sobota, 12 lipca 2008

Loughcrew

Do Loughcrew trafiliśmy całkiem przypadkiem. Nie mogę powiedzieć, by była to jedna z tych wycieczek, które od dawna planowaliśmy. O nie. Pomysł udania się we wspomniane miejsce zrodził się w naszych umysłach w czasie zwiedzania siedmiu cudów Fore’u. Oglądaliśmy tamtejszą mapkę z zaznaczonymi atrakcjami turystycznymi, kiedy spostrzegliśmy, iż całkiem niedaleko znajduje się Loughcrew znane ze swych grobów korytarzowych. To właśnie wtedy któreś z nas zadało pytanie: „a może by tak pojechać tam?” No i pojechaliśmy.


   


Bez problemów dotarliśmy do celu naszej podróży, jakim było Wzgórze Czarownic. To właśnie jego wierzchołki usiane są ponad trzydziestoma grobami korytarzowymi. Szacuje się, że powstały one jakieś 3000-2500 lat p.n.e. Znajdujące się tam grobowce stanowią ważną pozostałość po naszych przodkach, czyniąc tym samym Loughcrew jednym z najważniejszych ośrodków archeologicznych.


  


Cieszę się, że mam okazję przyjrzeć się im z bliska i ochoczo ruszam w ich kierunku. Z czasem mój zapał słabnie, bo oto okazuje się, że grobowce znajdują się na dość dużym wzgórzu, więc trzeba się trochę namęczyć, żeby do nich dotrzeć. Jako że wyprawa była kompletnie nie przygotowana, nieprzygotowana jestem także ja. Mozolnie brnę po stromym wzgórzu, ale skutecznie utrudnia mi to moje obuwie. Każdy normalny człowiek idzie sobie spokojnie, ale nie ja. Co parę metrów ślizgam się niemiłosiernie, więc muszę uważać, by po prostu nie stoczyć się na dół. W dramatycznych momentach, w  przypływie egoizmu kurczowo chwytam  się mojego narzeczonego, mając nadzieję, że jak spadnę to razem z nim, a nie sama ;) Żałuję, że nie włożyłam szpilek o zabójczej wysokości obcasów – byłyby wprost idealne! Posłużyłyby mi za obuwie taterników!


   


Jedynym plusem wspinaczki jest panorama. Szczęśliwym trafem docieramy do ławki i skwapliwie korzystamy z okazji, by przysiąść na niej, podziwiać widoki i odpocząć, bo nie ukrywajmy – droga do grobowców dała nam w kość. Ale nie jesteśmy wyjątkiem. Kiedy elegancko siedzimy na ławce, mija nas kilka równie zdyszanych osób: dorosłych i dzieci. Pocieszamy się, że skoro sapią też dzieci, to  chyba nie jest z nami jeszcze tak źle. Nie takie wysokości się pokonywało, ale ta górka jest wyjątkowo upierdliwa. Po kilku minutach dalszej wędrówki naszym oczom ukazują się grobowce, powodując u nas wielką ulgę.


   


Można powiedzieć, że na szczycie króluje jeden grobowiec, Cairn T, to wokół niego skupiają swoją uwagę turyści. Na nasze szczęście nie ma tutaj tłumów – grobowce w Loughcrew nie są tak popularne jak Newgrange czy Knowth. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie są też tak spektakularne.


   


Ku mojemu zaskoczeniu okazuje się, że można dostać się do wnętrza grobowca. W momencie naszego przybycia znajduje się w nim kilka osób, więc czekamy kilkanaście minut, aż grupa opuści wnętrze kurhanu. W międzyczasie umilamy sobie czas pogawędką. Nasza rozmowa dobiega do stojącego nieopodal przewodnika. Starszy pan nawiązuje z nami pogawędkę, a kiedy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski, od razu informuje nas, że zna wielu polskich archeologów badających przeszłość miejscowych grobowców korytarzowych.


    


Po kilku minutach grupka osób opuszcza wnętrze grobowca, a my wchodzimy w ich miejsce. Mamy szczęście – jesteśmy sami, co niewątpliwie jest dużym atutem, gdyż wnętrze grobowca jest bardzo małych rozmiarów. Zbyt dużo osób uniemożliwia dokładne przyjrzenie się malowidłom na ścianach. Będąc we dwójkę (+ przewodnik) mamy okazję obejrzeć dokładnie wszystkie wzory.


    

 

Przewodnik jest bardzo miły, ciekawie opowiada i co jakiś czas upewnia się, czy aby na pewno rozumiemy, co do nas mówi. Za pomocą latarki dokonuje rekonstrukcji promieni słonecznych, które w czasie wiosennej i jesiennej równonocy wpadają do środka grobowca. Na koniec oddaje nam lampkę, abyśmy mogli dokładnie przyjrzeć się symbolom wyrytym na ścianach i zostawia nas samych. Kolejną miłą niespodzianką jest możliwość robienia fotografii wewnątrz grobowca - w Newgrange było to niemożliwe.


  


Kiedy już wystarczająco zaspokajamy swoją ciekawość, przeciskamy się przez ciasny korytarzyk prowadzący na zewnątrz, oddajemy latarkę przewodnikowi dziękując i żegnając się z nim. Nasze pożegnanie zbiega się akurat z przybyciem nowej, dość licznej grupy turystów.

  

Zadowoleni z takiego przebiegu wydarzeń, z uśmiechem na twarzach kierujemy się w stronę drogi powrotnej. Mimo że dzień był bardzo interesujący, cieszymy się, że jedziemy już do domu. Jesteśmy już odrobinę zmęczeni, czym prędzej chcemy się więc znaleźć we własnych czterech kątach. Loughcrew opuszczamy z towarzyszącą nam satysfakcją. Całkiem niespodziewanie mieliśmy okazję zapoznać się z kolejną atrakcją Zielonej Wyspy, co było dla nas naprawdę interesującym doświadczeniem. Po raz kolejny przekonujemy się, że Irlandia kryje w sobie mnóstwo fascynujących miejsc. Wyrażamy też szczerą nadzieję, że w przyszłości dotrzemy do większości z nich.

12 komentarzy:

  1. Przyznaję się, Taito, że bezczelnie ci zazdroszczę :-) Ja, z moimi celtofilskimi zapędami, wiele bym dała, żeby móc wejść do grobowca Celtów. Cóż, może kiedyś... :-)Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~http://mlode-malzenstwo.blog.onet.pl/13 lipca 2008 11:32

    ja też ci zazdroszcze. mieszkam w nudej okolicy gdzie nawet nie ma mowy o jakiejs ciekawej wycieczce, jedyną atrakcja sa niebieskie źródła ale ilez można.a twoje fotorelacje chociaż pokazuja ze gdzieś jest pieknie- i napawają mnie nadzieją ze i moze ja kiedyś coś takiego zobaczę. :)buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podziwiam Was, podróżników, mimo szarej pogody i zmęczenia po tygodniu pracy znajdujecie czas na wycieczki

    OdpowiedzUsuń
  4. lauretta2@amorki.pl14 lipca 2008 16:10

    Swietny z Ciebie przewodnik turystyczny :)) jak Myszonak podrosnie, to moze wybiore sie do Irlandii :)pozdrawiam cieplutko :)laura

    OdpowiedzUsuń
  5. oj, cos mi sie zdaje, ze mialabym trudnosci ze zmieszczeniem sie z tym moim brzucholem w tych waskich korytarzach :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. I znów piękne zdjęcia! Ale sami w grobowcu...o zgrozo!

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja przyznaję się, Maro, że bezczelnie zazdroszczę Ci wyprawy do Stavanger i udziału w festiwalu Wikingów :) A do Irlandii zawsze możesz wpaść - w końcu nie masz aż tak daleko :)Pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Eee, nie było się czego bać :) Byłam w towarzystwie dwóch prawdziwych facetów, więc było bardzo fajnie :) Poza tym ta komora grobowca nie ma w sobie nic przerażającego :)Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Paulinko, ja Ci z kolei zazdroszczę Twojej bezbrzeżnej miłości do dzieciaków - chciałabym, aby mój instynkt macierzyński był tak rozwinięty jak Twój. Każdy realizuje się poprzez robienie tego, co kocha. Ty jesteś przykładną mamą i żoną, ja podróżuję, bo to sprawia mi ogromną radość.Ściskam Cię cieplutko i pozdrawiam bardzo, bardzo gorąco całą Waszą trójeczkę :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, Electro :) To po prostu nasz sposób na relaks :) Obydwoje kochamy podróżować i zwiedzać piękne miejsca, więc korzystamy, kiedy tylko pogoda pozwala :) Pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ostatnio sprawdzałam stronę internetową Meduzy i widzę, że spore wzięcie ma ten Wasz hotel :) Wszystko było już zarezerwowane w interesującym mnie terminie. Ale tak łatwo się nie poddam - kiedyś tam zawitam :) Nawet jeśli nie w to samo miejsce, to chociaż w jego okolice :) Serdeczne pozdrowienia i uściski :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Oj, pewnie tak ;) Przejście nie dość, że jest wąskie, to jeszcze jest niskie. Więc zgięta pod kątem 90 stopni jakoś się przecisnęłam :) A że wejście częściowo jest zastawione głazem, to dodatkowo musiałam wysoko zadzierać nogi ;) Pan przewodnik był jednak bardzo chętny udzielić mi pomocy ;) W razie zaklinowania się można chyba na niego liczyć ;)

    OdpowiedzUsuń