking pękający w szwach. Tak zapełniony, że znalezienie miejsca dla jeszcze jednego samochodu graniczyło z cudem.  
Widok ten zdecydowanie ochłodził nasz entuzjazm, więc posłaliśmy sobie wymowne spojrzenie i nie musieliśmy nic mówić, by wiedzieć, że właśnie doszliśmy do konsensusu - wracamy do domu, a kino odwiedzimy na początku tygodnia. 
Druga próba okazała się być zdecydowanie bardziej pomyślna - kiedy bowiem w poniedziałkowy wieczór weszliśmy do wskazanej sali, była tam tylko jedna para, a nieco później dołączyła do nas czteroosobowa grupa z wiaderkami popcornu i innych szeleszczących "przysmaków", jednak przez cały seans nie sprawiała żadnych problemów. 
Z zadowoleniem odnotowałam zmiany, jakie zaszły w czasie mojej nieobecności w kinie - nowa sala bardzo mi się podobała, a krzesełka były o niebo wygodniejsze od poprzednich, oferując komfortowe wsparcie dla pleców i głowy. Cena biletów zdecydowanie mniej przypadła mi do gustu (10€ od osoby), bo była dwukrotnie wyższa od tej, do której byłam przyzwyczajona. W pamięci miałam bowiem jeszcze bardzo wyraźny obraz taniutkich biletów na seanse w środku tygodnia, które zdecydowanie zachęcały do częstszych wizyt w tym obiekcie, czego niestety nie mogę teraz powiedzieć. 
Co się zaś tyczy samego filmu - niespodziewanie zapadł mi głęboko w pamięć. Tak głęboko, że przez kilka kolejnych dni nie potrafiłam przestać o nim myśleć, co niewątpliwie należy odczytać jako atut, świadczy bowiem na jego korzyść - jest wyjątkowy, bo się wyróżnia i nie popada w niepamięć, jak wiele innych literackich czy filmowych "dzieł", z którymi miałam do czynienia.  Upomina się o uwagę niczym tytułowy Joker. 
"Joker" Todda Philipsa zmusił mnie do refleksji, wysiłku intelektualnego, zadania sobie samej wielu, nie zawsze wygodnych, pytań i do niełatwej próby udzielenia na nie odpowiedzi. Ten wpis jest zatem właśnie tym - zbiorem nieujarzmionych idei, próbą mojego rozprawienia się z myślami, które uporczywie krążą mi po głowie niczym elektrony wokół jądra atomowego, i nie chcą przestać tego robić.
Dwie rzeczy chyba najbardziej mnie zaskoczyły. To jak bardzo smutny, mroczny i ciężki jest to film. I to jak bardzo ludzki jest Joker. I nie wiem, co jest bardziej niepokojące - moja sympatia do niego, czy ten jego ludzki charakter, chyba po raz pierwszy stojący w opozycji do dehumanizacji, której niejednokrotnie go poddawano.  
Co prawda często miałam tendencję do sympatyzowania z czarnymi bohaterami - Dexterem, z tajemniczym upiorem z opery, który był o wiele bardziej pociągający niż nudny Raul, czy też z błyskotliwym Riddlerem i intrygującym Pingwinem z serialu "Gotham", ale mimo wszystko zdziwiło mnie moje zrozumienie dla większości jego czynów. I to, ile sensu było w tym, co mówił Joker, w słowach, które wypowiadał, komentując otaczającą go rzeczywistość.
Kto z nas nigdy nie pomyślał: "Is it just me, or is it getting crazier out there?", patrząc na to, co dzieje się na świecie? Albo to: "Everybody is awful these days. It's enough to make anyone crazy". Nigdy, naprawdę nigdy nie podsumowaliście w myślach w podobny sposób kogoś, kto właśnie wykazał się przy Was wybitną znieczulicą, głupotą, okrucieństwem? Bo ja tak. 
Wracając jednak na chwilę do wspomnianej powyżej rzeczywistości Jokera, to ta była daleka od sielanki. Już sam fakt, że akcja toczy się w Gotham, mieście bezprawia i wylęgarni zła, daje niejako obraz tego, z czym musi zmagać się główny bohater. A jakby tego było mało, jego prywatną kupkę nieszczęść pogarszają inne czynniki: poczucie wyalienowania, beznadziei, niedocenienia i bycia niewidocznym dla innych, uciążliwa sytuacja w domu, i ta nieciekawa w pracy, w której jest wyśmiewany i atakowany [tak psychicznie jak i fizycznie]. I te gwałtowne napady śmiechu, przychodzące niespodziewanie i z zaskoczenia, niechcące dać się poskromić. Tak bardzo przeklęte. Będące tak naprawdę niemym krzykiem i błagalnym wołaniem o pomoc, czyli czymś wprost przeciwnym do tego, czym wydają się być postronnym osobom. 
Ile takich osób jest w naszym środowisku? Osób robiących dobrą minę do złej gry, głęboko skrywających swoje uczucia, uśmiechających się poprzez niewidoczne łzy [always put on a happy face...] i ból skrywany gdzieś głęboko w sobie? O ilu z nich nie mamy nawet pojęcia? I do cierpienia ilu z nich sami dołożyliśmy swoją cegiełkę? Ilu potworów stworzyliśmy my sami? 
Jakoś nie potrafię zapomnieć też o następujących słowach Jokera: "All it takes is one bad day to reduce the sanest man alive to lunacy. That's how far the world is from where I am. Just one bad day". Jeden zły dzień - tyle w istocie czasami trzeba, by czara goryczy się przelała. By pchnąć człowieka, niebezpiecznie balansującego na granicy dobra i zła, w objęcia obłędu. Do punktu, z którego już nie ma odwrotu.  
Film potwierdził to, co w zasadzie wiedziałam od zawsze: najniebezpieczniejszymi ludźmi są ci, którzy nie mają nic do stracenia. Dopóki nasze zachowanie w jakimś stopniu uwarunkowane jest strachem, dopóty się zachowujemy. Jakoś, bo jakoś, ale się zachowujemy. Gorzej, gdy wszystkie nasze autorytety legną w gruzach, gdy - z jakiegoś powodu - przestaniemy dostrzegać przed nami świszczący i wiszący bat, tak wymownie kojarzący się nam z nieprzyjemnymi konsekwencjami. 
Ta teoria dobrze się sprawdza w przypadku głównego bohatera. Jego egzystencja jest daleka od idealnej i szczęśliwej ["I haven't been happy one minute of my entire fucking life"], ale mimo to jakoś w niej funkcjonuje. Umila ją sobie niegroźnymi fantazjami i marzeniami, aż pewnego dnia czarę jego goryczy przelewa jedna malutka kropla. Tak przecież niepozorna. Coś, co teoretycznie - ze względu na swoje niepozorne rozmiary - nie powinno mieć wielkiego wpływu, ale jednak ma. Kolosalny. Niszczycielski. Przerażający i zgubny. Od tamtego momentu nic już nie jest takie samo. 
Pięknie symbolizuje to motyw tańca Jokera - to w żadnym wypadku nie jest chocholi taniec z "Wesela" Wyspiańskiego, będący tańcem marazmu. To jego totalne przeciwieństwo: moment, w którym Joker otrząsa się z letargu, w którym był i odżywa. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że to moment, w którym bohater po raz pierwszy jest szczęśliwy, bo zaczyna żyć w zgodzie z sobą.  Stąd ten upojny taniec szczęścia i radości. Tak bardzo uskrzydlający i wyzwoleńczy taniec. 
Pokuszę się tu o włożenie kija w mrowisko i wysunięcie śmiałej tezy - nie wszyscy jesteśmy Chrystusami, ale wszyscy jesteśmy Jokerami. Tykającymi bombami. Możemy wybuchnąć, ale nie musimy. Wierzę bowiem, że każdego z nas można złamać - trzeba tylko znaleźć odpowiednio gruby kij -  że każdy z nas ma swoje słabości, cenę i że nikt tutaj nie jest wyjątkiem. Każdy z nas ma swoją piętę achillesową, a już szczególnie wtedy, kiedy kocha. Bo kochając, człowiek staje się najbardziej bezbronny i narażony na niebezpieczeństwo. Wtedy najczęściej zapomina o swoich barierach ochronnych i daje się zranić. A pragnienie miłości to jest akurat coś, co każdy w sobie nosi, tylko nie każdy się do tego przyznaje. Miał je Joker, mają nawet najwięksi dranie i twardziele. Nawet Hitler miał swoją Evę Braun. 
Sama nie wiem, w co bardziej wierzę. W muzułmańską fitrę, wedle której człowiek rodzi się z wrodzoną skłonnością do dobra, czy też w katolickie pojęcie grzechu pierworodnego i człowieka naznaczonego skazą do czynienia zła. Wiem jednak, że w każdym z nas tkwi dobry i zły wilk, i że od nas samych zależy, którego z nich będziemy karmić. 
Przychodzi mi tu na myśl także znany i kontrowersyjny psycholog, Philip Zimbardo, jego "Efekt Lucyfera" i teoria mówiąca o tym, że nawet dobry człowiek potrafi przemienić się w złego pod wpływem środowiska, w którym się znajduje. Nawet z anioła można zrobić diabła. 
"To był taki dobry i grzeczny chłopak", "Zawsze spokojny, zawsze się witał, do kościoła co niedzielę chodził", "Nigdy bym nie powiedziała, że ona może się posunąć do czegoś takiego", "Oszalała po tragicznej śmierci swojej rodziny", "Odbiło mu po tym, jak żona go zostawiła" - to tylko kilka z jakże znajomych zdań, które można zadziwiająco często usłyszeć i przeczytać w dzisiejszych realiach. O Jokerach naszych czasów. 
Ilu z nich już mieliśmy? Alana Hawe, niepozornego zastępcę dyrektora, który z zimną krwią zamordował swoją żonę i trzech synów, Breivika, który bez mrugnięcia okiem strzelał do ludzi niczym do kaczek, i tylu młodych "bezimiennych" nastoletnich Jokerów, którzy pewnego ranka się budzili i dochodzili do wniosku, że nie chcą już udawać, że wszystko gra. Zamiast tego pakowali do plecaka broń i robili w swojej szkole rzeź. Chciałam dodać "niewiniątek", ale czy na pewno? Z pewnością nie wszyscy wzięci na cel tymi niewiniątkami byli. Filmowy Joker również nie zabija wszystkich, a działa w selektywny sposób, o czym doskonale przekonał się Gary - "jedyna osoba, która była dla niego miła" w pracy. 
Ilu z tych Jokerów sami stworzyliśmy? Na ilu przymknęliśmy oko, zaabsorbowani własnymi sprawami? 
Ani "Joker" ani ten wpis nie są pochwałą i usprawiedliwianiem przemocy. Jeśli już to tylko zachętą do sięgnięcia w głąb siebie i przeprowadzenia rachunku sumienia. Bodźcem do zastanowienia się, czy filmowe Gotham nie jest aby alegorią bądź symbolem dzisiejszego świata? Czy to, że w tej wersji "Jokera" nie wrzucono go do kadzi z chemikaliami tylko w sam środek toksycznego środowiska, w którym za cholerę nie może znaleźć ani dostać tego, czego szuka ["(...) a little warmth, maybe a hug, dad, maybe a bit of common decency!"], to tylko przypadek? 

Ktoś kiedyś stwierdził, że "wszyscy jesteśmy wariatami, ale nie wszyscy jesteśmy zdiagnozowani". Zastanawialiście się kiedyś, ile może być w tym prawdy?  

Zostawiam Was z tymi pytaniami, a jeśli sami macie jakieś przemyślenia na temat wspomnianego filmu, to bardzo chętnie o nich poczytam.

18 komentarzy:

  1. Cześć Kochana!

    Muszę Ci powiedzieć, że nie mogłaś się wbić lepiej z Twoim postem. Przed północą wróciłam z kina i musiałam bardzo się powstrzymywać, aby iść spać i nie pisać tu u Ciebie od razu.

    Jest w tym coś niesamowitego, ponieważ w samochodzie, wracając do domu mówiłam dokładnie to samo co Ty piszesz, dzieląc się swoimi przemyśleniami. Wiesz, że to nie pierwszy raz, kiedy czuję się jak Twoja duchowa siostra bliźniaczka? Pierwsze słowa jakie padły z moich ust to, że zastanawiam się ilu takich ludzi jest dookoła nas. Zniszczonych przez życie, swoje rodziny, prozę życia, brutalną rzeczywistość...Wierzę, że ludzie sami w sobie są dobrzy (tak! Nieustannie w to wierzę!), jednak kilka razy w życiu zdarzyło mi się spojrzeć w oczy osoby, która wydawała mi się psychopatą. Myślę, że to wszystko ma swoje źródło w traumach, złych przeżyciach, chociaż zapewne nie zawsze, bo co z tymi z dobrych rodzin, którzy gwałcą i zabijają?

    Film jest mroczny, czasami na granicy tragikomedii. Ma piękne kadry, jednak muszę Ci powiedzieć, że mimo wstrząsającego wrażenia nie jest to najlepszy film, jaki widziałam.

    Uważam, że warto go zobaczyć i tak jak piszesz-zrobić sobie rachunek sumienia.

    Tymczasem moja droga Taito-udanej niedzieli Ci życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaaaj! :)

      Nie miałam w planach pisania żadnej recenzji, ale ponieważ film nie dawał mi spokoju, to postanowiłam się rozprawić ze swoimi obsesyjnymi myślami o nim i napisać tu "parę" słów. Nawet nie wiesz, jak pomogło! Na coś ten blog się przydaje! :)

      Myślałam, że już dawno ustaliłyśmy, iż jesteś moją duchową bliźniaczką dwujajową ;) Jak to mawiają: ciągnie swój do swego. Nic zatem dziwnego, że masz ze mną tyle wspólnego, skoro obydwie zaliczamy się do "damaged goods".

      Problem z psychopatami polega na tym, że - wbrew obiegowej opinii - czasami ciężko jest ich zdemaskować, jako że często świetnie się maskują i na pierwszy rzut oka wydają się być najzupełniej normalni. Potrafią być pełnymi uroku rozmówcami, niezwykle czarującymi, zatem łatwo wpaść w ich pułapkę. To nie jest tak, że każdy przestępca jest psychopatą, a każdy psychopata przestępcą. Jeśli interesuje Cię ta tematyka, to polecam książkę profesora zajmującego się psychopatią, Roberta D. Hare'a - "Psychopaci są wśród nas", tam ta tematyka jest szerzej omówiona.

      To prawda. Jest mroczny, ale ma też piękne zdjęcia, nad którymi nie sposób się nie zachwycić. Jaki film w takim układzie uważasz za najlepszy, który udało Ci się zobaczyć? Zaintrygowałaś mnie, do tell! :)

      Dziękuję, Rose, i wzajemnie :)

      Usuń
    2. Rozumiem. Też tak często mam, że chodzą za mnie niepoukładane myśli na bloga, jednak zwykle nie mam czasu ich spisać, a one sobie odpływają...

      Oj Taito, kochana jesteś, wiesz? Niby od dawna wiadomo, ale wiesz-nie tak oficjalnie:P

      Wiem, spotkałam całkiem niedawno jednego. Mają mnóstwo uroku, ale też są wyrachowanymi, szalenie inteligentnymi manipulatorami. Na ten moment to ja mam tyle książek do czytania, że odpuszczę sobie. Mam sporo z biblioteki, ale również kupionych, a mój czas skurczył się niemiłosiernie, więc...no ten tego;)

      Mi się chyba najbardziej podobał taniec na schodach, a Tobie? Bardzo długo lubiłam Leona Zawodowca, ale myślę, że potem jego miejsce na podium zajął Into the wild.

      Niedziela po intensywnej sobocie minęła mi na lenistwie;)

      Usuń
    3. Ja akurat najczęściej cierpię na intelektualne zatwardzenie i brak weny, więc kiedy zdarzają mi się takie chwile, to staram się ich nie przegapić - siadam do komputera i piszę, bo nieprędko może się powtórzyć taka okazja ;) Z weną jak z łaską pańską - na pstrym koniu jeździ.

      O, proszę, widzę, że poprawnie go rozszyfrowałaś! Zgadza się - to są najczęściej niesamowici manipulatorzy. Genialni w swoim łajdactwie. Czy to ten, o którym myślę? :) Absztyfikant numer 1? ;)

      Ja już dawno żadnej nie kupowałam [takie postanowienie], korzystam z dobrodziejstw genialnej irlandzkiej biblioteki :)

      TAK! Kocham scenę tańca! Ach, powinnam się była domyślić, że chodziło o "Into the Wild"! Musiał zrobić piorunujące wrażenie na Tobie, skoro tak często do niego nawiązujesz i wspominasz. "Leon Zawodowiec" też bardzo dobry i zapadający w pamięć, dostał ode mnie 9/10 w skali filmwebowej! W zasadzie to... chętnie bym go sobie ponownie obejrzała!

      To świetnie, zasłużyłaś na błogie lenistwo! Moja była pół na pół ;) Niestety po południu pogoda popsuła mi szyki, bo chciałam się wybrać w teren, by nacieszyć oczy kolorową jesienią. Innym razem...

      Usuń
    4. Wiesz, nie zawsze mam możliwość, aby zacząć po prostu pisać...jakby Ci to powiedzieć-moja wena przychodzi w najmniej odpowiednich momentach:P

      Tyle ich już było, że się pogubiłam;) Swoją drogą ostatnio miałam ciężką rozmowę telefoniczną, bo ktoś nagle uświadomił sobie, że popełnił błąd. Ups;)

      Mi ostatnio bardzo skurczył się czas na czytanie i ciężko mi idzie:D

      O! To znaczy, że nasze gusta wcale tak daleko nie odbiegają od siebie.

      Zła pogoda, jak ona tak mogła?

      Usuń
    5. Haha, rozbudziłaś moją wyobraźnię! Już nic więcej na ten temat nie mów, bo nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć ;)

      Żartujesz?! Czyżby wreszcie przejrzał na oczy i dokonał wyboru? Rychło w czas! Trochę mi go żal mimo wszystko, wiesz? Łatwo nie ma. Rozumiem za to, że Ty w 100% jesteś przekonana, że to, co masz, jest właśnie tym co chcesz mieć?

      Normalnie bym tego nie powiedziała, ale jako że jest to wyjątkowa sytuacja, to... olej czytanie, kobieto! Korzystaj z życia. Ciesz się tym, co masz. Książki mogą zaczekać, zwłaszcza, że jest tyle przyjemniejszych rzeczy, które możesz robić w tym czasie... szczęściaro!

      Scena tańca od razu wpadła mi w oko! Uwielbiam :)

      Prawda? Brak mi w ostatnim czasie naturalnego światła do ślęczenia nad książkami, zwłaszcza nad taka jedną, która jest niesamowicie ciekawa, ale jest wykonana z papieru kredowego i odbija to sztuczne, które wisi mi nad głową...




      Usuń
  2. My mamy zamiar obejrzeć, ale jak opadnie szał. To pierwszy z niewielu filmów, na które mamy oboje ochotę pójśc do kina. Całą reszta, któa ostatnio wychodzi, tak ocieka poprawnością polityczną, żerzygać mi się chce. Tutaj też świat staje na głowie i nie wiem dokoąd to doprowadzi.
    Masz rację, że człowiek, któy nie ma nic do stracenia, jest najgroźniejszy. Sama mam coś takiego w sobie. Jeśli coś stałoby się mojej rodzinie, zabiłabym. A co potem... to już nieważne. Mój maż stwierdził, że nie wie, czy nie byłabym okrutniejsza niż on. Możliwe.

    Moje dzieci chcą obejrzeć ten film, ale najpierw sama muszę sprawdzić, czy będą mogły. Co prawda nie są zbyt wrażliwe, ale... I nie obawiam się tu o sceny z okrucieństwem(wszak Iza w wielku 5 lat obejrzałą całego Władcę Pierścieni i Maleficent) ale o te damsko-męskie czy inne tego typu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam w przeszłości taki problem, że szłam do kina - a swego czasu robiłam to naprawdę często - z przekonaniem "to już ostatni raz w tym miesiącu!", a potem oglądałam reklamy i zwiastuny i już wiedziałam, że nic z moich obietnic. Zawsze, ale to zawsze coś mnie zaintrygowało i zachęciło do ponownej wizyty w kinie. Tym razem jednak nie miałam takich dylematów, bo widziane trailery nie wzbudziły mojego większego zainteresowania, nie wiem zatem, kiedy znów pojawię się w kinie.

      Myślę, że my, kobiety, często potrafimy być bardziej wyrachowane, wyrafinowane i okrutne niż mężczyźni, więc chyba byłabym skłonna przyznać rację Arturowi ;)

      Jasne, rozumiem, ale pomimo tego, że sam film oceniam jako ciężki [to jednak dramat psychologiczny], to jednak nie powiedziałabym, że jest nafaszerowany okrucieństwem [no dobra, raz albo dwa razy przymknęłam oko/odwróciłam głowę...] A co do scen damsko-męskich, to nie ma tam żadnych scen seksu. Golizny też nie. Nie wliczając w to odkrytego i wychudzonego ciała Jokera, na którym spokojnie można by się uczyć anatomii...

      Usuń
  3. Widze, droga Taito, ze zdecydowalas sie podzielic swoimi wrazeniami z seansu i okoloseansowymi przemysleniami :) Ja osobiscie mam bardzo, ale to bardzo mieszane odczucia zwiazane z tym filmem. Juz od pierwszych zapowiedzi wzbudzil on moje emocje i sprawil, iz czekalem az pojawi sie w kinach, sledzac przy tym wzmianki o nim i recenzje wszelakie (acz starajac sie unikac spoilerow). Juz od premiery film wzbudzal olbrzymie emocje, z jednej strony bedac uznawanym jako wysmienite studium psychologiczne, z drugiej zas mierzac sie z zarzutami o popularyzowaniu przemocy, wynoszeniu jej na piedestaly i usprawiedliwianiu jej.
    Po obejrzeniu nie moge sie zgodzic ani z jednym ani z drugim - nie jest to film wybitny, nie jest to nawet jakies szczegolnie ambitne studium psychologiczne, zas do gloryfikowania przemocy jest mu bardzo daleko. Mysle, ze wiekszosc tego, co mozna bylo dotad o tym filmie slyszec, bylo zwyczajnym chwytem reklamowym, sposobem by sklonic widzow by na film sie wybrali. Skutecznym zreszta, patrzac na wyniki. I chyba odrobine, przez to wlasnie, zawiodlem sie na tym obrazie. No dobrze, nie bede sam siebie oszukiwal - zawiodlem sie na nim bardzo :)

    W mojej opinii problemem z "Jokerem" jest sam fakt, iz jest "Jokerem". Gdyby nie to, gdyby traktowal o zupelnie przypadkowej osobie w zupelnie zwyczajnym swiecie, moglby pretendowac do miana "studium psychologicznego" badz "studium przemiany". Ba, moglby wowczas osiagnac cos wiecej - moglby zaskakiwac. Jednak i postac i swiat przyjety za tlo sprawiaja, iz zupelnie nie zaskakuje i jest przewidywalny nieomal od samego poczatku do konca, to zas sprawia iz chwilami sie wrecz dluzy. Oczywiscie dla kogos, kto z ta postacia i realiami zaznajomiony nie jest moze okazac sie i ciekawy i zaskakujacy i ambitny, w moim oczach - z powyzszych powodow - takim jednak niestety nie byl. Jednak bynajmniej nie nazwalbym go filmem zlym - jest niezly, jest nawet dobry, nie sprostal jednak moim oczekiwaniom :)

    Jest w tym filmie jednak cos wybitnego, cos (lub raczej ktos) co go ratuje - Joaquin Phoenix. Gra wybitnie wrecz, a sposob w jaki odegral swoja role, w jaki wciela sie w te postac i przekazuje emocje jest fantastyczny. To i tematyka - chociaz tu znow fakt, iz zdecydowali sie wcisnac fabule filmu do Gotham i wybrac za glowna postac Jokera, bardzo negatywnie na przekaz wplywa - pokazujaca w jaki sposob spoleczenstwo traktuje i jak wplywa na osoby odstajace od innych, to sa glowne zalety tego filmu. Jego sila zas rozglos, jaki sie producentowi udalo wokol niego zrobic.

    Ufff, rozpisalem sie nieco, wybacz :)

    Pozdrawiam cieplo,
    P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ nie ma czego wybaczać - bardzo lubię długie i treściwe komentarze :) Dziękuję, że zechciałeś się podzielić z nami swoimi przemyśleniami :) Bardzo to doceniam!

      Mamy nieco odmienne zdanie w sprawie tego filmu, ale są też kwestie, w których całkowicie się z Tobą zgadzam. Na pewno jest nią mistrzowska gra aktorska Joaquina. Powiedzieć, że skradł całe show, to niedopowiedzenie ;) Dużo bardziej mi się podobał niż Robert De Niro, który oprócz swojej autorskiej buźki w podkówkę zbytnio się nie wykazał. Wspaniała kreacja Joaquina, której nie powstydziłby się sam Daniel Day-Lewis!

      Tematyka "bullyingu" zdecydowanie warta pochylenia się nad nią, choć tak często jest niestety zamiatana pod dywan. Szczęśliwie zaczyna się o niej robić coraz głośniej, czego przykładem była ostatnio ciekawa dyskusja u Joe Daffy'ego w RTE1. Ludzie czasami nie zdają sobie sprawy, jaką nieodwracalną krzywdę wyrządzają innym swoim zachowaniem...

      Masz też rację, pisząc, że film jest przewidywalny i ma troszkę dłużyzn, które i ja odnotowałam [ale tylko na początku filmu, druga połowa była według mnie zdecydowanie bardziej dynamiczna i absorbująca]. Co się zaś tyczy przewidywalności, to nieszczególnie mi przeszkadzała, mimo że po dość krótkim czasie średnio rozgarnięty widz mógł się domyślić, jak się film skończy. "Titanica" też oglądałam, znając zakończenie. Od niego samego jednak bardziej interesowała mnie "technika wykonania". :)

      Myślę też, że troszkę padłeś ofiarą samego siebie, a nie tylko filmu, bo chyba za bardzo się na niego napaliłeś ;) Wysokie oczekiwania są źródłem rozczarowań ;) Ja poszłam bez nich i wyszłam zadowolona :)

      Usuń
  4. Sokole Oko

    Nie widziałam tego filmu i chyba się nie wybiorę więc trudno mi się wypowiadać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj znać, jak coś się zmieni!

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Póki co ostatecznie poszliśmy na "Boże Ciało" scenariusz powstał na bazie prawdziwej historii. No ale nie porozmawiamy bo tego z kolei Ty nie widziałaś :)

      Usuń
    3. To prawda, nie widziałam, ale jak zobaczę, to dam znać i z chęcią wymienię się spostrzeżeniami :) Szkoda tylko, że nie napisałaś, czy polecasz ;) Ja to najchętniej poszłabym teraz na nowego Bonda [a tu jeszcze tyle miesięcy czekania...] albo na "Ford v Ferrari".

      Usuń
    4. Sokole Oko

      Jasne, że polecam ! polecam i Boże Ciało i Kler też. Inne obydwa i o innych problemach traktują ale oba jak na Polskie filmy świetne. Polecam zobaczyć :)

      Usuń
    5. Dobrze wiedzieć :) Mnie z polskich zainteresował ostatnio "Proceder".

      Usuń
    6. Sokole Oko

      Rozważałam ale jednak rap i życiorysy jego gwiazd to bardzo dla mnie odległy temat :)

      Usuń
    7. Dla mnie też, nie przepadam za rapem, ale zwiastun filmu jakoś wpadł mi w oko.

      Usuń