poniedziałek, 21 lipca 2008

Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi

Jak to szło? Człowiek strzela,Pan Bóg kule nosi?

Cóż, nie po raz pierwszy okazujesię, że przysłowia są mądrością narodów. A miało być tak pięknie… Minionasobota miała być moim ostatnim dniem pracy. Kiedy nadeszła, przeokrutnie niechciało mi się pracować (zresztą jak zawsze w soboty, ale to tak na marginesie)Nic to. Przystąpiłam do „samomobilizacji”, pocieszając się, że to przecieżtylko kilka godzin, a potem będę mogła rozpocząć słodkie lenistwo. Nadmienićnależy, że wcześniej zaplanowałam z Moim Połówkiem, iż zaraz po jego powrocie zPolski, udamy się na krótki urlop. Błękitne morze, soczysta zieleń, złociutkipiasek, piękne krajobrazy i my. Zero pracy, zero użerania się z mastodontamiprzeróżnej maści. Luz i relaks. Mmm! Nie ciężko się więc domyślić, że pracęumilałam sobie wyobrażeniami naszego urlopu. Fantazje pomogły, bo te kilkagodzin minęło relatywnie szybko. Na skrzydłach opuściłam przybytek mojejniedoli i czym prędzej udałam się do domu. Na myśl o całym wolnym tygodniugłupi uśmieszek nie schodził mi z twarzy. Oczami wyobraźni już widziałam tepiękne krajobrazy, już czułam to rześkie morskie powietrze…

Niedzielę poświęciłam nacałkowity odpoczynek: zero sprzątania, zero gotowania. Bo po co? Miałam na tocały poniedziałek i wtorek. Niedziela to był rzadki dzień z cyklu „Błogielenistwo”. Ale jak wiemy z bajek, tasiemców brazylijskich, a także z życia:wszystko co piękne, szybko się kończy. W moim przypadku też się skończyło.

W niedzielę wieczorem z rozmyślańwyrywa mnie dźwięk SMSa. Od szefowej, żeby było jasne. „(…) Byłabyś w stanieprzyjść jutro do pracy chociaż od 8:00 - 14:00? Please.” Chyba nie muszęwspominać, że pytanie okazało się tak kuszące, jak dla faceta pociągająca jestpropozycja popieszczenia jąder prądem. SMSa przeczytałam na głos, po czymzapadła długa cisza.

- „O, nie, nie!” – wyszeptałamoja ciemna strona i widząc moją aprobatę, ośmielona poczęła wykrzykiwać: „Niebądź głupia! Masz wolne! Poradzi sobie bez ciebie!”

Słysząc tę namowę, dało o sobieznać anielskie oblicze Taity: „Skoro prosi, to znaczy, że wypadło jej cośważnego! Nie zawracałaby ci głowy daremnie!”

Zła strona oczywiście walczyładzielnie: „Nie daj się nabrać! Należy ci się odpoczynek! Olej sprawę!”.

Walka była wyrównana dopóki dobrastrona nie wytoczyła swojego największego działa: „Nie bądź świnią! Przecież i tak siedziałabyś w domu cały dzień! Apoza tym to dodatkowa kasa – będzie ci potrzebna na wyjazd.”

Wysłuchawszy zwaśnionych stron, wkońcu przyznałam rację mojemu dobremu obliczu i wystukałam na klawiaturzetelefonu odpowiedź: „W porządku. Zobaczymy się jutro”.

No i zobaczyłyśmy się. A tak namarginesie, to… jutro też idę do pracy. I też na sześć godzin. Głupota?Zidiocenie?  Brak asertywności? Nazwijcieto tak, jak chcecie, ale ja i tak mam satysfakcję, że nie dałam się ponieśćlenistwu.

 

Tymczasem zaś zabieram się zasprzątanie mojego domku. Nie ma nic gorszego niż powrót z urlopu do uświnionegodomu. Mam co robić. Ale cóż. Nie będę narzekać, bo sama sobie zafundowałam tęrozrywkę. Zapowiada się pracowity wieczór w towarzystwie Mr Muscle, Ajaxów iinnych Domestosów.

 

Do poczytania!

 

21 komentarzy:

  1. milka_9409@vp.pl21 lipca 2008 19:12

    dziękuję bardzo. Ale raczej gratulować mi wyobraźni, bo śpiewam okropnie xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę bardzo :) Opinia szczera i zasłużona. Zapowiada się obiecująco :)PS. Założę się, że nie jesteś większym beztalenciem muzycznym niż ja! ;) Obyś nigdy nie musiała usłyszeć jak śpiewam ;) Trauma gwarantowana!

    OdpowiedzUsuń
  3. Śpiewać każdy może (oprócz mnie między innymi) ale nie każdy może tego słuchać- można dodać złośliwie. I miłej walki z kurzem leżącym na sprzętach i wszystkimi rzeczach które niby są zbędne ale się je trzyma bo a nóż się przydadzą

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, ja to niestety na moje nieszczęście jestem właśnie taką kolekcjonerką przeróżnych pamiątek i pierdółek. Ostatnio jednak postanowiłam ograniczyć moje rzeczy do minimum. Wczoraj zrobiłam porządek w mojej szafce nocnej i (wstyd się przyznać) wyrzuciłam z niej ponad 2 kg różnych śmieci! Sama nie mogłam uwierzyć, ile badziewia mogłam nagromadzić w tak krótkim czasie! W koszu do recyklingu wylądowało głównie mnóstwo katalogów z których zamawiam regularnie kosmetyki. Po przejrzeniu katalog odruchowo ląduje w szufladzie i tym oto sposobem uskładałam jakieś 10 sztuk! Dziś z kolei uporządkowałam kolejne cztery szuflady i powyrzucałam zbędne rzeczy, typu rękawiczki i szaliki, których nie noszę. Jako typowa kobieta mam setki przeróżnych kompletów, oczywiście połowa zbędna (norma!) Ale ciii ;)Za parę dni będzie zbiórka niepotrzebnej odzieży, to zapakuję moje rzeczy i wystawię przed dom i wszyscy będą szczęśliwi :) A swoją drogą, czy u Ciebie też taaak często organizują przeróżne zbiórki niechcianej odzieży? Ja normalnie co parę dni dostaję naklejki na worki i informację o nadchodzącej zbiórce. PS. Dom już lśni, a ja relaksuję się przy kawie. Muszę odsapnąć, bo sprzątałam prawie 3 godziny! Jeszcze tylko trzeba podlać kwiaty i mogę powiedzieć, że wszystko jest już zrobione :) Ale to sobie zostawię na jutro. A co u Ciebie? Ciekawy czy raczej zwyczajny i nudny wieczór?

    OdpowiedzUsuń
  5. standardowo nudny czyli po podreperowaniu zasobów energetycznych organizmu( obiado-kolacja znaczy) usiłowanie zmuszenia się do przyswojenia sobie niektórych tajników języka tubylców -co idzie mi jak nieboszczykowi krew a nosa, przejrzenie co się dzieje w zaśmiecanej reklamami skrzynce pocztowej plus zmęczenie oczu promieniowaniem telewizora i grzecznie ajci nyny coby w formie być na dzień następny. W każdym razie przy tym nie śpiewam aby nie terroryzować uszu moich gospodarzy i sąsiadów. Ot proza życia codziennego.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wcale się nie dziwię, że nie idzie Ci nauka angielskiego. W nauce języków bardzo ważna jest postawa uczącego się, a coś mi się wydaje, że Ty traktujesz naukę angielskiego, jako zło konieczne ;) Biorąc pod uwagę Twoje przeżycia, nie dziwię się ;) Ja podobnie miałam z nauką niemieckiego. W pewnym momencie mojego życia postanowiłam, że zacznę się uczyć tego języka. Oczywiście nauka nie szła mi zbyt dobrze, bo po prostu robiłam to z musu, nie z przyjemności. Nigdy nie przepadałam za naszymi zachodnimi sąsiadami, nie lubiłam i ciągle nie lubię tego języka. Jak dla mnie, to najbrzydszy język na świecie! Z kolei bardzo łatwo przychodziła mi nauka francuskiego i włoskiego. Od dawna interesuję się tymi krajami i ich kulturą, więc nauka tych języków była dla mnie czystą przyjemnością. Na studiach z własnej woli przyswajałam sobie program, który był nadobowiązkowy. Ta nauka będąca zarazem wielką frajdą dawała najlepsze skutki.Anyway... owocnej nauki życzę! Pamietaj, że pobyt w anglojęzycznym kraju to najlepsza okazja do nauki :) Bez większego wysiłku można sobie przyswoić dużo nowych słówek, osłuchać się przeróżnych akcentów i nabrać wprawy w zrozumieniu super szybkich wypowiedzi :)Późno już, więc zmykam pod prysznic, a potem zabieram się za książkę. Jutro (niestety) znów praca, a od środy wolne :)Spij dobrze :) Uściski i pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  7. beata.1970@op.pl22 lipca 2008 14:56

    Oj, skad ja to znam...minelo sporo czasu zanim nauczylam sie mowic "nie! mam wolne i nalezy mi sie odpoczynek"milego odpoczynku :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przykre to, ale potem jaki będzie wspaniały urlop. Tak to już jest kiedy cieszymy się za bardzo. Mam nadzieję, że następne dni będą lepsze :)Buziaki i ciepłe myśli przesyłam :)))

    OdpowiedzUsuń
  9. aga.stankiewicz@onet.eu22 lipca 2008 20:32

    Też chyba nie umiałabym powiedzieć szefowej nie... Mam nadzieję, że walka ze sprzątaniem zakończona i teraz szykujesz się na powrót lubego ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja mam tak - pogadam pogadam, a i tak znów szefowi pomogę:D Była chyba taka przypowieść o dobrych zamiarach oraz słabych uczynkach i odwrotnie ;) A jeśli poszłaś tylko na parę godzin Taitko to na pewno i tak odczułaś różnicę w porównianiu z dziesięcioma :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Akurat ze spaniem to nie mam większych problemów. Podobno już nawet nie chrapię co uważam za spory sukces. Ale poważnie. Moje przejścia w Anglii to inna sprawa a co innego praca. Pracuję w takiej firmie i na dodatek na takim stanowisku, że stety niestety ale bez angielskiego ani rusz. Zresztą bez tego języka to niczego tu nie załatwi. Problem tylko w tym, że się mojej głowy słówka nie trzymają i mam problemy z rozumieniem, gdy mówią do mnie szybko ( dodatkowo tak wyraźnie jakby w buzi mieli makaron). Ale z tym daje sobie radę. A co do niemieckiego to mamywidzę wspólne przeżycia. I learnd this language around 6 years (in the school of course) but I don't understand nothing from this one. A opornie to mi idzie nie tyle nauka ile zmuszanie się do niej. Jak człowiek przyjdzie po pracy zje.... jak koń po westernie to i o chęci ciężko.

    OdpowiedzUsuń
  12. W porównaniu z Twoimi dwunastoma to był naprawdę pikuś ;) Normalnie opuszczam pracę gdzieś po 8, 9 albo 10 godzinach, więc te sześć faktycznie szybko upłynęło. No i nie było tak źle, więc nie mam powodów do narzekania :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Aguniu, generalnie mogłam spokojnie powiedzieć "nie" i wiem, że nie miałabym z tego powodu żadnych nieprzyjemności. Zgodziłam się jednak, bo doszłam do wniosku, że skoro mi zakłóca urlop, to naprawdę musi mnie potrzebować. Gdybym zaplanowała na ten dzień jakiś wyjazd, odmówiłabym jej. Tymczasem nie miałam w planach nic oprócz sprzątania. Sprzątanie jednak nie zając ;)A domek już posprzątany i ślicznie się prezentuje. Nie znoszę bałaganu, więc czym prędzej musiałam go sprzątnąć.Ściskam cieplutko i pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  14. O, któż to zawitał do mnie? :) Widzę, że bez szwanku wyszłaś z "polowania" na leśną zwierzynę ;) I ja, moja droga, mam nadzieję, że urlop będzie boski, a pogoda dopisze :)Pozdrawiam serdecznie i przesyłam moc uścisków :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Dziękuję :) Ja mogłam powiedzieć "nie", ale nie chciałam :) Czasem trzeba się zmusić do pracy, nie można sobie zbytnio pofolgować ;) Pozdrawiam ciepluteńko :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Hehe, to faktycznie mamy wspólne przeżycia ;) ja już gdzieś od roku zabieram się za pouczenie się francuskiego ze specjalistycznych dziedzin, ale jakoś mi to nie wychodzi. Sprawcą jest oczywiście zmęczenie ;)A co do Twojego niemieckiego, to jak tam mam z rosyjskim. Owszem, uczyłam się go w podstawówce, recytowałam wierszyki, zaliczałam dyktanda, stawiałam te kosmiczne znaczki - literki, ale gdyby teraz przyszło mi go używać, to... kaplica! Już chyba szybciej na migi bym się dogadała. Racje masz - ciężko żyć w obcojęzycznym kraju, kiedy nie włada się obcym językiem. Bez znajomości angielskiego człowiek jest jak niemowa, w dodatku niemowa uzależniona od łaski i pomocy innych.

    OdpowiedzUsuń
  17. Tzn nie do końca tak długo jak jestem w Anglii nigdy nie prosiłem nikogo, by mi pomógł coś załatwić z obawy o mój angielski. Raz by nikomu nie zawracać głowy dwa że w jakoś muszę sobie poradzić i jakoś się udawało. Problem tylko taki, że zawsze jest kłopot z doborem słów bo choć gramatyka jeszcze nieźle to nie zawsze wie się jak powiedzieć, to co chciałoby się powiedzieć. Drugie to tzw specyficzne w angielskim zwroty i slang. A co do rosyjskiego to przypomina mi się mój kolega z pracy. Kiedyś stwierdził, że w szkole nie chciał się nauczyć rosyjskiego to go Bozia żoną Łotyszką pokarała katoraja tolka pa russkij razgawariwajet. Ot życie.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ale fakt faktem moj angielski to chyba gdzieś na poziomie twojego rosyjskiego tzn rozumieć jeszcze załapię(czasem jest ok czasem na zasadzie wie że dzwonią ale nie wie w którym kościele) ale do swobodnej rozmowy to droga jeszcze dość daleka. Ale powolutku powolutku.

    OdpowiedzUsuń
  19. Wiesz, Ty jesteś na tyle rozumny i zaradny, że nie chcesz się nikomu narzucać i robisz wszystko, by sam sobie poradzić - to sie chwali. Jest jednak mnóstwo takich osób (osobiście je znam), które nie znają języka, nie chcą się go uczyć i z niemalże każdą sprawą przychodzą do tych, którzy ten język znają. Pół biedy, gdy musisz pomóc jednej osobie (rodzinie). Problem pojawia się wtedy, kiedy po przyjściu z pracy, kilka razy w tygodniu przed Twoimi drzwiami stoją tłumki petentów... Już przez to przechodziliśmy i wiem, jak męczące to bywa.PS. Hihi, no to kolega musiał się nauczyć rosyjskiego ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Oj, nie przesadzaj ;) Mój rosyjski zachował się w postaci szczątkowej, więc jestem pewna, że Twój angielski jest dużo lepszy. Pamiętaj, że nie od razu Rzym zbudowano. Potrzebujesz czasu, to wszystko :) Pewnego dnia samo przyjdzie :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Na takich petentów jest sposób. Owszem czasem trzeba pomóc bo człowiek nie świnia ale... trzeba umieć rozgraniczyć by pomaganie nie przerodziło się w wykorzystywanie sytuacji. A sposób bardzo na takich jest bardzo prosty. Kiedyś na moim pierwszym mieszkaniu w Anglii byłem jedynym szczęśliwym posiadaczem laptopa na kilka osób. Więc od razu znaleźli się tacy, co prosili by im coś przegrać na płytki bo muzyki każdy lubi słuchać. Owszem samo przegranie to nie problem gdy nie trzeba zmieniać formatu plików muzycznych bo z tym jest trochę zabawy i kosztuje trochę czasu. Ale taką właśnie przysługę zrobiłem jednej znajomej. Za drugim razem też jej przegrałem (roboty ok 3 godzin bo i płyt było kilka)-nawet "dziękuję" nie usłyszałem ale za trzecim razem powiedziałem jej "sorry ale to zajmuje sporo czasu i za "Bóg zapłać" nie mam ochoty robić przysługi tym bardziej że mam sporo innej roboty". Ustaliłem cenę 5funtów ot symbolicznie ale poskutkowało piorunująco. Już więcej głowy mi nie zawracała. Trzeba wiedzieć komu i kiedy pomóc bo pomóc trzeba a owszem ale nie wolno dać się wykorzystywać. A mój znajomy jak rosyjskiego nie umiał tak nie umie do tej pory. A Lena dla odmiany nie ma ochoty nauczyć się polskiego. Ale jakoś się dogadują.

    OdpowiedzUsuń