poniedziałek, 24 września 2007

Clonmacnoise

W ramach urlopu, a co za tym idzie również relaksu, postanowiliśmy wybrać się do Clonmacnoise, najlepiej zachowanego kompleksu klasztornego w środkowej Irlandii. Podróż do tego miejsca planowaliśmy już od dawna, ale dopiero dzisiaj udało nam się tam wybrać. Niebiosa nam sprzyjały, gdyż pogoda była ładna. Rano pojawił się lekki deszczyk, który subtelnie zrosił ziemię. Nie był on jednak na tyle poważny, by skłoniło to nas do tego, by zrezygnować z naszej podróży.  Słoneczko nieśmiało zerkało zza chmur, nie miało jednak na tyle odwagi bądź chęci, by wykorzystać całą swoją moc do ogrzania tej pięknej irlandzkiej ziemi. Światło tych delikatnych promyków towarzyszyło nam przez całą drogę, by na koniec milutko zaskoczyć nas swoją intensywnością.

Gdy wąska dróżka dobiegła końca, a zza pagórka wyłonił się pierwszy fragment tego kompleksu, wydałam z siebie głośny zachwyt. Cluain Mhic Nois (oryginalna irlandzka nazwa zanim uległa przekształceniu na angielski odpowiednik) przyjęło nas gościnnie, hojnie prezentując swe bogactwa. Jego piękno jest w głównej mierze zasługą wspaniałego położenia, gdyż kompleks ten znajduję się w zakolu rzeki Shannon, co sprawia, że całość prezentuje się naprawdę malowniczo, szczególnie w piękny słoneczny dzień. Zdaję sobie sprawę, że są rzeczy i miejsca piękniejsze od Clonmacnoise, ale mimo wszystko gorąco wszystkim polecam, bo miejsce to ma niewątpliwie swój niepowtarzalny klimat.  

Na teren kompleksu wchodzi się obok centrum informacji turystycznej. Naszą podróż do przeszłości rozpoczęliśmy obejrzeniem ekspozycji  przedstawiającej zbiór rzeźbionych płyt nagrobnych, a także kolekcję trzech  oryginalnych  krzyży, umieszczonych tam, by uchronić je przed szkodliwymi czynnikami atmosferycznymi. W miejscu oryginałów stoją zaś wierne repliki.  Po ekspozycji,  przyszedł czas na projekcję filmową, która krótko i zwięźle przedstawiła nam historię Clonmacnoise i jego założyciela. Koniecznie należy ją obejrzeć, by móc się zapoznać z burzliwymi dziejami tego miejsca. Warto bowiem znać kilka faktów z przeszłości tego obiektu. Klasztor ten został założony przez św. Ciarana w 545 r, a z upływem czasu miejsce to zostało rozbudowane. Jego sława rosła do tego stopnia, że stał się najważniejszym ośrodkiem religijnym w całym kraju. Jak wiemy, sława jednak ma często ciemne strony. W tym wypadku doprowadziła ona do upadku tego miejsca, gdyż jego ranga i bogactwo przyciągnęło zachłannych Normanów. W efekcie, osada ta była wielokrotnie plądrowana i podpalana.  Niestety każdy  barbarzyński atak sukcesywnie dokładał cegiełkę do upadku Clonmacnoise.  Sądny dzień w historii tego obiektu, nastąpił w roku 1552, kiedy to garnizon angielski doszczętnie go splądrował. Cluain Mhic Nois już nigdy nie podniosło się z ruiny. Dziedzictwo narodowe Irlandii zostało jednak szczęśliwie wzbogacone przez ruiny kompleksu. Do naszych czasów przetrwały tylko pozostałości w postaci dwóch okrągłych wież, zbioru licznych krzyży i kościołów, katedra oraz ruiny normańskiego zamczyska. Kompleks nie należy do ogromnych, co nie oznacza też, iż jest małych rozmiarów. Na jego dokładne zwiedzenie nie potrzeba połowy dnia. Nam zajęło to około trzech  godzin. Nie spieszyliśmy się. Wolno i uważnie przyglądaliśmy się obecnym tam skarbom. Podziwialiśmy wiejski pejzaż, poświęcaliśmy swoją uwagę malowniczemu zakolu Shannon, która wydawała się leniwa i uśpiona. Ze snu wyrywały ją  statki wycieczkowe i jachty, które od czasu do czasu burzyły taflę wody.

Po obejrzeniu wszystkich zabytków, znajdujących się na terenie kompleksu, udaliśmy się na krótką przechadzkę wzdłuż Shannon, najdłuższej rzeki na Zielonej Wyspie. To był wspaniały moment relaksu i obcowania z natura. Delikatny szum rzeki oraz świeże, rześkie powietrze przypominało mi o naszym polskim morzu, o wydarzeniach, które rozgrywały się na jego plaży… O Polsce. Głęboko wdychałam to orzeźwiające powietrze i czułam, że jestem w ojczyźnie. Miałam wrażenie, że czas cofnął się o kilka lat, a ja stoję właśnie na brzegu Bałtyku…

By jeszcze bardziej urzeczywistnić wspomnienia, udaliśmy  się na pobliską przystań. Nie omieszkaliśmy wejść też  na pagórek, który dumnie wznosi się nad przystanią. Znajdują się tam bowiem ruiny zamczyska normańskiego. Aby się tam dostać trzeba było przejść przez wejście, taki niby płotek i wejść na łąkę, gdzie stadko krówek pasło się, nie zwracając uwagi na licznych turystów. Niby nic trudnego, a jednak ;) Szybko znaleźliśmy się na łączce i skierowaliśmy  się w stronę zamku. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy łagodne krówki okazały się wściekłymi stworami z piekła rodem! Potężny byk ruszył w naszą stronę! U mnie przerażenie zdecydowanie wzięło górę nad zdziwieniem, w ułamku sekundy włączył mi się instynkt samozachowawczy i o mało nie uruchomiła się syrena ;) W przypływie egoizmu i strachu, nie wiele myśląc schowałam się za moją połówką, wystawiając go tym samym na pierwszy strzał ;) Po czym jednomyślnie doszliśmy do wniosku, że nie chcemy jeszcze umierać i sprintem ruszyliśmy do płotu, by czym prędzej wydostać się z posesji rozjuszonego i niegościnnego byka. O nie, nie będziemy się bawić w corridę! ;) Dobiegliśmy do płotu i w tym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że mój ukochany posłużył całkiem przypadkowo i nie świadomie za… torreadora! Jego czerwona koszulka okazała się przysłowiową płachtą na byka ;) Kiedy nic już nam nie groziło, a emocje opadły, dopadła mnie straszna głupawka. Nie mogłam powstrzymać śmiechu, podobnie jak obecni przy płocie panowie, którzy z rozbawieniem obserwowali cała sytuację ;) Mój dzielny rycerz  (jak to mężczyzna ;) uznał, że tak łatwo się nie podda, a do zamku dostać się musi! Pobiegł więc do samochodu, by przyodziać się w zbroję (czyt: kurtkę o neutralnym dla byczka kolorze). Tym razem jednak próba się powiodła i szczęśliwie dotarliśmy na pagórek, by móc bliżej przyjrzeć się ruinom :)

W planach na dzisiejsze popołudnie, mieliśmy także wizytę w Athlone. Nie udało nam się jednak zwiedzić znajdującego się tam zamku, gdyż było na to za późno. Cóż, zrobimy to innym razem. W ramach rekompensaty, wymusiłam na dzielnym rycerzu (ku jego utrapieniu) zakupy w centrum handlowym w Athlone. Byłam jednak już odrobinę zmęczona wrażeniami, toteż zakupy ograniczyłam do kilku najciekawszych stoisk ;) W efekcie wyszłam ze sklepu z dwoma topami i dwoma kompletami kuszącej bielizny, bo zmysłowa bielizna, to moja wielka słabość :) Krótko mówiąc: wycieczka i zakupy były świetne! :) Cudowny początek mojego urlopu :)

PS. Wybaczcie długość posta :)

18 komentarzy:

  1. Fantastyczną wycieczkę sobie zrobiliście :) Cudne zdjęcia, no i ciekawie wszystko opisałaś :) I na dodatek pogoda dopisała, czego chcieć więcej :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny post! dlugi ale cudny! Taita, z przyjemnoscia poczytam sobie reszte, ale potrzebuje na to troszke czasu no i ciesze sie poidwojnie, ze zaczelas pisac bloga, bo ten opis zamku naprawde wywolal we mnie taka wielka chec zwiedzania..ktora niestety juz zostala uspiona od dluzszego czasu.No a przygoda z byczkiem..nieprzecietna:). Dobrze, ze masz tarcze antyrakietowa zawsze przy sobie..hahaha. Ja zrobilabym to samo:).Mmm...zmyslowa bielizna..tylko taka lubie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj udała się wycieczka, nie ma co :) Pogoda faktycznie dopisała :) A dziś pada od samego rana :( Siedzę więc w domku i nastawiam się psychicznie na sprzątanie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Martcia :) Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że powoli zaczęłaś nadrabiać blogowe zaległości :) Miło mi gościć Cię tutaj :) Wycieczka była super, a przygody z byczkiem nie zapomne chyba do końca życia, do dzisiaj się z niej śmieję i "nabijam" z mojego torreadora ;) A co do bielizny, to od zawsze kochałam kuszącą bieliznę, koroneczki, etc :) Mam słabośc do niej wielką słabość :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tez sie ciesze, ze mam co robic w pracy..hihihi. inaczej zanudzilabym sie na smierc. A tak naprawde to musze zaczac wracac do mojego angielskiego, o ktorym totalnie zapomnialam. Musze zaczac cos robic, bo czuje, ze sie cofam:).Albo zaczne szkolic sie w kierunku dekoratora wnetrz..hhihihi. Cale szczescie, ze Twoj torreador nie probowal wziac byczka za rogi tylko zachowal zdrowy rozsadek uciekajac za swoja muza..hihih..inaczej boje sie, jak ta historia skonczylaby sie dla Was:)

    OdpowiedzUsuń
  6. promyczek83@op.pl24 września 2007 15:01

    Wreszcie:) skończyłam:) ale z przyjemnością przeczytałam:) Lubię czytać o Waszych wycieczkach:) Urlopik jak najbardziej udany:)Ech a te zakupy na końcu...:):) i ta bielizna..:) Promyczek też ma do tego słabość hihihi

    OdpowiedzUsuń
  7. Hehe, ja się naprawdę wystraszyłam tej krwiożerczej bestii ;) Ten byk wyglądał na bardzo powaznego, więc nie ma możliwości, by gonił nas dla żartu ;) Ale przynajmniej dostarczyliśmy rozrywki obecnym tam ludziom, a i sami przeżylismy zabwną (po fakcie) przygodę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam nadzieję, że nie zanudziłam Cie zbytnio :) A zakupy? :) Z chęcią pobuszowałabym wśród stoisk z damską bielizną (zwłąszcza, że były ciekawe wyprzedażę) ale byłam już zmęczona, a ponadto do zamknięcia sklepu pozostało zaledwie pół godziny :) Może innym razem :)

    OdpowiedzUsuń
  9. promyczek83@op.pl24 września 2007 16:23

    Gdzie tam...zanudzić Promyczka??:):) Ech zakupy nie zając nie uciekną:) Innym razem może trafi się jeszcze coś lepszego:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Hihi, niby nie zając, to prawda, ale wyprzedaże trwają okreslony czas, więc trzeba korzystać, bo czasem za naprawdę małe pieniądze można kupić jakieś cudeńko :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Witaj Taito.Dziękuje Ci za wspaniałą wycieczkę. Clonmacnoise musi być rzeczywiście niezwykłe. Czytałam z zapartym tchem. Pozdrawiam ciepło i uważaj na krówki :)))Miłego dnia jutro :)))

    OdpowiedzUsuń
  12. promyczek83@op.pl25 września 2007 11:28

    Hmmm no właśnie, zakupy nie zając, a wyprzedaże jednak są tym zającem hihihihi

    OdpowiedzUsuń
  13. Otóż to Promyczku :) W tym wypadku należy się spieszyc :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Hehe, po tej przygodzie na pewno będę uważać na te zwierzaki :) Wolałabym tego nie powtarzac :) A Clonmacnoise faktycznie ma swój klimat. Jego dużym plusem jest niewątpliwie malownicze położenie :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Bardzo mi się podobają Twoje opisy ciekawych miejsc na Zielonej Wyspie. Jak się tam w końcu wybiorę, podrukuje sobie Twoje posty jako przewodnik :) Nie żartuję ! Są naprawdę super

    OdpowiedzUsuń
  16. Wielkie dzięki Kochana za miłe słowa :) Miejsca faktycznie są ciekawe. Ja nie jestem zbyt wybredna pod tym względem, doceniam każdy nawet najmniejszy kompleks klasztorny, cud natury, czy na przyklad ogród. Kocham zwiedzanie i czerpię z tego wiele przyjemności. Poza tym wiadomo, że podróze kształcą, dzięki nim wiele się uczymy i poznajemy świat :) Pozdrawiam Cię cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  17. No proszę, proszę, ja również widziałem to miejsce. Niesamowite. Tajemnicze. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  18. Potwierdzam :) Ma w sobie urok i niepowtarzalny klimat :) A czy jest jakieś miejsce, które chciałbyś mi polecić? :) Pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń