poniedziałek, 3 września 2007

Emo Court

Wczesnym niedzielnym porankiem, kiedy większość obywateli jeszcze smacznie spała, my już byliśmy na nogach. Po szybkiej toalecie zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy w drogę.


Wszędzie szaro, nijako, miasto pogrążone we śnie i w deszczu. Brak ruchu, brak korków. Jechało się więc dobrze. Trzeba było tylko zachować ostrożność ze względu na towarzyszący nam deszcz. Umilaliśmy sobie podróż ciekawymi rozmowami oraz muzyką. Nim się obejrzeliśmy, byliśmy już w innym hrabstwie, a tym samym zawitaliśmy do pierwszego punktu naszej wycieczki: Emo.


W Emo znajduje się pewna rezydencja warta obejrzenia i tam właśnie się udaliśmy. Jako że na zwiedzanie było za wcześnie, nasze kroki skierowaliśmy do pobliskich ogrodów. Widok urozmaicały nam zgromadzone tam posągi. Z licznych alejek wybraliśmy jedną, która zaprowadziła nas do jeziora. Zachwyceni błogą ciszą [brak turystów] postanowiliśmy poobcować z irlandzką naturą. Przysiedliśmy na ogrodzeniu jeziorka. Woda nie zachwycała  barwą typową dla Cote d’Azur, ale była przejrzysta, co umożliwiało obserwację życia wodnego. Siedzieliśmy więc tak na tym drewnianym ogrodzeniu, wsłuchiwaliśmy się w dźwięki wydawane przez ptaki, w szum drzew, obserwowaliśmy pojawiające się od czasu do czasu ławice rybek. Relaksowaliśmy się.

 

Kiedy już postanowiliśmy ruszyć dalej natrafiliśmy na miłą niespodziankę: spore stadko kaczek [i nawet 3 łabędzie!], które ku mojemu zdziwieniu nie skierowały się do ucieczki, ale ruszyły w naszym kierunku. Żałowałam, że nie miałam przy sobie ani odrobinki chleba. Z chęcią bym im podziękowała za towarzystwo. Miło było pobyć wśród tych ptaków i poobserwować rytm ich życia. Niektóre zażywały porannych kąpieli, inne błogo wylegiwały się na trawie i kompletnie ignorowały naszą obecność.


Czas jakby stanął w miejscu. Nie było zgiełku typowego dla dużych miast, zero pośpiechu… Brak hałasu, spalin, zanieczyszczonego powietrza. Tylko my i natura.


Z tego przyjeziornego raju wypędził nas deszcz, który zaczął stopniowo zwiększać swoją siłę. Udaliśmy się więc do pałacu, gdzie mogliśmy się uchronić przed płaczem nieba. A tam kolejna niespodzianka. Pani z recepcji oznajmiła nam, że nie musimy płacić za wizytę. Początek wspaniały!


Jeśli chodzi o wygląd z zewnątrz pałacyk ten nie zapiera dechu w piersiach. Wnętrze natomiast jest przepiękne! Ten neoklasyczny gmach ma bowiem wspaniale odrestaurowane komnaty, których niestety nie można fotografować. Musieliśmy więc nacieszyć oczy tym wspaniałym widokiem. Jako że byliśmy jedynymi zwiedzającymi mieliśmy panią przewodnik na wyłączność. To nic, że wzięła mnie za obywatelkę Anglii, szybko wyprowadziliśmy ją z błędu. Po uświadomieniu pani, że obydwoje pochodzimy z Polski, Połówek wdał się w długą rozmowę na temat naszej ojczyzny i sytuacji w niej panującej. Ja tylko się przysłuchiwałam i ewentualnie potakiwałam. Nie cierpię polityki więc uznałam, że  nie będę zabierać głosu w temacie, który mnie nie pociąga i w którym nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Pogrążyłam się natomiast w zwiedzaniu i wydawaniu jęków zachwytu jako reakcji na zobaczone przeze mnie komnaty.


Po zwiedzeniu pałacu Emo doszliśmy do wniosku, że zakończymy nasz pobyt w Tea Rooms na terenie rezydencji. Jak się okazało, był to bardzo dobry pomysł, gdyż śniadanie, które sobie zamówiliśmy było wyśmienite! Nigdy nie jadłam tak pysznych i świeżutkich scones [„bułkecza” z rodzynkami albo bez, którą zazwyczaj kroi się na pół i smaruje masłem i dżemem]. Posileni takim przysmakiem udaliśmy się w dalszą część trasy…

4 komentarze:

  1. Wygląda na to, że wycieczka byłą naprawdę udana : * Az zazdroszcze, z miła chęcia bym sobie tak pozwiedzała jakis uroczy pałacyk... ale ale niedługo wyjeżdżam do Irlandii, więc może będe miała okazję.. narazie zadowolę się zdjęciami : *Pozdrawiam : )

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się że wypad Wam się udał. Oby takich więcej, Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. A które to Emo opisujesz, w jakim county? Bo jest ich kilka w Irlandii, a ja podróżując po całym kraju spotykam dziesiątki miejscowości o takiej samej nazwie. Przykładem jest Newbridge. Sam przejeżdżałem chyba przez 6 miejscowości o tej nazwie...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. promyczek83@op.pl4 września 2007 18:13

    Oooo Promycze kwidzi, że wycieczka się odbyła:):) cuuudowny zamek:)Ja uwielbima takie zamki:) mają duszę:)Mmmm i śniadanko jakie pyszne:) choć Promyczek żadko rano jada, ale takim śniadaniem nie pogardziłabym:)

    OdpowiedzUsuń