wtorek, 20 listopada 2007

Z notatnika frustratki...

Jestem zła! Potwornie!

Kolejny zmarnowany dzień! I nie chodzi o pracę. Przyzwyczaiłam się już, że wstaję, kiedy jest ciemno i wracam do domu po zmroku. Ale na litość boską! Kiedy wracam zmęczona, to marzę tylko o jednym: o odpoczynku w zaciszu domowego ogniska.. Tymczasem od kilku dni skutecznie mi to uniemożliwiają wszelkie wizyty rodaków, tych dobrych i mniej dobrych znajomych… Powód wizyt jest nie tyle towarzyski, co po prostu interesowny. Chodzi o załatwianie wszelkich spraw, z jakimi musi się borykać emigrant na obcej ziemi. A że tych spraw jest sporo, to mój dom od dłuższego czasu zaczyna przypominać organizację charytatywną ukierunkowaną na biednych, nie znających języka angielskiego Polaków! No ileż można? Od niedzieli mamy codziennie wizytę takich żuczków, którzy proszą o pomoc. Ok., można pomóc, rozumiem. Ale wszystko ma swoje granice! Nie mam nic przeciwko spotkaniu się raz na tydzień,  może nawet dwa razy, ale kiedy te spotkania przybierają na sile i odbywają się w każdy wieczór, to mam tego dość. Serdecznie dość! Skutek tych niezbyt mile widzianych wizyt jest łatwy do przewidzenia: totalny brak czasu dla siebie i kolejny zmarnowany wieczór. Z moich planów na dzisiejszy wieczór oczywiście NIC nie wyszło…

Dziś ledwo wróciliśmy do domu, zasiedliśmy do obiadu, a tutaj już pierwsza petentka ze swoim rozwrzeszczanym dzieciakiem, który przez całą wizytę skutecznie pracował nad tym, byśmy nie zapomnieli, że nie jesteśmy sami… Kiedy wreszcie narzeczony uporał się ze sprawą wyżej wspomnianej pani, i wydawałoby się, że możemy wreszcie odpocząć: pojawił się kolejny osobnik. I tym oto sposobem straciliśmy jakieś 3 godziny…

Nie, nie chodzi o to, że jestem niekoleżeńska. Lubię pomóc, uszczęśliwiać innych, ale wszystko ma swoje granice. Dlaczego ja mam płacić za to, że ktoś nie umie angielskiego? A płacę wysoką cenę! Śpię ostatnio po pięć godzin, pracuję jakieś 10, a skutek jest taki, że w pracy wymyślam różne sposoby, by po prostu nie paść i nie zasnąć. Jestem tym zmęczona. Potwornie zmęczona. Mam wiele planów, rzeczy do zrobienia, ale nie jestem w stanie ich wykonać, bo mój harmonogram jest ostatnio namiętnie burzony przez znajomych…Czuję, że życie ucieka mi przez palce i nie mogę nic na to poradzić. Z przerażeniem patrzę na kartki kalendarza, które zmieniają się z prędkością światła. Nie cierpię uczucia bezsilności wobec upływu czasu! Mam ochotę walnąć zegarem o ścianę.. Sprawić, by choć na chwilę zatrzymał swoje bezlitośnie przesuwające się wskazówki…

Jest też jeszcze jedna rzecz, która mnie potwornie denerwuje: głupie, prostackie zachowanie naszych rodaków wobec możliwości nauki języka obcego. Otóż zdecydowana część tych nie znających angielskiego, nie ma zamiaru się go uczyć! Chcecie poznać ich argumenty? Proszę bardzo: „to oni powinni się uczyć polskiego, bo tylu nas tu jest!”. Jasne! I co jeszcze? To nie oni do nas przyjechaliśmy, ale my do nich. To my tu jesteśmy gośćmi, nie gospodarzami. A to ZNACZNA różnica. Nie będę się rozwodzić nad bezmyślnością tych osób. Nie rozumiem ich. Przyjechali tutaj, nie zamierzają wracać do Polski, ale też nie zamierzają zrobić czegoś, co by poprawiło ich kontakty z Irlandczykami. Typowa postawa roszczeniowa: żądam wszystkiego, ale  nic od siebie nie daję! Znam osoby, które są tu od wielu lat i nie potrafią zbudować jednego poprawnego gramatycznie zdania w języku angielskim. Nie, nie jest to brak talentu do języków obcych. To typowy objaw lenistwa i wygodnictwa. Po co mam się męczyć? Niech inni się męczą i załatwiają moje sprawy! Wielu z nich miało okazję pójść na kurs (za symboliczną opłatę), ale wybrali siedzenie w domu. Nie widzą sensu poszerzania swoich horyzontów myślowych. Nie widzą sensu ślęczenia nad książkami. Po co to komu?

Nic w życiu nie jest za darmo. Nie wszyscy to jednak rozumieją. Ci, którzy mówią w obcym języku też musieli się go nauczyć. Niejednokrotnie kosztowało ich to wiele wyrzeczeń, ale trwali w postanowieniu. Ja również ciężko pracowałam, by w wieku 22 lat posługiwać się trzema językami obcymi. Ale ja widziałam sens tej nauki. Widziałam i miałam jasno określony cel. Wiedziałam, że mój trud nie pójdzie na marne, że ułatwi mi życie. Nie wiedziałam tylko, że w pewnym sensie również mi je utrudni, bo zawsze znajdą się ci nie znający umiaru w proszeniu o pomoc…

 

A jutro najprawdopodobniej 12 godzin pracy. O niczym innym nie marzę…

 

 

 

PS. Jedyne plusy dnia dzisiejszego:

  1. Mam wreszcie włoskie i francuskie kanały :) Żebym tylko jeszcze miała wystarczająco dużo czasu, by móc je oglądać…
  2. Wygląda na to, że załapałam o co chodzi w kierowaniu autem! :) Cudownie mi się prowadziło :) Za krótko jednak…
  3. Rozmawiałam z ukochanym bratem, który umiejętnie mnie pocieszył i dodał otuchy do dalszych zmagań za kierownicą :)

42 komentarze:

  1. Owszem można być koleżeńskim, ale wszystko ma swoje granice! Bezmyślonośc ludzka, to tyle co mam w skrócie do napisania. Ech... Nie dziwię się Tobie i Twoemu zdenerwowaniu!

    OdpowiedzUsuń
  2. promyczek83@op.pl21 listopada 2007 12:13

    Ech, można pomagać, ale bez przesady, kiedy ludzie zaczynają to wykorzystywać trzeba stanowczo i zdecydowanie powiedzieć nie i tyle!!!!! Kochana ty się nam wykończysz pracą i pomaganiem!!!!! Kilka chwil spokoju sie należy:*:

    OdpowiedzUsuń
  3. Moge sobie wyobrazic jak to wnerwia, pewnie jeden taki ktoremu pomoglas podaje twoje namiary innym, i teraz masz Ci los :(

    OdpowiedzUsuń
  4. ~blondi z donegalu21 listopada 2007 12:54

    Taita... calkowicie sie z toba gadzam. Ja przez pewien okres tez bylam 'matka teresa' dla tych ktorzy nie potrafili sobie poradzic z zalatwieniem prostych spraw. Kiedy zaczeli sie jednak pojawiac u mnie w pracy i rzucac mi dokumenty do tlumaczenia pod nos albo dzwonili na moj prywatny numer stwierdzilam, ze mam dosc. Ci ludzie tylko brali...rzadko dawali, a czasem nawet zapominali o prostym slowie - dziekuje. Od tego czasu nie pomagam. Mam niewiele czasu dla siebie i moich bliskich (ktorym nigdy nie skapie pomoca), ale reszta musi sobie radzic bezemnie.Coz takie jest zycie.Kazdy osobiscie powinien wziazc odpowiedzialnosc za swoja decyzje o przyjezdzie i nie obarczac innych problemami. Taita musisz ukrocic im te wizyty i zawracanie ci glowy. Bo ci calkowicie na nia wejda i moze byc za pozno by rozwiazac to na drodze pokojowej i bedziesz sie musiala ukrywac po katach by cie nie znalezli.poki co widze ze madra i dzielna z ciebie dziewczynka i wiem ze dasz sobie rade.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. A czy ci petenci umawiaja sie wczesniej z Toba na wizyte? jesli nie (zakladam, ze tak bylo) to mzoe popros ich, zeby nastepnym razem sprobowali skontaktowac sie z Toba w celu wyznaczenia czasu, keidy mozesz sie z nimi spotkac. Dla mnei nei ma nic gorszego jak takie niespodziewane wizyty..sama mialabym ich dosc. Ale cale szczescie Wlosi nie maja w zwyczaju tak nachodzic ludzi bez zapowiedzi, wczesniej sie umawiaja:). A z Polakami..no coz, nie utrzymuje zazyluch kontaktow jak jzu keidys wspomnialam wlasnie z tego powodu. Jesli to nie poskutkuje radze Wam pobawic sie w samozatrudnienie i pobierac oplaty za usluge, ktora w koncu wykonujecie..bo przeciez doradztwo to nic innego jak usluga, za ktora trzeba placic:). jesli Polacy nie chca nauczyc sie jezyka, to niech placa za to, ze ktos im pomaga. Nic dziwnego,z e czytalam ostatnio w gazecie, ze Irlandczycy nie chca juz Polakow na wyspie..z ich podejsciem do sprawy..

    OdpowiedzUsuń
  6. aga.stankiewicz@onet.eu21 listopada 2007 19:21

    Nie dziwię Ci się że jesteś zła... I czuję że te osoby bez wcześniejszego umówienia się pojawiają u was... A to już złośliwe. Nie dość że tyle pracujesz, to jeszcze i musisz z nimi tyle godzin siedzieć... Rozumiem pomagać, ale wg mnie jesteście po prostu wykorzystywani.... I dziś te 12 godzin pracy?? Jeśli tak, to ja na Twoim miejscu po powrocie do domu, padłabym na łóżko nieruchoma...Co do poprzedniego posta to widzę, że baaadzo dobrze znasz się na samochodach, hatchback... coś tam.. rany, ja nie odróżniam oprócz kombi,sedan i coupe... :) PozdrawiamA to mnie wskazałaś też do odp na te pytania ??

    OdpowiedzUsuń
  7. bardzofajnakasia@autograf.pl21 listopada 2007 20:10

    Spokojnie Kochana, mialam to samo, ale sobie z tym poradzilam. Niespodziewane wizyty zalatwialam w progu i prosilam zeby przyjsc w inny dzien, bo jestem zajeta/wychodze/ide spac.Najgorsze jest to ze gdyby Tobie trzeba bylo pomoc, to zadna z tych osob nie kiwnelaby palcem.Przyznaje Ci 100% racji odnosnie nauki jezyka obcego. Z przyklad stawiam wszystkim mojego tate. W wieku 50 lat zapisal sie na kurs angielskiego, wyjechal, znalazl prace, ale nie osiadl na laurach. Jest w anglii juz 2 lata ale ciagle sie uczy i coraz lepiej mowi po angielsku. Szacun dla ojczulka.Taita, wez sobie ciepla kapiel, zrelaksuj sie z lampka winka, nalezy Ci sie tez porzadne 8 godzin snu, zobaczysz nastepnego dnia bedzie lepiej.Buzka

    OdpowiedzUsuń
  8. Zajrzalam tu po raz pierwszy kilka dni temu i zostawilam notke pod jednym ze zdjec klifow :-) Bardzo ciekawe zdjecia, pokazuja mi piekno Irlandii, ktorej nie znam. Nie dziwi mnie Twoja frustracja, dziwi natomiast roszczeniowa postawa znajomych rodakow i niegrzeczne wrecz 'wykorzystywanie' Twojej dobroci. Zapomnialam juz mieszkajac poza Polska wiele lat, ze rodacy maja zwyczaj wpadac do kogos bez uprzedzenia. Przeciez ryzykuja, ze moze Cie nie byc w domu, mozesz byc w lazience lub mozesz spac na przyklad lub nie miec ochoty otwierac drzwi. To ostatnie mozesz smialo stosowac jesli prosby o telefon majacy na celu dopasowanie wizyty do Twojego czasu i kalendarza nie poskutkuja. To taka mala rada, o ile moge sobie pozwolic dorzucuc swoej 3 grosze w tej sprawie :-) Bo mysle, ze nikt nie ma prawa nas nachodzic bez wczesniejszego pytania czy mozna. Gdy chetnie pomagamy innym oni czasem latwo to wykorzystuja traktujac nas jak urzad pomocy imigrantom. Nastepnym razem gdy niezapowiedziany znajomy zadzwoni do drzwi, uchyl je lekko, wystaw glowe i powiedz, ze wlasnie idziesz spac, jestes chora i prosisz zeby zadzwonil jutro by ustalic kiedy moze do Ciebie wpasc. Usmiechnij sie, powiedz przepraszam i zamknij drzwi. To jedyna metoda by pokazac niegrzecznym znajomym, ze nie moga Ciebie tak napastowac niezapowiedzianymi wizytami, a Ty nie zawsze jestes dostepna. To im pokaze, ze szanujesz wlasny czas. Pisze o tym, bo i ja mialam kiedys taka znajma, ktora dzwonila do mnie 6 razy dziennie pytajac o wszystko, czasem nawet o numer telefonu urzedow, ktore byly w ksiazce telefonicznej. Niestety sa jeszcze tacy ludzie. Pozdrawiam i bede tu zagladac.

    OdpowiedzUsuń
  9. Serdecznie wpółczujuę i po drodze podziwiam :) Ale skąd masz tylu znajomych? Pozdrowionko:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zgadza się Słonko, pewnych granic po prostu nie należy przekraczać, bo świadczy to o braku dobrego smaku ;) PS. Gratuluję :) Czytałam posta, ale nie zostawiłam komentarza :) (robię tak, jak nie mam zbyt dużo czasu) Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj przydałoby się. Jutro mam trochę więcej luzu, bo do pracy skoczę tylko na chwilę, ale z kolei mam trochę spraw do załatwienia w mieście :( A dziś cieszę się wolnym od wszelkich wizyt wieczorem :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Oj wnerwia i to strasznie...

    OdpowiedzUsuń
  13. Dokładnie tak! Zbyt dużo tutaj Polaków, którzy nie umieją języka i co najgorsze - nie zamierzają się go uczyć "mądrze" argumentując, że to Irlandczycy powinni się uczyc polskiego... Brak mi słów, by to skomentować...

    OdpowiedzUsuń
  14. Cierpliwość Irlandczyków do Polaków powoli się osłabia. Zbyt dużo chamstwa powodują przybysze znad Wisły. A co do wizyty, to najczęściej są ona wcześniej ustalane, ale np wczoraj babka miała wpaść koło 20:00, a przyszła zaraz po 19:00, jak zaczęliśmy jeść obiad. Nie cierpię niezapowiedzianych wizyt, bo tak się składa, że zawsze wypadają w najmniej odpowiednim dla mnie momencie...

    OdpowiedzUsuń
  15. te nachodzenie i wpadanie bez zapowiedzi to chyba taka typowa polska cecha, kiedys tez mialam z nia do czynienia. oczywiscie, gdy wszystko bylo juz zalatwione i koledzy dostali to, co chcieli, zapadali sie pod ziemie. tak wlasnie wyglada kolezenstwo. mam nadzieje, ze wizyty ustana, chyba nadszedl czas na troche asertywnosci. proponuje prowadzenie (zawsze z usmiechem) negocjacji odnosnie godzin odwiedzin petentow . masz prawa do swojego zycia!!zycze wielu wolnych chwil i odpoczynku!!!

    OdpowiedzUsuń
  16. Aguniu, jeśli odróżniasz kombi, sedana i coupe to i tak nie jest z Toba źle! :) Auta, to taka moja pasja :) Ciężko się było nią nie zarazić skoro brat (z braku brata ;) opowiadał o autach właśnie mi :) Czytałam jego gazety motoryzacyjne, pomagałam mu czasem w lekkich naprawach i tak mi to zamiłowanie pozostało do dziś :) Zresztą kocham piękne autka, nie ukrywam. A i zazdroszczę Wam Passacika, choć to chyba kombi, jeśli dobrze pamiętam :) Co do wizty, to masz rację. Goście przesadzają, często idą na łatwiznę, zamiast samemu spróbowac załatwić sprawę. Dziś na szczęście nie pracowałam 12h, "tylko" 10. Owszem, wracam zmęczona, ale stawiam się na nogi kawą, inaczej chyba bym była żywym trupem ;) Pocieszające jest to, że chociaż dni w pracy mijają mi w przyjemnej atmosferze :) PS. Tak, to Ciebie wytypowałam :) Czekam na Twoje wyznania :) Już nie mogę się doczekać :) Z chęcia poznam Twoje ulubione rzeczy i zobaczę, co mamy jeszcze wspólnego (choć i tak sporo tego) Całusy dla Ciebie kochana :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Dzięki Kasiu :) Tak właśnie zrobiłam. Jak tylko pozbyliśmy się gości odstresowałam się jazdą autem (kocham to! ;), gorącą kąpielą przy świecach, a ponadto ukochany w ramach relaksu zabrał mnie na kolację :) Czyli miłe zakończenie dnia :) A dziś już lepiej: żadnych gości nie było :)

    OdpowiedzUsuń
  18. kamila.oleszczuk@onet.eu21 listopada 2007 22:23

    Oooo kochana nawet nie umiem sobie wyobrazić twojego zmęczenia. Przykro mi, że "znajomi" nie rozumieją twoich potrzeb.... choć z drugiej strony pewnie oni też są zdeterminowani... chociaż nie mogę być pewna, wiem jednak, że kiedy P* wyjechał do Szkocji, to też nie znał dobrze języka (uczył się tylko w podstawówce) i bardzo potrzebował pomocy.... ale za dużo jej nie dostał, więc rzucony na głęboką wodę, musiał radzić sobie sam i są tego efekty takie, o jakich możesz poczytać u mnie. Dlatego dziwi mnie, że ci ludzie nie chcą nic zrobić sami, że liczą tylko na ciebie i twojego narzeczonego. Ich podejście jest po prostu głupie, ale z drugiej strony, Taitko, uważam, że i wy obraliście złą metodę. Nie możecie za nich rozwiązywać ich problemów. Dajcie im wędkę, jak są głodni, niech sobie złowią rybkę, a nie wy będziecie im tu serwować wykwintne dania na tacy. Ja powiedziałabym stanowczo, że mogę pomóc, ale oczekuję od nich współpracy (co najmniej)- inaczej nie uwolnisz się od tej akcji charytatywnej, bo im będzie tak wygodnie, już jest! Co ci, kochana przyjdzie z tych włoskich i francuskich kanałów, skoro nie będziesz miała siły i czasu z nich korzystać?! Wykończysz się tym wszystkim. Myślę, że jako inteligentna, samodzielna kobieta staniesz wreszcie na wysokości zadania i sprytnie pogonisz pasożyty do roboty. Trzymam za ciebie kciuki. Powodzenia też w nauce jazdy autkiem.

    OdpowiedzUsuń
  19. Cieszę się, że tu zaglądnęłaś :) Co do nachalnych wizyt i telefonów, to mój narzeczony właśnie przez to przechodzi. Mimo że jest w pracy, ma mnóstwo telefonów z prośbami o zrobienie czegoś. Jedna nasza eks znajoma przeszła samą siebie, kiedy pewnego dnia zadzowniła z samego rana, o 7:00 bodajże tylko dlatego, że nie chciało się jej przetłumaczyć smsa. Wolała kogoś wyrwać z łóżka niż ruszyć tyłek po słownik...

    OdpowiedzUsuń
  20. Nowa twarz :) Witam, witam serdecznie :) A jest jakiś powód do podziwiania? ;) Skąd mam tylu znajomych? Hehe, tak się niefortunnie złożyło, że zaraz po przyjeździe na Zieloną Wyspę trafiliśmy do domu, gdzie mieszkało już wielu Polaków.... I tym oto sposem, chcąc nie chcąc, nabawiliśmy się nowych znajomych ;) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Czasem nawet negocjacje na nic się zdają, bo ktoś wpada wcześniej niż miał być. Tak właśnie było wczoraj... Męczą mnie te wizyty potwornie, ale to nasi znajomi, nie możemy im odmówić...

    OdpowiedzUsuń
  22. Tak, tylko, że to są nasi znajomi, którzy też nam pomogli swego czasu, gdy mieliśmy problemy z samochodem (kumpel jest mechanikiem) i nie możemy im odmówić. Gdyby to był ktoś, na kim mi nie zależy, to owszem, pewno bym odmówiła.... A co do autka, to już dobrze sobie radzę i jestem dumna z siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Tu nie ma dobrej rady. Po prostu musisz 'dawać do zrozumienia', że już nie chcesz być Matką Teresą. Co do braku czasu , tu Cię rozumiem doskonale. Od kiedy zostałem biznesmenem, absolutnie na nic nie mam czasu. A miało być tak spokojnie i bezproblemowo...Mam tylko nadzieję, że Onet nie odgwiazdkuje tego posta, bo znowuż zleci się sfora polskojęzycznych , jacy to oni są wspaniali,a także ich obrońców, uważających, że Polak - zawsze brzmi dumnie...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  24. promyczek83@op.pl22 listopada 2007 10:31

    No i to się Promyczkowi podoba, praca pracą - ważna rzecz, ale dla równowagi chwila relaksu też ważna :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Wczoraj o 22:30 dostałem sms-a, żebym wszedł na GG... A tam prośba mojej znajomej w imieniu jej syna [II kl LO], żebym mu napisał pracę [na poziomie liceum], z użyciem określonych czasów hiszpańskich... Okazało się, że ma ją oddać dzisiaj o 10 rano... Kiedy powiedziałem, że jestem padnięty, to zaczęły się tłumaczenia, że on ma tyle zajęć i nauki, że biologia, że japoński... A co mnie to k*** obchodzi?! Powiedziałem, żeby go nie usprawiedliwiała i że jest dużym chłopcem...Odmówiłem.PS: raz w życiu napisałem za kogoś pracę. Powiedziałem sobie, że nigdy więcej.

    OdpowiedzUsuń
  26. Cześć Zgryźliwy :)Niestety, jak czytam takie notki, to dochodzę do wniosku, że czasami Polak nie brzmi dumnie, a 'durnie"... Już dawno się wstydzę za naszych...

    OdpowiedzUsuń
  27. Niezapowiedziane wizyty zawsze sa w najmniej odpowiednim momencie..powiedzmy wlasnie w tym momencie kolezanka zastaje Was w sytuacji bardzo intymnej..hahaha...Taita wybiega w szlafroczku a kolezanka zaciera raczki,z e Was przylapala:). Tak stalo sie z moja kolezanka, juz nikogo do siebie nie zaprasza:)

    OdpowiedzUsuń
  28. Ostatnio tak właśnie zrobiłam. Zamiast robić dobrą minę do złej gry, zrobiłam coś zupełnie innego ;) Moja mina i zachowanie w pełni odzwierciedlały moje odczucia ;) Owszem, przyznam, że później, kiedy ochłonełam, było mi trochę głupio z powodu mojego zachowania, ale czasem tak po prostu trzeba... Może to coś ją nauczy... Nie pozwolę innym zrujnować mojego życia... A co do posta, to nie sądzę, by został polecony ;) Choć tych pięciu odgwiazdkowanych też się nie spodziewałam :)Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  29. Zgadza się :) Równowaga musi być zachowana w każdej dziedzinie życia :)

    OdpowiedzUsuń
  30. Wcale się jej nie dziwię ;) Na jej miejscu też bym tak postąpiła :)

    OdpowiedzUsuń
  31. I słusznie postąpiłeś. Raz, że znajoma nie wykazała się taktem, a dwa, że jak dasz komuś palec, to będzie chciał całą rękę. Ja niestety zabawiłam się w pisanie prac dla innych i potem miałam tylko same problemy, bo oczywiście nie skończyło się na jednej pracy.W takich przypadkach należy postępować tak, jak Ty to zrobiłeś. Uczmy innych samodzielności :)

    OdpowiedzUsuń
  32. gratuluję :) zrobiłas pierwszy krok ku normalności :) A tak z ciekawości... Polacy nie używają telefonów? Oczywiście, pytanie retoryczne ;)Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  33. Czuję się źle z tą sytuacją. Ale nie dlatego, że odmówiłem. Po prostu nie podoba mi się, że gówniarz liczył na 'wykręcenie się' od roboty, a mama w to weszła. I to, że w ogóle wpadli na ten pomysł.Albo ja głupi jestem, albo jak Zgryźliwy... 'Jakiśtakiniedzisiejszy' :DPozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  34. Normalnie bym tak nie postąpiła, ale wtedy byłam już na skraju wyczerpania ;) Akurat z tą babką, która przyszła z dziećmi, to jest delikatna sytuacja, bo to żona naszego bardzo dobrego kumpla, i mimo że za nią nie przepadamy, to jednak nie chcemy odmawiać pomocy ze względu na jej męża, bo on nam dużo pomógł (w innych dziedzinach życia) i dlatego czujemy się zobowiązani do rewanżu.

    OdpowiedzUsuń
  35. Nie jesteś sam, bo ja też jestem "jakaśtakaniedzisiejsza" ;) To, co wyprawiają rodacy nie mieści mi się w głowie i przyznam, że często się za nich wstydzę. Ja robię, co mogę, by ratować wizerunek Polaka, a takie buraki wszystko psują. Co do znajomej, to ludzie mają to do siebie, że lubią iść na łatwiznę. W przypadku syna znajomej: podejrzewam, że sam mógłby to napisać, ale wolał wybrać lepsze i mniej męczące rozwiązanie...Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  36. :) ale najgorsze jest to, ze to nie byla kolezanka tylko kolega..po prsotu tragedia, zagladal codziennie do ich domu i wychodzil dopiero po kilku godzinach, nie mial za grosz poczucia czasu..no to zamknela juz z przyjazniami. I tak dlugo wytrzymala..Ja nie dalabym rady:). A co dzis porabiasz Taita?

    OdpowiedzUsuń
  37. No to plaga 'jakichśtakichniedzisiejszych' się rozszerza :) SUPER.... Oj, Zgryźliwy, Zgryźliwy.... ;)

    OdpowiedzUsuń
  38. Znam to uczucie... Milego, spokojnego weekendu zycze.

    OdpowiedzUsuń
  39. To nie jest zbyt ciekawe, takie częste odwiedziny sfrustrowanych rodaków. Zawsze zastanawiam się dlaczego krajanie chcą być wiecznie pępkiem świata, ale z siebie nie chcą nic dać. To takie typowe...niech inni się nauczą języka polskiego, my nie będziemy się uczyć, nie chcemy, nie umiemy...ech ręce opadają.Życzę Ci Taitko, żeby wszystko się jakoś ułożyło, żeby doba miała więcej godzin. I życzę jak największej umiejętności jazdy autkiem :)))Buziaki i ciepłe myśli przesyłam :)))

    OdpowiedzUsuń
  40. Jak na mój gust, to dobrze, że się rozszerza :) Chciałabym, aby Irlandia była pełna właśnie "jakichśtakichniedzisiejszych" :) Byłaby wtedy zupełnie innym krajem. Z ulic zniknęliby pijacy, bandyci, chętni do rozrób i generalnie głośna część społeczeństwa polskiego. Ech, rozmarzyłam się... Szkoda, że te marzenia nie mogą się urzeczywistnić...Serdeczne pozdrowienia dla Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
  41. Nic przyjemnego, prawda? Dziękuję za życzenia i wzajemnie Kasiu :)

    OdpowiedzUsuń
  42. Jeśli oceniać Polaków po ich znajomości angielskiego, to wypadamy bardzo blado na tle innych nacji - zresztą to nie tylko moje spostrzeżenia. Wielu Irlandczyków mówiło mi, że mój angielski jest bardzo dobry, bo ci Polacy, z którymi oni mieli do czynienia, nie potrafili się dobrze dogadać. Pewno jak w większości przypadków, była to mieszanina pojedynczych słów, mimiki i gestów... Szkoda, że taki obraz mamy, ale wina leży tylko i wyłącznie po naszej stronie..Co do autka, to muszę się pochwalić, że jest coraz lepiej :) Czuję się dużo lepiej za kierownicą, aczkolwiek ciągle się boję aut nadjeżdzających n naprzeciwka :(PS. Dziękuję bardzo za śliczną karteczkę :) Dziś do mnie dotarła - strasznie długo szła :( Ale najważniejsze, że jest :) Jeszcze raz wielkie dzięki i serdeczne uściski dla Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń