sobota, 19 lipca 2025

Uziemiona

Jak sprawić, by człowiek na nowo docenił to, co ma?

Bezpardonowo mu to zabrać!

Jeszcze do niedawna radośnie opiewałam maj, był potrzebnym i radosnym powiewem świeżości. Później podobnie entuzjastycznie przywitałam nieco chłodniejszy czerwiec ze wszystkimi jego dobrodziejstwami i wadami. Aż nadszedł lipiec i całkowicie wykoleił moją szarą codzienność, którą próbowałam wielokrotnie romantyzować.

Głupio narzekać na dom do sprzątania, kiedy inni nie mają nawet dachu nad głową.

Głupio marudzić, że naczynia są do zmycia (choć tym i tak często zajmuje się zmywarka), kiedy tyle ludzi na świecie przymiera głodem.

Nie przystoi narzekać na nudę i "nieciekawe życie", kiedy tyle ludzi drży z obawy przed kolejną bombą. Przed tym, co przyniesie nowy dzień. Albo, co znowu im zabierze.

Maj był jak miły i puchaty miś. Lipiec okazał się z kolei groźnym wilczurem, który brutalnie przeciągnął mnie przez chaszcze, krzaki i inne iglaki. Poskładał jak domek z kart. Nie wiem, czy po tym wszystkim wyszłam z tego silniejsza, ale na pewno bardziej ukorzona i doceniającą małe, proste rzeczy.

Kiedy człowiek leży przykuty do szpitalnego łóżka, ma mnóstwo czasu na refleksje. Na przewartościowanie swoich priorytetów. Na snucie planów.

W tych najmniej przyjemnych momentach sama rozpraszałam swoją uwagę, przenosząc się w myślach w jakieś przyjemniejsze miejsce. Na opustoszałą plażę, gdzie Atlantyk raz po raz rozbijał się o jej brzeg.

Mimo wszystko najczęściej marzyłam jednak o tym... na co jeszcze do niedawna zdarzało mi się kręcić nosem. Na te wszystkie domowe, żmudne i przyziemne obowiązki.

Nie chciałam zdobywać Kilimandżaro. Ani jechać na drugi koniec świata. Chciałam po prostu wstać z łóżka, iść sprzątać, kosić trawę, rozwieszać pranie... Chciałam odzyskać to, co straciłam.  

Szlachetne zdrowie,
Nikt się nie dowie,
Jako smakujesz,
Aż się zepsujesz.

Tak pisał Kochanowski kilka wieków temu. Tyle czasu minęło, a w tym temacie nic się nie zmieniło. Ta fraszka nadal jest nieśmiertelna. W przeciwieństwie do nas.

Te nieprzewidziane perturbacje zdrowotne zupełnie wybiły mnie z blogowego rytmu. Nie było mnie w cyberświecie, co być może zauważyliście. Jest jednak jeden plus tej mojej przymusowej absencji ‒ wracam na blogowisko ze zwiększonym apetytem.

Póki co zaś, na nowo zachwycam się swoim zwyczajnym życiem i odzyskiwaną formą.

Może to dziwnie zabrzmieć, ale chyba potrzebowałam takiego uziemienia.

Chyba każdy z nas potrzebuje, aby przypomnieć sobie, co w życiu jest najistotniejsze.