Czasami mam wrażenie, że Drimnagh Castle to najlepiej skrywany przed turystami zabytek położony na obrzeżach Dublina. Na próżno szukać w przewodnikach jakichkolwiek informacji o nim. Wszystkie milczą na jego temat. Tak jakby zamek Drimnagh był tematem tabu. Zupełnie niepotrzebnie. Ze 156 tutejszych zamków, które zobaczyłam i sfotografowałam, ten należy do grupy, którą wyjątkowo miło wspominam.
Do zamku Drimnagh, wybudowanego w średniowieczu dla zamożnej rodziny normańskiej o nazwisku Barnewall, zabrał mnie Połówek po pewnym stresującym dniu spędzonym w Dublinie. Pogoda była urocza, a wycieczka okazała się świetnym sposobem na relaks.
Trzynastowieczny Drimnagh Castle jest dumnym posiadaczem prestiżowego tytułu jedynego irlandzkiego zamku otoczonego oryginalną fosą wypełnioną wodą. W czasach niestabilnych politycznie fosa doskonale pełniła funkcję obronną. W obecnych jest już tylko malowniczą ozdobą. Zasila ją mały, podziemny strumyk Bluebell. W wodzie pływają ryby i kaczki. Kiedyś dodatkowo twierdza wyposażona była w most zwodzony. Niestety w 1780 roku zastąpiono go zwyczajnym mostkiem.
Na dziedziniec zamkowy wkracza się przez łukowatą bramę wejściową umiejscowioną w szesnastowiecznej wieży. Przejście zostało w ten sposób zaprojektowane, by swobodnie pomieścić konia z załadowanym wozem.
Wieża wyposażona w trzy piętra stanowiła doskonały punkt obserwacyjny. Jak na dłoni widać stamtąd tereny rozciągające się od pobliskich gór aż do Phoenix Parku. Ziemie te należały kiedyś do rodziny Barnewall, właścicieli zamku. Później Barnewallowie opuścili okolicę, a twierdzę wynajęli swoim sąsiadom, rodzinie Loftus.
Szara sylwetka zamku została całkowicie zbudowana z wapieni pochodzących prawdopodobnie z pobliskiego kamieniołomu. Zamek zamieszkiwany był aż do 1954 roku, a jego ostatnimi właścicielami była rodzina Hatch, która prowadziła tutaj gospodarstwo mleczarskie. Przez pewien czas zamieszkiwali ją również sąsiadujący z twierdzą Christian Brothers (Kongregacja Braci w Chrystusie) w oczekiwaniu na wybudowanie dla nich klasztoru i szkoły.
Z biegiem czasu zamek coraz bardziej zamieniał się w ruiny. Jego stan był opłakany. Postrzegano go jako zagrożenie dla bezpieczeństwa ludzi, a nawet rozważano wyburzenie murów. Drimnagh Castle, uroczą perełkę średniowiecza, ocalono w zasadzie cudem - dzięki staraniom przedsięwziętym przez Petera Pearsona.
W 1986 roku wcielono w życie program konserwatorski. Z pomocą wykwalifikowanych rzemieślników - nie tylko tych irlandzkich, lecz także włoskich, francuskich i niemieckich - osiągnięto wspaniały rezultat. Wnętrze zamku jest tak autentyczne, jak to możliwe. W murach zamku odtworzono solidny kawałek średniowiecznej historii.
Szczególnie ładnie przedstawia się Sala Bankietowa. Była ona kluczowym pomieszczeniem zamkowym. To tutaj odbywały się średniowieczne zabawy i sute bankiety ku uciesze władców. Po odrestaurowaniu prezentuje się wyjątkowo pięknie. Zawiera wiele godnych uwagi elementów: od zrekonstruowanego dębowego dachu wzorowanego na jedynym, oryginalnym średniowiecznym dachu pokrywającym Dunsoghly Castle (o którym pisałam tutaj), poprzez imponującą podłogę wyłożoną dekoracyjnymi płytkami, aż do unikatowych, drewnianych rzeźb zdobiących ściany.
Umocowano tu osiem pięknych figur. Każda z nich reprezentuje osobę, która w jakiś sposób dołożyła swoją cegiełkę w skomplikowanym i czasochłonnym procesie restaurowania zamku. Jest tu majster, stolarz, kamieniarz, malarz, architekt, a nawet kobieta, która wypiekała pracownikom pachnące bochenki chleba.
Z Sali Bankietowej dostrzec można ciekawy element - otwór w dachu. Zanim wprowadzono kominki, rozpalano ogień w palenisku na środku sali. Dym ulatywał właśnie tym otworem. Kominki z prawdziwego zdarzenia dodano najprawdopodobniej dopiero w XVII wieku. W tym samym czasie, kiedy zamek wzbogacono o okna przedzielone kamiennymi słupkami.
Troskę włożoną w prace konserwatorskie widać także na zewnątrz zamku. W miejscu, gdzie kiedyś rosły chwasty i krzaki dzisiaj jest mały, ale zadbany ogród. Tworzą go krzewy bukszpanu, buku i grabu, a także kwiaty. Jakieś 40 lat temu był tutaj zwyczajny ogród z jabłoniami.
Na terenie znajduje się także odrestaurowana stajnia. W przeszłości budynek pełnił między innymi funkcję stodoły, a w czasach, kiedy w zamku Drimnagh mieszkali Christian Brothers, odbywały się tutaj msze. Za budynkiem jest mały bałagan. Jeszcze nie wszystko wygląda tutaj tak, jak powinno, ale najważniejsze, że ciągle trwają zabiegi konserwatorskie. Zamek ma naprawdę duży potencjał.
Z informacji praktycznych: chętni powinni umówić się na wizytę, bo godziny otwarcia zamku są mocno okrojone. Aby uniknąć zawodu i nie tracić niepotrzebnie czasu, radzę nie jechać "w ciemno". W zamku Drimnagh kręcono sceny dla popularnego serialu The Tudors.
Fiu fiu, niezła kolekcja zamków! Lubię to irlandzkie powoływanie się na wyjątkowość - jedyny zamek z oryginalną fosą itp. Oglądam sobie jakieś ruiny przy drodze a potem dowiaduję się, że widziałem "jedyny na całych Wyspach Brytyjskich zamek, w którym ani razu od 750 lat nie poszła żadna żarówka " czy coś w tym stylu :)
OdpowiedzUsuńSzok: Czytam nazwę zamku i myślę: "Gdzie to, kuźwa, jest?!", czytam że Połówek Cię zabrał po dniu w Dublinie i moja ciekawość rośnie: "Czy jest coś o czym nie wiem?!", wklepuję nazwę w google i widzę na mapie, że mógłbym tam na spacer z st. James's Hospital w piżamie wyjść (gdyby tak nie lało podczas ostatniej wizyty). Ja ich (Irlandczyków) nigdy nie zrozumiem z tym ukrywaniem zabytków. KJak się na coś uprą, to będą to reklamować, choćby był to kawałek mury wystający z ziemi, a w dodatku na prywatnym polu, gdzie właściciel nie chce wpuszczać turystów. A jeśli coś jest naprawdę wartego uwagi, a często mogłoby bardzo pomóc w nakręceniu lokalnego sektora usługowego, to milczą jak zaklęci.dr Woland.
OdpowiedzUsuńAleż Ty masz talent do wyławiania takich perełek :)
OdpowiedzUsuńFajną sytuację mieliśmy, kiedy przewodniczka zapytała, jak tam trafiliśmy. W odpowiedzi Połówek wyciągnął z kieszeni nawigację i z czarującym uśmiechem pomachał nią przed oczyma kobiety :) Ona na to: no, no, seriously, how did you get here? Zatem wyjaśnił jej, że zamek był zapisany w "atrakcjach" w GPS. Była bardzo zdziwiona, bo Drimnagh Castle nie jest zbyt popularny. Mnie się tam naprawdę podobało. Owszem, wiele brakuje do ideału, dużo pracy trzeba jeszcze włożyć w ten zabytek, ale generalnie oceniając, było super. Pani przewodnik - jest na zdjęciu z makietą zamku - bardzo miła i otwarta. Pogadaliśmy na wiele tematów. Dowiedzieliśmy się wiele ciekawostek. Wyobraź sobie, że przejrzałam 13 przewodników i tylko w jednym znalazłam wzmiankę o tym zabytku. Pewnie tylko dlatego, że był to przewodnik poświęcony atrakcjom Dublina i okolic. Mam nadzieję, że z Twoim zdrowiem wszystko w porządku.
OdpowiedzUsuńW tym wypadku słowa uznania należą się głównie Połówkowi. Bo gdyby nie on, nawet bym nie wiedziała, że jest tam taki fajny zamek.
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę fakt, że w Irlandii jest jakieś 2 500 zamków, to moja kolekcja wypada marnie - zobaczyłam nieco ponad 6% tego, co oferuje wyspa. Poprawię się :) Tak, skąd ja to znam? Każde miejsce najchętniej rościłoby sobie pretensję o tytuł tego "naj" w danej kategorii. Dużo tu takich atrakcji, które - czasami niesłusznie - przypisują sobie hasła mające uczynić je oryginalnymi i zwiększyć ich popularność: najwyższe klify, najstarsza destylarnia w Irlandii, jedna z najstarszych latarni na świecie, etc. Najgorzej jest wtedy, kiedy taki niezasłużony tytuł staje się integralną częścią danej atrakcji, a turyści powielają nieprawdziwe informacje - dobry przykład to Slieve League.
OdpowiedzUsuńDrimnagh, jedna z gorszych dzielnic Dublina...nawet nie wiedzialam ze tam zamek jest :)
OdpowiedzUsuńTak, słyszałam. Kto z nas nie pamięta zabójstwa dwójki rodaków? Dlatego moja wizyta ograniczała się tylko do zwiedzania - auto zaparkowane blisko zamku, a potem do Rathfarnham i do domu. Skoro Ty nie wiedziałaś, że tam jest zamek, to ja czuję się w pełni usprawiedliwiona :)
OdpowiedzUsuńPiękny zamek, faktycznie z tych o których piszesz brzmi najbardziej "smakowicie". Brawo dla Połówka, że wymyślił taki sposób na odstresowanie Ciebie.
OdpowiedzUsuńPołówek zna wiele sposobów na to, żeby mnie odstresować ;)
OdpowiedzUsuńniezbyt lubie, kiedy zamek jest wkitrany pomiedzy chalupy. tak jest z zamkiem na obrzezach Perth i Dundee. z tym, ze Dundee ma ich dwa. ciezko zauwazyc i jakos srednio sie prezentuja. nieromantycznie:)a te drewniane figurki, coz to jest?podobaja mi sie. milego weekendu zycze:)
OdpowiedzUsuńA czy są takie poza tym jednym które mogą ujrzeć światło dzienne?;)
OdpowiedzUsuńale ze mnie gapa. juz wiem, co reprezentuja te figurki:)nie trzeba mi tlumaczyc:)
OdpowiedzUsuńJa w ogóle nie natknąłem się na wzmiankę o tym zamku, no ale od czego mam Twój blog :-)Ze zdrowiem w porządku, po prostu w szpitalach irlandzkich jestem nie gorzej zorientowany, niż w ciekawostkach przyrodniczych Zielonej Wyspy, więc od czasu do czasu sobie coś na głos przypomnę:-)Pozdrawiam,-dr Woland.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że są. Jednak nie będziemy na razie niczego ujawniać, bo już niedługo będzie można o tym przeczytać w moim poradniku "1001 sposobów na Taitę" ;) Do nabycia wkrótce we wszystkich szanujących się księgarniach ;)
OdpowiedzUsuńTo ja poproszę wersję specjalną z autografem pod choinkę;)Połówku 1001 sposobów to zdecydowanie za mało jak na kobietę.
OdpowiedzUsuńTo oczywiste. Ale przecież nikt nie powiedział, że nie będzie kolejnych części poradnika ;)
OdpowiedzUsuńTo ja proponuję założyć bloga o przewrotnym tytule: sposób na kobietę;)
OdpowiedzUsuńZakładając, że znalazłam w sieci właściwe fotki, to nie jest tak źle z tymi zamkami - fajne cacka :) Jest u nas w hrabstwie Louth taka miejscowość Ardee, gdzie są dwa zamki. Wieże mieszkalne ściśle mówiąc. Obydwa przy Main Street, niestety koszmarnie wbudowane we współczesną tkankę miasta. Jeden ma rozmiary iście lilipucie, drugi nawet ciekawy, niestety przerobiony na sąd czy coś takiego.
OdpowiedzUsuńI wydało się, kto ogląda tylko obrazki ;) Bardzo fajny i oryginalny pomysł z tymi rzeźbami :)
OdpowiedzUsuńDo usług, Wolandzie :)
OdpowiedzUsuńbardzo fajne miejsce ciekawe, że w przewodnikach o nim nie wspominają.Nie wiem jak to jest, że o jednych piszą a inne pomijają ...
OdpowiedzUsuńe, nie:) ja nie ogladam tylko zdjec. gdybym miala tak robic, to wole nic nie pisac. tylko musze sie skupic zawsze na tekscie, bo mi sens ulatuje, kiedy czytam i mysle o czyms innym w tym samym czasie. przepraszam.ten zamek za Perth to Huntingtower Castle. przed chwila przegladalam w sieci zdjecia i wszystko pieknie. niby pustkowie, pola, drzewa, wokol masa pustego terenu. a tak naprawde to prawie na zamku chalupy przyklejone. od ulicy wyglada to tak, jakby to byl kolejny dom na osiedlu, tylko droche wiekszy.w Dundee to Dunhope Castle i jeszcze jeden byl, przy rondzie, nazwy nie pomne. niby ladne, ale na plecach uczepily sie im domy i urok troche prysl. niedaleko mego miejsca zamieszkania jest Restarlig Castle, znaczy był, bo teraz to biura. miedzy szkola a blokami. wyglada paskudnie.
OdpowiedzUsuńU mnie w mieście są dwa zamki - jeden boski, gotycki, nawiedzony - z prawdziwego zdarzenia. Drugi to taka romantyczna ruina w niezbyt ciekawym miejscu. Jak go parę lat temu fotografowałam, to zobaczył mnie jeden z tutejszych "travellersów" kręcących się koło ruin i wrzeszczał: "taaake a picture of me" :) Jest też jeszcze jeden, tuż za miastem: nad kanałem, ale na terenie prywatnym, więc głupio było mi się tam pchać z obiektywem. Ktoś obok mieszka, nie chciałam wchodzić na prywatną posesję, żeby przez przypadek nie uciekać przed jakimś rottweilerem ;) Jakieś inne zamki wyszukałam, ale te wskazane przez Ciebie też mi się podobają. Piękne macie te zamki - nawet nie wiesz, jak chciałabym je zobaczyć. P.S. Wiem, że nie skupiasz się tylko na oglądaniu zdjęć :)
OdpowiedzUsuńBrawo, Bezimienna :) Zachęcić Połówka do napisania komentarza - nie mówiąc już o poście - to naprawdę wyczyn godny podziwu :)
OdpowiedzUsuńa u mnie w mieście są cztery zamki i chyba w końcu o tych mniej znanych napiszę, bo zbieram się do tego od miesięcy i nie mogę. jeden jest prywatny, ale można spacerować po parku. jeden na skale, ten znany, no i Craigmillar, który darzę ogromnym sentymentem:)
OdpowiedzUsuńAle się "licytujemy" z tymi zamkami ;) Moja Droga, co tu porównywać Twoją metropolię do mojej ;) A już tak całkiem poważnie: o tak! Pisz, pisz! Ja do Craigmillar bardzo chciałam pojechać, ale... mnie nastraszyłaś, a ja tchórzliwa jestem i dałam sobie spokój. Następnym razem :) "Twoje" zamki są cudne :)
OdpowiedzUsuńA do czego to prowadzi? Do tego, że będę musiała to zmienić i napisać dzieło, w którym umieszczę wszystkie niesprawiedliwie pominięte atrakcje Zielonej Wyspy ;)
OdpowiedzUsuńMiło mi:) Ja bym chętnie te sposoby jednak poznała, żeby wiedzieć jak mam sobie radzić ze swoim podłym nastrojem, nie od dziś wiadomo, że zdanie kogoś obiektywnego jest nader ważne;)
OdpowiedzUsuńZ podłym nastrojem radzę sobie w prosty sposób: sofa, cappuccino, ciekawy film / książka, planowanie nadchodzących wyjazdów. Kilkunastominutowa gorąca kąpiel w wannie pełnej spienionej wody, przy przyciemnionym świetle i relaksującej muzyce też świetnie się sprawdza. A do innych sposobów potrzebny jest niestety mężczyzna. Albo chociaż osoba towarzysząca :)
OdpowiedzUsuńCzyli mniej więcej tak samo jak ja, choć wanną mogłabyś się podzielić:) Niestety nie mam wanny tutaj i bardzo nad tym ubolewam, bo taka kąpiel na mnie działa bardzo relaksująco i orzeźwiająco. Co do mężczyzny to nic nie powiem jak mi się to skojarzyło, znowu będzie że mam kosmate myśli;)
OdpowiedzUsuńSpokojnie, w mojej wannie na pewno wystarczy miejsca także dla Ciebie ;) Dobrze Ci się skojarzyło. Ty masz, ja mam - wszyscy o tym wiedza, więc po co się ukrywać? ;) Pech z tą wanną. Ja generalnie preferuję prysznic, ale wanna świetnie się spisuje właśnie w takich momentach. Wczoraj wróciłam z pracy, nalałam niebieskiego płynu do kąpieli, mnóstwo wody i przez jakieś dwadzieścia parę minut nie było mnie dla nikogo. Poczułam się jako nowo narodzona. Świetny wynalazek :)
OdpowiedzUsuńHa ha! Właśnie zostałam zaproszona do wanny Taity, własnym oczom nie wierzę;D Zupełnie jak w reklamie mamby: wszyscy mają kosmate myśli mam i ja?;)Problem polega na tym, że Ty możesz mieć, w końcu masz Połówka, u mnie kosmate myśli to jak machanie szynką głodnemu przed oczami;)) Ja na co dzień u siebie brałam prysznic z braku czasu, ale w weekend....robiłam sobie nie lada ucztę.
OdpowiedzUsuńMożesz czuć się wyróżniona, bo dostać zaproszenie do mojej wanny, to prawie tak jak wygrać na loterii ;) Ale żeby nie było tak łatwo, musisz wykonać jedno zadanie - dużo łatwiejsze niż każda z 12 prac Heraklesa :) Tu będzie potrzebny dar spostrzegawczości. Powiedz mi, czy zauważyłaś może coś nietypowego na moich fotkach, coś czym się różnią? :)
OdpowiedzUsuńZdaję sobie sprawę z tak wielkiego wyróżnienia z którym odznaczenie samej Królowej nie może się równać;D Z tego posta?:)
OdpowiedzUsuńNa pierwszy rzut oka różnią się bardzo pogodą, ale to w Irlandii chyba normalne (jak byłam na klifach to była mgła, padał deszcz i świeciło słońce). No i krokusy....A potem schodki do wody...I jak trafiłam z czymś?
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, szansa na wannę przepadła ;) Patrz uważniej - są przynajmniej dwie znaczne różnice :)
OdpowiedzUsuńTak, tak, z tego posta :) Dam Ci dużą wskazówkę - skup się na podobnych ujęciach :) OK, a teraz lecę na zakupy.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak ja się z tym pogodzę;) Muszę poszukać jakiegoś mostu żeby się z niego rzucić, ale nawet z tym może być problem w mojej dziurze;) Jedyne co rzuca mi się w oczy to drzewa z liśćmi albo bez nich, no i na jednym zdjęciu wypięty tyłek;D Udanych zakupów!
OdpowiedzUsuńLeo Varadkar powinien jakies fundusze ze swojego ministerstwa Tobie przekazywac :) promujesz Irlandie po prostu wzorcowo :) zamek piekny, szkoda, ze niedoceniany :) trzecie zdjecie od gory kojarzy mi sie z bajkowymi morkadlami, zaraz wrozki i elfy zaczna tam fruwac :)
OdpowiedzUsuńNa osłodę mogę Ci przyznać nagrodę pocieszenia :) Zgadza się - drzewa to pierwsza różnica. Część zdjęć była robiona początkiem wiosny [stąd krokusy], a pozostała część w środku lata. Co do drugiej różnicy - spójrz na zdjęcie 2 a potem na 6 :) Widzisz coś? No właśnie, przecież tam są linie elektryczne :) Na siódmym zdjęciu tuż za oknem jest słup, a na pierwszym już go nie ma. Zakupy nawet udane, ale widać, że święta się zbliżają, bo ruch w sklepach nieziemski.
OdpowiedzUsuńJakże śmiałabym przyjąć jakiekolwiek pieniądze? Recesję mamy. A poza tym udzielałam się kiedyś jako wolontariuszka w sektorze medycznym, więc mam doświadczenie w pracy charytatywnej :) A wiesz, że jak kręcono w zamku "Dynastię Tudorów" to te mądrale chciały, by pozbyć się rosnącego tam drzewa? Chyba właśnie tego, które jest na tym trzecim zdjęciu. Widziałaś jak dziwnie ono wyrasta?
OdpowiedzUsuńWitajPiękna podróż, choć dla mnie tylko wirtualna- dziękuję :)Miłego wieczoru :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podobało :)
OdpowiedzUsuńWiedzialam, ze dobra dusza z Ciebie i nie bedziesz obciazac juz i tak watlego budzetu :) faktycznie, wszyscy musimy sie przylozyc i splacac dlugi nie przez nas wygenerowane ;) ale warto pomoc naszej kochanej Wyspie, ja wietrze jej swietlana przyszlosc :)Dobrze, ze sie nie pozbyli tego drzewa! Mierzi mnie takie podejscie czlowieka, pan i wladca, moze sobie podporzadkowac otoczenie, tak aby mu bylo wygodnie, wrr... Drzewo naprawde ciekawe, szkoda by bylo!
OdpowiedzUsuńNiech Cię nie zmylą pozory - potrafię też być niezłym diabłem.Drzewo obronili - pani przewodnik powiedziała, że kategorycznie nie zgodzili się na jego wycięcie. Za to wprowadzono jakieś inne drobne zmiany na potrzeby ekipy filmowej. Zajrzyj tam kiedyś, jak będziesz w pobliżu. Ciekawa jestem, czy coś się tam zmieniło od mojej ostatniej wizyty.
OdpowiedzUsuńA ja tu komentarz pisałam i go nie ma:( Jaką nagrodę?;) No przecież zgadłam krokusy, gałęzie i drzewa. O liniach myślałam, ale stwierdziłam że pewnie to zależy od ujęcia. Nie lubię tego czasu kiedy ludzie kupują jakby nigdy nie kupowali, sprzątają jakby nigdy nie sprzątali, jedzą jakby nigdy nie jedli.
OdpowiedzUsuńA ja nic nie kasowałam. To się czasami zdarza. Nie pierwszy raz dostaję takie zażalenia. No przecież piszę, że będzie nagroda pocieszenia :) Podeślij mi namiary na siebie na taita@onet.eu, to niedługo zobaczysz, co to za nagroda :) No nie. Zdjęcia 2 i 6 są zrobione praktycznie z tego samego miejsca. Są niemal identyczne, ale mimo wszystko zamieściłam je, licząc, że ktoś dostrzeże różnice. A tu nic. Wszyscy mało spostrzegawczy ;) A idź ;) Kupiłam dzisiaj kilka prezentów, do tego produkty spożywcze, spodnie i bluzę dla Połówka i prawie połowy mojej tygodniówki już nie ma.
OdpowiedzUsuńNo widzisz i ja się okazałam mało spostrzegawcza;) Połowa tygodniówki powiadasz...te tygodniówki to bardzo dobry pomysł:) Lubisz zakupy bo ja nie przepadam?
OdpowiedzUsuńTak, zdecydowanie bardzo fajna sprawa. Jakoś tak łatwiej iść do pracy, kiedy ma się w głowie perspektywę zapłaty pod koniec tygodnia. Generalnie nie żywię jakiejś antypatii do zakupów - lubię sobie pochodzić po sklepie, choć czasami zakupy mnie męczą. Wolę to niż kupno przez internet, bo mam możliwość ocenienia jakości produktu, dotknięcia, przymierzenia, itd.
OdpowiedzUsuń