piątek, 7 grudnia 2007

Nie chwal dnia przed zachodem słońca...

No i doigrałam się. Pochwaliłam dzień przed zachodem słońca.  Mowa oczywiście o moim wczorajszym babysittingu. To był koszmar z ulicy wiązów ;) Cóż, kiedyś musiał nastąpić ten pierwszy raz ;) Zaczęło się niewinnie. Po 17tej odebrał mnie Michael (tata dzieci), ucięliśmy sobie  miłą pogawędkę, drogą do ich domu szybko zleciała. W domu Mary objaśniła mi wszystko, poinformowała, że mam się częstować ciastem, korzystać z lodówki, itd. Po jakiejś godzinie, kiedy wreszcie się wyszykowali,  opuścili dom. Zostałam sama z dziećmi. Nie było jednak żadnych problemów, bo dziewczynki znają mnie i są do mnie przyzwyczajone. Bawiłyśmy się świetnie, dom rozbrzmiewał głośnym śmiechem Caoimhe, a i Eimear szalała na całego (mimo że ma zaledwie 10 m-cy, raczkując dzielnie pokonywała wszelkie przeszkody). Zabawa wycieńczyła je, bo, ku mojej uciesze,  zaraz po ósmej obydwie padły jak kafki :) Wobec powyższego chciałam odciążyć Mary i wzięłam się za sprzątanie domu. Wiadomo jak wygląda takie pomieszczenie, w którym bawią się dzieci. A potem z radością wyciągnęłam książkę, rozsiadłam się wygodnie na sofie i dałam się pochłonąć wyimaginowanemu światu :) A że wszystko, co piękne szybko się kończy, to i u mnie się skończyło po czterech godzinach. Caoimhe przebudziła się po północy, zeszła na parter, zrobiła rozeznanie (brak mamy i taty), po czym przystąpiła do potwornego wycia. Tak, WYCIA, bo inaczej tego nie można określić. Założę się, że całe osiedle ją słyszało. Nie pomogły żadne prośby, zapewnienia, że mamusia niebawem wróci. Stosowałam wszelkie chwyty psychologiczne, ale okazało się, że moje wykształcenie pedagogiczne nijak się ma do tego beznadziejnego przypadku. Mała pogrążona była w rozpaczy, a wszelkie próby zabawienia jej kończyły się jeszcze większymi spazmami. Jej krzyk oczywiście wybudził ze snu małą i dopiero wtedy zaczęła się jazda. Nie wypuszczając małej z objęć, robiłam wszystko, by uciszyć Caoimhe. Wreszcie, przez przypadek, trafiłam na ulubione DVD małej – Dora The Explorer. Podstępem przekonałam ją, żeby udać się na górę, gdzie będziemy razem oglądać bajkę. Połknęła przynętę. Uff! A tymczasem na górze kolejny zonk. Próbuję uruchomić płytę, a tu nic (damn it!). Myślałam, że mała zaraz zrobi powtórkę koncertu, ale na szczęście udało mi się ją troszkę zamotać i w efekcie włączyłam jej Postmana Pata ;) Zadziałało! Po jakimś czasie zasnęła, a ja mogłam spokojnie zająć się Eimear.

Kiedy tak ją tuliłam w ramionach, to dopadło mnie małe rozczulenie. Śpiąc przedstawiała naprawdę anielski widok. Taka mała, słodka kruszynka. I nawet przez minutę pojawiła się w mojej głowie myśl, że fajnie byłoby mieć takiego brzdąca. Szybko jednak się jej pozbyłam ;) I tym razem sielanka nie trwała zbyt długo. Po jakimś czasie mała się przebudziła i za nic na świecie nie chciała zasnąć. Płakała okropnie, nie chciała pić mleka, a próby położenia jej do łóżeczka kończyły się jeszcze większym krzykiem. Więc znów uwijałam się, jak w ukropie, przemykając cichuteńko na palcach, by czasem nie zbudzić Caoimhe, bo wtedy to już chyba  bym się wykończyła ;) Z niecierpliwością oczekiwałam drugiej godziny, bo to właśnie wtedy mieli wrócić rodzice. Ale jak na złość nie wracali. Nastała 3 nad ranem, a tu dalej nic. Już zaczęłam się martwić, że może coś złego się stało, bo do przebycia mieli sporą drogę…

Z małą, oczywiście, cały czas się użerałam, bo nie chciała dać się namówić na słodki sen. Przemęczyłam się z nią do czwartej nad ranem, bo to właśnie wtedy wrócili rodzice. Yippee! Ale się ucieszyłam. Zastali mnie w kuchni, kompletnie wyczerpaną, w czasie huśtania Eimear. Mój wyraz twarzy chyba mówił sam za siebie, bo się wszystkiego domyślili. Opowiedziałam całą historię i widziałam na ich twarzach autentyczny wyraz współczucia. W dodatku było im bardzo przykro, bo spóźnili się o dwie godziny, a wiedzieli, że ja o 7:00 muszę wstać do pracy. Byli naprawdę zakłopotani, cały czas przepraszali i… co mnie totalnie zaskoczyło, podarowali mi prezent dla mojej drugiej połówki – piękne, srebrne spinki do mankietów! Chciałabym zaznaczyć, że mojego ukochanego znają tylko z moich opowiadań! Autentycznie wzruszyli mnie tym gestem i ich radością, kiedy mi wręczali ten podarunek. Jeszcze sobie żartowali bym nie mówiła, że to od nich, tylko schowała i wręczyła mu go dopiero na gwiazdkę :) Kochani ludzie :)

I tak oto zakończyła się moja przygoda z babysittingiem. Do domu dotarłam po czwartej, szybko wzięłam prysznic i wskoczyłam do łóżka. A dziś rano… Cóż… Byłam półprzytomna przez pierwsze godziny pracy…

Ta przygoda jeszcze raz uświadomiła mi, że bycie mamą jest cholernie trudnym zadaniem. I że dobrze robię odkładając dzieci na daleką przyszłość.

Mam tylko nadzieję, że kiedyś doczekam się dnia, kiedy obudzi się we mnie instynkt macierzyński, bo póki co, mam jego totalne przeciwieństwo.

19 komentarzy:

  1. Po takiej nocy wcale Ci sie nie dziwie, ze ochota na dzieci przeszla :)) Moja corka, ktora widzi jak czasami sie mecze w ciazy, mowi mi, ze predko babcia nie zostane ;))Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale niezla jazde mialas..nie ma co. No i niezla proba nerwow zeby przekonac sie co znaczy miec dzieci. Ale teraz mnei nastrachalas..niby czulam sie juz gotowa, a kiedy tak slucham to i owo to nachodza mnei rozne mysli. na szczescie coraz rzadziej:)..moze silniejszy jest wlasnie ten instynkt macierzynski i chec tulenia wlasnei takiej kruszynki do siebie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż każda praca ma swoje dobre i złe strony i babysitting też. Mam nadzieję, że więcej takich nocy nie będziesz miała Taitko.Pozdrawiam serdecznie i ciepło :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Oby niezbyt odległą przyszłość. Jednak co swoje to swoje, jakoś to inaczej przebiega. Dobrze, że miałaś tego Listonosza Sama, u nas kiedyś była ta bajka, ale to chyba był strażak Sam, zresztą nieważne - dobrze, że bajka zadziałała. No faktycznie miałaś niezłą przeprawę :)) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Poczujesz...zobaczysz...

    OdpowiedzUsuń
  6. aga.stankiewicz@onet.eu8 grudnia 2007 13:47

    O rany, ale noc... Współczuję Ci, zwłaszcza, że na rano miałaś do pracy... Jakaś złośliwość... Zachwaliłaś a tu taki numer... Ale już jest ok, wyspałaś się ??? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. promyczek83@op.pl8 grudnia 2007 14:02

    Nie bój żaby:) Tylko inne dzieci rozrabiaki ma się ochotę udusić hihihiA swoje to swoje, i ma się do nich wręcz anielską cierpliwość, nawet gdy się nie przesypia nocy. Powiem Wam, że moja bratowa rok nie spała...taki był mój chrześniak:), dawał czadu jak nic, a ona ani słowem się nie poskarżyła. Bo swoje własne dziecko to własne, zupełnie coś innego niż "bawić"cudze:)

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Zgryźliwy :)8 grudnia 2007 14:12

    W Twoim przypadku powinno być raczej: nie chwal dnia przed wschodem słońca... ;)))Co do dzieci, nie wiesz co tracisz, nie ma nic fajniejszego w życiu niż podziwianie rozwoju małego człowieczka. Swojego człowieczka....pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Prawda jest taka Beatko, że takie sceny faktycznie mogą zniechęcić. Miłość matczyna nie zna granic, jest jak bezbrzeżne morze. Ja inaczej patrzę na dzieci (choć mam ukochanego chrześniaka), ale to dlatego, że nie jestem matką. Poki co, dostrzegam tylko same negatywy posiadania potomstwa. Ale młoda jeszcze jestem, moze za pare lat mi sie odmieni... Mam nadzieje :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochana, na pewno sobie świetnie poradzisz :) Ja to wiem! Widzę, że Twój instynkt macierzyński bardzo się rozbudził w ostatnim czasie, więc nawet się nie zastanawiaj nad takimi rzeczami. Obydwoje pragniecie dziecka, a to najważniejsze. Jak już je będziesz miała, to jeden jego uśmiech wynagrodzi Ci wszystkie zarwane noce i trudy. Zobaczysz :) Na mnie jeszcze nie przyszła pora. Ale założe się, że większość osób w moim wieku nie myślała o dzieciach ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dokładnie tak Promyczku. Znam wiele mam i choć są niekiedy wyczerpane, to i tak nie narzekają, ale patrzą w swoje dziecko, jak w obrazek. To jest właśnie matczyna, szczera miłość. Chyba największy, najbardziej bezinteresowny i szczery rodzaj miłości.

    OdpowiedzUsuń
  12. To prawda Miledko :) Nie mam nic przeciwko babysittingowi, ale pod warunkiem, że dzieci smacznie śpią ;) Tego jednak nigdy nie można przewidzieć. Pozdrawiam Cię cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeszcze nie nadeszła moja pora Jurku :) To zbyt poważna decyzja, by podejmować ją pochopnie. Podjęta pod wpływem impulsu może prowadzić do wielkiej krzywdy dziecka. Nie odpowiedzialnych rodziców przecież nie brakuje. I skrzywdzonych, cierpiących dzieci również...Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Racja Andrzejku :) Przede wszystkim trzeba poczuć, że się pragnie dziecka i że się jest gotowym do jego przyjęcia. Ja go nie pragnę, taka prawda... Ale kiedyś, za parę lat, pewnie się to zmieni.Co nie zmienia faktu, że małe dzieci są urocze, a mój chrześniak, to moje oczko w głowie...Trzymaj się ciepło. Myślami jestem z Tobą!

    OdpowiedzUsuń
  15. Tak, Kochana :) Już w porządku, choć maleńki ślad pozostał w postaci cieni pod oczami. Najgorze były pierwsze godziny pracy, to był naprawdę krytyczny czas dla mnie. Spałam tylko 3h i o mało co nie zasnęłam w pracy ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Trafne spostrzeżenie z tym wschodem słońca ;) Co do dzieci: gdybym uważała, że coś tracę, już dawno miałabym dziecko ;) Jeśli kiedyś pomyślę tak, jak Ty, to na pewno postaram się o małego potomka. Nie teraz jednak, nie teraz... Zresztą, w moim wieku też na pewno nie myślałeś o dzieciach... Podejrzewam ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Ella_Jeremy_Pawel8 grudnia 2007 23:21

    Oj wspolczuje, moge sobie tylko wyobrazic co sie dzialo. Mam wyrzuty sumienia bo czuje sie jakbym wykrakala te jazde bez trzymanki-buuuu, Mily gest z tymi soinkami, Caluski Ella

    OdpowiedzUsuń
  18. To był bardzo miły gest Ellu :) Nawet nie wiesz, jak mnie nim zaskoczyli, a zarazem ucieszyli :) To takie serdeczne i bezinteresowne :) Nie przejmuj się, to przecież nie była Twoja wina ;) Trzymaj się cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  19. ~Zgryźliwy :)9 grudnia 2007 16:45

    Nieprawda. Dużo myślałem. Gdy tylko nie miała okresu na czas... :))))I nie żałuję!

    OdpowiedzUsuń